Kasandra
Musiała stanąć na palcach, żeby sięgnąć wzrokiem za wklęsłą od tej strony szybę. Miała wrażenie, że bije od niej żar gorących płomieni sięgających wysoko nad poziom ziemi. Czuła, jak liżą jej twarz, zostawiając na niej żywoczerwone smugi. Nawet jeśli wiedziała, że to niemożliwe, nie zmieniało to jej odczuć. Przecież jej słowa też uważano za niemożliwe.
Chociaż jedyne, co obecnie słyszała, to komunikaty wypowiadane językiem przypominającym ćwierkanie ptaków zagłuszane nieco przez szum nowoczesnej maszynerii, w uszach wciąż dźwięczało jej zupełnie coś innego. Rozpaczliwe krzyki i niekontrolowany szloch rywalizowały, które z nich dobitniej da o sobie znać. Nie robiły na niej już jednak żadnego wrażenia. Słyszała je stale od kilku miesięcy. Mimo tego nikt nie chciał jej wysłuchać.
Jej nozdrza już od kilkunastu minut wypełniał tylko silnie chemiczny zapach, a jednak wciąż czuła swąd spalenizny. Zupełnie jakby to jej ubrania i włosy się paliły. Jakby ogień pochłaniający każdą napotkaną przeszkodę, trawił ją samą od środka. To absurdalne, że ją zignorowali.
Mimo że wiedziała od tak dawna, łzy i tak toczyły się po jej policzkach, żeby spaść z ostrej brody na dziwnie błyszczącą posadzkę. Nie po to tak bardzo się starała, żeby teraz to oglądać. Nie potrafiła jednak odejść od okna. Nie chciała patrzeć nigdzie indziej, nawet gdy ciemny dym przesłonił widok. Tam żyła, tamten świat próbowała ostrzec i uratować. Ten sam świat, który tak brutalnie ją odrzucił. Oddała mu całe serce i nigdy nie dostała go z powrotem. Tylko tamten świat znała, a teraz na jej oczach przestawał istnieć. Tak łatwo można było tego uniknąć.
Poczuła coś na swoim ramieniu, długo po tym, jak ciemność stała się jedynym obrazem za szybą. Odwróciła głowę, dopiero gdy zrozumiała, że to dłoń. Taka sama jak jej.
– Mieli szansę, ale ją zmarnowali.
Zacisnęła powieki i wargi, żeby nie zacząć łkać. Ten sam kobiecy głos przemawiał do niej w snach, które nie miały nic wspólnego ze śnieniem. Stanowczy, a jednak tak ciepły, że wypalał traumatyczne obrazy z jej głowy. Wciąż tam były, lecz znacznie bledsze.
– Ja też wcześniej próbowałam. Dostali wiele ostrzeżeń, ty byłaś ostatnim. Kiedy również ciebie zignorowali, nie mogliśmy dłużej czekać.
Wytarła rękawem policzki, po czym obróciła się twarzą do nieznajomej. Z jej ust wydobył się cichy, niekontrolowany jęk, gdy ujrzała w niej samą siebie.
– Witaj w domu, Kasandro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top