Początek piekła

Nessa nerwowo krążyła przed Salą Szpitalną, czując narastającą gulę w gardle. Co kilka sekund zaglądała przez ogromną szybkę, ale łóżko, na którym leżała Millie było zasłonięte parawanem. Annie i Adelaida robiły co w ich mocy, aby dziewczynka odzyskała przytomność, ale z tego, co Nessie udało się dowiedzieć, jej stan się jedynie pogarszał.

Dziewczyna nie miała pojęcia, jak długo trwała przed Salą Szpitalną. Krew na jej rękach zdołała już dawno wyschnąć, pozostawiając charakterystyczną woń. Nessa zakładała, że musiało minąć już parę godzin. Była brudna, nerwowa i jedyne, o czym marzyła, to żeby ten koszmar się skończył. Czuła ciężar, który usadowił się gdzieś na dnie jej serca.

Nie znała Millie za dobrze. Właściwie, nie znała Millie w ogóle, ale sympatia, którą blondynka u niej zdobyła i współczucie, nie pozwoliło Nessie wrócić spokojnie do pokoju.

Zatrzymała się w końcu na chwilę, głęboko oddychając. Wsparła jedną rękę o biodro, a drugą nerwowo przeczesała skołtunione włosy, które wyłamały się z wysokiego kucyka. Jej ręce drżały. Cały czas czuła na sobie ciężar ciała Millie i grymas bólu na jej twarzy. Z trudem przełknęła ślinę, przez narastającą w gardle gulę.

Od zawsze gdzieś w czeluściach serca była osobą empatyczną. Jednak przed całe życie ból wydawał się jej taki obcy, taki odległy, ale kiedy zobaczyła stan Millie na własne oczy, zapaliła się w niej lampka. Miała tylko nadzieję, że dziewczyna wyjdzie z tego cało.

Nagle w pustym przejściu, rozległo się echo kroków. Nessa zamarła, odwracając się powoli. Od kiedy tylko Annie i Adelaida wniosły Millie do Sali Szpitalnej, nikt się tu nie zbliżał. Dziewczyna domyślała się, że Isabelle już o to zadbała. Z opowiadań Matta, cała jego rodzina była dużo bliższa kobiecie niż pozostali. Uniosła brwi, nadsłuchując. Jej jedna dłoń zastygła na jej włosach, a druga na biodrze.

W końcu w oddali Nessa zauważyła pukle czarnych włosów. Isabelle szła równym krokiem, wyprostowana. Miała na sobie ołówkową spódnicę i białą koszulę, której jeden rękaw był niechlujnie niezapięty. To zdradziło kobietę.

— Coś wiadomo? — zapytała tylko, kiedy była już na tyle blisko, że Nessa bez trudu mogła ją usłyszeć. Jej głos lekko przeraził szatynkę. Był zimny, bez cienia najmniejszych emocji.

Pewnego wieczora dziewczyna nazwała Isabelle męską wersją Severusa Snape'a z Harry'ego Pottera. Teraz to podobieństwo potęgowało.

Nessa pokręciła głową.

— Powiedziały tylko, że jej stan się pogarsza. Już od dłuższego czasu stamtąd nie wychodzą.

Isabelle wciągnęła ze świstem powietrze, podchodząc do dużej szyby. Wokół wszystkie łóżka były puste, tylko w oddali spała jakaś młoda dziewczyna, zupełnie nieświadoma tego, co się obok niej działo. A przynajmniej Nessa miała nadzieję, że spała.

— Niepotrzebnie pozwoliłam jej dowodzić misją. Przez to tylko się zaharowywała. A przecież jest taka mądra... — mruknęła Isabelle z cieniem pretensji w głosie. Odwróciła się i oparła głowę o szybę, jakby przy Nessie mogła sobie swobodnie pozwolić na moment słabości. Przez chwilę trwały w ciszy, każda pogrążona we własnych myślach. W końcu Isabelle odbiła się od szyby, stając zdecydowanym krokiem przed dziewczyną. — A Matt? To był jego pomysł?

