Kolejne tajemnice

Mrok już dawno zapanował murami Katedry. Spowity w ciemności budynek trwał w ciszy, przerywanej jedynie stukotem niewielkich obcasów Isabelle. Kobieta szła przed siebie pewnym krokiem, a ostre rysy jej twarzy ukazywały głębokie skupienie. Szybkim ruchem Atrium dotknęła jeden z pierścieni, mrucząc pod nosem sekwencję niezrozumiałych słów. W jednej chwili ciemne oczy Isabelle zabłysnęły jaskrawą zielenią, umożliwiając widzenie w ciemności. Jej gęste, czarne włosy jak zawsze były uczesane w idealnego kucyka, a tego samego koloru odzież wtapiała się w tło, sprawiając, że stawała się niemal niezauważalna.

Czarna pani swojego czarnego królestwa.

Zatrzymała się w końcu przy brązowych drzwiach i zdecydowanym ruchem szarpnęła za klamkę. Niewielkie pomieszczenie zalewała tylko jasna poświata bijąca od księżyca. Przy oknie trwała niska, zgarbiona postać, której pomarszczona twarz była nikle oświetlona.

Ośmielona Isabelle zamknęła cicho drzwi i postawiła kilka nieznacznych kroków w przód.

— Dowiedziałeś się czegoś? — Chłód w jej głosie stał się niemal namacalny. Nagle temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni.

Mężczyzna odwrócił się powoli, w ręku trzymając probówkę z jakąś niezidentyfikowaną cieczą. Stary czarodziej odwzajemnił twarde spojrzenie kobiety, przez chwilę nic nie mówiąc.

Isabelle była już prawie pewna, że Arthur znowu nie wziął leku. Ale wieku nie da się oszukać. Setki lat spędzone na ziemi wyniszczyły mężczyznę, odebrały zdolność myślenia i przyćmiły zdrowy rozsądek. Nie pomagały najsilniejsze leki, a nawet magia. Arthur powoli gasł. Isabelle nie mogła wiedzieć, że jeden z najpotężniejszych czarodziejów umierał i już nigdy nie miał jej pomóc.

— Niewiele — odpowiedział rozważnie, a kobiecie kamień spadł z serca, by zaraz przedostać się do żołądka i osiąść tam na długie miesiące.

— Nic? — zapytała z niedowierzaniem. — Zupełnie nic? Żadnych informacji? Poszlak?

— Wiem, że dziewczyna ma w sobie gen wilkołaków — odparł Arthur, a oczy kobiety zaświeciły się z nadziei. — Jej przodkowie musieli mieć coś wspólnego z tą rasą. Ale było to wiele, wiele lat temu. To dziwne, ale...

Nie dokończył, bo przerwała mu wzburzona Isabelle.

— Wiele lat temu?! Na niewiele się to zda — mruknęła rozwścieczona. Naprawdę liczyła na pomoc Arthura, póki znowu zaczął kontaktować ze światem. Wiedziała, że ten stan nie jest wieczny i że lada moment czarodziej może wrócić do swojego wyimaginowanego, szalonego świata. — Moglibyśmy się w co drugim śmiertelniku doszukać takiego podobieństwa — rzuciła, już dawno zapominając o swoim opanowaniu.

— Isabelle...

— Musisz szukać dokładniej. Jej rodzina... Matka, ojciec?

— Na sto procent zwykli śmiertelnicy. Posłuchaj...

— Za długo to trwa — rzekła Isabelle, będąca niemal na granicy obłędu. Pierwszy raz od dawna otworzyła się, porzucając maskę niezwyciężonej, silnej dowódczyni. Na jej barkach spoczywała odpowiedzialność za setki młodych istot. I za tą jedną, nieznośną śmiertelniczkę, która ją przytłoczyła. — Za długo okłamujemy dziewczynę, a Vincent nie będzie czekał. Wie, że ją mamy i niedługo zaatakuje. Musisz coś zrobić.

