7. ■Biały Dom Justina Biebera■
Powracam do was po krótkiej przerwie z maratonem! Jesteście gotowi? Jeszcze dzisiaj dobijemy do 10 rozdziału! Maraton ze "Zmieniłeś mnie, Justin" czas zacząć!
***
POV: Justin
Okazuje się, że rano czeka na mnie bardzo dobra wiadomość.
-Zaprosiłam twoją nową stylistkę i jej siostrzenicę na dzisiejszy obiad - słyszę, gdy tylko wchodzę do salonu, gdzie moja matka siedzi na kanapie i ogląda jakieś nudne programy.
-Zgodziły się? - jestem zaskoczony, bo nie spodziewałem się, że Miranda chciałaby wpaść sobie do mojego domu jak niby nigdy nic.
-Och, tak z wielką przyjemnością - odpowiada Pattie - Zresztą kto by odmówił Justinowi Bieberowi?
Uśmiecham się gorzko. Oj znam taką osobę. Pewną słodką, ale zadziorną blondyneczkę, która ma gdzieś że jestem sławny. Dlatego tak bardzo mnie zawsze intrygowała.
Cały czas dostaję to, co chcę. Jestem jak cholerny król na tronie showbiznesu. Ale Miranda wprowadza w moje życie pewną nowość. Droczy się ze mną. Stanowi wyzwanie. Od samego początku, od momentu kiedy weszła do mojego auta i obarczyła mnie winą za jej odholowany samochód.
-Mój przyjaciel, Tony też przyjdzie - informuje mnie matka. Krzywię się, słysząc jej słowa.
Tony to jej przyjaciel, to fakt. Jednakże nie jest to zwykła przyjaźń. Ukrywają to, ale nie da się tego nie zauważyć oraz hmm... usłyszeć. Łączy ich coś więcej, ale napewno nie jest to miłość.
Nigdy nie miałem dobrych relacji z Pattie, ale w ostatnim czasie próbowaliśmy odbudować kontakt. Przyjechałem do jej obecnego domu, czyli tego w Baltimore, żeby z nią po prostu pobyć.
Kilka dni po moim przyjeździe, zaczęliśmy się mocno kłócić. Nie pochwalałem wyborów matki, a ona moich. Czasem zdarzają się dni, kiedy potrafimy na siebie wrzeszczeć od rana do wieczora.
Tony akurat jest moim zdaniem najgorszą decyzją jaką moja matka mogła podjąć. Jest fałszywy, zależy mu tylko na znajomości z nami, bo jestem cholernym Justinem Bieberem.
-Super - przewracam oczami z niechęcią - Bardzo się kurde cieszę.
-Nie bądź złośliwy - Pattie podpiera ręce na biodrach.
-Nie jestem - uśmiecham się fałszywie.
-Idę oznajmić obsłudze, że będziemy mieć gości - informuje mnie matka.
Dobra, świetnie. Czas przygotować się na gości.
POV: Miranda
Gdyby nie to, że odstawiłam wczoraj niezły cyrk i w dodatku nie było mnie całą noc w domu, w życiu bym się nie zgodziła na kolację w domu Biebera.
Dzisiejszego poranka zostałam powitana bardzo zawiedzonym wyrazem twarzy cioci Britt. Nie była zła, tylko po prostu smutna, co dobiło mnie najbardziej i sprawiło, że zaczęłam żałować swojego zachowania.
Wyrzuty sumienia doprowadziły mnie do tego, że teraz jadę luksusowym samochodem, który przyjechał pod sam nasz dom i kieruje się właśnie w stronę cholernej willi Justina.
-To miłe ze strony Pattie, że nas zaprosiła - mówi Britt z szerokim uśmiechem na twarzy. Podekscytowanie wręcz biło od niej blaskiem. W przeciwieństwie do mnie. Cóż, bądźmy szczerzy: nawet nie próbowałam udawać dobrego humoru. - Miranda, rozchmurz się.
