Akcja Ratunkowa#66

Przez całą drogę powrotną ledwo udało mi się zapanować nad sobą i nie zaatakować tego czarnego wampira. Miałam ogromną ochotę wyrwać mu wszystkie dredy, tak samo jak miałam ochotę oddać Viktorii cios, jaki ona posłała dla mnie. Jednak ktoś doskonale mnie znał, a mianowicie Carlisle i widząc moją rosnącą wściekłość nakazał podążać  mi z przodu. Jasper zajął moje miejsce. Świetnie, teraz wyszłam na impulsywną i niebezpieczną. Ja? Czy my właśnie nie zapraszaliśmy jednego z tych przybłęd do naszego domu? Gdy dotarliśmy na miejsce zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju próbując wmówić sobie, że jestem opanowana i przy najbliższej okazji nie rezerwę kogoś na strzępy. Spróbowałam zachować zimną krew i usiadłam obok rodziców oraz niechcianego gościa w salonie. Nikt nie odezwał się słowem odkąd tu dotarliśmy. Jasper siedział blisko drzwi obserwując bacznie obcego wampira. Każdy zły manewr czarnoskórego skończył by się dla niego śmiercią. Mogłam za to ręczyć.

Byłam wręcz wniebowzięta, gdy usłyszałam odgłos nadjeżdżających samochodów. Po chwili do domu wpadł Emmett z Bellą na rękach niczym małą kukiełką, a po obu jego stronach szli niczym obstawa Alice i Edward. Wszyscy jednocześnie wstaliśmy na ich widok. Powarkując cicho, Emmett postawił Bellę na ziemi koło mnie.

- Śledzi nas - oświadczył zebranym Edward, wpatrując się gniewnie w Laurenta.

- Tego się obawiałem. - Przywódca nowo przybyłych miał zatroskaną minę. Alice podbiegła tanecznym krokiem do Jaspera i zaczęła szeptać mu coś bardzo szybko do ucha, a potem pędem pognali na górę. Odprowadziłam ich wzrokiem, po czym szybko przysunęłam się do Emmetta. Byłam zła na całą tą sytuację. Na Edwarda, na rodziców, a nawet na Bellę. Właściwie na nią najbardziej. Narażone było nasze bezpieczeństwo i jej życie. Jednak, kiedy o tym mówiłam nikt mnie nie słuchał i jakie były teraz tego konsekwencje? Wątpiłam, by cała ta sytuacja miała szczęśliwe zakończenie.

- Jak teraz postąpi? - spytał Carlisle Laurenta z powagą.

- Tak mi przykro - odparł tamten. - Gdy wasz chłopak stanął w jej obronie, pomyślałem sobie, że teraz James już nie odpuści.

- Czy możesz go powstrzymać?- Laurent pokręcił przecząco głową.

- Nic nie powstrzyma Jamesa, kiedy już zacznie tropić.

- Ja się nim zajmę - obiecał Emmett. Nie było wątpliwości, co do tego, co miał na myśli.

- Nie dasz rady. Żyję już trzysta lat i nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Pokona każdego. Dlatego właśnie dołączyłem do niego i Victorii- byłam w szoku. Czyli cała ta sytuacja miała jeszcze jeden mankament. Źle oceniliśmy sytuację i jak się okazało to James był przywódcą. Nie czarny z dredami, a blondyn. Super, po prostu super...
Laurent pokręcił kilkakrotnie głową. Zerknął na Bellę, nadal oszołomiony jej obecnością, a potem na Carlisle'a.

- Czy jesteście pewni, że w ogóle warto?

Edward ryknął jak zwierzę.  Laurent cofnął się przerażony. Carlisle spojrzał na niego z posępną miną.

- Obawiam się, że musisz teraz dokonać wyboru.

Przybyszowi nie trzeba było nic więcej tłumaczyć. Zastanawiał się przez chwilę, zerkając na każdego z zebranych z osobna, a na koniec rozejrzał się po salonie.

