Prolog||Chłopiec, który nigdy się nie odezwał


          — Jack! Zbieraj się! —krzyknęła niska brunetka zakładając na ramiona beżowy płaszcz. Wyciągnęła z torebki szminkę i małe, podręczne lusterko z zamiarem poprawienia, wydawałoby się idealnie pomalowanych na łagodny odcień różu ust. — Pospiesz się!

          Po chwili dało się słyszeć cichy stukot drewnianych schodów, kiedy to małe stopy, opatulone w granatowe skarpetki pokonywały schodek za schodkiem. Chłopiec z burzą hebanowych włosów na głowie skrzywił się nieznacznie, kiedy jeden ze stopni wydał nieco wyższy dźwięk od pozostałych. Jednak jego mama, ku irytacji bruneta, zdawała się tego nie zauważyć. Dalej poprawiała usta, muskając co jakiś czas wargi różową szminką. A przecież ten odgłos był straszny! Jak mogła nie zwrócić uwagi na coś tak istotnego!

          Kobieta w końcu zamknęła przenośne lusterko z cichym klapnięciem, wydając się nareszcie utysfakcjonowana ze swojego makijażu i schowała je do eleganckiej, czarnej torebki. Chłopiec w końcu pokonał wszystkie stopnie i stanął pewnie na dębowym parkiecie, wpatrując się z obojętnością w swoją rodzicielkę. Isabella Fisher westchnęła cicho i podeszła do swojego syna. Uklęknęła przed nim, pozwalając aby chłopiec patrzył na nią z góry. Bowiem takie zachowanie według książki "Jak zostać dobrą mamą?", miało skłonić dziecko do rozmowy i poczucia się nieco pewniej. Kobieta miała nadzieję, że autorka, niejaka Sandra Calvine, miała rację. 

          — To twój wielki dzień. Nowa szkoła, nowi koledzy, nowi nauczyciele, nowe przygody. Cieszysz się?

          Jack jednak nie odpowiedział. Tak jak zawsze. Tak jak zwykle. Nie odzywał się. Bo i po co? I tak od prawie jedenastu lat. A dokładniej od trzech tysięcy dziewięciuset trzydziestu sześciu dni.

          To, że milczał nie oznaczało jednak, że nie odpowiedział. Mrugnął przecież trzy razy krótko, trzy razy nieco dłużej i jeszcze raz szybko mrugnął po trzykroć.

          Isabella Fisher jednak nie znała alfabetu Morse'a – nie mogła więc mieć pojęcia, że sygnał ten oznaczał SOS. Wstała więc z ziemi cicho wzdychając - godziła się w duchu z kolejną nieudaną próbą kontaktu. Co do tego, że nieudaną, nie ma wątpliwości. Pytanie brzmi: Nieudaną z czyjej winy?

          W tej chwili muszę usprawiedliwić Isabellę Fisher – gdyby tylko mogła, nauczyłaby się Alfabetu Morse'a, jak i każdego innego. Zrobiłaby wszystko aby móc zrozumieć swojego syna, móc z nim porozmawiać. Czemu więc tego nie zrobiła? Nie rozumiała, że komunikować można się nie tylko za pomocą słów. Zresztą – większość ludzi tego nie rozumie.

          Kobieta powoli podniosła się z podłogi, a jej i tak już poszarpane i pokryte bliznami serce zyskało jeszcze jedną skazę. Bolał ją fakt, że nie jest w stanie rozmawiać synem. Bolał ją jak diabli. Bo Isabella jak każda matka - kochała swoje jedyne dziecko bezgranicznie i szczerze. Bolało ją każde niezwrócone „Kocham cię" jakie padało z jej ust. Bolał ją każdy nieodwzajemniony uścisk. Bolał ją smutek na twarzy bruneta, kiedy, nie wiadomo który już raz, nie rozumiała jego intencji. Bolało ją to jaką beznadziejną była matką.

          Chwyciła za rączkę czarnej torebki, którą wcześniej postawiła na podłodze i wyciągnęła z szafy brązową, jesienną kurtkę, którą podała chłopakowi.

          — Czekam w samochodzie... Pospiesz się, proszę. Nie chcemy się przecież spóźnić na rozpoczęcie roku szkolnego — powiedziawszy to, tym razem nie czekając na odpowiedz, kobieta wyszła z domu, trzaskając cicho drzwiami.

          Jack spojrzał tylko smutno w miejsce na podłodze, na którym jeszcze przed chwilą stała jego brązowowłosa mama, jak zwykle ubrana w schludną koszulę, marynarkę i spódnicę i powoli zaczął wiązać buty. Prawda była taka, że nie chciał iść do nowej szkoły, czy do jakiegokolwiek miejsca, w którym byłby otoczony przez obcych ludzi. Zawsze czuł się w takich miejscach samotnie. Jeszcze bardziej niż kiedy przebywał całe dnie w swoim pokoju. Ironia? Możliwe. A jednak to takie prawdziwe. Podobno samotność nie oznacza bycia samemu. Sądzę, że Jack Fisher ochoczo by się z tym stwierdzeniem zgodził.

          Kiedy dwie pary sznurówek były już zawiązane w eleganckie kokardki, a brązowa kurtka spoczywała na ramionach chłopaka, Jackowi nie pozostało nic innego jak tylko skierować się do drzwi. Z nietęgą miną i przerażeniem w oczach wsiadł do czerwonego citroena c4 i ruszył na spotkanie kolejnej „przygody". O ironio.    

_________________________________________________________________________________

Witam wszystkich serdecznie na mojej najnowszej publikacji! Jeśli tu jesteś - bardzo się cieszę! Jeśli ci się to w dodatku spodobało - właśnie dostałam ataku serca. "Zmowa Milczenia" to moja pierwsza książka/opowiadanie/historia (niepotrzebne wykreślić), która nie jest związana z żadnym fandomem. Od początku do końca jest ona wymyślona przeze mnie, z czego jestem niesamowicie dumna. Mam nadzieję, że ten krótki prolog (chociaż rozdziały też do szczególnie długich raczej nie będą należeć. Jakieś 800 - 1500 słów.) zachęcił was do dalszego czytania. 

Rozdziały będą pojawiać się o różnych porach. Mogą pojawić się następnego dnia, za tydzień, za dwa tygodnie, za miesiąć (oby nie), albo i za pół roku (bogowie brońcie!). Wszystko to zależy od mojego nastawienia i poziomu lenistwa. 

Więc, do zobaczenia! (Mam nadzieję)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top