Twarz Arthura na chwilę zastygła w pytającym wyrazie i Isabelle wiedziała już, że lek, który czarodziej jednak musiał zażyć, przestaje powoli działać.

Przez chwilę trwali w ciszy, patrząc sobie w oczy. Strażniczka wyrównywała oddech, karcąc się w duchu za okazanie słabości. Powinna udawać, że ma wszystko pod kontrolą, że w razie ataku sobie poradzi. Niestety, nie było tak. W razie ataku Isabelle była bez żadnych szans.

Odwróciła się powoli, odchodząc niespiesznie. Arthur ocknął się, podbiegając do kobiety.

— Znalazłem coś... coś istotnego.

Isabelle zatrzymała się, spoglądając na czarodzieja przez ramię. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale słowa zamarły mu na ustach. Kobieta widziała, jak z przerażonych oczu Arthura ucieka namiastka normalności, zastąpiona na powrót obłędem. Westchnęła i podjęła ostatnią próbę wydobycia ze staruszka jakichś informacji, ale na nic się to zdało. Normalność czarodzieja przepadła, a kolejne leki sprawiały, że z jego stanem było coraz gorzej.

— Przyjdź do mnie, kiedy sobie coś przypomnisz — zarządziła tylko i opuściła pokój, zostawiając Arthura samego.

Czarodziej odwrócił się w stronę okna, usilnie próbując sobie przypomnieć, co chciał jej przekazać.

xxx

— No uderz! Ruchy, już kilka razy straciłabyś głowę!

Zgrzana Nessa zamachnęła się, a Raphael zgrabnie odskoczył w bok, przez co dziewczyna uderzyła w pustą przestrzeń. Rozwścieczona uniosła z ziemi wcześniej upuszczony kij od miotły, przypominając sobie święte słowa Matta ,,że ze wszystkiego można zrobić broń" i odwróciła się w stronę wampira. Brunet uśmiechał się perfidnie, co tylko napędzało irytację Nessy, przez co szatynka bez żadnego planu rzuciła się na Raphaela. Chciała wbić mu drewniany kij w brzuch, z całej siły powstrzymując się, aby nie próbować w serce, ale wampir bez trudu go złapał, łamiąc w pół.

Dziewczyna przeklęła, szybko poprawiając przyklejone do policzka włosy i uniosła nogę, chcąc kopnąć bruneta w kolano. Serce waliło jej jak oszalałe, a zmęczenie dawało się we znaki. Rozgoryczona i jednocześnie osłabiona, kopnęła w powietrze, bo Raphael znajdował się już za jej plecami i przystawiał jej do szyi sztylet.

Nessa prychnęła głośno, odtrącając jego ręce. Stanęła z nim twarzą twarz, walcząc z nierównym oddechem.

Raphael zmierzył ją krytycznym spojrzeniem i splótł ręce na piersi.

— Ktoś tu nadal sobie nie radzi. — Zacmokał teatralnie.

Szatynka spojrzała zacięcie w jego oczy, a na jej twarzy odbiła się determinacja.

— Ćwiczymy cały wieczór, mam już, cholera, dość! — wycedziła, będąc na granicy furii. — Potrzebuję tak przyziemnej rzeczy, jaką jest przerwa!

— Myślisz, że Vincent da ci czas na przerwę?! Myślisz, że poczeka aż łaskawie nabierzesz sił i będziesz przygotowana na atak? Głupia, naiwna dziewczynka.

Goldville przymrużyła oczy, słysząc, że ktoś śmie nazywać ją naiwną. Niestety, taka była prawda.

— Naiwna? — rzuciła na wpół z oburzenia i na wpół z niedowierzania.

