Patyk za pasem
Wrzesień przywitał Anglię niesamowitą ulewą, kłębowiskiem czarnych chmur i niezwykle niską temperaturą. Nawet najmniejszy promyczek słońca nie miał szans przedrzeć się przez pasmo gęstych obłoków. Wszystko wyglądało na szare i niewiarygodnie przygnębiające.
Z tego powodu, Nessa Goldville, cała przemoczona z trudem wtoczyła się na werandę. Dygocząc z zimna i mrucząc pod nosem przekleństwa, drżącymi dłońmi próbowała odszukać w torbie zagubiony pęk kluczy. Kiedy jej dłoń natknęła się na ostrą krawędź, z triumfalnym uśmiechem przekręciła odpowiedni klucz w zamku. Stanęła w progu, jednocześnie odbierając telefon od mamy.
- Przepraszam, Nesso, ale nie zdążę do domu z kolacją. - W słuchawce rozległ się przyjemny, kobiecy głos. - Jest przeraźliwy korek, to chyba przez jakiś wypadek. A ta cholerna pogoda jeszcze wszystko utrudnia - dokończyła, wzdychając.
- Dobrze - odparła Nessa, ostrożnie zdejmując przemoczony płaszczyk. Potok małych kropel z lubością zaczął oblegać podłogę pod jej butami.
- Jeśli jesteś głodna, odgrzej sobie spaghetti.
- Dobrze.
- Jest w lodówce, na ostatniej półce, za majonezem.
- Dobrze.
- Tylko uważaj i niczego nie spal.
- Dobrze.
Śliska podłoga sprawiła, że Nessa ledwie uniknęła przewrotki. Z irytacją odgarnęła pukle brązowych włosów, które od wilgoci lekko pokręciły się na końcówkach i skierowała się w stronę holu. Niedbale rzuciła torbę na komodę i odetchnęła, napawając się ciepłem mieszkania i... Ciszą. Nienaturalną, nieprzeniknioną ciszą. Nietrudno było zauważyć, że jej dwaj młodsi bracia bliźniacy - Max i Oliver - wybrali się w końcu z ojcem do kina na kolejną część popularnego filmu, którego nazwy, dziewczyna nawet nie pamiętała.
- I nie zapomnij pozmywać naczyń.
- Dobrz... Zaraz, co?!
Kobieta zaśmiała się, wsłuchując się w pełne irytacji westchnienie dziewczyny. Ich kontakty znacząco różniły się od typowych relacji matka-córka. Były raczej jak dwie najlepsze przyjaciółki. Działo się to prawdopodobnie za sprawą nieco dziecięcego charakteru Laveny Goldville. O tak, pani Goldville zdecydowanie nie zaliczała się do typowych mam, które zawsze krzątają się po kuchni, przy śniadaniu podają mężowi gazetę i przykładnie biegają na wywiadówki. Była raczej kobietą wesołą, rozgadaną i spontaniczną, o czym często przekonywała się jej rodzina. A wywiadówki omijała szerokim łukiem, twierdząc, że oceny Nessy wprawiają ją w kilkudniowe migreny.
- Nie ma za co, kochanie. Baw się dobrze. - Posłała jej buziaka przez telefon.
- Oczywiście, że będę - podjęła szatynka, mocując się z uchwytem do lodówki. Przytrzymała telefon ramieniem i wydostała talerz Spaghetti. Wrzuciła wszystko do mikrofalówki, przecierając niedbale ręce. - Dla starej schorowanej matki, jestem w stanie nawet dotknąć talerza, do którego przyklejony jest makaron. - Zmierzyła krytycznym wzrokiem naczynia. - Sprzed miesiąca - dodała z obrzydzeniem.
- No wiesz co! - rzuciła Lavena z udawanym oburzeniem. - Mam czterdzieści lat i tylko jedną zmarszczkę, która pojawia się w momentach, kiedy zwalisz mnie z nóg swoim kolejnym pomysłem. A makaron był ugotowany w środę.
Nessa pokręciła głową. Jej niewielkie, malinowe usta rozciągnęły się w uśmiechu. Podeszła do dużego okna, które dawało idealny widok na ruchliwą, londyńską ulicę, która aktualnie niemal świeciła pustkami. Deszcz z głośnym łoskotem uderzał w blaszany parapet, a silny wiatr kołysał gałązkami drzew, zasadzonymi na jej ogródku. To nie tak, że nie lubiła takiej pogody, bo uwielbiała patrzeć, jak świat powoli zatraca się w ciemności. Po prostu nienawidziła sytuacji, kiedy znajdowała się w środku ulewy poza domem, na dodatek bez parasolki.
