Część 2. „Nawet nie wiesz jak to bolało"
Pierwszy tydzień szkoły sprawił, że się uspokoiłam. Zaczęło się to, co znane — te same kojące głosy nauczycieli, stare zwoje w bibliotece i hałasy na korytarzach, zdawały się identyczne jak dwa, czy trzy lata wcześniej, kiedy nikt nie słyszał o Lordzie Voldemordzie, albo przynajmniej nie chciał słyszeć.
Może nie do końca. Wszystko zdawało się układać, ale nie tak ja chciałam. Huncwoci, Marlena, czy Dorcas zdawali się tak cisi, tak zduszeni, zgnębieni przez własne słabości, czy zmartwienia. Jak mogli sobie poradzić w czasie wojny, która czekała za rogiem, kiedy nie wytrzymywali tej ciszy przed burzą?
Pantofle stukały o zimną posadzkę, gdy prawie spóźniona biegłam do lochów, gdzie miały się odbyć już piąte w tym roku zajęcia z eliksirów. Naprawdę nie chciałam się spóźnić.
— Jak zwykle na czas — powiedział wesoło Horacy Slughorn. Nauczyciel był poza czasami, poza trendami i jakimikolwiek szufladkami. Był oryginałem, chodzącym w kolorowych pelerynach, których kieszenie były przepełnione ziołami potrzebnymi do uwarzenia jakiegoś specyfiku.
— Czułam się spóźniona. — Mistrz eliksirów posłał mi uśmiech, odrywając się od skrobania czegoś w wielkiej księdze. Oprócz mnie i nauczyciela w głębi sali stali uczniowie — Dirk Cresswell, który przeszukiwał regał książek oraz Severus, wertujący jakąś pozycje, z księgozbioru nauczyciela.
— Mam nadzieję, że zjawicie się u mnie na małym podwieczorku.— Dirk i Snape odwrócili się. Nasza trójka była stałymi bywalcami Klubu Ślimaka, głównie dlatego, że nie chcieliśmy zniechęcać do nas jego założyciela. Wszyscy znaliśmy jego historie o ludziach „z półki". Szukałam już jakiejś wymówki. — Oczekujcie mojej sowy!— Roześmiał się, nie czekając na odpowiedź.
Odchrząknął i powitał resztę uczniów.
Wyjęłam jeden z moich ostatnich arkuszy pergaminu, które bezzastanowienia zużywałam na listy do rodziców. Nie byłam w stanie się na niczym skupić, dopóki nie otrzymywałam odpowiedzi. Moje poczucie bezpieczeństwa związane z powrotem do placówki, nie koił moich nerwów związanych z rodziną.
Po pięciu minutach od rozpoczęcia zajęć wparowali James i Remus, spóźnieni jak zwykle. Nie wiedziałam, ile zużyłam pergaminu, być może tyle samo ile na rodziców, na listy do dyrektora, aby odwołał Pottera ze stanowiska prefekta naczelnego, również przez to nie miałam jak napisać wiadomości do rodziny poprzedniego dnia. Pierwsze podanie wysłałam zaraz po rozpakowaniu się, gdy chłopak nie pojawił się na pierwszym spotkaniu prefektów. Byłam tym faktem tak poruszona, że przez całą ucztę nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak o napisaniu tego feralnego pisma do dyrektora.
Ostatnia taka wiadomość pochodziła z drugiego, czy trzeciego dnia szkoły, kiedy nie byłam nawet zła na Jamesa, nie byłam oburzona jego zachowaniem, ale zwyczajnie rozczarowana. Zapisywane zdania się nie kleiły, a pomięta i z mokrymi plamami od łez kartka, nie nadawała się do wysłania.
— Siadajcie panowie, przy pannie McKinon są jeszcze dwa miejsca — powitał ich Slughorn.— Strona trzynasta. — Obserwował ich jeszcze przez chwilę i wznowił swoją mowę o materiale, który powinniśmy poznać w czasie poprzednich sześciu latach nauki, a który przyda nam się przy dzisiejszym temacie.
