MISJA 10 - INICJATYWA
Sama już nie mogę się doczekać tego, co będzie się działo. Te dwa rozdziały bez Drużyny Siódmej były wprowadzeniem do całości. Mam nadzieję, że później będziecie się świetnie bawić. Ba ja na pewno :P
"Strach to suma tego co jest i co może się zdarzyć"
Jonathan Carroll
Czerwone włosy ostro kontrastowały z bladą cerą, co irytowało Orochimaru, gdy patrzył na szczupłą kobietę. Karin zresztą zawsze napawała go różnego rodzaju nieprzyjemnymi emocjami. Zdecydowanie mogło to być związane z tym, że niegdyś pokładał w niej wielkie nadzieje. Dziś, nauczony na błędach, wiedział, że była dobra, ale nie wystarczająco. Pamiętał, że szkolenie dziewczyny nie należało do łatwych. Karin lubiła się podlizywać. Lubiła, gdy ją chwalił, albo gratulował wykonanych misji. Orochimaru zaś nie należał do tego gatunku, który słowami wyrażał własne myśli. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj jego słowa stawały się bronią. Dlatego tym bardziej wolał Yamanakę — Ino od początku go zadowalała. Nie tylko umiejętnościami przewyższała resztę, ale także sposobem bycia. Szaleństwo w jej oczach było znajome dla Węża. I choć czasami brutalność przemawiała za nią, Orochimaru potrafił to zrozumieć. Za młodu również poddawał się swym namiętnością, czerpiąc niebywałą przyjemność i z tortur, i z zabijania. Łączyło ich więc wiele, w przeciwieństwie do Karin. Chociaż oczywiście kobieta na swój sposób także bywała przydatna. Może nie nazwałby ją swoim pupilkiem, ale dobrym kadetem. Dość frustrującym dobrym kadetem, ale jednak.
— Nie rozumiem, szefie, dlaczego nie mogłeś po prostu oznajmić żonie, że też liczysz na sprowadzenie Drużyny Siódmej z powrotem? — To także denerwowało Orochimaru. Karin wtrącała się w nie swoje sprawy i zazwyczaj nie trzymała języka za zębami. Oczywiście w ich branży ciekawość była naturalnym aspektem, ale jego inni agenci sami domyślali się pewnym faktów. Na przykład tego, że Orochimaru nie był prostym człowiekiem. Każde wydarzenie, każde trudności i każdą rozmowę traktował nie tylko jako rozgrywkę, ale śmiertelną grę, w której jeden błąd sprowadzał cię do grobu. Teraz zaś stawka stawała się wyższa niż zazwyczaj.
I w tej grze nic nie było przypadkowe.
Karin przesunęła okulary na nosie nerwowo, pod uważnym spojrzeniem mężczyzny. Jego wzrok w tym momencie był mroczny i intensywny, jakby potrafił wypalić dziurę w jej brzuchu. Nie była przez to pewna, czy podziwia jej czarną spódniczkę, narzucony kardigan, czy skąpy pasek materiału opięty na piersiach. Albo czy czasem myśli o czymś zupełnie innym, niezwiązanym w ogóle z Karin. Druga opcja wydawała się być poprawniejsza.
— Czas to fascynująca rzecz — mruknął do niej Orochimaru z zimnym uśmiechem. Gdyby to była Ino, zrozumiałaby aluzję. Od razu wysnułaby wnioski, że Wąż tym zagraniem grał na czasie, złudnie podkulając ogon przed Tsunade, byleby niczego się nie domyśliła. Ale przed nim nie stała wcale Yamanaka, więc nie miał przyjemności dopatrzyć się zrozumienia na twarzy. Dostał jedynie zdziwienie, które wcale nie przypadło mu do gustu.
Westchnął zniechęcony i ruchem ręki nakazał, by wyszła. Miał jeszcze kilka telefonów do wykonania. Niezbyt przyjemnych. Zdecydowanie, pomyślał Orochimaru w przypływie chwili, ten tydzień nie należał do udanych.