Nessa domyśliła się, o co chodzi. Nie odpowiedziała jednak od razu. Nie miała pojęcia, co Matt by sobie życzył, żeby powiedziała.

— Tak... — zaczęła ostrożnie, patrząc w czarne oczy Isabelle. — Chyba go nie ukażesz. Przecież chciał dobrze. Jest dobrym strażnikiem, na pewno bezbłędnie poprowadzi misją...

— Ty nic nie rozumiesz — przerwała jej Isabelle beznamiętnie. Nessa zastygła, przygryzając wargę. — Tu nie chodzi o to, czy sobie poradzi, czy nie. Złamał mój zakaz i opuścił Katedrę, bez konsultacji ze mną. Mało tego, postanowił dowodzić misją! Złamał przy tym przynajmniej pięć zasad z Kodeksu Strażników. Już nie wspominając, że nie był na to przygotowany, a kiedy dojdzie do poważniejszej walki, może zginąć.

Nessie te słowa zadzwoniły w uszach. Nadmiar emocji przytłaczał ją, ale ona nadal miała determinację wymalowaną na twarzy, choć w środku chciało jej się krzyczeć. Krzyczeć z bezradności, frustracji i gniewu.

Chciała coś odpowiedzieć, ale nie znalazła właściwych słów. Zamiast tego wlepiła wzrok w szybę, a w tym samym momencie parawan się poruszył. Bliźniaczki wyłoniły się zza białej zasłony, przecierając spocone czoła. Brązowe kosmyki zakręciły się im przy uszach. Nessa wyraźnie się ożywiła, ale jej entuzjazm ostygł, kiedy uważniej przyjrzała się dziewczynom. Były smutne. Szatynce prawie stanęło serce.

— I co? — spytała szybko Isabelle, kiedy bliźniaczki pojawiły się obok nich.

Dziewczyny westchnęły, wymieniając między sobą spojrzenia.

— Robiłyśmy co w naszej mocy... — zaczęła jedna.

— Ale jej stan jest bardzo poważny. Poważny, ale na razie stabilny — dokończyła druga. — Musimy poczekać do jutra.

Nessa poczuła chwilową ulgę, ale jeszcze nie mogła sobie pozwolić na tryumf.

— Jest cień szansy, że wyzdrowieje? — spytała Isabelle beznamiętnie.

Dziewczyny wymieniły spojrzenia.

— Bądźmy dobrej myśli — powiedziały jednocześnie.

Ta odpowiedz nie usatysfakcjonowała Isabelle, ale kobieta skinęła powoli głową. Odwróciła się w stronę Nessy, marszcząc brwi.

— Jeśli chodzi o twoje treningi... Nie możemy ich przerwać. Od jutra do powrotu Matta będziesz ćwiczyć z Raphaelem — oznajmiła, a dziewczyna nie miała czasu nawet zaprotestować, bo Isabelle wyminęła ją szybkim krokiem. Zniknęła za ścianą, a Nessa zacisnęła zęby, zwracając się w stronę bliźniaczek.

Dziewczyny posłały jej nieśmiałe, współczujące uśmiechy i same z przepraszającymi minami wróciły na Salę.

Nessa zacisnęła dłonie w piąstki, mrucząc sarkastyczne ,,świetnie". Przerażenie ustąpiło miejsca irytacji i dziewczyna szła, przypominając tykającą bombę. Mogłaby spokojnie konkurować w tej kwestii z Laurą.

xxx

Następnego dnia Nessa w nienajlepszym humorze powędrowała na śniadanie. W jadalni jak zawsze przywitał ją gwar. Nadal czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, ale była zbyt sfrustrowana, aby się tym przejmować. Stan Millie, zniknięcie Matta i jeszcze treningi z Raphaelem. Wszystko to ją przytłaczało, a ciężar tych problemów stał się niemal namacalny.