Kobieta po drugiej stronie słuchawki zaczęła cicho podśpiewywać piosenkę wydobywającą się z głośników, kiedy uwagę Nessy przykuł jakiś ruch. W tak deszczową pogodę nikt nawet nie wyściubiał nosa spoza progów swojego pokoju, nie wspominając już o pałętaniu się pod jej domem. Zmrużyła oczy, automatycznie podchodząc bliżej okna.
Mogła to zignorować. Przecież mogło jej się tylko wydawać, ale jakaś wrodzona ciekawość, może intuicja, nie pozwoliły jej tak tego zostawić. Przez chwilę nie działo się nic, więc dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie z politowaniem, ale nagle stało się coś, co sprawiło, że ledwie powstrzymała się od krzyku.
Przed jej oczami zmaterializowała się postać chłopaka. Była pewna, że to przedstawiciel płci męskiej. Bez trudu rozpoznała go po szerokich ramionach i sposobie poruszania, który nie pasował jej do żadnej dziewczyny. Był ubrany na czarno, przez co wpasowywał się w otoczenie niczym kameleon. Na głowie miał kaptur, z którego, jak z wodospadu, spływały krople deszczu. W ręku trzymał cieniutki, błyszczący niemiłosiernie patyk, który obracał między palcami. Nawet jego sposób chodzenia ukazywał, że czuł się pewnie, idąc w stronę... No właśnie. Czego? Druga postać wyglądała jak wyciągnięta z obrazka. Ogromny wzrost, długi płaszcz, który plątał się wokół jej nóg i potworna maska na podobiznę lwa na twarzy. Dziewczyna jęknęła i stojąc jak sparaliżowana, obserwowała, jak dwie postacie mierzą się leniwym wzrokiem.
- Nessa? - Pogodny głos matki, wydał się jej teraz jakiś dziwny. W całej tej niedorzecznej sytuacji zupełnie nie na miejscu. - Jesteś tam jeszcze?
Nessa odchrząknęła, żeby jej głos zabrzmiał jak najbardziej naturalnie, jednak telefon zadrżał jej w dłoni.
- Jestem, mamo.
- Tak sobie pomyślałam... - zaczęła Lavena, jednak dziewczyna już jej nie słuchała.
Z szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak chłopak robi nieznaczny krok do tyłu, po czym bierze rozbieg. Później wszystko wydarzyło się niewiarygodnie szybko. Postać w masce uniosła wysoko dłonie, jakby chciała ofiarować je niebu, a wokół nich, poczęły lawirować w dzikim tańcu niewielkie kamyczki. Część z nich poszybowała w stronę chłopaka, który próbował zasłonić twarz ramieniem. Odskoczył w bok, wyjmując zza pasa coś, czym rzucił w Maskę. Wysoka postać, zanim zdążyła zareagować, miała między żebrami coś na kształt noża. Kamyki z powrotem opadły na ulicę, a Maska w szaleńczym tempie dopadła do chłopaka. Ostatnim, co Nessa widziała, był blask cieniutkiego patyka, po czym nieznajoma postać osunęła się na kolana, zamieniając w pył.
Nessa wrzasnęła, w tym samym momencie, w którym rozległ się ogłuszający huk pioruna. Szatynka trzęsła się na całym ciele, a jej serce w zawrotnym tempie łomotało o żebra. Stała sparaliżowana, nieobecnie przyciskając telefon do ucha.
- Nessa? Wszystko w porządku? Chyba nie przestraszyłaś się tego pioruna. - Zatroskany głos Laveny, wyrwał ją z osłupienia.
- Nie, mamo. - Mimo starań, była pewna, że jej głos zadrżał. Gardło miała tak ściśnięte, że wypowiedzenie każdego słowa, stanowiło dla niej wyzwanie. - Nie, nie, nie. - Ciągnęła roztrzęsiona. - Posłuchaj, widziałam coś...
- Możesz powtórzyć? Nesso? - mówiła urywanym głosem. - Nesso, słabo cię słyszę. Wszystko gra?