Karin skinęła głową i ruszyła pewnym krokiem do drzwi. Orochimaru patrzył jak wychodziła. Miała na nogach długie kozaki, które postukiwały dźwięcznie o podłogę. W odróżnieniu od innych nie chodziła wcale cicho, niepostrzeżenie — nie było się co jednak dziwić. Wąż zawiesił jej uprawnienia zabójcy już dawno. Należała od paru lat do działu informacji, więc rzadko trzymała w dłoniach broń. Prędzej konstruowała ładunku wybuchowe, niż choćby posługiwała się pistoletem małego kalibru. Jej praca ograniczała się do nadzorowania bezpieczeństwa sieci i całej agencji. Przekazywała również wiadomości o statusie misji zleceniodawcy, pilnowała wpłat.
Orochimaru niespodziewanie poczuł rozgoryczenie do siebie samego. Tak naprawdę jego irytacja wynikała z czegoś innego, ale nie zamierzał się przyznać do własnych słabości. Nie, na to przyjdzie jeszcze moment.
Wódka obok niego nadal stała. Orochimaru w tej chwili pożałował, że zatruł ją na tyle mocno, by nie nadawała się do picia. Mógł co prawda zaryzykować, ale zdecydował, że jednak podziękuję. Może innym razem.
***
Winda zatrzymała się na najniższym piętrze. Karin podciągnęła spódniczkę, bo podwinęła się jej zbyt mocno. Dopiero potem wkroczyła do „Laboratorium". Sala ta trwała tuż obok działu „Białych Skafandrów" i była niemniej przyjemna. To tutaj Karin miała możliwość skonstruowania bomby, gdy poprosił ją o to szef. Poza tym w „Laboratorium" nie tylko znajdowały się trucizny i ładunki. Cały firmowy sprzęt czekał na agentów za przeźroczystymi szybami we wgłębieniach ścian.
Nic więc dziwnego, że przebywało tu sporo ludzi. Teraz jedynie naliczyła trzech, ale ten dzień od początku należał do szczególnych. Karin więc spokojnie wkroczyła głębiej.
To miejsce przypominało ekskluzywną piwnicę. Bardzo solidnie urządzoną i sporej wielkości, gdzie druga strona pomieszczenia oddzielona była stalową przegrodą — Karin tam tworzyła swe maleństwa. Po tej bezpieczniejszej, z całym arsenałem stało także miejsce do sparingów. Kobieta od siedmiu lat nie wchodziła w to miejsce. Choć nawet ze znacznej odległości czuła mdły zapach krwi, który pozostawiali po sobie agenci.
Aktualnie też drażnił jej nozdrza wraz z mieszanką świeżego potu. Srebrnowłosy mężczyzna siedział na brudnej kanapie i bandażował sobie ręce, gdy do niego podeszła. Strużki wydzieliny spływały po jego nagim od pasa w górę ciału.
Zerknął na jej buty i uśmiechnął się szeroko, natychmiast uniósł głowę, by móc skrzyżować z nią oczy.
— Śledzisz mnie? — warknęła w jego stronę.
— Trenowałem. — Suigetsu wzruszył ramionami. — Chyba mogę to robić, laluniu?
— Nie nazywaj mnie „lalunią" — zdenerwowała się, czerwieniąc aż po uszy. Bynajmniej nie z zawstydzenia. Furia naprawdę ją ogarniała, ale mężczyźnie wydawało się to jeszcze bardziej podobać. — I przestań zatruwać mi życie.
— O ile wiem, spotkaliśmy się może z pięć do sześciu razy, więc nie wiem o co ci może chodzić — mruknął nonszalancko Sui. Kończył właśnie bandażować ręce, chociaż opornie mu to szło, bo przy zadawaniu ciosu przeciwnikowi, wyraźnie zbyt mocno uderzył.
Karin wbrew sobie, widząc to, nachyliła się do natarczywego agenta. Nie wiedziała dlaczego, ale zdecydowała się pomóc. Przyklęknęła i dokończyła zawijanie materiału aż do nadgarstka. Sui patrzył na to z jeszcze większym zadowoleniem.
— Zaczynam sądzić, że to nie ja ciebie śledzę, ale ty mnie — szepnął i mrugnął do niej okiem. — Laluniu.
— Zamknij się — odparła, jednak bez wcześniejszego zaangażowania. — Nie rozumiem, czemu to robisz?
