Rozdział 14 "Stado"

Wyszłaś, by pogłaskać Sabaku i "porozmawiać" z nim. Kiedy byłaś na pastwisku, klasnęłaś w ręce, a po kilku sekundach ujrzałaś izabelowatego ogiera galopującego w twoją stronę. Za nim biegło całe stado.

—Witaj, Sabaku—szepnęłaś głaszcząc konia po pysku, kiedy ten zatrzymał się obok ciebie.

Rumak zarżał radośnie na powitanie i odwrócił się, pokazując grzbiet (to wcaaaale nie wygląda jak scena z Mustanga).

—Skoro chcesz—rzekłaś podchodząc do lewego boku zwierzęcia.

Położyłaś dłonie na grzbiecie ogiera i podciągnęłaś się na rękach, a następnie przerzuciłaś prawą nogę na drugą stronę, by usiąść swobodnie. Opuściłaś nogi, przystawiając łydki do boków konia, a ręce położyłaś na jego szyi.

—Ruszamy—powiedziałaś i jednocześnie dałaś mu znać łydkami.

Sabaku ruszył posłusznie stępem. Nudził cię ten etap, lecz musiałaś się przyzwyczaić oraz rozruszać mięśnie wierzchowca. Objechaliście stado dookoła, po czym dałaś rozkaz przyspieszenia do kłusa. Po dwóch kołach tym chodem przyśpieszyliście do galopu. Nie okrążaliście już stada, tylko poprowadziłaś ogiera wzdłuż ogrodzenia, by po chwili odbić od niego. Kawałek dalej zatrzymałaś konia i zawróciłaś go. Wzięłaś głęboki wdech, zastanawiając się czy jesteś pewna, że chcesz to zrobić. Zaraz jednak odgoniłaś wątpliwości i popędziłaś konia galopem. Tuż przed wyskokiem wierzchowca uniosłaś się nieco, a Sabaku odbił się od ziemi. W czasie fazy lotu czułaś się wolna. Wszelkie troski odpłynęły, zostawiając cię z obecną chwilą. Szybko jednak przednie nogi Araba dotknęły ziemi, a ty z powrotem usiadłaś na jego grzbiecie.

W oddali zauważyłaś swoich gości, zmierzających w waszym kierunku. Ruszyłaś więc kłusem w ich stronę. W połowie drogi ogier zastrzygł uszami i zaczął wierzgać, a z krzaków wyszedł duży Rottweiler. Rozpoznałaś w nim psa sąsiadki. Sabaku stawał na tylnych nogach chcąc odgonić zwierzę, które jednak nie atakowało, a jedynie przyglądało się zaciekawione waszej dwójce. Próbowałaś uspokoić rumaka z jego grzbietu, nie udawało ci się to jednak, gdyż musiałaś się trzymać, by nie spaść na ziemię. Zaskoczyłaś więc zgrabnie na dół i stanęłaś tak, by patrzeć Arabowi w oczy (tiaaa... A ja piszę twarz). Podniosłaś ręce, w jego kierunku, patrzyłaś w ślepia zwierzęcia stanowczym wzrokiem i zaczęłaś mówić uspokajającym tonem.

—Ćśśśś... Sabaku. Już dobrze... Uspokój się... Jestem przy tobie...—powtarzałaś to w kółko, aż w końcu ogier stanął spokojnie, a ty mogłaś bez obaw chwycić za kantar. Pies w tym czasie uciekł.

Poprowadziłaś go do biegnących w waszym kierunku shinobi.

—Nic ci nie jest, [T.I]-chan?—zapytał zmartwiony Shikamaru.

—Nie, nic mi się nie stało—odparłaś.—U Sabaku takie wybryki są na porządku dziennym.

—S-Sabaku?—zapytał zdziwiony Gaara.

—Nosi takie imię, gdyż pasuje do niego. Jest nieufny i nieokrzesany. Do tego jest maści izabelowatej, co u Arabów jest stosunkowo rzadkie, i przypomina piasek—wyjaśniłaś.

—Ale... Maść? Araby? Izabe... Coś tam?—zakręcił się Naruto.

—Izabelowaty—zaśmiałaś się.—Wyjaśnię ci to, jak tylko odprowadzę tego łobuza na pastwisko.

Ruszyłaś w stronę ogrodzenia, trzymając konia. Otworzyłaś bramkę i wpuściłaś go. W tym momencie, tuż przy nim, przemknęła najmłodsza członkini stada.

—O nie, nie, nie, Ayako—powiedziałaś łapiąc źrebaka, który zdążył podbiec do twoich gości.—Wracaj do mamy.

—Ile ma?—zapytał Iruka.

—Cztery miesiące—odparłaś.—Chcecie ją pogłaskać?

Pierwsza podeszła Kurenai i pogładziła delikatną grzywę klaczki (źrebię płci żeńskiej nie przekraczające 1 roku życia). Ayako zadowolona z pieszczoty wyrwała się z twojego uścisku i pobiegła do męskiej części towarzystwa.

Zaśmiałyście się, widząc malucha proszącego mężczyzn o chwilę uwagi. W końcu zlitowali się nad nią Naruto i Shikamaru. Kucnęli i drapali źrebaka po grzbiecie.

—Najbardziej lubi drapanie na kłębie i za uchem—podpowiedziałaś.