Zmusiłam się do uśmiechu, który wyszedł bardziej jak grymas :
-Jestem rozchmurzona - zażartowałam.
-Wiesz, że współpraca z nimi to dosłowne otwarcie mi drzwi do kariery, prawda?
-Wiem, ciociu. I bardzo się cieszę z twojego sukcesu - mówię. Britt wydaje się być nieprzekonana - Naprawdę. Zasługujesz by projektować dla stu takich Justinów Bieberów. Dla setek pierwszych dam i królowych Elżbiet. Zasługujesz na sławę i to, by ktoś docenił jaka jesteś świetna, tak jak robię to ja.
-Och, Miranduś - wzdycha ciocia i obejmuje mnie ramieniem.
To nie tak, że kłamałam jej w oczy. Wręcz przeciwnie, wszystko co powiedziałam jest prawdą.
Jestem samolubna, że przez swoje problemy z tym kretynem, psuję cioci tak wielką szansę.
Muszę zacząć mieć gdzieś Justina Biebera, nawet jeśli jest to cholernie trudne. Nie ma rzeczy niemożliwych do zrobienia.
Dojeżdżamy do wysokiej kamiennej bramy i zatrzymujemy się przed wielką bramą.
Unoszę brwi, rozglądając się po okolicy. Jesteśmy na przedmieściach Baltimore, ale mimo to okolica wydaje się cicha i intymna.
Choć nawet jeśli, to wielka, kamienna brama i kilku ochroniarzy monitorujących teren wydają się dość dobrze zapewniać prywatność.
-Jesteśmy na miejscu - oznajmia szofer oschłym tonem. Całą podróż nie odezwał się ani jednym słowem, jakbyśmy nie były warte jakiejkolwiek rozmowy. Miło, że przynajmniej powiadomił nas, że już dojechaliśmy, bo sama bym się nie domyśliła...
Brama otwiera się powoli i wjeżdżamy do środka. Słyszę świst wciąganego powietrza przez ciocię, kiedy naszym oczom ukazuje się bajeczny ogród. Luksus i przepych to mało powiedziane. Roślinki wycięte w różne kształty, wielki podświetlany basen ze zjeżdżalnią i jacuzzi, mnóstwo rodzaji kwiatów, różnych gatunków, gadżety ogrodowe typu hamaki, altanki i inne takiego typu rzeczy. Jesteśmy w lekkim szoku.
Czuję się jak w ogrodzie jakiejś dostojnej królowej.
Na podjeździe rozpoznaję sylwetkę Pattie, która macha do nas na powitanie.
Samochód zatrzymuje się naprzeciwko kobiety i wysiadamy, by się powitać.
-Britt, Miranda! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was tu widzę! - piszczy. Ze zdziwieniem patrzę, jak przyciąga moją ciotkę do uścisku. Prawie odskakuje, kiedy i mnie zamyka w swoich ramionach. Czuję się nieswojo. Nawet nie wiem kiedy ona i Britt się tak zaprzyjaźniły. Czy coś przegapiłam?
Przywołuje na twarz swój słynny, dzisiejszy fałszywy uśmiech i posyłam go Pattie.
Naprawdę staram się być miła.
-Dziękujemy za zaproszenie, brak mi słów, by wyrazić swoją wdzięczność. - mówi Britt.
-Kochana, nie masz być za co wdzięczna. Będziesz współpracować z moim synem, znaleźliśmy najlepszą stylistkę jaką mogłam sobie wymarzyć i musimy to uczcić - odpowiada szczęśliwym tonem pani Bieber.
Słodzi mojej cioci, tak bardzo, że aż mdleję od nadmiaru cukru w powietrzu. Zbyt słodko. Nie moje klimaty.
Dom, do którego wchodzę jest już trzecim budynkiem Biebera, w którym będę. Od razu mogę stwierdzić, że ten jest bardziej większy i luksusowy.
Oczywiście moje przeczucie mnie nie zawiódło. Moja ciocia prawie otwiera buzię na szeroko kiedy wchodzimy do środka.
