13

Las szumiał cicho, spokojnie i niepozornie. Zupełnie jakby nie czyhało w nim zło, gotowe zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Słońce wschodziło powoli, a jego jasne promienie przebijały się przez korony wysokich, wiekowych drzew. Ich konary w większości pokryte były już mchem i porostami, a splątane gałęzie tworzyły gęstą sieć, jakby chciały odciąć całą wyspę od świata zewnętrznego. I cóż. Poniekąd się im to udało. Żaden normalny człowiek nie zapuściłby się tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. Pomimo iż las wydawał się wręcz magiczny, to ciężka, nieprzenikniona aura nie była zbyt zachęcająca. W tym miejscu wręcz czuć było niebezpieczeństwo.

To była ich pierwsza noc na wyspie. Udało się im znaleźć jaskinię, ciężko dostępną i niemal niewidoczną z ziemi. Była wyżłobiona przez czas wśród porośniętych skał i zapewne okropnie głęboka. Kilkanaście metrów od wejścia byłą pierwsza sala, do której wchodziło się przez szczelinę. Na szczęście Steve i Bucky przecisnęli się jakoś przez nią. Sala nie była bardzo duża, ich trójka bez problemu się mieściła, nawet leżąc. Było też miejsce na ich rzeczy, bo i po co im teraz spadochrony? Może jeden, by nie spać na gołej, zimnej ziemi. Sala na szczęście była sucha, chociaż gdyby się tak wsłuchać w ciszę to gdzieś niżej było słychać szum wody. To na pewno będą musieli znaleźć. Woda w jaskiniach zazwyczaj była zimna i czysta, a przyda im się, na wszelki wypadek nieskażone źródło wody.

Jaskinia była wyżłobiona w sporej górze, która jednak musiała być kiedyś częścią czegoś dużo większego. Jednak musiało się to zawalić przez liczne powodzie, huragany i trzęsienia ziemi, tworząc przy okazji coś na kształt kamiennej doliny. Niedaleko od tego miejsca powstało jezioro, którego źródło znajdowało się gdzieś w ocalałej części góry. I zapewne słyszeli wodę płynącą prosto ze źródła.

Steve musiał przyznać, że pierwsza noc była całkiem w porządku. A nawet... przyjemna? Chociaż ciężko było do jaskini wejść jemu i Bucky'emu, przez to, ze musieli się przecisnąć przez szczelinę. Naomi jednak nie miała z tym problemu. Zniosła do środka trochę liści palm, które znalazła przy brzegu, trochę mchu i stworzyła im prowizoryczne posłania. Kamienie jednak mocno ciągnęły ciepło, więc lepiej było na roślinach rozłożyć spadochron. Nie mogli przecież rozpalić w środku ogniska. Po pierwsze dym nie znalazłby ujścia, a po drugie nawet, gdyby je znalazł... to byłby to jak zdradzenie swojej pozycji. Jak wielki neon, krzyczący: „tu jesteśmy". A na to nie mogli sobie pozwolić. Bezpieczniej było zostać w jaskini, a wejście na noc zabarykadować odłamanym kamieniem. Przesunięcie go spoczywało na Stevie i Buckym, gdyż tylko oni byli wystarczająco silni, by to zrobić. Naomi, pomimo swych licznych talentów, była pozbawiona znaczącej siły fizycznej.

Gdy tylko wszyscy się obudzili musieli ustalić, co zrobić dalej. Potrzebowali planu. Większość urządzeń, które mieli z sobą przestały być przydatne. Komunikatory, nawigacja... nic nie działało. Nawet igła kompasu kręciła się jak szalona, nie mogąc znaleźć północy. Musieli trzymać się blisko, by móc się znaleźć i szybko zareagować na niebezpieczeństwo w razie potrzeby.
-Czemu to nie działa? – westchnęła kobieta, przeglądając dokładnie ekwipunek. Wszystko, co nie działało odkładała na bok. Po co miała nosić ze sobą coś nieprzydatnego? Te wszystkie rzeczy elektroniczne były tylko zbędnym ciężarem. A najważniejszą zasadą szkoły przetrwania było w końcu pozbycie się zbędnego balastu. Nie mogli dźwigać ze sobą tylu rzeczy. Na szczęście ona w tej kwestii była tradycjonalistką. Miała mało elektroniki, a sporo rzeczy niezbędnych. Liny, haczyki, karabińczyki, noże, ostrzałkę, krzesiwko. Pełen zestaw przetrwania.