Dziewczyna zadrżała z nerwów i roztrzęsiona zaczęła rozglądać się po ciemnej ulicy.
- Mamo musisz... - Nagle usłyszała po drugiej stronie trąbienie i szereg przekleństw wydobywający się z ust Laveny. Kobieta pożegnała się z nią szybko, twierdząc, że odblokowali pas jezdni i rozłączyła się.
Brunetka z nerwów aż jęknęła. Dłonie jej drżały, a serce kołatało. W jej wnętrzu wył głośny alarm, który niezaprzeczalnie głosił: zrób coś! Drżącymi palcami próbowała odnaleźć w kontaktach numer ojca, ale niewyobrażalnie głośny huk pioruna wybił ją z rytmu. Roztrzęsiona dziewczyna podskoczyła, a telefon wypadł jej z dłoni. Przeklinając w duchu, schyliła się po niego, ale już się nie odblokował. Z nerwów napłynęły jej do oczu łzy. Z kołaczącym sercem zbliżyła twarz do szyby, rozglądając się.
Przełknęła ślinę, a serce o mały włos nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy skrzyżowała wzrok z nieznajomym chłopakiem. Z jego twarzy zniknął triumfalny uśmiech, zastąpiony zaskoczeniem. Błysnęły jeszcze tylko stalowe tęczówki, po czym rozległ się kolejny ogłuszający huk pioruna i nagle wszystkie światła zgasły. W jej brązowych oczach zamigotały ogniki przerażenia. Dom pogrążył się w ciemności, a na zewnątrz krążył morderca! Mrucząc pod nosem, że to wszystko to tylko zły sen, dyskretnie wyjrzała jeszcze raz na ulicę, ale była zupełnie pusta. Jej przerażenie wzrosło kilkakrotnie. Oddychając głęboko, osunęła się za kanapę, licząc w myślach do dziesięciu. Wplotła palce między włosy i odchyliła głowę do tyłu, opierając się o chłodny kaloryfer. Coś musnęło jej stopy, przez co podskoczyła.
- Nie teraz, Bonifacy - zbeształa kota ostrym tonem, mierząc go surowym spojrzeniem. Kot wdzięcznie zamruczał i na dźwięk kolejnego pioruna schował się za plecy Nessy.
Ulewa rozpętała się na dobre. Goldville miała wrażenie, że ten silny wiatr niedługo po prostu zmiecie jej niewielki domek z powierzchni Londynu. Przygryzła dolną wargę. Ten morderca musiał po prostu uciec.
Uniosła się i na drżących nogach podeszła do oparcia kanapy, schylając się na odpowiednią wysokość. Ścisnęła palce na miękkim materiale i wychyliła głowę. Pomieszczenie było puste.
Popadam w paranoję.
Już miała wychodzić, kiedy usłyszała charakterystyczny chrobot. Nagle zamarła. Nie przypominała sobie, żeby wyciągała klucz z zamka. Zmrużyła oczy i ujrzała, jak klucz sam z siebie przekręca się w drzwiach. Przełknęła głośno ślinę, drżąc. Wiedziała, co się zaraz stanie. Na szczęście nie należała do osób, które biernie przypatrują się wydarzeniom z własnego życia. Nie miała zamiaru tak skończyć. Z wzrodzoną sobie spontanicznością (zapewne odziedziczoną po matce) chwyciła stojący na szklanym stoliku świecznik. Przyciskając przedmiot do piersi, doskoczyła do ściany. Słyszała odgłos zderzającego się klucza z podłogą i czas nagle jakby stanął w miejscu. Ktoś otworzył drzwi, a później usłyszała odgłos grubych podeszw stąpających po posadzce. Jej serce biło coraz szybciej, a w żyłach zaczęła krążyć adrenalina. Przymknęła powieki, wyczuła moment i mocno się zamachnęła. Kiedy świecznik zderzył się z czyimś ciałem, wszystkie światła wróciły. Usłyszała głośne przekleństwo i dźwięk tłuczonego szkła.