Wszystko jest skąpane w bieli, co daje uczucie czysta i bardzo drogocennego. Każdy mebel lśni na śnieżnobiało.
-Wow - wydusza ciocia - Tu jest pięknie.
-Nazywam ten dom Białym Domem Justina Biebera. - śmieje się Pattie - Mój syn chciał być jak prezydent.
Ciocia się śmieje, a ja prawie przewracam oczami.
Cóż, z taką forsą i tyloma wpływami mało mu brakuje by zostać prezydentem.
Pattie prowadzi nas do salonu, gdzie czeka na nas syto zastawiony stół.
-Siadajcie - pani Bieber macha niedbale ręką w kierunku uczty.
Nie mając innego wyjścia, siadam za stołem.
Pattie i moja ciotka siadają obok siebie i zaczynają beztrosko paplać o rzeczach, które zwyczajnie mnie nudzą.
Siedzę naprzeciwko nich i uważnie się rozglądam.
Wtedy w salonie pojawia się Justin, a ja zachłystuję się wodą, którą w tym samym momencie piję.
Wygląda hmm... inaczej. Włosy elegancko postawione, nie niedbale ułożone, tak jak zawsze ma w zwyczaju. Ciemne dżinsy, które zwisają mu na biodrach i biała koszula, rozpięta na przodzie i okazująca kawałek jego wytatuowanej skóry.
-O, Justin! W końcu jesteś! - wita go Pattie.
Moja ciocia wstaje, a on łapie ją za dłoń i delikatnie cmoka.
-Miło cię widzieć, Britt - mówi, a ja mam szeroko otwarte oczy, bo cholera jego głos brzmi, jakby dopiero co wstał.
Jego spojrzenie przenosi się na mnie i intesywnie wpatruje się w moje oczy.
Serce zaczyna mi bić jak szalone, kiedy idzie w moim kierunku. Stoję jak słup, kiedy z pewnością siebie chwyta moją rękę i przyciska usta do zewnętrznej części dłoni. Jego usta zdają się trwać tak wieczność, kiedy nagle czuję jak jego język wysuwa się i delikatnie liże moją skórę.
W całym moim ciele wybucha wulkan ciepła. Ledwo stoję na nogach, więc kiedy Justin puszcza moją rękę od razu opadam na krzesło.
-Ciebie też miło wiedzieć, Mirando - odzywa się chłopak z szelmowskim uśmieszkiem, jak gdyby dokładnie zdawał sobie sprawę, jak to wszystko na mnie podziałało.
Jestem w lekkim amoku i gapię się na niego bez słowa. Jak gdyby nigdy nic Justin siada koło mnie i opiera łokcie o stół. Jego twarz idealnie skrywa emocje, w przeciwieństwie do mojej. Mam szeroko otwarte oczy i przyspieszonym oddech.
-Więc, Britt - zaczyna Justin i od niechcenia kładzie dłoń na moim kolanie.
Na nowo wstępuje we mnie ogień, zwłaszcza że założyłam sukienkę.
-Masz jakieś pomysły na moją najnowszą trasę? - pyta moją ciotkę i zaczyna kreślić na moim kolanie małe kółka.
-Musisz mnie zaopatrzyć w szczegóły i muszę trochę popracować i myślę, że coś z tego wyjdzie - odpowieda Britt.
W moich ust ucieka zduszony pisk, kiedy dłoń Justina zaczyna sunąć w górę, wzdłuż mojego uda.
-Miranda? -marszczy brwi ciocia, a w jej spojrzeniu kryje się rozkaz "nie psuj tego spotkania". - Wszystko w porządku?
-Tak, uderzyłam się pod stołem - kłamię ze śmiechem.
Ręka Justina zatrzymuje się na rąbku sukienki i przez chwilę się nim bawi. Kiedy bez skrupułów wsuwa pod nią dłoń, gwałtownie wstaję, zaskakując wszystkich :
-Muszę wyjść na zewnątrz - wyduszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top