Karin naprawdę dziwiło, że Suigetsu nie chciał się odczepić. Odkąd spotkał ją w dziale informacyjnym, które trwało piętro wyżej od „Laboratorium", nie dawał jej spokoju. I wcale nie mogło chodzić o to, że się nią zauroczył. Suigetsu, co szybko zauważyła, podrywał wszystko, co się ruszało.
— Fascynujesz mnie — wyjawił. — Czytałem twoje akta.
Karin drgnęła. Od razu się wyprostowała i zmarszczyła brwi.
— Czytałeś moje akta? — chciała zapytać, ale usta odmówiły jej posłuszeństwa. W tym momencie poczuła się wyjątkowo rozchwiana emocjonalnie. Nie wiedziała jak zareagować. Potem jednak się uspokoiła, a przynajmniej na tyle, by zapytać racjonalnie:
— Ymanaka ci je dała?
— Gra w pokera jest zdecydowanie moim ulubionym zajęciem.
***
Na zewnątrz zdążyło się rozpadać. Tsunade na całe szczęście wzięła, nim wyszła z agencji, czarny parasol. Teraz dlatego stała na szarym, mokrym chodniku i patrzyła przez zamazujący się obraz na niemal opustoszałą ulicę. Niemal — ludzie wciąż chodzili w tę i z powrotem, ale tym razem było ich naprawdę mniej. Przerzedzili się.
Niecałe kilka kroków za nią pojawił się cień mężczyzny, który jednak nie stanął obok niej, a oparł się o kolumnę. Nad sobą miał niewielkie zadaszenie, które skutecznie uchroniło go od deszczu. Tym razem nie palił, czego domyśliła się Tsunade po jego wyraźnych słowach. Zazwyczaj były lekko urwane, gdy papierosa trzymał w ustach.
— Jak poszło? — zapytał wolno, jakby cała ta konwersacja niezbyt go obchodziła. — Właśnie minąłem Karin, więc tym bardziej jestem ciekawy.
Kącik ust Tsunade lekko uniósł się, potem znów opadł. Wiatr w tym momencie zawiał, a jej włosy musnęły polików.
— Za łatwo.
Na Kakashim nie zrobiło to wrażenia. Stał wciąż nieruchomo niczym posąg. Nikt przez to nie zdawał się go zauważać. I Kakashi naprawdę lubił, gdy tak się działo.
— Czegoś się dowiedziałeś? — dodała Tsunade, jakby będąc przekonaną, że Hatake znalazł cokolwiek oprócz tego, czego już wcześniej się dowiedziała. Hatake miał obserwować pod jej nieobecność Węża i nie spuszczać go z oczu, ale jeszcze nie usłyszała, czy miało to jakieś pozytywne skutki.
— Mimo wszystko Sui to nie taki idiota, jak sądziłem — oznajmił cicho Kakashi, ale Tsunade dobrze wychwyciła to zdanie. — Okazuje się przydatny, gdy trzeba.
— Co zrobił?
Kakashi nie zamierzał trzymać jej w niepewności:
— Owija sobie wokół palca zastępstwo Ymanaki. Szperał w rzeczach Karin i doszedł do tego, że niecałe pięć godzin temu urwał się kontakt z Drużyną Siódmą. Siadły wszystkie serwery z ich połączeniami.
Tsunade niemal w tym samym momencie zamarła. Zimny, nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele.
— Gdy weszli do posiadłości Alvarez?
— Dokładnie wtedy — przytaknął Kakashi. — Orochimaru zapewne dlatego odegrał przed tobą scenkę uległego. Boi się i próbuje naprawić bajzel, który się wytworzył. Sądzę też... że nie chce cię do tego mieszać.
— Nie chce cię narażać... — szepnął Hatake, by podkreślić to, czego i tak się domyślili. Tsuande nagle się odwróciła w jego stronę. Jej stężała twarz i drżące ręce nie wróżyły niczego dobrego.
— Skoro Orochimaru nie chce narażać kogokolwiek, oznacza to tylko jedno — zaczęła kobieta. Jej głos mimo wszystko nie był tak roztrzęsiony jak oczy. W nich Kakashi dostrzegał coś, czego naprawdę nie chciał widzieć. — Jesteśmy w piekle.
Strach, większy niż ten, który dotychczas miał przyjemność oglądać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top