15. ■Nie obchodzi mnie to■

Mija tydzień od wypadku cioci. Lekarze wypisali ją ze szpitala. Opiekuję się nią od kilku dni jako pełno etatowa pielęgniarka. Nie za bardzo pasuję do tej roli, a ważne że cioci niczego nie brakuje.

Britt na szczęście czuję się o wiele lepiej i myślę, że gdyby nie złamana noga, wróciłaby już do normalnego trybu. Jednak jest przygwożdzona do kul i to mi przypada obowiązek wykonywania wszystkiego, czym się zajmowała.

Od pięciu dni nie miałam, także żadnego kontaktu z Justinem. Podobno dzwonił kilka razy do mojej ciotki, pytając się o jej zdrowie. Dowiedziałam się też, że wyjechał z miasta.

Zamiast czuć ulgę, czuję ogromną rozpacz.

Zostawił cię, tak jak sobie tego życzyłaś - ta myśl ciągle błądziła po mojej głowie.

Wszystko wraca powoli do tego momentu, zanim pojawił się Justin. Zaczęłam chodzić do pracy, którą załatwił nam Nash, kończyłam szkołę, która była już tylko formalnością. Wakacje już prawie były, a ja zaczynam się już denerwować, co będzie potem. Zdecydowałam, że najpierw zrobię sobie roczną przerwę, będę pracować i zarabiać, a dopiero potem będę studiować. Wyjadę sama do Nowego Jorku i właśnie tam zacznę w końcu normalnie żyć.

Mimo, że moje plany na przyszłość były dobre i przemyślane, czułam strach, że właściwie nie tego chcę. Sama nie wiem, ale czułam że taka zaplanowana przyszłość nie była dla mnie.

-Miranda! - słyszę, jak ciocia woła mnie z salonu, gdy rano przygotowywuję śniadanie.

Rzucam wszystko i biegnę do niej:

-Co tam?

-Idziesz dzisiaj do pracy? - pyta.

-Nie - marszczę brwi - Mam wolne.

-Och, to dobrze się składa - uśmiecha się szeroko, a ja już wiem, że po jej głowie chodzi jakiś pomysł - Musisz mnie zastąpić na balu charytatywnym.

-Że co? - wydaje mi się, że się przesłyszałam.

-Bal charytatywny - kręci głową na mnie - Nie udawaj, że nie wiesz, co to. Przeznaczyłam dość dużą sumę i musisz się pojawić, żeby mnie reprezentować. Weźmiesz ze sobą Nasha. Zabawicie się, będzie super, uwierz mi.

-Jezu... to nie dla mnie - krzywię się.

-Proszę cię, Miranda. To dla mnie bardzo ważne - ciotka patrzy na mnie błagalnie.

Przez ostatnie dni nie potrafię jej niczego odmówić, głównie ze względu na to, że czuję się winna, przez to co jej się stało. W tym przypadku również poddaje się jej błaganią.

***

-Mirando Evans! - wykrzykuje mój przyjaciel z wytrzeszczonymi oczami - Ty suko!

-Zabieram cię na bal vipów, a ty wyzywasz mnie od suk? - śmieję się. W ręce trzymam zaproszenie, które wymachuję przed Nashem.

-Powiedziałaś bal, a nie super odjazdowy bal gwiazdeczek, gdzie mogę spotkać cholerną Beyonce! - krzyczy podekscytowany.

-Twój fangirl się odzywa - rzucam z rozbawieniem. Wymachuję nogami w powietrzu i huśtam się na placu zabaw. Lubię tu przesiadywać z Nashem. Plac zabaw to nawet moje ulubione miejsce w Baltimore.

-W moim przypadku to się nazywa fanboy, blondyno - przewraca oczami chłopak - Więc jak spotkam Bey, to wyznam jej miłość i odbiję ją Jay Z.

-Wybacz, ale ci nie pozwolę. Kocham ich związek.

-A ja kocham związek Miranda i Justin - odbija piłeczkę Nash, a ja nie mogę powstrzymać się od wykrzywienia ust - Co tam u niego słychać?

-Diabeł go wie - wzruszam ramionami - Nie obchodzi mnie to.

-Obchodzi, nie oszukuj samej siebie - patrzy na mnie surowo.

-Nie rozmawiajmy o nim, proszę - mówię ze zrezygnowaniem. - O której wyjeżdżamy do Nowego Jorku, jeśli bal jest o 18:00.

-Nie wiem, możemy jechać wcześniej i pozwiedzać trochę miasta świateł - proponuje mój przyjaciel, a mi ten pomysł przypada go gustu.