-Powinniśmy zostawić tutaj wszystko, co nie działa, a brać ze sobą najważniejsze rzeczy. – zaczęła kobieta. Musieli więc starać się działać w klasyczny, dawny sposób. Bez pomocy. – na początek pójdę po wodę i postaram się coś upolować. Nie powinniśmy robić ogniska w pobliżu jaskini, to zdradzi naszą pozycję. Tutaj powinny być tylko te niepotrzebne rzeczy i gotowe jedzenie. W sensie... zioła, które mogą się przydać, coś suszonego, jakieś owoce jeżeli znajdziemy. Mięso będzie za bardzo pachnieć i przyciągnie drapieżniki – zaczęła. Przez noc jakoś przyzwyczaiła się do swojej nowej roli. Poza tym Bucky i Steve byli przy niej, wspierali ją i w razie błędu mogli szybko ją skorygować. Chociaż i tak teraz spojrzała na nich pytająco, jakby chciała się upewnić, że mówi dobrze. Steve kiwnął jej głową z uśmiechem i pozwolił decydować. Pomimo wszystko on i Bucky nie mieli doświadczenia w takich misjach. Mogli popełnić błąd, bo szczerze mówiąc Steve nawet nie pomyślał, że mięso może przyciągnąć drapieżniki. Ludzie w końcu nie wyczuwali surowizny ze znacznych odległości.

Kobieta po chwili wyszła z ich sali, by skierować się ku wyjściu z jaskini. Nie miała plecaka, a wszystko co potrzebne miała na sobie lub pochowane po kieszeniach lekkiego stroju, idealnego na tą wyprawę.
Delikatnie rozchyliła rośliny, które ukrywały wejście do jaskini i rozejrzała się, rozglądając się, zaraz jednak... zaparło jej dech w piersi, a oczy poszerzyły się w szoku. Szybko schowała się do środka i wskoczyła do ich kryjówki, niemal lądując na Buckym.

-Co się stało, mała? – zapytał Bucky, łapiąc ją w ostatnim momencie. Nie chciał by upadła na twarde, ostre skały.

-Czy naprawdę nikt nie wiedział, że to pieprzona wyspa potworów?!

-Język – skarcił ją Steve. Pomimo wszystko... kobiecie nie wypadało, by używała takich słów.

-Czekaj, o jakich potworach ty mówisz? – zapytał Bucky. W tym momencie podziękował sobie w duchu za to, że jednak wziął granaty. Powoli pomógł kobiecie stanąć pewniej na nogach.

-Nie wiem. Przy jeziorze stoi... zwierzę, chyba, wygląda jak dinozaur. Ma okropnie długą szyję, jak te no... tytanozaury. Póki co je liście palm, ale... kurde, to cholerny, kilkunastometrowy dinozaur! – jęknęła, nawet się nie przejmując swoim słownictwem. Steve będzie musiał jakoś to przeżyć.