- Intryguje mnie wasz styl życia, ale nie zostanę, by go zasmakować. Nie żywię do nikogo z was złych uczuć. Po prostu nie mam zamiaru zmierzyć się z Jamesem. Sądzę, że udam się na północ, do tej rodziny mieszkającej koło Denali. - Zamilkł na moment. - Nie lekceważcie możliwości Jamesa. Posiada błyskotliwy umysł i niezwykle wyczulone zmysły, a wśród ludzi czuje się równie swobodnie jak wy. Z pewnością nie będzie dążył do bezpośredniej konfrontacji... Jest mi niezmiernie przykro za to, co się tu wydarzyło.Mówię to szczerze. - Skłonił się, ale zdążył wcześniej posłać w  kierunku Belli kolejne pełne zadziwienia spojrzenie.

- Odejdź w pokoju - pożegnał go oficjalnie Carlisle. W pokoju? Matko zaleciało mi serią gwiezdnych wojen. Och, chciałabym przeciągnąć tego całego wędrowca po swojej stronie mocy. Laurent jeszcze raz zlustrował całe pomieszczenie i wszystkich zebranych, po czym szybkim krokiem opuścił salon. Gdy tylko wyszedł, Carlisle zwrócił się do Edwarda.

- Ile jeszcze?

Nie czekając na odpowiedź, Esme wcisnęła  przycisk na ścianie i
ogromną połać szyby od strony ogrodu zaczęły przesłaniać wielkie, metalowe okiennice. Niemiłosiernie skrzypiały.

- Jest jakieś trzy mile od rzeki. Krąży, czekając na swoją towarzyszkę- odparł Ed.

- Jaki macie plan?

- Odwrócimy jego uwagę, a wtedy Alice i Jasper odeskortują Bellę na południe.

- A potem? -ponownie dopytywał Carlisle.

- Gdy tylko Bella znajdzie się w bezpiecznej odległości, zapolujemy na gada - oświadczył Ed   tonem zimnym, niczym wyrachowanego mordercy.

- Chyba nie mamy innego wyboru - przyznał Carlisle ponuro.

- Weź ją na górę - rozkazał mi Edward - Zamieńcie się ubraniami. - Wytrzeszczyłam  na niego pełne niedowierzania oczy.

- Dlaczego ja? - syknęłam - A kimże ona jest dla mnie?! To ty ją sobie
sprowadziłeś na naszą zgubę-odparłam z głosem pełnym jadu. Byłam mocno poddenerwowana całym tym zajściem z Viktorią.

- Rose... - zamruczał Emmett, kładąc dłoń na moim ramieniu. Strąciłam ją. Byłam zła i nie zamierzałam ustępować.

Ed jednak puścił moją uwagę  mimo uszu. Jednak ja poczułam się z tym trochę źle. Chyba nieco przesadziłam. Dopiero, gdy wypowiedziałam swoje słowa, zdałam sobie sprawę z tego, jak zabrzmiały. Mimo wszystko nie zmieniłam swojego zdania. Miałam rację i koniec, ale kto by tam słuchał wrednej Rose.

- Esme? - odezwał się na pozór spokojnie Ed.

- Jasne- Zaraz znalazła się przy nim i Belli.  W oka mgnieniu trzymała ją w ramionach, pędząc po schodach na górę.

-Kiedy Alice i Jasper odeskortują Bellę w bezpieczne miejsce Esme i reszta zastawią pułapkę. Jeśli James pójdzie za zapachem dziewczyny, podąży za mamą. Zaczaimy się na niego z Emmettem i załatwimy sprawę szybko- objaśniłem, a Emmett wskazał przygotowany obok siebie plecak.

-Tylko na to czekałem- odparł i wszystko zostało ustalone jeszcze, gdy Bella była  na piętrze. Chwilę później Alice wraz z Esme przyprowadziły przebraną w ciuchy mamy Bellę.

Carlisle podał Esme oraz Alice maleńkie  telefony komórkowe.

