Nieszczęścia chodzą parami

Delikatny wiatr rozwiewał brązowe włosy Nessy, kiedy dziewczyna siedziała na brukowych schodkach, prowadzących do Katedry. Słońce już zachodziło za horyzont, przez co na niebie malował się pejzaż różu i fioletu.

To był pierwszy raz od prawie dwóch tygodni, kiedy mogła wyjść na świeże powietrze. W końcu mogła zobaczyć, jak prezentuje się teren Katedry od zewnątrz.

Podparła się łokciem o kolano i ułożyła na dłoni głowę, wpatrując się w ogromną, złotą wejściową bramę. Za nią majaczyły rzędy drzew, podzielone na dwie części przez wąską, leśną dróżkę. Nessa domyślała się, że był to tylko urok. Znajdowali się przecież w Londynie, a tam na pewno nie można było zastać takiego widoku.

Kolejne partie zimnego wiatru uderzyły w jej ciało, przez co zadrżała. Miała na sobie tylko cienkie legginsy, koszulkę i zarzuconą na szybko bluzę Raphaela. Wampir z lekkim przekąsem pożyczył jej materiał, mrucząc pod nosem tylko, aby jej nie pobrudziła.

Mimo że na zewnątrz w najlepsze panowała wrześniowa, londyńska pogoda, Nessa nie zważała na zimno. W ogóle ból fizyczny stał się dla niej dziwnie odległy. W ciągu tych kilkunastu dni tyle przeszła, że tak przyziemna rzecz jak zimno wydawała się jej zupełnie niegodna uwagi.

Ach, żeby ten koszmar tylko się skończył!

Usłyszała za sobą rozmowy, a po chwili duże, dwuskrzydłowe drzwi zaskrzypiały. Nie odwróciła się, jednak wiedziała, że w progu stoi jej matka. Po niedługiej chwili rozniósł się cichy stukot podeszw i Lavena znalazła się obok córki. Stała koło niej, wpatrując się w punkt przed sobą. Nessa nieśpiesznie przychyliła lekko głowę w stronę pani Goldville, patrząc na nią z ukosa.

— Zamierzałaś mi kiedyś powiedzieć?— zapytała zachrypniętym głosem.

Lavena w odpowiedzi pokręciła głową.

— Chciałam cię ustrzec od tego świata.

— I do czego to cię doprowadziło?

Kobieta westchnęła. Ciągle wpatrywała się w jakiś punkcik przed sobą, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z Nessą.

— Powiedziałaś ojcu? — podjęła szatynka, po chwili ciszy.

— Powiedziałam. Wczoraj wieczorem. Na początku nie uwierzył...

— I nic dziwnego — wcieła się jej w słowo Nessa. Miała wrażenie, że ich rozmowa jest dziwnie sucha. Jakby były dla siebie zupełnie obcymi kobietami.

— Słuchaj Nessa — zaczęła z nutką rozpaczy Lavena. W końcu spojrzała na córkę, a jej twarz wyrażała błaganie. — Przepraszam cię za te wszystkie tajemnice, to nie powinno tak wyglądać. Nie tak powinnaś się dowiedzieć. Ale proszę cię, wybacz mi i wróć do domu. Zrób to dla mnie. Dla twoich braci. Dla ojca...

— Ty nadal nie rozumiesz?! — wrzasnęła Nessa gwałtownie. Uniosła się ze swojego miejsca, stając naprzeciwko matki. — Ja to robię dla was! Myślisz, że chcę tu zostać?! Z dala od domu, z bandą jakichś świrusów?! — zaczęła coraz bardziej się nakręcać, odrzucając proste włosy na plecy. — Jak z tobą pójdę, sprowadzę na was niebezpieczeństwo! I pozostaje jeszcze sprawa Rachel. Nie zostawię jej. — Dokończyła już spokojniej.

Na chwilę zapadła między nimi kurtyna milczenia. Lavena zacisnęła usta w wąską linię, odwracając od Nessy wzrok. Nie chciała zostawiać córki w tym miejscu, ale jak widać nie miała wyboru. Dziewczyna była zbyt uparta. I miała rację. W Katedrze była bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej.

— Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak uszanować twoją decyzję. — Kobieta przemknęła powieki, czując jak do jej oczu napływają łzy. — Trzymaj się, skarbie.

I nic więcej nie mówiąc, pokonała trzy, niskie schodki. Szatynka patrzyła na odchodzącą matkę, czując, że ją samą zaczynają piec oczy. Jednak kiedy Lavena stanęła na ostatnim schodku, zawahała się i w ekspresowym tempie odwróciła w stronę Nessy. Szybko podbiegła do córki i rzuciła się w jej ramiona. Zaskoczona dziewczyna dopiero po chwili odwzajemniła uścisk.

— Tak bardzo się o ciebie boję, kochanie. Tak bardzo — mruczała jej do ucha matka, głaszcząc delikatnie po plecach.

Nessa po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wtulała się tylko w ciepłe ramiona Laveny, napawając się chwilą szczęścia. Po jej policzkach już zaczęły spływać łzy.

— Dobrze, nie przedłużamy tego. — Pani Goldville odsunęła szatynkę na niewielką odległość, głaszcząc delikatnie kciukami jej ramiona. — Poradzisz sobie.

Nessa w odpowiedzi skinęła tylko głową. W duchu przeklinała swój niewypażony język, który właśnie w takiej chwili postanowił zrobić sobie wolne.

Tym razem Lavena szybko zbiegła po schodkach, kierując się brukową drogą w stronę głównej bramy. Nessa przetarła policzki rękawem bluzy i odwróciła się, z obawy, że zaraz rozklei się na dobre.

— Wzruszające. — Chłodny, nieco kpiący głos przeciął panującą ciszę. Nessa napotkała spojrzeniem stojącego w progu drzwi Raphaela. Opierał się niechlujnie o framugę, a jego ręce spoczywały w kieszeni.

Dziewczyna prychnęła, przeciskając się do środka. Ponownie w złości otarła policzki z łez.

— Nie becz. Wyglądasz jak panda — zawołał za nią wampir, nawiązując do jej rozmazanego tuszu.

— A ty jak potrącony orangutan — warknęła w odpowiedzi.

— Nie spinaj się, tylko żartowałem!

— Nie zauważyłeś, że nie mam nastroju na żarty?! — odkrzyknęła, na chwilę odwracając się w jego stronę. Nieśpiesznie podążał za nią długim korytarzem.

— Ty nigdy nie masz nastroju na żarty.

— Znalazł mi się pan-wielce-żartowniś — prychnęła i przyspieszyła kroku. Miała wrażenie, że słychać ich było w całej Katedrze, ale nie dbała o to.

Zaczęła wspinać się po schodach, kierując się na piąte piętro. Miała dość. Była cholernie wykończona. Jedyne na co miała ochotę, to rzucić się na łóżko, zagrzebać w pościeli i zapomnieć o problemach.

Kroki Raphaela ucichły, więc uznała, że sobie odpuścił. Jedyna dobra informacja od kilku godzin.

Przecięła długi, zaciemniony korytarz, dopadając w końcu do klamki odpowiednich drzwi. Pchnęła je, nieruchomiejąc w progu. Bowiem na łóżku, w całej okazałości, leżał Matt i wertował stronnicami jakiejś książki. Nessa nie spodziewała się go już w pokoju. Widocznie talent Annie i Adelaidy znowu ich nie zawiódł.

Kiedy strażnik usłyszał skrzypnięcie drzwi, uniósł wzrok, po czym jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Wokół głowy miał owinięty bandaż, a na jego prawym policzku malował się fioletowy siniak, mino to nadal był niezwykle przystojny.

— Stało się coś? — zapytał leniwie na wstępie, przechylając lekko głowę w bok. — Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

— Całe szczęście to tylko ty, ale efekt jest ten sam.

Matt zaśmiał się serdecznie, w chwili której Nessa wyszła z cienia. Kiedy blondyn dostrzegł jej zaczerwienione oczy, uśmiech mu przygasł.

— Hej, złotko. Nie płacz.

— Wiedziałeś? — zapytała tylko.