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią dziwnie. Może i ją lubili, ufali jej... ale w tym wypadku nie uwierzą dopóki sami tego nie zobaczą. Zaraz zostawili rzeczy i, uzbroiwszy się, poszli za nią ku wyjściu z jaskini. Zachowali te same środki ostrożności, powoli rozchylając trawy, które ukrywały wejście do jaskini. Słońce świeciło jasno na jezioro, odbijając się w gładkiej tafli. Była to jedyna część wyspy, nie osłonięta koronami drzew. I faktycznie, nad wodą pochylał się wielki dinozaur. Nad nimi przeleciał inny, wydając z siebie głośny skrzek. Gdzie indziej czaiły się też zwyklejsze zwierzęta Były sarny, jelenie, dziki, ale po drugiej stronie wody czaiło się coś, co wyglądało na ulepszonego tygrysa szablo zębnego. Był wielkości zwykłego tygrysa, ale te długie, ostre zęby naprawdę robił wrażenie. Czaił się w cieniu, jakby bał się, że promienie słoneczne zrobią mu krzywdę, a gdy schował się w cieniu, błysnęły tylko złote oczy. Dosłownie po chwili wypadł spośród zarośli atakując sarnę, pijącą wodę nad brzegiem. Zatopił w niej kły szybko, zręcznie, od razu powalając ją na ziemię. Naomi była niemal pewna, że zwierzę było już martwe, gdy padło. Tygrys nie miał dla niej litości, ale na szczęście zabił ją szybko. Zaraz też chwycił ją mocniej za szyję, ciągnął truchło w stronę zarośli. Przez chwilę cała trójka wpatrywała się w tą scenę w osłupieniu. Zapewne dalej by tak sterczeli, gdyby wielki dinozaur nie poruszył się powoli, przechodząc do następnej palmy, z której zaczął leniwie zjadać liście.

- Nie wiem jak wy... ale ja bym spojrzała czy ten wielki dinozaur jest groźny. Jeśli jest faktycznie tylko roślinożerny i największy tutaj to może można by go nawet wykorzystać – przyznała kobieta, zerkając na Bucky'ego. A Zimowy Żołnierz wyglądał wyjątkowo niespokojnie. Zapewne nawet on nie był przeszkolony do czegoś takiego. Prehistoryczne bestie, stojące tuż przed nimi... to w końcu było coś.

-Zabiję Fury'ego – szepnął cicho Steve. On również nie mógł się zbyt łatwo pozbierać po tym, co właśnie widział. I co najgorsze, przez to kompletnie nie wiedział co począć. Część zwierząt na pewno będzie agresywna. Musieli bardzo uważać. Dinozaury powinny być martwe od setek milionów lat, a tutaj, na małej wyspie wciąż żyły, jak gdyby nigdy nic!

Kobieta wyszła pierwsza, rozglądając się uważnie i nasłuchując. Starała się wyłapać wszystkie niepokojące dźwięki i, w razie czego, być w stanie się obronić. Na nie szczęście trawy były tu dosyć wysokie, wiele zwierząt mogło się gdzieś tutaj czaić, gotowych na atak. W lesie będzie gorzej, może nie widziała tak wysokiej trawy, ale mnóstwo wiekowych drzew, gęsto porośniętych bluszczem i lianami. A jeżeli były tam jakieś jadowite zwierzęta czy owady, to będą mieli poważny problem. Pokiwała dłonią na mężczyzn, pokazując, że mogą wyjść. Miała nadzieję, że będą ubezpieczać tyły, gdy ona podejdzie do wielkiego dinozaura. Cóż... nie sięgała mu nawet kolana. Położyła dłoń na jego ciele. Skóra była szorstka, nierówna, a gdzieniegdzie miała szczecinowate, pojedyncze włoski. Zwierzę jednak wyglądało jakby kompletnie jej nie widziało i dalej powoli przeżuwało liść palmy. Po chwili kobieta uderzyła pięścią w zwierzę, ale i to nie wywołało efektu.

-Naomi, oszalałaś?! – szepnął nerwowo Bucky, patrząc na nią wielkimi oczami, gdy uderzyła zwierzę. Może i nic się nie stało, ale okropnie się martwił. Była dla niego ważna, byłą jego przyjaciółką, wsparciem... może nawet chciałby by była czymś więcej, a teraz tak bezmyślnie się narażała!

Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Wiedząc już, że dinozaur jej nie zauważa, zaczęła wspinać się na niego, chwytając się chropowatych wypustków. Nie było to tak łatwe jak sobie wyobrażała, ale dzięki temu miała naprawdę niezły widok. Stojąc na grzbiecie dinozaura pomachała mężczyzną z góry, ale zaraz zachwiała się, gdy dinozaur postanowił ruszyć się do innych drzew. Udało się jej utrzymać na grzbiecie, ale wciąż... to było straszne!

-Nazwę cię Little. Bo jesteś uroczy – zaśmiała się, chociaż wiedziała, że zwierzę nawet jej pewnie nie usłyszało. Do jego głowy miała wciąż kilka metrów. Niestety, czuła, że będzie się musiała na nią wspiąć, bo jako jedyna zdawała się przebijać przez warstwę drzew. Może coś zobaczy?

Z westchnieniem zaczęła wspinać się wyżej i wyżej po szyi dinozaura. Gdy zerknęła w dół zobaczyła coraz mniejszego Steve'a i Bucky'ego, którzy machali do niej z dołu, zapewne każąc jej natychmiast schodzić. Uparcie jednak wchodziła coraz wyżej aż udało się jej dostać na głowę dinozaura. Zauważyła, że w ogóle nie ma uszu, a w ich miejscach były małe dziurki. Niestety, nie przewidziała jednego. Głowa dinozaura cały czas ruszała się, gdy przeżywał dokładnie liście, jednak... udało się jej zobaczyć coś dziwnego. Jakby srebrną antenę, wystającą ponad korony drzew. A więc dokładnie tam musieli się udać!

Dowiedziawszy się wszystkiego, czego na razie potrzebowała zaczęła powoli zsuwać się niżej, chociaż było to o wiele trudniejsze. Miała wrażenie, że godzinę zajęło jej, zanim dotarła na grzbiet dinozaura. Rozejrzała się za najlepszą drogą na ziemię i doszła do wniosku, że najlepiej będzie zejść po ogonie, który spokojnie leżał. Widząc co się święci Steve i Bucky stanęli po obu stronach, gotowi w każdej chwili ją złapać... Co okazało się niesamowicie zmyślne, go w Polowie drogi na dół stworzenie znowu postanowiło gdzieś iść i kobieta poślizgnęła się, spadając prosto w ramiona Steve'a, który, nota bene, wyglądał na dosyć złego.

-Coś ty sobie myślała, Naomi?! Żeby wejść na potencjalnie niebezpieczne, kilkunastometrowe zwierzę?! A co gdybyś spadła z jego łba? Albo grzbietu? Gdybyśmy nie dali rady cię złapać?! – warknął, rozeźlony. Cóż, nie pasowało to do Kapitana Ameryki. Kto jak kto, ale on powinien rozumieć pewne poświęcenie dla sprawy. Poza tym Naomi była też czymś w rodzaju super-żołnierza, jak on i Bucky. Tylko, że w niej było więcej super, a mniej żołnierza...

Nawet Bucky był zdenerwowany, chociaż on po prostu ją przytulił z westchnięciem, upewniając się ze trzy razy czy na pewno jest cała i zdrowa.

Gdy emocje trochę opadły, mogła im powiedzieć, co zobaczyła. Srebrną antenę pośród drzew.

-Musimy się tam dostać. Daleko to jest, Naomi?

-Sama nie wiem. Spory kawałek, ale myślę, że możemy próbować. Musimy jednak dokładnie odmierzać czas, nie możemy wracać w ciemności do jaskini, a nie wiem czy uda nam się na szybko znaleźć schronienie. Mówiąc szczerze... obawiam się... robactwa – mruknęła, jakby zawstydzona. Ale robale zawsze budziły w niej pewną niechęć i odrazę. Szczególnie pajęczaki i wszelkie stworzenia gryząco-kłujące.

-Dobra... ruszymy w tamtą stronę, rozejrzymy się za pożywieniem, znakami, śladami. Wszystko może się przydać. I trzeba uważać na pułapki Hydry – zaczął Steve, powoli ruszając przodem w las...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top