12

-Bucky, mówię ci, że to nie jest potrzebne! – jęknęła Naomi, chyba już piąty raz na mężczyznę, gdy ten zaczął pakować do torby na misję granaty.

James Buchanan Barnes, były żołnierz amerykański, walczący u boku Kapitana Ameryki podczas Drugiej Wojny Światowej, który na wskutek wypadku stał się wiernym żołnierzem Hydry, rosyjskiej organizacji przestępczej, chcącej zaprowadzić na świecie swój własny porządek. Na szczęście dzięki Stevowi znowu stał po tej „lepszej stronie". Nie zmieniało to jednak faktu, że przecz czas, gdy był kontrolowany był zabójcą, mordercą na zlecenie i królikiem doświadczalnym. Nie przywykł więc do misji w terenie, gdzie wcale nie chodziło o wyeliminowanie jednej czy dwóch jednostek. Ich misja była niecodzienna, niebezpieczna. Mieli udać się na „bezludną" wyspę, na której podobno mieszkały nieudane eksperymenty. Mieli wszystkie wyeliminować i zinfiltrować tajną bazę, by pozyskać wszelkie możliwe informacje. Jednak ani Steve ani Bucky nie byli przyzwyczajeni do takich misji, nie za bardzo więc wiedzieli, co mają ze sobą zabrać. W przeciwieństwie do Naomi, która jako zwierzę żyła często w lasach. Wiedziała, co może się przydać. I na pewno nie były to granaty.

-Naomi, jesteś pewna? Z doświadczenia wiem, że granaty zawsze mogą się przydać! – przyznał, pomimo wszystko pakując kilka do torby. Zrezygnował już z kilku broni dalekiego zasięgu. Nie było na to miejsca.

-No dobrze, niech ci będzie. Ale oni mają nas tam tylko zrzucić, powinniśmy więc raczej wziąć coś, co pozwoli nam przede wszystkim przeżyć w tamtych warunkach. Poza tym mamy te pistolety ze strzałkami usypiającymi, ty i Steve macie broń, ja mam moje noże... powinniśmy wyjść z tego cali – przyznała.

S.H.I.E.L.D. dobrze dbała o swoich agentów i dostosowywała bronie specjalnie do ich umiejętności. Naomi, jako że nie była dobra w strzelaniu nie miała broni palnej. Może poza jakimś małym pistolecikiem, tak na wszelki wypadek. Ona jednak posługiwała się nożami. Była zwinna, więc mogła dostać się blisko jakiegoś stworzenia i bezpośrednie je zranić lub zabić. Bucky za to, chociaż świetny w walce wręcz był jeszcze lepszym snajperem, dlatego to on tutaj miał ich osłaniać.

Steve z pakowaniem poradził sobie dużo lepiej niż Bucky. On w końcu był doświadczonym w boju Kapitanem, chociaż zarówno on jak i Bucky uważali, że to Naomi powinna dowodzić misją, jako najbardziej doświadczona. W końcu nie tylko znała takie warunki, ale i była przy niektórych eksperymentach. Potrafiłaby więc ocenić z czym mają do czynienia. Kobieta jednak uparcie odmawiała. Nie uważała się za godną i na tyle doświadczoną, by zgodzić się dowodzić misją. Uważała, że to Steve powinien dowodzić. Był doświadczony, myślał o kilku rzeczach na raz i mógł zapewnić im bezpieczeństwo. Ona nie potrafiła przewidywać wszystkiego, pracowała sama, wątpiła, by pod jej rozkazem udało im się bezpiecznie doprowadzić misję do samego końca. Wolała po prostu doradzać. To była bezpieczna pozycja dla niej .Nie angażować się za bardzo...

-A ty? Masz wszystko? – zapytał Bucky, zerknął do plecaka dziewczyny. Zauważył linę, hak, apteczkę, zestaw do rozpalania ogniska i jakieś inne rzeczy. Nie zdążył się przyjrzeć, bo Naomi zasunęła plecak. Nie chciała mu pokazywać, co też miała zamiar ze sobą wziąć, bo ona nastawiała się bardziej na szkołę przetrwania niż na misję. Zabić można było wszystkim, a co było potrzebne do przetrwania? Właśnie. Odsunęła się od mężczyzny i jeszcze raz przejrzała czy wzięła wszystko, co może się jej przydać. Jej plecak nie był co prawda jakiś specjalnie lekki, ale wychodziła z założenie, że jeżeli jakakolwiek rzecz jej się przyda... to warto je nosić.