Czy wiedział co? Że jej pobyt w tym miejscu na dwa tygodnie to tylko bujda? Że od początku mieli ją przekonać do zostania? Czy może, że po pewnym czasie to wszystko ją złamie?

— To nie tak jak myślisz — odparł, odkładając książkę na bok. Jego twarz spoważniała. — Nie chcieliśmy przetrzymywać cię tu siłą. Mieliśmy nadzieję, że zrozumiesz jak ważne jest, abyś została. I jak widać, chyba nam się to udało.

Nessa skinęła tylko głową, przezwyciężając łzy. Uśmiechnęła się po chwili blado. Była zupełnie wyczerpana i nie miała ochoty na kolejną kłótnię.

— Miło cię zobaczyć — mruknęła na odchodne, kierując się w stronę swojego tymczasowego pokoju. — Żywego.

Matt posłał jej ten swój łobuserski uśmiech, ale za jego spojrzeniem kryła się troska. Nessa zignorowała to, naciskając klamkę do pokoju. Dopiero kiedy drzwi się za nią zatrzasnęły, spostrzegła, jak bardzo była wyczerpana.

Wspomnienia z minionego dnia zaczęły docierać do niej partiami, przyprawiając o ból głowy. Była tak zmęczona, że nawet nie miała ochoty na prysznic.

Ziewnęła przeciągle i nagle spostrzegła, że nadal ma na sobie bluzę Raphaela. Przeklęła cicho pod nosem.

W szybkim tempie pozbyła się spodni, a następnie zrzuciła z siebie czarną, wkładaną bluzę. Była w trakcie ściągania bluzki, kiedy usłyszała za ścianą głosy. Bluzka prześlizgnęła się przez jej głowę dokładnie w tym samym momencie, w którym jej drzwi stanęły otworem.

I takim oto sposobem stała półnaga przed Raphaelem.

Dziewczyna pisnęła, a jej twarz spłonęła głębokim rumieńcem. Nieumiejętnie starała się zakryć piersi bluzką. Nie pomagał jej w tym bezczelny wzrok Raphaela, który taksował ją z góry na dół. Nessa nie zmusiła się, aby na niego popatrzeć, jednak mogła się założyć, że przybrał na twarz ten swój złośliwy, kpiący uśmieszek.

— No, Goldville — zakpił po chwili wampir. — Spodziewałem się, że jesteś deską, ale nogi to masz nie z tej ziemi.

Jeśli to w ogóle możliwe, Nessa spłonęła jeszcze większym rumieńcem. Zażenowanie i wstyd ogarnęły jej ciało, przez co nie mogła się ruszyć.

— Czego tu chcesz, do cholery?! — wycedziła, co przypominało bardziej pisk.

— Bluza, Goldville. Bluza.

Nessa miała ochotę zapaść się pod ziemię. Liczyła, że jakaś siła wyższa nagle zabierze ją z tego pokoju i już nigdy nie pozwoli na spotkanie z tym przeklętym wampirem.

Przemogła się i szybko podniosła czarną bluzę, którą wcześniej rzuciła na podłogę. Z zaciętą miną ruszyła w stronę progu, gdzie stał Raphael. Gdy napotkała jego kpiący uśmiech, jej złość wzrosła kilkakrotnie. Jedną ręką nadal przetrzymywała koszulkę, co wychodziło jej bardzo nieudolnie.

— I spieprzaj stąd! — wrzasnęła już znacznie głośniej. Wepchnęła mu w ręce bluzę, stając naprzeciwko niego. Raphael zaśmiał się wrednie, unosząc ręce w geście obronnym.

— A tu co się dzieje? — Gdzieś za brunetem rozległ się głos, a po chwili w progu stanął również Matt. Na widok brunetki jego uśmiech się poszerzył.

— Jeszcze ten! — rzuciła z niedowierzaniem Nessa, choć była zupełnie zawstydzona i zażenowana. Komiczność tej sytuacji ją przytłaczała. — Wynoście mi się stąd! Ale już!

I nic więcej nie mówiąc, zamknęła drzwi z wielkim hukiem. Oparła się o drewno, przygryzając wargę z zażenowania i wstydu.

A co jeśli to dopiero początek?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top