Rozdział 2 Przebudzenie
Ogień ustał. Już nie czułam bólu. Byłam spokojna. Kiedy otworzyłam oczy obok mnie stali oni. Wysoki blondyn o złotych oczach i bardzo bladej cerze, niska brunetka o równie jasnych oczach i na uboczu, w rogu pokoju stał oparty o ścianę chłopak o zmierzwionych brązowo miedzianych włosach i tych samych co dwoje dorosłych oczach o barwie płynnego złota. Uśmiechnął się do mnie trochę bardziej ze współczuciem niż sympatią. Usiadłam jak dla mnie to zbyt szybko. Byłam trochę skołowana i wystraszona.
-Kim jesteście?- zapytałam czując dziwny rodzaj strachu mieszającego się z agresją i chęcią walki. - Nazywam się Carlisle Cullen, to moja żona Esme, a to mój syn Edward- przedstawił siebie i pozostałych zachowując przy tym całkowity spokój. - Rosalie Hale- odparłam, a on uśmiechnął się do mnie. Wyjął ze skrzyni obok woreczek z czerwonym płynem, który jak na mój gust był krwią. Spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie sądziłam, że potrzebuję transfuzji, czułam się świetnie, co też w sumie było dziwne. Kiedy szybkim ruchem rozerwał róg woreczka straciłam całkiem panowanie nad sobą. Poczułam palący ból w gardle, który doprowadzał mnie do szaleństwa. Kiedy podał mi woreczek opróżniłam go całkowicie. Nawet nie zauważyłam, kiedy Edward, młody syn tego blondyna wyszedł z pomieszczenia tak byłam zajęta ugaszaniem pragnienia. To czy on był tu czy nie, nie miało dla mnie wtedy znaczenia. Po opróżnieniu trzeciego woreczka poczułam nasycenie.
Rozejrzałam się. Moje dłonie umazany były substancją, którą dopiero wypiłam. Zrozumiałam co zrobiłam i spojrzałam przerażona na Carlisla. Krew, piłam krew.- Co się ze mną...? Co ty mi zrobiłeś?- zaczęłam zasypywać go pytaniami. Blondyn westchnął ciężko i odparł- Jesteś wampirzycą Rosalie, przemieniłem cię, bo byłaś bliska śmierci. Znalazłem cię pobitą i całą we krwi pięć dni temu- tłumaczył, a ja powoli przyswajałam to do wiadomości. Przypomniałam sobie wszystko. Pięć dni trwała moja przemiana. Royce i jego koledzy, parszywe dupki... to co mi zrobili... zrozumiałam, że Carlisle mnie po prostu uratował- Co to dla mnie zmienia? Ta przemiana?- zapytałam, a Esme spojrzała na mnie ze współczuciem.- Chyba wszystko aniołku- odparła- Nie jemy, nie śpimy i nie starzejemy się, nie umieramy- zaczęła wymieniać- Jesteśmy zimni w dotyku dla ludzi, mamy super szybkość i siłę oraz pijemy krew, lecz na to mamy metodę - powiedział Carlisle- Pijemy krew zwierząt- wyjaśniła Esme widząc pytanie w moich oczach.- A dzieci? Możecie... możemy mieć dzieci?- zapytałam z nadzieją, ale Esme posmutniała- Niestety kochanie- powiedziała tylko. Czyli to koniec moich marzeń o szczęśliwej rodzinie i pięknej starości w towarzystwie wnuków i męża. Chciałam płakać, ale jak na złość z moich oczu nie popłynęła ani jedna łza. - My nie możemy płakać kochanie- powiedziała Esme już siedząc obok mnie. Gładziła mnie czule po plecach. Po zakończonej rozmowie zeszłam z nimi po schodach na parter, gdzie znajdował się przestronny salon i kominek. Dom był duży i jasny, a w pobliżu nie było żadnych sąsiadów.- Ciężko się przyzwyczaić co ?- zapytał Edward wręcz materializując się obok mnie. Gdybym była człowiekiem pewnie wrzasnęłabym przerażona, teraz jakbym nie czuła strachu, tak jakby. Skinęłam lekko głową.- Uwierz mi, wiem co to znaczy, sam do niedawna nie umiałem się z tym wszystkim pogodzić. Teraz jest lepiej- odparł, ale nie słyszałam w jego głosie optymizmu. Zaczęłam myśleć o zemście. Zemście na Royce i jego towarzyszach, którzy to wszystko mi zrobili. - Zemsta nie zawsze pomaga- szepnął Edward, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy.- Co? A jak ty...?- zaczęłam, ale położył palec na ustach sygnalizując, bym była cicho- Czytam w myślach, taki dar, ale bez obaw, jeśli chcesz zemsty to tylko i wyłącznie twoja sprawa i nikt się o niej dowie, jeśli tego nie chcesz- odparł uśmiechając się jakoś smutno. Był trochę ponury i jakby sztywny, ale w sumie starał się być dla mnie miły. - Dziękuję- powiedziałam szeptem i uśmiechnęłam do niego. Odwzajemnił uśmiech tak, że tylko w jednym policzku pojawił się dołeczek. To było nawet urocze. Pomyślałam wtedy, że zyskałam nową rodzinę tracąc starą.- Szybko akceptujesz zmiany i to co dziwne- stwierdził Edward śmiejąc się ze mnie. Chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w niego- Uważaj braciszku, bo ze mnie lepiej sobie nie żartować- pogroziłam z uśmiechem na ustach. Edward zdążył ze spokojem złapać poduszkę w dłoń i uśmiechnął się. - Będę pamiętał siostrzyczko- powiedział tłumiąc rozbawienie. Może wcale nie będzie z nimi tak źle, jak myślałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top