Skierowała się w stronę podłużnej lady, ale na nic nie miała ochoty. Na samą myśl o jedzeniu w jej żołądku coś się przewracało. Omiotła ladę wypchaną jedzeniem wzrokiem, ale nie znalazła nic dla siebie. Chwyciła tylko filiżankę z kawą, kierując się w stronę stolika.

— Słyszeliście? — zaczęła mało entuzjastycznie — Wasza ,,Brygada Sześciu" zamieniła się w ,,Brygadę Pięciu".

Theodor uniósł na nią wzrok, sponad miski z płatkami.

— ,,Brygada Sześciu"? — zapytał z rozbawieniem, unosząc do góry jedną brew.

Nessa usiadła na swoim stałym miejscu. Krzesło, na którym obok niej zawsze siedział Matt, pozostało wolne. Laura spojrzała na nią chłodnym wzrokiem, odrywając się od czytania jakiejś gazety. Ivy spojrzała z ukosa na przyjaciółkę, a później również popatrzyła na Nessę. Tylko Nicholas wlepił wzrok w swoje kanapki, wolno je przeżuwając. Po Raphaelu nie było ani śladu.

— Taak — odparła, dodając trochę cukru do swojej kawy. — Dziesięć punktów dla Slytherinu za kreatywność.

— Możesz nam powiedzieć, o czym ty bredzisz? — zapytała beznamiętnie Laura, bez grama zainteresowania.

Nessa machnęła tylko ręką. Dla niej Harry Potter był klasykiem, a dla nich czymś zupełnie obcym.

 — Słyszeliście o Mattcie?

Przy stole na chwilę zapadło milczenie, po czym nagle Theodor roześmiał się głośno. Laura wlepiła w niego chłodny wzrok, ale wilkołak ją zignorował. Śmiał się, zanurzając energicznie łyżkę w mleku, które prawie rozlał.

— Lubi się pchać tam, gdzie nie powinien. Takie akcje są u niego normalne. Jeśli wróci bez głowy, to przynajmniej nie będzie jej mógł tak wysoko nosić — wydukał z rozbawieniem, po czym znowu się zaśmiał. Kąciki ust Nessy też niebezpiecznie drgnęły, bo śmiech Theodora był naprawdę charakterystyczny. To był ten typ, kiedy śmiech jest śmieszniejszy od wypowiedzianego żartu. A Theodor rżał jak koń.

— Ciszej trochę, robisz niepotrzebną sensację — upomniała go Laura.

— Jasne, że słyszeliśmy o Mattcie — podjął Nicholas, odrywając wzrok od swoich kanapek. — Co u Millie?

— Nie najlepiej. Dzisiaj się wszystko okaże.

— Da radę. W końcu ma na nazwisko Milson. — Theodor puścił Nessie oczko, nabierając do ust sporą porcję płatków. Pół jego twarzy było ubrudzone przez to w mleku. — A skoro byliśmy już przy wybrykach, to może chciałabyś usłyszeć o...

Przerwało mu jęknięcie Nessy. Do jadalni wszedł właśnie Rapheal, który jak zawsze emanował pewnością siebie, a z twarzy nie znikał mu cyniczny uśmiech. Coś przewróciło się w żołądku Nessy, kiedy sobie przypomniała, że zaczynają razem treningi.

— Jak zawsze modnie spóźniony — zauważyła ze znudzeniem. — Od zawsze lubi mieć wielkie wejścia?

Theodor spojrzał na nią bystro i uśmiechnął się.

— I podobnie jak Matt wielką sławę. Chcesz usłyszeć o ich najsławniejszym wybryku?

— Ominęło mnie coś? — spytał retorycznie Raphael, kiedy w końcu podszedł do ich stolika. W ręku jak zawsze miał kubek z ciemnoczerwoną cieczą.