- Esme i Rosalie wezmą twoją furgonetkę, Bello - poinformował ją ojciec, przechodząc obok. Skinęła głową, zerkając z niepokojem w moją stronę. Ja zaś wpatrywałam się w Carlilse'a z nieskrywaną niechęcią. Czemu wiecznie nikt mnie nie słucha...

- Alice, Jasper - weźcie mercedesa. Na południu Stanów przydadzą wam się przyciemniane szyby- oboje skinęli głową.

- My pojedziemy jeepem-odparł.

- Alice, złapią haczyk? - spytał ją Carlisle z nadzieją.
Oczy wszystkich spoczęły na dziewczynie. Zacisnęła powieki i znieruchomiała. Po chwili otworzyła oczy. Miała poważny wyraz twarzy.

- James pójdzie waszym tropem. Kobieta będzie śledzić furgonetkę. - Mówiła z dużym przekonaniem. - Powinniśmy zdążyć się im wymknąć.

- Chodźmy. - Carlisle ruszył w kierunku kuchni.

Ruszyliśmy za ojcem. Emmett na moment objął mnie w pasie i pocałował w czoło. No nie, a ja byłam dla niego taka zimna. Zawsze swoim zachowaniem wpędza mnie w poczucie winy. Och, Emmett, och...

Edward wyszedł z domu. Był rozbity. Nic dziwnego. Em też by się martwił, gdyby to mi coś groziło, poza tym tak jak Ed nie mógłby znieść tego, że płaczę. Bella powinna go jakoś wesprzeć, ale chyba za wiele po niej się spodziewałam. Byłam trochę za ostra. W końcu to dla niej sprawa życia lub śmierci. Głównie ta druga.

W końcu zadźwięczała komórka Esme. Edward dawał znak, że już czas. Odpaliłam silnik furgonetki. Esme znalazła się przy mnie i wyjechałyśmy z garażu pędząc ulicą. Widziałam z oddali biegnącą za nami rudą. Miałam nadzieję, że będę mogła rozerwać jej gardło i urwać ten fałszywy rudy łeb. Tylko dlatego brałam w tym wszystkim udział.

Po dobrych dwóch godzinach wywodzenia rudej w pole skończyła się nam benzyna. Viktoria odkryła, że to zmyłka i zwróciła w stronę Forks. Nie zastanawiałyśmy się długo. Ukryłam samochód w lesie i ruszyłam wraz z Esme w ślad za rudowłosą. Próbowała nas zgubić. Jednak nie zamierzałam jej na to pozwolić. Biegnąc za nią dotarłyśmy do domu Belli. Jednak na całe szczęście Charliego. Jeszcze nie wrócił z pracy. Nasza obecność spłoszyła rudą, która węszyła z bezpiecznej odległości.

Pilnowałyśmy więc domu z wyczuloną uwagą. Ruda wciąż czaiła się, jakby czekając na jakiś znak, że Bella będzie w środku, bądź na moment w którym będzie mogła dorwać jej ojca. Obserwowałyśmy jak mężczyzna wraca do domu i kładzie się spać. Był bardzo przybity. Z daleka uderzał od niego smutek. Nic dziwnego. Z tego co wiedziałam, Bella musiała go bardzo zranić, by bez pytań pozwolił jej odejść. Wiedziałam jednak jak mocno ją kocha. Rodzice są różni, ale na swój sposób zawsze kochają nas, mimo tego co robimy. Około trzeciej nad ranem Viktoria zniknęła. Szukałyśmy jakiegoś śladu, ale wszystko wskazywało na to, że wyruszyła w poszukiwaniu swojego partnera. Byłam wściekła. Jak mogłyśmy dać jej uciec??

-Co robimy?-zapytałam mamę, a ona spojrzała na mnie ze spokojem.

-Na razie czekamy, to może być zmyłka, a gdyby coś się stało Charliemu...- Esme tylko pokręciła z przejęciem głową. Miała rację. Nie chciałam, by przez nasze problemy ucierpiał niewinny i niczego nie świadomy człowiek. Może nie lubiłam Belli, ale nikomu nigdy nie życzyłam śmierci. Życie było darem, którego nikt tak jak ja nie zazdrościł ludziom.

