14. ■Po prostu jej nie rań■

POV :Justin

Trzymam w ramionach blondynkę, która cała blada, ledwo trzyma się na nogach.

-To moja wina - szlocha - Gdybym była w domu, nie musiałaby nigdzie wychodzić! Nic by się nie stało!

-Nie pozwalam ci się obwiniać, Miranda! - warczę. Kurczowo ściskam adres, który podali nam policjanci.

Nic nie wiedzieliśmy. Tylko tyle, że Britt miała wczoraj w nocy wypadek i leży w szpitalu. Kazała też skontaktować się z Mirandą, stąd to pojawienie się policjantów.

-Boże, Justin - Miranda chowa twarz w mojej piersi. Słone łzy spływają jej po policzkach.

-Shhhhh - gładzę jej plecy - Pojedziemy tam. Jestem pewny, że nic jej nie jest. To silna kobieta.

Miranda kiwa głową, a ja otaczam ją ramieniem.

-Chodź, skarbie - cmokam ją w czoło - Andy zawiezie nas do szpitala.

Mimo, że zachowuję spokój to tak naprawdę umieram z niepokoju. Ze względu na Mirandę nie pokazuje tego po sobie.

Podaję swojemu kierowcy adres szpitala.

-Pośpiesz się, Andy - mówię z wyraźną prośbą w głowie.

W kilka minut docieramy pod budynek szpitala. Biorę za rękę Mirandę i szybko wchodzimy do środka. Każe blondynce usiąść w poczekalni, a sam podchodzę do recepcji:

-Proszę nam powiedzieć, gdzie leży Britney Young.

Młoda kobieta za ladą patrzy na mnie i otwiera szeroko oczy.

-Nie mogę p-panu powiedzieć - jąka się.

-Posłuchaj, kochana - mrużę oczy - Widzę, że wiesz kim jestem. Dlatego grzecznie poproszę, żebyś mi powiedziała i nie będzie żadnych problemów.

-Ja... Dobrze - westchnęła - Drugie piętro, sala numer 20.

Odwracam się i podchodzę do skulonej na krześle Mirandy.

-Maleńka - szepczę, sprawiając że podnosi na mnie wzrok - Chodźmy do twojej cioci.

Jej ruchy są podobne do robota, a twarz wyraża tyle smutku, że aż boli mnie serce. Nie potrafię widzieć jej takiej złamanej. Chcę ją przytulić, zmazać łzy z twarzy i sprawić, że na jej pięknej twarzy znowu zagości uśmiech.

Czuję jak moje wnętrze krwawi, bo nie mogę nic zrobić. Jedynie modlić się w myślach, że Britt nic nie jest.

Idziemy na drugie piętro i szukamy po korytarzu właściwego pokoju. W końcu go znajdujemy i Miranda od razu wchodzi.

-O mój boże! - krzyczy i zakrywa dłonią usta.

Jej ciotka leży w szpitalnym łóżku. Ma zamknięte oczy i twarz w siniakach. Lewa noga jest w gipsie. Przy jej łóżku kręci się ciemnoskóra lekarka.

-Co wy tu robicie? - podnosi głos na nasz widok.

-Jestem jej siostrzenicą! - tłumaczy roztrzęsiona Miranda. Wzrok lekarki przenosi się na mnie:

-Jestem jej szefem - wskazuje Britt.

-Niech mi pani powie, co się stało! - prosi Miranda.

-Potrącił ją samochód. Złamana noga i wstrząs mózgu, ale jest w stabilnym stanie. Nie ma powodu do paniki - wyjaśnia, bacznie mnie obserwując.  

Miranda kiwa głową i widzę, jak powoli się uspokaja.

-Muszę zadzwonić do Nasha - nagle sobie przypomina.

-Ja to zrobię - mówię - Zostań z ciocią.

Blondynka wyciąga z kieszeni telefon i podaje mi.

-Dziękuję - patrzy mi prosto w oczy, przekazując całą swoją wdzięczność.

Wychodzę na korytarz i odnajduje w jej telefonie numer do Nasha.

Odbiera po drugim sygnale:

-Miranda, masz przesrane. Mówisz mi, że idziesz na randkę z Bieberem, a potem nie wracasz na noc. Słuchaj, blondyno masz mi chyba dużo do opowiedzenia - słyszę po drugiej stronie jego pełny wyrzutu głos.

-Cześć, Grier - krzywię się - Tu Justin.

-Justin Bieber?! - wykrzykuje - O kurde... O nie... Czy coś się stało Mirandzie? O Jezu...

