Część 1 „Świat stał się szary"
Świat stał się szary, jakby mgła spowiła wszystko dookoła. Nie było to bynajmniej spowodowane Londyńską pogodą, a nastrojami panującymi wśród czarodziei. Tylko dzieciaki, mniej więcej do trzeciej klasy, z chęcią wyruszały na rok szkolny pełen nauki w Hogwarcie. Inni porzucili beztroskie zachowanie. Pożegnania z rodzicami trwały dłużej, przejście z Londyńskiej stacji na peron dziewięć i trzy czwarte zdawało się bardziej męczące i czasochłonne, a znalezienie wolnego przedziału trwało wieczność.
W końcu znalazłam Marlenę i Dorcas siedzące z całą paczką Pottera w jednym przedziale. Tępo wpatrywałam się, co działo się za szybą, na twarze z wymalowanym zacięciem i pochłoniętymi poważną dyskusją. Przecież byliśmy jeszcze dzieciakami, które nie były przygotowane na wojnę.
Widać było, jak wszystkie zdarzenia kazały nam szybko dorosnąć. Na gładkiej, bladej twarzy Meadows były widoczne worki pod oczami—potrafiła nie spać całą noc, bo martwiła się o rodzinę. Nie tak powinny wyglądać nasze wakacyjne listy—pełne zmartwień i goryczy. Miałam identyczne problemy i podkrążone oczy.
Inni nie wyglądali lepiej — Lupin, u którego znamiona wydawały się przybywać z każdym spotkaniem, nonszalancja Blacka, nad którą wzdychała żeńska połowa szkoły, jakby przygasła, Pettigrew znacznie schudł, tracąc pewien urok, a zyskując pociągłą twarz, pełną ostrych załamań.
James Potter z początku wydawał się niezmieniony przez widmo wojny. Ta sama pewna postawa wypracowana na treningach, roztrzepane włosy i twarz naznaczona paroma pieprzykami, które pojawiły się przez wakacyjne słońce. Jednak za wypracowanym wizerunkiem, stały palce zaciskające się na wewnętrznej kieszeni czarnej szaty, gdzie spoczywała jego różdżka.
Wszyscy starali się zachowywać jak rok, czy dwa wcześniej, lecz widać było jak sztuczne były ich wymuszone żarty, krótkie parsknięcia i nerwowe spojrzenia po sobie. Jedyne o czym potrafili mówić w tamtej chwili, to co raz to nowe artykuły w proroku o działaniach Śmierciożerców.
— Lily?— Jedno z pełnych obaw spojrzeń spoczęło na mnie. Chciałam się zapaść pod ziemię albo stać się niewidzialna. Przez krótką chwilę chciałam biec, ile sił w nogach, lecz cały korytarz był zapchany uczniami, którzy jeszcze nie znaleźli odpowiedniego dla siebie przedziału.
Drzwi przedziału gwałtownie się otworzyły, a ja zostałam wciągnięta do środka. Dłoń Jamesa wręcz wypaliła mi ślad na przedramieniu.
Widząc twarz ścigającego Gryfonów, przypomniał mi się jedyny list, który od niego dostałam w wakacje. Z tekstu dało się wyczuć pewną dumę, ale też pokorę i dojrzałość. Dokładnie to samo biło, jak się okazało, od drugiego prefekta naczelnego. Jak go zobaczyłam, wyglądał jak dorosły mężczyzna z szeroką szczęką i umięśnionymi barkami, jednak nadal miał rozczochrane włosy, jakby przed chwilą zszedł z miotły i wyciągniętą koszulą.
Właśnie przez te drobnostki nie ufałam wyborowi dyrektora Hogwartu. Nie wierzyłam, że człowiek mógł się tak szybko zmienić, a Gryfon musiał przeobrazić się w całkowicie innego człowieka — musiał się inaczej zachowywać, mieć odmienny sposób bycia i poglądy na temat nauki. Nikt nie potrafiłby tego dokonać w jedno lato. Musiał dawać dobry przykład — a w tym przypadku Huncwoci i sam James nie byli najlepsi.
Przebiegłam wzrokiem po twarzach siedzących w przedziale. Każda z tych osób i barwa ich tęczówki przewodziła mi na myśl różne wspomnienia.
Błękitne oczy Dorcas przywodziły mi na myśl przyjacielskie uściski i liściki na lekcjach. Za to zielone jak trawa oczy Marleny z wieczną beztroską i radosnymi wypadami do Hogsmeade. Za to te Remusa wydawały się przejmować barwę pergaminu, w który z takim umiłowaniem się wpatrywał.
Jednak żaden z moich przyjaciół nie miał tak ciemnych i zarazem błyszczących oczu jak James, przez które wyglądał tak potulnie, jakby też rozrabiaka, którego zapamiętała sprzed wakacji był jego bratem bliźniakiem. Błysk w oku nie był bynajmniej spowodowany udanym żartem, lecz malującą się na twarzy ulgą.
— Już myślałam, że nie zdążyłaś — James usunął się z przejścia, by Dorcas mogła zarzucić ręce na moje ramiona i objąć. Chłopak bez słowa podniósł moją skrzynię i położył na jednej z półek na bagaże. Sowa jednego z siedzących głośno zahukała.
Usiadłam pomiędzy Dorcas a Marleną, miałam dobry widok, na Jamesa, którego odznaka — czerwona ze złotą wstęgą — ciążyła na piersi tak samo, jak u mnie.
— Co za śmiecie — powiedział zniesmaczony Łapa, gdy przez tłum uczniów na korytarzu zaczęła się przeciskiwać trojka ślizgonów, wsród, których znajdował się wysoki szóstoklasista o mocnych rysach i wdzięcznych ruchach. Regulus — najmłodszy z rodu i drugi w szkole Black.
— Przestań się już nim przejmować. — Dorcas otoczyła ramionami chłopaka i pociągnęła za podbródek Syriusza. Gryfonka na darmo poszukiwała jego uwagi – myśli o bracie-śmierciożercy pochłaniały go bez reszty.
— Nie mogę przestać się nim przejmować — odpowiedział z pretensją w głosie. Wszyscy w przedziale zaprzestali rozmowy – Marlena straciła zainteresowanie książką Lunatyka, a Peter przestał trajkotać o Quiddtchu i możliwościach Gryfonów w nadchodzącym roku z osłupiałym Jamesem. — Nie przestanę przejmować się bratem, który marnuje sobie życie — odpowiedział dobitnie i wyszedł „przewietrzyć się" z przedziału.
James ruszył za przyjacielem.
— Za dziesięć minut mamy spotkanie prefektów! — krzyknęłam za Jamesem, jednak ten już zniknął za przesuwanymi drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top