Rozdział.1.

- A co to za zwierze? - usłyszałam głos jakiegoś dziecka. Podniosłam głowę i spojrzałam w jego stronę.

- Nie wiem kochanie, ale chyba jest niebezpieczne. - oznajmiła starsza kobieta. Przyglądałam się im z ciekawością, dziecko próbowało do mnie podejść, lecz facet zarządzający cyrkiemdo nigo podszedł.

- Nie podchodź do tego zwierzęcia, jest bardzo niebezpieczne - mówił ze spokojem, wskazując na mnie swoją laską którą trzyma w dłoni - może cie zabić, nawet nie zauważysz kiedy to się stanie - popatrzyłam na niego i pokazałam kły - widzisz? Już jest wkurzone, idźcie stąd - oznajmił z lekkim warknięciem. Matka ze swoim dzieckiem odeszli, natomiast on podszedł do mnie.

- Dowiem się czym ty jesteś, szybciej niż myślisz - walnął laską w kraty od mojej klatki.

Warknęłam na niego głośno, on jedynie się zaśmiał i poszedł do Nagini i Credensa. Wiele osób przechodziło koło mnie, niektóre z dzieci rzucały mi coś do jedzenia. Patrzyłam na wszystkich swoimi wielkimi oczami. Kurtyna która ukazywała moją klatkę od strony publiczności się rozsunęła.

- A oto zwierzę piękne a zarazem niebezpieczne! - krzyknął znów ten sam facet. - nikt nie przeżył spotkania z nim - ciągnął dalej. Jak ktoś nie przeżyć spotkania ze mną skoro nikt do mnie nie podchodził?

---

Podczas gdy była ukazywana Nagini, ja stwierdziłam iż więcej siedzieć w miejscu nie będę. Swoim potężnym ogonem zaczęłam walić w kraty, starałam się je rozwalić. Kto produkował te kraty?! Zauważyłam że Nagini bierze sprawę w swoje ręce. Po zmienieniu się w pięknego węża, zaatakowała przez kraty jakiegoś faceta tym samym otwierając klatkę. Na publiczności wybuchła panika, wszyscy biegali w każdą stronę. Korzystając z ich nieuwagi zmieniłam się na chwilę w człowieka i przeszłam między kratami, które miały strasznie wielkie odległości od siebie. Zmieniłam się w zwierzaka i uciekłam z miejsca zdarzenia.

---

W jednej z Francuskich, bocznych uliczek zmieniłam się w człowieka. Spokojnie wyszłam z zakamarka i poszłam spokojnym krokiem w stronę najbliższego sklepu z różdżkami, ponieważ moja została skradziona lata temu. Weszłam do sklepu, od razu przywitał mnie drewna oraz kurzu, który osadzał się na pudełkach z magicznymi patykami.

- Bonjur - Powiedziałam w tym samym czasie z blondwłosą sprzedawczynią, uśmiechnęła się do mnie sztucznie.

Zaczęła pytać się o podstawowe rzeczy. Siedziałam i sprawdzałam wiele różdżek, trochę to zajęło ale wreszcie trafiła się ta jedyna.

- Czarny Bez, 15 cali włos z ogona testrala. 20 Galeonów się należy - powiedziała od niechcenia, wzięłam swoją własność, rzuciłam galeony.

- Łaski bez... Ollivander jest milszy - rzuciłam na odchodne, wychodząc ze sklepu.

---

Szwendałam się po ulicach, nie miałam bladego pojęcia co począć. Nie mam gdzie iść, nie ma gdzie wrócić, nie ma do kogo i po co. Schowałam różdżkę do kieszeni mojej kurtki wykonanej z czarnej skóry, którą wcześniej potraktowałam zaklęciem powiększająco-zmniejszającym. Błąkałam się bez celu, w pewnym momencie czułam jak coś lub ktoś na mnie wpada, podniosłam się i zauważyłam czarnego niuchacza.

- Niuchacz..? Kto wypuścił niuchacza? - zapytałam sama siebie i położyłam zwierzę na ziemi.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top