Roz. 23 Córka Marnotrawna
Naprawdę nie lubiłam samotności. Nie wiedziałam o tym wcześniej, a szkoda, bo pewnie znalazłabym sposób, by ich nie stracić. By nie stracić mojej rodziny.
Co mi przychodzi? Siedzę na tym durnym drzewie, w deszczu, brudnym ubraniu i bez pomysłu na ciąg dalszy. Nie tak miało być! Jestem młoda, w miarę ładna, a mam już nigdy nie zobaczyć jak Edward gra na fortepianie? Jak Esme kupuje w sklepie ubrania nie patrząc na ich ceny? Jak Carlisle uśmiecha się mówiąc, że ma bardzo dużo pracy? Jak mogłam być taka głupia? Miałam tak wiele, a zostałam z niczym.
Nie wiedziałam co robić, ale miałam tylko jedno marzenie. Zobaczyć ich. W domu. Co teraz robią. Potem mogę pójść w świat jak to dziecię co nikogo nie ma w świecie. Zeszłam z drzewa i nie zabierając niczego co na nim miałam pobiegłam w stronę domu Cullenów. Domu, który do niedawna był jeszcze mój.
Spojrzałam w duże okna salonu stojąc w cieniu drzew. Esme zdawała się inna niż przedtem. Brakowało w niej radości. Carlisle był zajęty jakimiś papierami. Oboje siedzieli tak daleko od siebie. Edward spojrzał na mnie niespodziewanie przez okno, a ja zamarłam. Nie wiedziałam czy stać tak wciąż czy uciekać. Coś do nich powiedział, a wtedy cała trójka wybiegła na zewnątrz. No to by było na tyle jeśli chodzi o bezpieczną odległość- pomyślałam.
Chciałam się wycofać. Ukryć w lesie. Nie chciałam z nikim się kłócić. To było ich terytorium i mieli prawo być źli. Kiedy Esme do mnie dobiegła dotarło do mnie, że nie jest wcale zła tylko wręcz przeciwnie, szczęśliwa jak nikt inny. Nim zdążyłam się na to przygotować objęła mnie jak matka, która właśnie odzyskała dziecko.
Carlisle stał chwilę w odległości dwóch metrów i patrzył na mnie jakoś dziwnie, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się i również podszedł, by mnie przytulić. Tak więc wygląda rodzina. To to jest ta miłość ojcowska co każdy błąd potrafi wybaczyć. - Zostaniesz, prawda kochanie? - zapytała Esme i niepewnie stanęła obok Carlisla.
Dyskretnie złapała go za rękę, a on spojrzał na nią szczerze zaskoczony. Potem uśmiechnął się blado i ucałował ją w czubek głowy. - Nie chciałam was zranić, przepraszam- odparłam siadając na mokrej trawie i ukrywając twarz za zasłoną swoich blond włosów. - Zrozumiem jeśli mnie już nie będziecie chcieli znać- wyszeptałam, a oni zamilkli.
Nagle Edward podszedł do mnie i podniósł, biorąc na ręce. - Ja ci nie dam jej trzymać w niepewności ani jednej chwili- odparł na co Carlisle tylko się zaśmiał. - O co chodzi? - zapytałam zagubiona- Chcieli się z ciebie pośmiać, to jasne, że zostajesz z nami, Esme by cię siłą z chęcią zatrzymała- wyjaśnił mi rudzielec, a ja spojrzałam na mamę. - Nie musiała by wkładać zbyt dużo tej siły- szepnęłam i wtulając się w Edwarda poprosiłam w myślach, by zaniósł mnie do domu.
Ten jednak postawił mnie na nogi- Nie kochana, co ja jakąś windą jestem? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się do niego. No jasne. Mój kochany braciszek. - Nie idziesz do domu- powiedział jakoś poważnie- To niby gdzie? - zapytałam- Na polowanie skarbie, twoje oczy są czarne- odparł Edward, a ja skinęłam głową. Ciężko będzie znów nauczyć się żywić krwią zwierząt, ale dla nich warto się poświęcić- uznałam i wraz z nimi zaczęłam biec do lasu.
#Od Autorki
No na serio zaniedbałam to opowiadanie, ale mam nadzieję na więcej weny i oczywiście większą ilość rozdziałów w międzyczasie.
Teraz komentujcie i gwiazdkujcie
Całuski 😘😘😘😘
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top