— Ach, nic takiego! — zaczął od razu Theodor, uśmiechając się zalotnie. Nessa widząc to, również uśmiechnęła się pod nosem. — Rozmawialiśmy tylko o twojej karze z Mattem... Kojarzysz coś?

Raphael, który już usiadł na swoim krześle, posłał wilkołakowi miażdżące spojrzenie.

— Ani się waż — powiedział, powoli cedząc słowa.

Każdy w tej sytuacji by się wycofał, ale nie Theodor. No, i nie Nessa.

— Brzmi bardzo ciekawie — podjęła Nessa, wymieniając z Theodorem znaczące spojrzenia. — Może opowiesz coś więcej?

Tym razem to szatynka została obdarzona najbardziej nienawistnym spojrzeniem, jakie widział świat.

— Ani się, kurwa, waż — odparł Raphael stanowczo. — A ty Goldville siedź choć raz cicho.

Nessa tylko prychnęła i dosypała do swojej kawy cukru. Zrobiła to raczej mechanicznie, bo zupełnie straciła na nią ochotę.

— Jak dzieci — mruknęła Laura.

— Przerośnięte dzieci — dodał Nicholas.

Raphael przewrócił oczami, przystawiając do ust kubek.

— Róbcie, co chcecie. — Jego głos zmienił się na znudzony. — To wszystko wina tego kretyna Milsona.

Theodor wyraźnie się ożywił. Oczywiście, nie czekał na pozwolenie, ale wolał nie skończyć jako wycieraczka Raphaela.

— Bardzo dawno, dawno temu...

— Ostrzegam cię — warknął wampir.

Theodor powstrzymał śmiech i uniósł ręce w geście obronnym.

— No dobrze. Więc to było jakieś pół roku temu, kiedy sytuacja nie była jeszcze tak bardzo napięta. Mieliśmy nocny patron po Londynie. Akurat tak niefortunnie się zdarzyło, że rozdzieliliśmy się i ja, Ivy i Laura postawiliśmy na zachodnią część, a Raphael i Matt na wschodnią. — Tu się zatrzymał i odchrząknął, żeby stłumić uśmiech. — Odwieczną tajemnicą chyba pozostanie, dlaczego Matt wymyślił, że spotkali Dziecko Neptuna ukrywające się pod postacią niedołężnej staruszki. Zrobił się szum i puścili z dymem cały pobliski stragan. Oczywiście, na tym nie koniec. Otóż — w tym momencie Raphael prychnął i splótł ręce na piersi. — Matt pobiegł za tą staruszką...

— Próbowałem go powstrzymać. Szybki szaleniec nadal jest szaleńcem — wtrącił złośliwie Raphael.

— Matt za nią pobiegł — dokończył Theodor, a jego kąciki ust drgnęły. — I zaczął wykrzykiwać, że jest pomiotem szatana i takie rzeczy. Słowotok według Matta Milsona. Staruszka okazała się sprytniejsza niż nasz kochany strażnik i Matt wyszedł z tej potyczki z masą siniaków. Doświadczony strażnik został pobity przez staruszkę gaśnicą. Chyba się domyślił, że popełnił błąd, ale Isabelle mu tak łatwo nie popuściła. Takim oto sposobem Matt i Raphael zostali zawieszeni w swoich obowiązkach na pół roku — dokończył Theodor, po czym wybuchnął śmiechem.

Wszyscy poszli za jego przykładem. Nawet Laura zakryła usta filiżanką, maskując uśmiech. Wszyscy, oprócz naburmuszonego Raphaela.

— Takim oto sposobem Milson utrzymał swój tytuł ,,największego durnia naszych czasów" — mruknął wampir. — To było cholernie niesprawiedliwe. Ten idiota postradał zmysły, a dostało się mi.

— Życie jest niesprawiedliwe, przyjacielu — odparł prześmiewczo Theodor, klepiąc wściekłego wampira po ramieniu.

