19. ■Gdzie jest Justin?■
Nadal czuję głęboką urazę do Nasha, mimo że załatwiłam go na amen. Wiecie zdradę odczuwa się dziesięć razy gorzej, kiedy należy ona do najlepszego przyjaciela.
Mam ochotę zrobić coś więcej niż wielki bałagan w jego pokoju i wywalenie przynęty na ryby z robakami, po całym jego łóżku.
-Nie wierzę, że jego matka tak po prostu wpuściła cię do jego pokoju - marszczy brwi Justin. Jedziemy jego wyjebanym w kosmos samochodem, którego tak po za tym nawet nie znam modelu. W końcu jestem tylko dziewczyną. Uparcie wpatruję się w okno, podziwiając ciągnący się po drugiej stronie szyby las.
-Pani Grier mnie kocha - przewracam oczami - Zresztą na twój widok była zdolna oddać nam cały swój majątek.
-Jesteś bezlitosna, wiesz?
-Raczej czy ty wiesz. Przynajmniej miałeś krótki pokaz umiejętności Mirandy w temacie mszczenia się. Tak na przyszłość. - przekręcam głowę na bok i rzucam mu złośliwy uśmiech.
-Szatan nie kobieta - parska śmiechem Justin - A teraz mi powiedz gdzie jedziemy?
-Nie wiem, a masz jakiś pomysł? - wzruszam ramionami.
-Jezu, Miranda - chłopak uderza głową o kierownicę, udając załamanego - To ty kazałaś mi brać "brykę" i jechać na przejażdżkę.
-Nie narzekaj, dobra? Uznajmy to za randkę.
-Zaprosiłaś mnie na randkę, ale to ja muszę cię gdzieś zawieźć? - obdarza mnie drwiącym uśmiechem, a jego czekoladowe oczy błyszczą z rozbawieniem.
-Powtórzę się: nie narzekaj - mówię uparcie.
-Chce mi się wyć - przeczesuje palcami włosy.
-To nie Teen Wolf - rzucam.
-Teen Wolf? - unosi brwi w zdezorientowaniu.
-Tak, Teen Wolf! - wykrzykuje - A my nie jesteśmy w Beacon Hills! A szkoda, bo może jakiś wilkołak by cie zjadł, ratując mnie przed zwariowaniem.
-O czym ty do mnie mówisz, do cholery? - podnosi głos odrobinę wzburzony.
-Zamknij się, nie mogę cię słuchać! - przewracam oczami.
-Ach, tak? - rzuca mi wyzywające spojrzenie i włącza jakąś płytę - Będziesz słuchać, jeśli tak bardzo to lubisz.
OD razu poznaję jego najnowszą płytę, która rozbrzmiewa po całym samochodzie.
-Jesteś dupkiem - mamroczę, a on ustawia dźwięk muzyki na fulla, tak że nie słyszę własnych myśli.
-Co tam mówisz?! - drze się, próbując przekrzyczeć muzykę - Kocham cię, Justin?
Wybucham śmiechem, bo on jest serio taki głupi. Tak głupi, że aż nie mogę przestać się szczerzyć w jego obecności. Zaczynam się czuć przy nim jak dawniej...
-Miraaaandoooooo - krzyczy moje imię, robiąc przy tym zabawne miny, a ja czuję łzy w kącikach oczu. To wszystko przez ten śmiech. Doprowadza mnie do płaczu.
Wtedy zauważam jakiś ruch na jak do tej pory pustej drodze.
-O Boże, Justin! - krzyczę - Uważaj!
Na drogę wyskakuje mały, biały piesek. Justin gwałtownie skręca i traci panowanie nad samochodem. Zarzuca nami. Słyszę jak Justin krzyczy moje imię, kiedy czuję mocne uderzenie. Nagle robi mi się ciemno przed oczami i tracę świadomość.
***
Mrugam, próbując przyzwyczaić się do ostrego, białego światła wokół mnie.
-Ona się budzi! - słyszę znajomy głos, którego wcale się nie spodziewałam.
-Katy? - udaje mi się wychrypieć łamiącym się głosem.
Nie mam pojęcia, gdzie jestem i czemu słyszę swoją siostrę i musi minąć parę sekund, kiedy wszystko do mnie wraca.
Serce podchodzi mi do gardła. Otwieram szeroko oczy i zauważam, że jestem podłączona do kroplówki.
-Gdzie jest Justin? - pytam piskliwym, spanikowanym głosem. - Gdzie on jest?