Zgodnie z instrukcjami profesora dwójka huncwotów usiadła przy stoliku, gdzie siedziała Marlene razem z jakąś ślizgonką. Moje oczy nerwowo kierowały się pomiędzy Slughornem, szafą z wieloma grubymi tomami, Severusem, który siedział na drugim końcu sali. Nie mogłam wyzbyć się wrażenie, że James z pełną premedytacją wpatruję się we mnie, ale gdy zerkałam w jego stronę, wydawał się ze znudzeniem obserwować profesora — tak bardzo paliła mnie jego obecność.
Układałam w głowie kolejne argumenty, które mówiłyby, jak Potter jest nieodpowiedni na tak wysokie stanowisko: nieprzykładne, aroganckie zachowanie, za słabe wyniki z przedmiotów, prosperowanie w wąskim gronie i brak działalności na rzecz szkoły. To wszystko sprawiało, że decyzja grona nauczycielskiego, była bardzo niezrozumiała i uwierała mnie.
Wiedziałam, że prędzej, czy później znów się pokłócimy. Nie ważne, że gdzieś tam czyhało coś innego, gorszego, my musieliśmy się żreć — przecież to wyluzowany pan James Potter i wiecznie wkurzona na niego panna Lilly Evans. Co miałoby się zmienić w naszym życiu, abyśmy się pogodzili?
— Dziękuję wam za zajęcia. — Wszyscy zerwali się z miejsc jak poparzeni i prawie walcząc o to, by jako pierwszy być przy drzwiach i wyjść. Ze spokojem i podniesioną wysoko brodą, jakbym się bała, że mogę złapać wzrok Jamesa, wyszłam z klasy, powolnym krokiem udając się na kolejne zajęcia.
Zdawało mi się, że słyszę kroki Jamesa, szybkie, w biegu uderzały o podłogę. Wszyscy uczniowie jakby wyparowali i nikogo już nie było na korytarzu. Wydawało mi się, że wszyscy działali mi na złość, odkąd jestem prefektem.
Szłam dalej, nie zważając na co raz to głośniejsze kroki, westchnięcia, uczucie, jakby wydychane przez niego powietrze, ogrzewało mi kark, a w końcu palący dotyk na ramieniu. Nie przeszedł mnie dreszcz dlatego, że to on, wielki James Potter, lecz byłam zaskoczona mocy jego uchwytu i pewności, że nie zatrzymałabym się, gdyby nie jego zaciśnięta dłoń.
Błąd tamtego dnia — spojrzenie w oczy Jamesa. Nie widziałam głębszych, ciemniejszych i takich, w których można było się po prostu zgubić. Tamtego dnia, na korytarzu, uświadomiłam sobie, na co byłam poświęcić każdą sekundę życia. Możliwe, że przesadzałam, może za długo siedziałam samotnie w pokoju na poddaszu w te wakacje i potrzebowałam bliskości.
— Lily, przepraszam.— Nie potrafiłam mu przerwać, zakończyć tej tyrady, zanim się nie zaczęła.— Łapa przechodzi naprawdę ciężkie chwile i nie mogłem tak po prostu go ostatnio zostawić. Naprawdę nie chciałem, by tak wyszło, wiesz ostatnio jesteśmy mocno zdenerwowani. Te wszystkie akcje z jego rodzicami...
Słyszałam od Meadows — zamieszkał u Potterów, w połowie wakacji, kiedy jego rodzice grubo przesadzili, jednak plotki na ten temat żyły własnym życiem, a każdy czarodziej dokładał do tego jakiś element „Bo mu się tak wydawało", w efekcie czego wyszło wiele ciekawych historii. Były to takie bzdury, których w życiu bym nie zapamiętałam. Szkoda mi było na to czasu i energii.