Otworzyła szeroko oczy, patrząc na własne, drżące ręce. Trzymała tylko uchwyt świecznika, ponieważ jego górna część leżała w kawałkach na posadzce. Jej oddech był głośny i nierówny. Przeniosła spojrzenie na chłopaka, który odskoczył w bok, przyciskając dłoń do zranionej głowy. Całe czoło miał skąpane w nieprawdopodobnie ciemnej krwi. Dziewczyna przełknęła ślinę, wyciągając świecznik - albo raczej co z niego zostało - przed siebie. Jej dłonie nadal drżały, a serce niemiłosiernie szybko biło.
Chłopak syknął cicho, po czym się zaśmiał. Tak. Zaśmiał. Właśnie włamał się do jej domu i stał na środku pokoju, głośno się śmiejąc. Zdezorientowana Nessa zmrużyła powieki, obserwując nieznajomego.
Psychopata.
- Oj, Nesso - odezwał się chłopak, a dziewczyna wzdrygnęła się na dźwięk własnego imienia. Jego głos był nieco zbyt zaczepny. - Nie miałem pojęcia, że tak tu witacie gości.
W końcu powoli odsunął rękę od twarzy. Miał mocno wystające kości policzkowe i szare oczy, które się do niej śmiały. Zaskoczona, zaczęła się w niego wpatrywać z większą wnikliwością. Znał jej imię. A jeżeli to był ktoś znajomy? Przyjrzała mu się dokładniej i w jednej chwili mogła przysiąc, że już go kiedyś widziała. Pomyślała nawet, że to nieznośni koledzy z klasy wycięli jej głupi kawał.
- Kiedy przydzielili mnie do obserwowania ciebie, nie powiedzieli, że jesteś taka ładna - rzekł, jak gdyby nigdy nic i wyminął zszokowaną Nessę, wchodząc w głąb pomieszczenia.
Dziewczyna miała ochotę przetrzeć oczy. Przecież to jakieś istne szaleństwo!
W końcu jej nieokiełznana natura wygrała. Zmarszczyła gniewnie czoło, czując, jak zalewa ją fala złości. Ktoś ewidentnie sobie z niej kpił. Drżała ze strachu, otępienia i gniewu.
- A czy ci "oni" - zaczęła wściekle, podążając za chłopakiem - wspomnieli, że jestem wyjątkowo niemiła?! - Jej twarz nawet nie drgnęła, kiedy chłopak bezwstydnie rozsiadł się na kanapie, plecami do niej. - Domyślam się, że to wszystko wymyślili Araon i James. Naprawdę, bardzo zabawne. A teraz, kimkolwiek jesteś, zjeżdżaj stąd, póki nie przyjechał mój ojciec - mówiła przez zaciśnięte zęby, obchodząc kanapę. Znalazła się twarzą do nieznajomego, jednak zachowała bezpieczną odległość. - Jest policjantem, na pewno nie ujdzie ci to na sucho.
Chłopak założył nogę na nogę, a ręce rozłożył na oparciu kanapy. Wpatrywał się w jakiś punkt na suficie, nie zważając na złość Nessy. Gdyby nie to, że był cały przemoczony, a czoło i część jasnych włosów miał skąpane we krwi, mógłby uchodzić za zwykłego, nieco zuchwałego gościa. W końcu niespiesznie przeniósł spojrzenie na szatynkę, uśmiechając się nonszalancko.
- Obawiam się, że twój ojciec glina niewiele może mi zrobić. - Nachylił się i wyjął za pasa ten sam, cieniutki patyk, który ujrzała na zewnątrz. Mimowolnie zadrżała, ale nie zrezygnowała z bojowej miny. Jednak teraz dziwna broń miała jednolity kolor i nie raziła błękitnym blaskiem. - Powiem ci, że zamach wzięłaś dobry. Prawie zwaliłaś mnie z nóg. - Uśmiechnął się łobuzersko i wyciągnął lewą dłoń. Na każdym jego palcu znajdowało się kilka pierścieni, każdy w innym kolorze.
Dziewczyna niemal uchyliła usta ze zdziwienia.
No wariat!
- To Atrium - wyjaśnił z dumą, unosząc patyk do góry. Dziewczyna zmarszczyła brwi, a jej wzrok odruchowo powędrował w stronę jej telefonu, który aktualnie leżał na kanapie obok chłopaka. W myślach westchnęła z irytacji. - Zaraz po ranie nie będzie ani śladu - oznajmił, po czym przyłożył Atrium do jednego z pierścieni, mrucząc coś cicho pod nosem.