-Nie - ucinam krótko - Wszystko z nią okey. Poprosiła mnie, żebym cię poinformował, że Britt leży w szpitalu. Miała wypadek.

-O mój Boże! Ale jak to? Co się stało? - wyraźnie jest spanikowany.

-Sam nie wiem. Ale nie jest źle. Wyjdzie z tego - zapewniam go - Miranda... ona chyba ciebie potrzebuje.... Przyjedziesz?

-Jezu, tak! Miałem taki zamiar!

Uśmiecham się lekko na jego słowa. Źle oceniłem tego chłopaka na początku. Wydaje się być wspaniałym przyjacielem i zależało mu na mojej Mirandzie. Łączy ich nie przerywalna więź, która nie miała nic wspólnego z miłością, jaką darzą się zakochani ludzie. Ta dwójka kocha się jak rodzeństwo. Bardzo zżyte rodzeństwo.

Podaję adres szpitala, gdzie jesteśmy, a on mnie zapewnia, że będzie tu jak najszybciej.

-Emm... Bieber? - słyszę, gdy już mam się rozłączyć.

-Tak?

-Dobry z ciebie gość. Zasługujesz na Mirandę, mimo tego, że czasem przez ciebie cierpiała. Uwierz mi, wiem co mówię. Potrafię wyczuć dobrą osobę jak cholerny golden retriever.

-Dzięki - śmieję się.

-Po prostu jej nie rań, okey?

-Jeśli to zrobię, zranię i siebie - mówię zgodnie z prawdą.

Rozłączam się i powracam do sali. Kiedy wchodzę okazuje się, że Miranda rozmawia z ciotką.

-Cześć, Justin - wita mnie Britt słabym głosem. Nawet teraz, w takim stanie jej oczy błyszczą się wesoło, a usta wykrzywiają się w wiecznym uśmiechu.

-Jak się czujesz, Britt? - pytam.

-A jak wyglądam?

-Kiepsko - cmokam, kręcąc głową.

-Justin! - karci mnie Miranda.

-No co? Chłopak jest po prostu szczery - mruga do mnie kobieta - To właśnie w nim uwielbiam i myślę, że miliony jego fanek też.

Uśmiecham się. Jestem szczęśliwy, że nic jej nie jest, a z twarzy Mirandy zniknęło cierpienie. Dziewczyna siedzi na krawędzi łóżka ciotki i trzyma jej rękę. Spogląda na mnie i przyłapuje mnie na patrzenia na nią.

-Nash zaraz tu będzie - powiadamiam ją.

-Gdy tylko się pojawi, ten szpital zacznie być głośny i wesoły - śmieje się ciężko Britt. Widać, że odczuwa nieznośny ból, ale nie chce tego po sobie pokazać.

-O tak - Mirandzie udziela się dobry humor ciotki - Przerobi ten szpital na imprezownie i będzie podrywał pielęgniarki.

-Cały Nash - wzdycha z rozbawieniem Britt.

-Co się stało? - pytam nagle. Spoglądają na mnie zdziwione i poważnieją.

Ktoś musiał zadać to pytanie. Zbyt mocno mnie męczyło, żebym mógł z nim poczekać.

-Ja... nie pamiętam zbytnio - mówi Britt - Poszłam do sklepu, bo potrzebowałam kupić jedną rzecz. Próbowałam dodzwonić się do Mirandy, bo ciągle nie odbierała, a było tak późno. Przechodziłam wtedy przez ulicę i poczułam mocne uderzenie. Potem była już tylko ciemność.

-Przepraszam, ciociu - załkała Miranda, przytulając ją.

-To nie twoja wina, dziecko - wzdycha kobieta - Tylko i wyłącznie moja. Powinnam być bardziej ostrożna. Wiesz jaka bywam roztrzepana.

-To też moja wina - wtrącam - Nie odstawiłem Mirandę na noc, trochę za imprezowaliśmy i...

-Nie gniewam się na was, aniołki - przerywa mi. - Cieszę się, że korzystacie z młodości.

-A ja się cieszę, że nic ci nie jest - przyznaje Miranda.

Nagle drzwi się otwierają,zwracając naszą uwagę.

Najpierw widzimy wielki bukiet czerwonych róż, a dopiero potem wychylającą się głowę Nasha.

-Pomyślałem, że otworzę tu kwiaciarnie - żartuje.

Nie mogę się powstrzymać i zaczynam się śmiać. Zaraz do mnie przyłącza się Britt, a po niej Miranda.

Nash udaje oburzonego, ale jego oczy śmieją się z nami:

-No i czego suszycie te siekacze?

- -  -  -  -  -  -  -  -

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top