Szybko otrzeźwiałam, a gonitwa myśli zamieniła się w chłodne, pojedyncze zdania, które wystarczyło wypowiedzieć.
„To nie jest usprawiedliwienie. Czasem mógłbyś się ogarnąć. Trzeba nie było brać się za takie rzeczy."
„Nawet nie wiesz, jak to bolało"
Nie zrobiłam tego — za bardzo żal mi było tych czekoladowych oczu, błyszczących zza szkieł okrągłych okularów, kiedy powiedziałam coś co mu się spodobało, kiedy rzuciłam jakiś trafny komentarz.
— Musimy iść.— Przerwałam ciszę. Spojrzałam na zegarek.—Zaraz mam transmutację.
Tyle chciałam powiedzieć, wygarnąć co myślę o nim, Blacku, czy reszcie Huncwotów, spóźnianiu się, dowcipów i decyzji Dumbledore'a, o tym, co ja o nim myślę, kiedy to on mi przeszkadza. Nie czułam się na siłach, by tym razem znów stawać w szranki, mimo że była to świetna okazja. James, Prefekt naczelny, ukorzony przeprasza za swoje winy, zostałam sama, mogłam powiedzieć coś więcej. Coś, co mogłoby tak wiele zmienić...
— Racja — zgodził się i zaczął iść w swoim kierunku.
Z głośnym westchnieniem weszłam do pokoju wspólnego, gdzie urzędowała dwójka huncwotów — Black i Peter, z Dorcas i Marleną. Wszyscy zrezygnowali z czytania książek, czy gazet, na moją rzecz. Liczyli na to, że wejdę z hukiem, zacznę wykrzykiwać wniebogłosy, jak to James nie jest okropny, nieodpowiedzialny i tak dalej. Tamtego dnia nie wyszło mi granie surowej pani prefekt, jaką miałam być.
— Idziemy się przejść? — zapytałam z nadzieją Dorcas.
Gdy zobaczyłam jej zaczerwienione policzki, po których powoli spływały łzy, mimo starań dziewczyny, aby nikt tego nie zauważył. Musiałam ją wyrwać od zobojętniałego na jej ból towarzystwa.
Zgodziła się na spacer po Hogwarcie, ale chyba tylko dlatego, żeby odciągnąć swoje myśli od Blacka i nie czuć się tak odpychana. Pamiętałam ich na końcu szóstego roku — byli zupełnie inni — nigdzie nie ruszali się bez siebie, zawsze za rękę, gdy siedzieliśmy gdzieś całą paczką, bo tak można było nas nazwać mimo całej mojej antypatii do Jamesa, oni odchodzili gdzieś na bok, śmiali się i całowali. Z jednej strony urocze, z drugiej denerwowało.
Teraz nie poznawałam ani Dorcas — grającej czasem niedostępną, jednak łatwo ulegającą innym, teraz wręcz narzucającej się chłopakowi, ani Syriusza — skłonnego do skoków w bok i humorków, zawsze wracający do tej jednej Gryffonki, teraz nawet nie chciał na nią patrzeć. Skupiał się na tym, co miało dopiero nadejść, dzięki takim jak jego brat, zamiast czerpać przyjemność z tego, co tu i teraz, jak jeszcze rok, czy dwa wcześniej.
— Co jest?—Moje ręce zawisły nad Dorcas, gdy ta wypłakiwała mi się na ramieniu. Stanęłyśmy na końcu korytarza, gdzie na szczęście nikt się nie kręcił. Miałam przynajmniej taką nadzieję.
— Ja wiem...— Załkała. — Ja wiem, że przeżywa teraz... ciężkie chwile, ale...— Znów się schowała, za połami mojej szaty, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Moje ręce nadal wisiały nad dziewczyną.