Nessa obserwowała go sceptycznie, zastanawiając się co ma w tej sytuacji zrobić. Jej ojciec nie byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, że pozwoliła obcemu chłopakowi panoszyć się po ich domu.
Nieznajomy zamilkł i uśmiechnął się triumfalnie. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, kiedy ujrzała, że rana chłopaka goi się w zastraszającym tempie. Krew z jego twarzy i włosów zaczęła znikać, tak, że chwilę później siedział zupełnie czysty, uśmiechając się figlarnie.
- Skąd znasz moje imię i kim ty, do cholery, jesteś? - wycedziła, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. To się nie dzieje naprawdę.
- Matt Milson, strażnik. Chronię nadprzyrodzone istoty przed dziećmi Neptuna i bardzo poważnie traktuję zadanie z tobą w roli głównej. Mam nadzieję, że zawiążemy dobrą współpracę.
Nessa była pewna, że słyszała w jego głosie cień sarkazmu, chociaż starał się mówić poważnie. Normalnie pewnie by go wyśmiała, ale po tym co zobaczyła zaledwie kilkanaście minut temu...
- Pilnujesz mnie? Do diabła, po co? I co ty w ogóle wygadujesz?! Jesteś obłąkany!
Chłopak zacmokał niezadowolony i pokręcił głową.
- Już ci mówiłem: jestem Matt.
- Jesteś o-b-ł-ą-k-a-n-y.
- Jestem M-a-t-t.
Goldville przeczesała nerwowo włosy, które zdążyły już prawie wyschnąć i wrócić do swojej prostej, pierwotnej formy. Powędrowała wzrokiem w stronę zegara, który wisiał na kremowej ścianie, zaraz nad wejściem do salonu. Jej ojciec powinien zaraz wrócić.
- Dobra - zaczęła zdecydowanym głosem. - Czego tu chcesz?
- Usiądź, a wszystko ci opowiem - odpowiedział, odchylając się na kanapie. Znowu przybrał swoją luzacką, swobodną pozę. - I na pamięć Gregory'ego, odłóż ten świecznik!
Dziewczyna nieufnie zmrużyła oczy.
- Chyba śnisz. Nie ufam ci.
Matt westchnął. Wyglądał na znudzonego.
- Jak wolisz. Ale wtedy nie odpowiem ci na żadne pytanie.
Goldville nie miała wyboru. Chciała, żeby to szaleństwo w końcu się skończyło. Niechętnie ruszyła w stronę kanapy naprzeciwko tej, na której siedział Matt, cały czas trzymając świecznik przed sobą. Kiedy usiadła, coś głośno syknęło, a chwilę później, spod poduszki, wyskoczył Bonifacy. Kot wściekle popatrzył na Nessę, która nieświadomie usiadła mu na ogon. Syknął pogardliwie i podrapał ją w prawą dłoń.
- Bonifacy! Cholerny kot - krzyknęła, automatycznie cofając rękę. Z niewielkiego zadrapania puściła się krew. Odruchowo przyłożyła dłoń do ust.
- Milusi - oznajmił Matt.
Dziewczyna uniosła wzrok, marszcząc brwi. Bonifacy mruczał cicho, siedząc na kolanach chłopaka. Matt głaskał go niespiesznie, na co Nessa rozszerzyła oczy ze zdumienia. Ten kot nienawidził być dotykany.
- Naprawdę nazwałaś kota Bonifacy?
Nessa przewróciła oczami.
- Raczej moi bracia geniusze. - Kot zamruczał, przekręcając się na grzbiet. - Ale nie zbaczajmy z tematu. Skąd mnie znasz? Czego tu chcesz? Jak się tu dostałeś? Po co, do cholery, mnie pilnujesz? Co to za patyk...
- Złotko, przystopuj z tymi pytaniami. - Matt delikatnie strącił kota z kolan i nachylił się w stronę Nessy. - Gdybym ci na nie odpowiedział, musiałbym albo cię zabić, albo zabrać ze sobą.
Nessę zalała fala wściekłości. Z bezradności chciało jej się krzyczeć. Znudziła się tą zabawą w kotka i myszkę.
- Mówiłeś, że odpowiesz...
- Ale kłamałem. Po prostu dbam o zdrowie twoich nóg. Sama powinnaś o nich pomyśleć...