—Na kłębie?—zdziwił się blondyn. Natomiast Nara zabrał się za dopieszczanie klaczki za uchem.

—Widzisz tą górkę w miejscu, gdzie kończy się szyja, a zaczyna grzbiet?—zapytałaś.—To właśnie jest kłąb.

Niebieskooki usłuchał rady, a Ayako czuła się jak w niebie. Kątem oka zauważyłaś, że Hoshi, mama pieszczotki, biega niespokojnie po pastwisku. Podeszłaś więc, wzięłaś jedną z lonży wiszących na płocie i wyprowadziłaś na niej klacz, która uspokoiła się, będąc blisko córki.

—Już dobrze, Hoshi. Ayako jest bezpieczna—powiedziałaś cicho.

—Mamusia?—wtrącił Yamato.

—Dokładnie—potwierdziłaś głaszcząc wierzchowca po szyi.—Ale teraz muszą wracać na pastwisko.

Jak powiedziałaś, tak zrobiłaś. Klepnęłaś klacz po barku, a ona zarżała wołając potomka. Ayako podbiegła do Hoshi, a ty odprowadziłaś je do zagrody.

—Wyjaśnisz w końcu, o co ci chodziło?—upomniał się Uzumaki.

—Hai, hai—odparłaś odkładając linkę na miejsce.—Maść to... Można powiedzieć, kolor konia. Araby to najstarsza rasa koni na świecie. Konie izabelowate mają ciało w kolorach od biszkoptowego do ciemnego brązu, a grzywę i ogon niemal białe—wyjaśniłaś na jednym wdechu.—Rozumiesz?

—Tak, dattebayo! A jak się nazywa reszta koni?

—Mogę je przedstawić, ale zapytaj reszty czy chcą słuchać.

—Mów, mów—powiedział Asuma po uzgodnieniu z resztą.

Przedstawiłaś więc 10-letniego wałacha rasy angloarab Shagya, Hitoshi; gniadosrokatego Quarter horse, Yakushi; 13-letnią klacz pełnej krwi angielskiej, Mari;
9-letnią klacz Lipicana Yuzuki; wałacha rasy śląskiej, Hiraki; klacz wielkopolską Akane; 9-letnią klacz fryzyjską Mi; rok młodszego brata Mi— Kaede; wałacha rasy Shire, Ryote; haflingera Haruto; 15-letniego Fiorda Hajime; 6-letnią Yuuki, kucyka rasy szetlandzkiej; 11-letniego Hanowera, Katsuo; wałacha rasy andaluzyjskiej o imieniu Akira; gniadego Lusitano Kin; 9-letniego Salerno—Janpu; kasztanowatego Clydesdale—Yun; 4-letniego Mustanga—Izumi; kuca rocky mountain, Yama oraz Tinkera o imieniu Tsubasa.

Na końcu zatrzymałaś się kawałek od bułanego konia rasy achał-tekińskiej.

—To jest Suna. Ma osiem lat, ale w stadzie jest od miesiąca. Jego wiek i rasa to wszystko, co o nim wiemy. Nie znamy jego przeszłości, ani predyspozycji jeździeckich. Przez ten miesiąc nie pozwolił mi podejść bliżej niż teraz, chyba że obok mnie jest któraś z klaczy. Jest porywczy i niespokojny, czasami nawet agresywny, dlatego zawsze, gdy w ośrodku przebywają goście zamykamy jego i Sabaku w stajni, by nikogo nie zaatakowali.

—Dlaczego taki jest?—zapytał Jiraiya.

—Może być wiele powodów. Nie jest łatwo przejrzeć konia. Mógł być bity przez poprzedniego właściciela, trzymany w pseudo-hodowli, gdzie kontakt z człowiekiem ogranicza się do podprowadzenia ogiera do klaczy i wyłowienia 6-miesięcznych źrebaków albo złapany z dzikiego stada i sprzedany pod wpływem środków uspokajających—rozmyślałaś.

—To okropne—wydusił jinchuuriki dziewięcioogoniastego.

—Masz rację, ale to ludzie są okropni. Część stada znalazła się u nas z powodu zaniedbania lub złego traktowania. Wujek odkupywał konie od ich nieodpowiedzialnych właścicieli—powiedziałaś przyglądając się stadu.—Mari w wieku czterech lat jechała do rzeźnika, a wszystko dlatego, że podczas wyścigu uszkodziła nogę tak, że nie mogła już się ścigać. Nie przynosiła zysku, więc skazano ją na śmierć.

—A co z Izumi? Czy mustangi nie powinny być dzikie?—zapytał Hatake.

—Masz rację, ale z nim jest inna historia. Został znaleziony zaraz po porodzie. Jego matka zmarła broniąc go przed drapieżnikami, a żadna inna klacz ze stada nie miała go jak wykarmić. Nie przyjęli go do rezerwatów ani szkółek jeździeckich, więc przygarnął go mój wujek.

Kiedy skończyłaś mówić zauważyłaś, że Suna intensywnie wpatruje się w Gaarę, którego twarz wyrażała jego siłę i nieustępliwość. W pewnym momencie ogier ruszył stępem, niepewnie podchodząc bliżej. Koń stanął obok czerwonowłosego, a ten pogłaskał go po szyi.

—Gratuluję, Gaara. Suna ci zaufał. Chyba przez twój wzrok—powiedziałaś, uśmiechając się szeroko. Nie mogłaś wyjść z podziwu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top