Dorcas miała swoje epizody przynajmniej z połową naszego roku i paroma starszymi uczniami Hogwartu. Przez żadnego nie płakała, aż tak. Był jeszcze jeden taki chłopak — starszy o dwa lata, gdy napisał Owutemy, zniknął, a dziewczyna pół soboty spędziła w łóżku, później, gdy sama w końcu stwierdziła, że nie ma sensu rozpaczać, wparowałam do sypialni i w końcu zawodziłyśmy, jak to świat jest okrutny, aż do kolacji.
Wtedy też, uświadomiłyśmy sobie, że żaden facet nie jest wart naszych łez, czy zaniedbywań przyjaciół. Niestety żadna z nas potem nie potraktowała tego, jako życiowej lekcji — nadal wolałam kłócić się o coś z Jamesem, a Dorcas szlajać z Blackiem, zamiast siedzieć razem i zajmować, się być może, ważniejszymi sprawami.
Po północy, kiedy jeszcze obie nie spałyśmy, Dorcas stwierdziła, że nie ma zamiaru znów płakać przez „tego idiotę" i postanowiła zerwać z Blackiem. Potem i mi przyszło za to odpowiedzieć przed największym obrońcą Syriusza i jego wiernym przyjacielem.
Następnego dnia zrobiła to, co postanowiła w nocy. Oficjalnie był to definitywny koniec pomiędzy Syriuszem, a Dorcas — najpopularniejszej pary w szkole od dwóch lat.
— Black czuje się okropnie — oświadczył tego dnia James z pretensją w głosie, podchodząc do kanapy, gdzie ja czytałam artykuł w świeżym „Proroku", a Dorcas pisała coś w notesie. Gdy tylko usłyszała słowa chłopaka, natychmiast udała się do dormitorium. Przez całą noc musiałam słuchać jej obietnic, że gdy tylko ktoś o nim coś wspomni, albo go zobaczy, natychmiast wychodzi i nie wróci, dopóki ten ktoś, albo Black nie pójdą sobie gdzieś indziej. Ja i James zostaliśmy już jako ostatni w pomieszczeniu, gdy inni Gryfonii postanowili wypocząć na błoniach po pierwszym, ciężkim tygodniu w szkole.
— Mogła go lżej potraktować. — Obejrzał się za czarnowłosą, gdy ta wspinała się do sypialni. Po co on w ogóle to komentował?
— Przestań — zaczęłam w obronie przyjaciółki. Nie wiedziałam, że brązowe oczy mogą wydawać się tak zimne. Obszedł mnie dreszcz. — Black przez całą podróż traktował ją okropnie, a wczoraj ją po prostu zlewał. Też bym tak zareagowała.
— Nie musiała wtedy wspominać o Regulusie — zaripostował.
— Nie musiał się tak unosić — odpowiedziałam, mając na myśli sytuacje z przedziału. Jeżeli ja mogłam się czasem powstrzymywać, to Black też.
Przez dłuższą chwilę szukał odpowiedzi.
— Dziwisz się mu?
— Ja jakoś dałam radę, on też mógł — wyrwało mi się. W końcu spojrzał mi w oczy. Nie musiałam nic dopowiadać. Zrozumiał od razu — nie musieliśmy nawet krzyczeć i obrażać się nawzajem, by znów oddzielał nas mur problemów naszych przyjaciół.
— Ile razy możesz wypominać mi jedną, czy dwie sprawy?— zapytał bez ogródek. — Naprawdę, nie zrobiłem nic specjalnie, aby cię skrzywdzić i nie rozumiem, dlaczego tego nie widzisz.
— Tyle ile będzie potrzeba, byś zrozumiał, że nie jesteś taki, za jakiego się uważasz.— Moje policzki stały się gorące od trwającej dyskusji. Czułam poczucie winy, że według niego to ja wszczynałam te kłótnie, że to ja nakłoniłam moją przyjaciółkę do zerwania z jego najlepszym kumplem i że ja stałam za tymi wszystkimi skargami na niego.
Tylko dlaczego on nie czuł tego samego poczucia winy co ja?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top