-Spokojnie - nade mną pojawia się jakaś młoda kobieta - Jestem pielęgniarką. Jest pani w szpitalu. Samochód, którym pani jechała uderzył w drzewo.
Nie chcę jej słuchać. Odpycham ją i podnoszę się do pozycji siedzącej. Mam ochotę zerwać kabel łączący mnie z kroplówką.
-Gdzie jest Justin? - powtarzam tym razem głośniej.
-Jaki Justin?
-Justin Bieber - po mojej twarzy spływają łzy - Gdzie on jest?! Odpowiedz mi!
- Jest pani w szoku - mówi łagodnie pielęgniarka. Podam pani coś na uspokojenie.
-Gdzie on jest?! - drę się i zaczynam się szamotać. Pielęgniarka zaczyna szybko mnie powstrzymać i wbija jakąś igłę w moje ramię. Po chwili kładę się na łóżku, bo czuję jak uchodzą ze mnie siły i zasypiam.
Budzę się z nieprzyjemną suchością w gardle. Rozglądam się uważnie po pomieszczeniu i dostrzegam postać na fotelu.
-Mama? - nie mogę uwierzyć, że tam jest. Na dźwięk mojego głosu zrywa się i podbiega do mnie.
-Och, dzięki Bogu - gładzi moje włosy - Jak się czujesz?
Ignoruję jej pytanie i postanawiam zadać swoje:
-Jak tu przyjechałaś?
-Pierwszym samolotem, gdy tylko się dowiedziałam. Katy też tu jest - wyjaśnia.
-Co się stało?
-Miałaś wypadek. Lekarze mówią, że byłaś nieprzytomna tyle czasu ze względu na szok. Jesteś trochę poobijana, ale głównie nic się nie stało.
-A z Justinem? - zadaje to pytanie i wstrzymuję oddech.
-Skarbie - wzdycha mama - Nie przywieźli go do szpitala.
-To gdzie on jest?! - wpadam w panikę.
-Nie mam pojęcia - kręci głową.
Do oczu napływają mi łzy. Zaczynam trząść się, jak bym dostała co najmniej jakiegoś ataku.
-Miranda, spokojnie - próbuje mnie uspokoić mama - Jeśli go tu nie ma to znaczy, że mu nic nie jest.
I nie był tu? Nie mogę w to jakoś uwierzyć. Nie mógł mnie zostawić w szpitalu. Coś jest na rzeczy.
-Zawołaj jakiegoś cholernego doktora, muszę wyjść z tego szpitala - mamroczę ze wściekłością.
-Nie możesz na razie - odpowiada - Muszą cię jeszcze zbadać.
-Przecież nic mi nie jest! - wykrzykuję
-Przykro mi, Mirando - mama kręci głową w zrezygnowaniu. Wydaje się być naprawdę smutna.
-Posłuchaj mnie - zamykam oczy i biorę głęboki wdech - Muszę się dowiedzieć, czy z Justinem wszystko okay. Bo jeśli nie... a ja o tym nie wiem...
Mój głos się łamie i wybucham płaczem. Pozwalam, żeby mama wzięła mnie w objęcia i mocno przytuliła. Przez to wszystko nawet zapomniałam jak bardzo się za nią stęskniłam.
-Katy i twój kolega, Nash czekają na korytarzu - informuje mnie po chwili - Britt bardzo się upierała, żeby przyjechać, ale nie pozwoliłam jej. Obiecałam, że będziemy w kontakcie. Nie chciałam jej przemęczać. Już i tak było za dużo wypadków w tym miesiącu.
-Przepraszam, że musiałyście z Katy rzucić wszystko i przyjechać do Baltimore - mówię.
-Nie przepraszaj - karci mnie - Jesteś moją córką, zwariowałabym gdybym była na drugim końcu kraju, a ty byś tkwiła w szpitalu.
-Kocham cię, mamo - wyduszam i nie mogę powstrzymać kolejnej fali łez.
Nadal czuję niepokój i jedyne czego pragnę w tym momencie to zobaczenie Justina całego i zdrowego z tym jego wkurzającym, ale jakże seksownym uśmieszkiem na twarzy.
Teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi na nim zależy. Umrę, jeśli coś mu się stało.
_____________________
Nie bijcie mnie za to haha
Komentujcie& gwiazdkujcie, misie!
A tak zbaczając z tematu, jeszcze kilka rozdziałów i pożegnamy się z historią Justina i Mirandy :( Wszystko ma swój koniec, moi drodzy 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top