Niedługo potem faktycznie musieli udać się na odprawę, gdzie ostatni raz wyjaśniono im dokładny cel misji. Eliminacja, zdobycie informacji. Wszystko było jasne, więc teoretycznie wszystko powinno się udać. Nie mogli się jednak przygotować na to, co naprawdę czekało ich na wyspie. Czas ich operacji wynosiły na razie cztery dni. Niby nie było to zbyt dużo, jednak po tym czasie miał przylecieć odrzutowiec i ewentualnie ich zabrać. W dodatku wtedy mieli zdać pierwszy raport. Naomi denerwowała się tym wszystkim. Jak zwykle miała złe przeczucia, w dodatku tak naprawdę nigdy nie pracowała w zespole. Nie mówiąc o tym, że nie była zabójcą.

Lecieli kilka godzin na odpowiednią, sztuczną wyspę. Gdy byli już dosłownie obok niej musieli wyskoczyć prosto do oceanu. Nie zbyt się podobała ta wizja Naomi. Nie była zbyt wybitną pływaczką, a spadochron w tym wypadku nie bardzo wchodził w grę, bo jeżeli zapląta się w żyłki w wodzie to niechybnie utonie. W dodatku... wysokość z jakiej miała skakać... Steve i Bucky to super żołnierze, więc oni tylko otrzepią się z wody i już, a ona? Starając się nie pokazywać po sobie strachu zapakowała plecak do specjalnego, foliowego worka, dzięki któremu miał nie przemoknąć. Zarzuciła go znowu na plecy i stanęła przy wejściu, które miało się za kilka chwil otworzyć.

-Spokojnie, mała. To tylko tak strasznie wygląda, pamiętaj, że w razie co będziemy cię wyławiać – zaśmiał się Bucky. Naomi minimalnie uśmiechnęła się kącikiem ust i chwyciła go na chwilę za rękę, by dodać sobie otuchy. Jak zwykle dotykając go jej serce zaczęło bić dużo szybciej niż normalnie i poczuła przyjemne mrowienie rozchodzące się po jej ciele. Nie była jeszcze pewna, co to oznacza, ale wrażenie było na tyle miłe, że chętnie trzymała go za rękę czy obejmowała.

-Bucky ma rację. Nigdy nie skakałaś, prawda? – zapytał Steve, patrząc z uśmiechem na swoich przyjaciół. Może to i było nieco dziecinne z jego strony miał jednak nadzieję, że Bucky i Naomi... ładnie razem wyglądali, dogadywali się, oboje potrafili poskromić się nawzajem i na pewno sobie ufali. – Musisz skoczyć prosto. Najlepiej skrzyżować stopy, a rękami chwycić się za ramiona. Tak jak wampiry w starych filmach

Steve był dosyć dumny ze swojego porównania. Coraz bardziej zagłębiał się w popkulturę, z czego się cieszył, bo dziwnie się czuł przy młodych, jak dla niego, agentach, których nie potrafił zrozumieć. Nie chciał pozostawać w tyle. Pewnie dlatego razem z Bucky, Naomi, a nieraz też z resztą Avengersów oglądali wszystkie klasyki, zaczynając od Charliego Chaplina, a kończąc na Harrym Potterze.

Nie mieli jednak więcej czas na rozmowy. Po chwili wejście otwarło się, a nagły wiatr zmierzwił dziewczynie włosy. Czuła, że teraz serce biło jej jak oszalałe i to nie koniecznie przez Bucky'ego. Byli cholernie wysoko.

-Naomi, skacz!