-Będzie zabawa! - wykrzykuje, a on się śmieje.

Mam zamiar zaszaleć na tym balu i bawić jak najlepiej się da.

***

Gładzę marszczenia pudrowo różowej, krótkiej, przed kolana sukienki koktajlowej, którą dała mi ciocia.

-Wyglądasz, jak babcia w młodości - mówi Britt, opierając się ciałem o ścianę i przytrzymując się kul.

Mam ciemny makijaż, idealnie pasujący do delikatnej sukienki, a włosy są ułożone, tak że niektóre kosmyki są spięte, a inne opadają mi falami na ramiona.

-Wcale nie - przeczę. Matka cioci Britt i mojej mamy, a moja babka, której nie miałam okazji nigdy poznać, była mi znana tylko na zdjęciach. Zmarła bardzo młodo w wypadku samochodowym. Była światowej sławy modelką, a jej uroda była zniewalająca.

-Przysięgam ci, że patrzę na ciebie i widzę swoją matkę - w jej oczach pojawiają się łzy.

-Woah - w drzwiach pojawia się niespodziewanie Nash. - Szukam Mirandy. Chodzi ciągle w dżinsach i bluzie. Widzieliście Mirandę?

Śmieję się i robię piruet, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

-Przeszła metamorfozę - wyjaśniam z uśmiechem.

Mój przyjaciel sam ubrał się w garnitur, co sprawiło, że wydał się niezwykle dorosły i opanowany.

-Jesteś gotowa, by podbić Nowy Jork? - wyciąga do mnie rękę.

-Nie - kręcę głową - Ale jeśli nie dajesz mi wyboru...

-Ty kłamczucho! - daje mi kuksańca w bok, a ja wybucham śmiechem.

To będzie wspaniały wieczór. Czuję to.

Z Baltimore do Nowego Jorku nie jest daleka droga. Podróż zajmuje nam dwie godziny. Do rozpoczęcia balu mamy jeszcze jakieś półtorej godziny, więc decydujemy się na ekstremalnie szybkie zwiedzanie.

Przejeżdżamy Times Square, a ja podziwiam te wszystkie świecące reklamy.

-Jeju, Nowy Jork jest taki... - zaczynam, ale nie potrafię znaleźć odpowiednich słów.

-Miastowy - kończy za mną - Pełny życia i świecący.

-Tak, coś w tym stylu - kiwam głową.

Zdążyliśmy jeszcze zobaczyć Statuę Wolności, czyli symbol tego miasta. Obiecaliśmy sobie też, że następnym razem wjedziemy na szczyt Empire State Building, bo na to zabrakło nam czasu.

Miejsce, w którym miał się odbyć bal, było wystawnym klubem z tysiącami ochroniarzy i kamerami. Było pewne, że można tu spotkać dużo znanych osobistości. Pokazaliśmy w wejściu zaproszenie i już na wstępie w nasze dłonie wsunięto lampkę wina.

-Mmm - spróbował łyk Nash - Białe wino, jakiejś cholernie drogiej firmy.

Przewróciłam oczami i rozejrzałam się po sali. Wokół mnie były piękne kobiety, ubrane w eleganckie suknie, kokietujące swoich mężczyzn. To wszystko przypominało śmietankę towarzyską bogaczy Nowego Jorku.

-Wyrwij jakiegoś faceta - poleca mi mój przyjaciel, który sam łapczywie przesuwa spojrzeniem po dumnie unoszących głowy kobietach.

-Chcesz się mnie pozbyć, żeby zaszaleć? - marszczę brwi.

-Nie - kręci głową - Chcę żebyś to ty zaszalała.

Uśmiecham się do niego z wdzięcznością. Wiem, że Nash chce żebym dobrze się bawiła i zapomniała o problemach i o dziwo ja też tego chcę.

-Dobra, idę wpaść w wir balu - postanawiam i zostawiam go samego. Kroczę dumnie na środek sali, a moje usta formują się w delikatny uśmieszek.

Nagle czuję dłoń na ramieniu i szybko się odwracam.

-Miranda? - słyszę i wytrzeszczam oczy, widząc kto przede mną stoi.

-Nie wierzę! - piszczę podekscytowana- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś!

_____________________

Przepraszam, że ten rozdział jest dość słaby i nudny, ale czasem musi być cisza przed burzą haha

Kochani, gwiazdukujcie& komentujcie - to wiele dla mnie znaczy i daje mi motywację do częstszejszego wstawiania rozdziałów!

Do następnego! 💕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top