— Grabisz sobie...

Nagle wszystkie głosy w sali umilkły. Nessa zmarszczyła czoło, patrząc w stronę drzwi wejściowych. Ciszę zakłócały jedynie stłumione, rozemocjonowane szepty. Nawet Raphael wydawał się zaskoczony. Przez jadalnie kroczyła dumnie Isabelle. Postawę miała jak zwykle wyprostowaną, a wzrok utkwiony gdzieś przed sobą. Jej wyraz twarzy nie zdradzał najmniejszych emocji.

Nessie wydawało się co najmniej dziwne, pojawienie się Isabelle w jadalni. Kobieta nigdy nie jadała w tym miejscu. Stanęła koło podłużnej lady, przodem do zgromadzonych. Każdy zamarł, wpatrując się w przywódczynię pełnym szacunku i oczekiwania spojrzeniem.

— Na skutek ostatnich wydarzeń — zaczęła władczo, bez żadnych przywitań — rekrutacja do sprawowania pieczy nad misją znacznie się zaostrzy. — Zmierzyła wzrokiem pomieszczenie, patrząc w oczy niektórych zgromadzonych. W sali ponownie rozbrzmiały ciche szepty. Theodor rozszerzył oczy z niedowierzania, a Raphael tylko prychnął lekceważąco. — Każdy, kto opuści Katedrę bez wcześniejszego skonsultowania się ze mną, zostanie zawieszony w swoich obowiązkach i wydalony z Katedry w trybie natychmiastowym. A sądzę, że nikt z was nie chce okryć hańbą swoich rodzin. — Zaczęła powoli przechadzać się wzdłuż lady, dając zgromadzonym czas na oswojenie się z tą informacją. Każdy wydawał się równie zdziwiony. — Wszelkie nieposłuszeństwa będą karane. — Zatrzymała się i dodała z grobową miną. — Mam nadzieję, że zapamiętacie moje słowa. To wszystko.

Sala stanęła w szeptach i cichych formach sprzeciwu. Isabelle ostatni raz zmierzyła pomieszczenie wzrokiem, po czym ruszyła do stolika Brygady Sześciu. Goldville przygryzła wargę, widząc, że spojrzenia wszystkich skupione są na niej.

— Raphael — rzuciła chłodno Isabelle, kiedy znalazła się przy nich. — Sądzę, że Nessa powiadomiła cię o ostatniej zmianie. Już dzisiaj możecie zacząć treningi.

Na twarzy Raphaela odmalowało się chwilowe niedowierzanie, niemal od razu zastąpione wyrazem wyrachowania. Posłał Nessie przelotne spojrzenie i uśmiechnął się do Isabelle, z nutką złośliwości. Szatynka zacisnęła ręce w piąstki, przeklinając w duchu wampira.

— Tak, oczywiście — powiedział, a dziewczyna usłyszała w jego głosie cień wyzwania. Zacisnęła zęby i popatrzyła w jego stronę z determinacją, posyłając mu nieme groźby, żeby nic nie próbował. — Nie musisz się martwić, dobrze się nią zajmę — dodał, po czym odważnie odwzajemnił spojrzenie Nessy.

Szatynka kątem oka widziała, że wszyscy zgromadzeni przy stoliku się im przypatrują, ale nie mogła zrezygnować z kontaktu wzrokowego z Raphaelem. To była walka dwóch umysłów, a ona nie zamierzała jej przegrać.

— Wspaniale — podsumowała Isabelle bez cienia emocji i odwróciła się na pięcie. Jedyne co Nessa usłyszała, to stukot jej niewielkich obcasów.

Przy stoliku zapadła cisza. Wszyscy wlepili zamyślone spojrzenia w swoje talerze. W końcu Raphael odchylił się na krześle i z jawnym już złośliwym uśmiechem, przyłożył słomkę do ust i pociągnął łyka. Szatynka w duchu jęknęła z irytacji.

xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top