  Krążyłyśmy przy domu Belli, gdzie wciąż przebywał Charlie i panowałyśmy nad sytuacją. Wtem wrócili Ed, Em i Carlisle. Nie byli w dobrych nastrojach, a to oznaczało, że im także akcja się nie powiodła.

-Jakiś trop?-zapytał zdenerwowany Ed.

-Nie, ruda zniknęła- odparłam ze złością.

- Tak jak James- wyznał równie wściekły.

-Co robimy?-zapytałam , a on zastanawiał się przez chwilę.

-Nie mam pojęcia Rose...-wyszeptał i pełny rozpaczy spojrzał mi w oczy. Był na skraju załamania.  Podeszłam do niego i mocno go objęłam.

-Zobaczysz będzie dobrze, Alice i Jazz dadzą sobie radę. Na pewno- próbowałam go jakoś pocieszyć, choć sama miałam złe przeczucia. Nawet mi udzielił się cały lęk o Bellę. W końcu nie chciałam, by zginęła z rąk kogoś takiego jak James. Nagle Edward drgnął prostując się nerwowo. Odsunęłam się i spojrzałam na niego  pytająco.

W tym momencie ponownie zadzwonił telefon. Ed wystraszony wyrwał telefon z dłoni Carlisle'a i odebrał.

-Alice?-odparł szybko.

-Kolejna wizja, James będzie w domu mamy Belli. Chyba nasza zmyłka nie wypaliła- odparła z przejęciem.

-Dobra, robimy tak pilnujecie jej, a ja, Carlisle i Emmett przylecimy pierwszym lotem i wywieziemy Bellę w jakieś bezpieczne miejsce. Musimy to przeczekać. W końcu go dorwiemy, ale nie pozwolę, by zbliżył się do Belli-odparł stanowczo, a Al tylko przytaknęła.

Załatwiłam ekspresowo bilety i paszporty dla całej trójki. Wraz z Esme musiałyśmy zostać na wypadek, gdyby ruda wróciła. Charlie musiał być bezpieczny. Starałam się jak mogłam, by pomóc mojemu bratu. Cztery godziny później Ed, Emmett i Carlisle wsiadali do samolotu, a ja z Esme strzegłyśmy domu komendanta Swana.

Kiedy dostałam wiadomość od Emmetta, że Bella zniknęła, nie mogłam siedzieć na miejscu. Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale naprawdę się o nią bałam. Co jeśli zginie? Gdybym ja straciła Emmetta moje życie przestałoby cokolwiek znaczyć. Wiedziałam, że Edward dużo mocniej przeżyje stratę dziewczyny. Nigdy nie widziałam go tak mocno zakochanego. Byli jak dwie połówki gwiazdy. Tylko razem emanowali blaskiem. Nie chciałam,by ten blask zniknął z oczu mojego braciszka.

Wyczekując najgorszego krążyłyśmy wokół domu Charliego, gdy zadzwonił Carlisle i opowiedział o tym co się stało. Bella żyła. To była najważniejsza wiadomość na jaką czekałyśmy. James został zlikwidowany. Jednak Bella była ranna i trafiła do szpitala. Starałam się udawać, że mnie to nie rusza, ale to także mnie zaniepokoiło. Najgorsze było też to, że nigdzie nie znaleźliśmy rudej. Miałam jednak nadzieję, że z nią będziemy mieć spokój. Przynajmniej tak przypuszczałam.

___________________________________________________________

Kolejny rozdzialik

Zadowoleni? Ja tak, bo wreszcie coś tutaj napisałam i to już drugi raz dzisiaj. Chyba jutro zakończy się ta część.

Nie martwcie się. Postanowiłam, że drugą część najpierw napiszę, a dopiero potem będę publikować. Tak będzie bardziej płynnie i nie będzie problemu z weną.

Czekam na wasze komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam

Rixi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top