Nie wiedziała nawet kto to krzyknął, a jednak wzięła rozpęd i wyskoczyła, w powietrzu przyjmując pozycję o jakiej mówił jej Steve. Wbiła paznokcie w swoje ramiona, starając nie zmienić w locie swojej pozycji. Czuła jednak jak spada coraz szybciej i szybciej, jak wnętrzności podchodzą jej do gardła. Dosłownie w ostatnim momencie wzięła w dech, bo nagle znalazła się głęboko pod woda. Przez chwilę była w szoku, gdy nagłe szpony zimna objęły całe jej ciało. Zrobiło się ciemne, ciężko, nie wiedziała co robić. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła płynąc w górę. Niestety zrobiła to za późno, bo szybko zaczęło jej się kończyć powietrze w płucach. Nagle zwykłe wypłynięcie na powierzchnie zaczęło przypominać walkę, nierówną walkę z żywiołem. Rozpaczliwie wyciągała ręce i coraz szybciej kopała nogami, chcąc znowu poczuć w płucach życiodajny tlen. Gdyby nie przytomność Steva, który po tym jak nie zobaczył wypływającej Naomi zaczął jej szukać zapewne nie skończyłoby się to najlepiej. Chwycił ją za plecak i mocnym szarpnięciem wyciągnął na powierzchnię. Mokra kobieta od razu chwyciła się go mocno, niemal rozpaczliwie i zaczęła kaszleć, pozbywając się wody, która gwałtem dostała się do jej płuc.

-Spokojnie, oddychaj

Bucky zjawił się tuż obok i poklepał ją delikatnie po plecach, by pomóc jej wykaszleć resztki wody.

-Nie poszło ci tak źle. – zapewnił mężczyzna, przejmując kobietę z rąk kapitana. Razem dopłynęli do brzegu, gdy mogli usiąść za piaszczystym brzegiem.

-Nie było tak źle? Myślałam, że się utopię! – krzyknęła niemal rozpaczliwie, kładąc się na piasku. Cóż, nie było to zbyt mądre, bo musiała znowu zanurzyć się w wodzie, by się opłukać. Zaraz też rozebrała się i ułożyła ubrania na powalonym konarze drzewa, a Steve i Bucky poszli w jej ślady. Gdyby zostali w mokrych strojach na takim słońcu ubrania mogłyby się na nich zagotować, pozostawiając po sobie bolesne bąble. A nie mogli sobie na to pozwolić. Zapewne zabawnie to musiało wyglądać. Kapitan Ameryka i Zimowy Żołnierz w samych bokserkach schnący na słońcu, a między nimi niepozorna była szpieg rosyjskich komunistów w staniku i majtkach. Cóż... Na szczęście byli tutaj sami, a przynajmniej w to wierzyli.

Wyschnęli późnym popołudniem i dopiero wtedy mogli ponownie ubrać swoje ubrania. W tym czasie zjedli obiad, czyli specjalne jedzenie w tubce, przeznaczone dla żołnierzy na misjach. Naomi co prawda była, co do niego sceptyczna, jednak okazało się dużo smaczniejsze niż to, które była zmuszona jeść w Rosji. Chociaż i tak wolała zjeść coś normalnego, co w jej wypadku oznaczało małe polowanie. Ze względu na swoje moce potrzebowała dużo większej ilości pożywienia i białka odzwierzęcego. Nie mogła przejść na wegetarianizm czy dietę tubkową.

-Naomi... To co teraz? – zapytał Steve. Naprawdę chciał żeby to Naomi rządziła. Wierzył w nią dużo bardziej niż ona sama wierzyła w siebie, a to trzeba było zmienić.

-Bywasz naprawdę okropny... - westchnęła, rozglądając się Przed nimi rozciągał się ogromny lat. Chociaż po dokładnym przyjrzeniu się łatwo można było dojść do wniosku, że bardziej przypomina dżunglę. – zaczniemy od poszukania słodkiej wody. Nie mamy czasu ani narzędzi, by przetwarzać wodę oceaniczną. Tak jest chyba rzeka, możemy iść wzdłuż niej, przy okazji szukając miejsca do spania. To powinna być jaskinia, dół, rozłożyste drzewo. Coś w tym stylu, żebyśmy byli osłonięci .

Steve nie mógł się nie uśmiechnąć. To była bardzo mądra decyzja. Potrzebowali punktu zaczepienia. Nie udało się sporządzić mapy czy skanu terenu, który był chroniony przez coś co przypominało pole siłowe. Musieli zdać się na instynkt, a kto lepiej będzie się nim kierował niż kobieta, która jest w połowie zwierzęciem?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top