- Nie kpij sobie! - krzyknęła, mierząc Matta wściekłym wzrokiem. Chłopak na chwilę wydawał się zaskoczony, jednak zaraz na jego usta wpełzł leniwy uśmiech, a spojrzenie wypełniło się podziwem. - Przychodzisz tutaj, panoszysz się po moim salonie, wygadujesz jakieś głupoty, zaraz po tym jak zabiłeś człowieka!
Szare oczy Matta pociemniały, a uśmiech spełzł z twarzy. Przechylił głowę na bok, wzdychając.
- To nie był człowiek.
- Ale...
- To nie był człowiek, Nesso - powiedział dobitnie. - Niedobrze, że to wszystko widziałaś, bardzo niedobrze.
Poważny Matt wydał się Nessie niemal przerażający. Chłopak przeczesał trochę przydługawe, jasne włosy i popatrzył na nią przenikliwie.
- Nie możesz wspomnieć nikomu o tym ani słowem.
Gdzieś niedaleko rozległ się głośny dźwięk silnika. Dziewczyna widziała, jak srebrne Audi powoli wtacza się na podjazd.
- Mój ojciec - mruknęła cicho. Szybko odwróciła głowę w stronę Matta. - Ale jak mam nikomu nie mówić?!
Wokół domu rozległ się dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i głosy dziesięcioletnich braci Nessy, którzy z ożywieniem o czymś dyskutowali.
Nessa popadła w lekką panikę i jak na szpilkach siedziała na swoim miejscu. Matt spokojnie podniósł się z kanapy, strzepując spodnie z niewidzialnych pyłków.
- Posłuchaj, to bardzo ważne. Część prawdy dowiesz się w swoim czasie.
- Ale...
W domu rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi.
- Żegnaj, Nesso. - Na twarzy Matta pojawił się łobuzerski uśmieszek. - Jeszcze się spotkamy.
Dziewczyna podskoczyła, kiedy usłyszała głosy młodszych braci. Przygryzła nerwowo dolną wargę, zaplatając palce wokół nóżki świecznika. Chłopcy wpadli do salonu, przekomarzając się. Na ich dziecięcych twarzach widniały szerokie uśmiechy, a brązowe włosy, tylko o ton jaśniejsze od włosów Nessy, tkwiły w nieładzie.
- Nessa! - krzyknął uradowany Oliver, kiedy zobaczył siostrę. Zmarszczył brwi, przyglądając się jej dokładniej. - Po co ci to? - Wskazał ręką na świecznik.
- Czy ja czuję spaghetti? - zapytał Max, poruszając zabawnie nosem. No tak. Zupełnie zapomniała o obiedzie.
- To spaghetti! - zgodził się uradowany Oliver, tracąc zainteresowanie siostrą.
W holu rozległ się dźwięk głośnych kroków i chwilę później, z korytarza, wyłoniła się postać Johna Goldvilla.
- Nesso - zaczął swoim niskim, szorstkim głosem - dlaczego nie zamknęłaś drzwi? I skąd wzięło się to szkło? - Zmierzył spojrzeniem córkę. - A tu co się znowu stało? Zamknij to okno, przecież jest potwornie zimno!
Nessa automatycznie odwróciła głowę w stronę szeroko otwartego okna. Przeszedł ją mimowolny dreszcz.
Chciała mu wszystko powiedzieć. Przecież nawet ona nie była do tego stopnia nieodpowiedzialna, aby zignorować tak dziwną sytuację. To wszystko było podejrzane i napawało ją strachem. Już otwierała usta, aby odpowiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Słowa utknęły jej w gardle, czuła, jakby jakieś niewidzialne ręce zacisnęły się wokół jej szyi, uniemożliwiając mówienie. Jak miała wytłumaczyć coś, co było niewytłumaczalne? Słowa chłopaka zadzwoniły jej w uszach. Poważny wyraz jego twarzy, który wyraźnie wskazywał, że nie może pisnąć nikomu nawet słówka o tym, co zobaczyła, stanął jej przed oczami.
Jeszcze się spotkamy.
- Zbiłam świecznik, tato.
xxx
Jak wam się podoba pierwszy rozdział? Jeżeli zauważycie jakiś błąd bądź coś wam się nie spodoba, nie zapomnijcie mnie o tym poinformować. Krytyka również jest dla ludzi.
Kocham i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top