— Patrzysz na nas przez pryzmat łatek, które przykleił do wszystkich ras Milson — prychnął Raphael, stawiając jeden krok w jej stronę. Mimo wysokiego wzrostu Nessy wampir i tak nad nią górował, przez co dziewczyna zadarła głowę, mierząc go wściekłym spojrzeniem. — A to nie jest durny Zmierzch! Wilkołaki są agresywne i gwałtowne, syreny fałszywe i podstępne, anioły tchórzliwe, czarownicy słabi, wampiry zabiły już tysiące niewinnych ludzi i będą to robić nadal, a strażnicy... — Zacisnął usta w wąską linię, po czym wybuchnął. — Strażnicy to pyszałkowate gnoje, którzy zbudowali swoją potęgę na klęsce innych.

— Mógłbyś mówić jaśniej? — wycedziła przez zęby, dygocząc ze złości. — Albo poczekaj. Nie ma jaśniejszej strony twojej wypowiedzi. Mówisz to, żeby jak zawsze ubliżyć innym. To twoje hobby?

— Wiesz, na czym został zbudowany pokój? — zapytał chłodno, zmniejszając dystans między nimi. Teraz ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. — Na klęsce pradawnego rodu Ivill, z którego wywodzą się dzisiejsi strażnicy. Zbuntowali się w imię swojej pożal-się-boże godności i honoru i razem z innymi rasami wymordowali każdego! Każdy z rodu Ivill, niezależnie od płci był mordowany w sposób, którego nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Na tym, ci, którym ufasz, zbudowali pokój. Na cierpieniu i śmierci.

Nessa czuła, jakby jej krew zamieniła się w sopelki lodu. Momentalnie zbladła i zastygła w bezruchu, spoglądając w błękitne tęczówki rozgoryczonego Raphaela. Zauważyła, że z jego oczu znika złość, zastąpiona jakimś dziwnym wyrazem, którego nie rozszyfrowała.

— I po co mi to wszystko mówisz? — wyrzuciła, chcąc brzmiąc pewnie, ale jej głos się załamał. Przeklęła się za to w duchu i odchrząknęła.

— Żebyś wiedziała, na czym stoisz. I nie uwikłała się w to jeszcze bardziej.

— Uważaj, bo pomyślę, że się mną przejmujesz — spróbowała, ale nadal jej głos nie brzmiał normalnie. Zaczęła dygotać i to nie z powodu niskiej temperatury panującej w pomieszczeniu. Zaczęła czuć się niekomfortowo.

— Ja się nie przejmuję nikim.

Nessa chciała coś odpowiedzieć, ale słowa zamarły jej na ustach. Poruszyła tylko bezdźwięcznie wargami i zaczęła się cofać, nie zrywając kontaktu wzrokowego z Raphaelem. Wampir mierzył ją uważnym spojrzeniem, a przez jego twarz przebił się cień żalu. Jakby powiedział za dużo.

Dziewczyna odwróciła się, gotowa jak najszybciej opuścić Salę Ćwiczeń, gdy nagle Creswell szarpnął ją za nadgarstek. Szatynka syknęła, próbując na marne uwolnić się z ucisku.

— Posłuchaj — powiedział szeptem, a jego francuski akcent stał się wyraźniejszy. — Nie możesz NIKOMU powiedzieć, o czym się dowiedziałaś.

— Już to przerabialiśmy. Nie będę się ciebie słuchać!

— To ważne — powiedział z przerażającym chłodem i powagą. Nessa w jednej chwili zaczęła się go bać i poczuła, jak zalewa ją fala niepokoju. — Powiedz, że się nie wygadasz. — Gdy dziewczyna milczała jak zaklęta, wampir z furią szarpnął za jej nadgarstek i odwrócił ją naprzeciwko siebie. Goldville wydała stłumiony okrzyk, a jej oczy zapłonęły żywym strachem. Ich nosy się niemal stykały, przez co Nessa przeklinała tę bliskość. — Powiedz.

— Nikomu nie powiem — odpowiedziała od razu, spychając na bok swój honor. W tamtym momencie kompletnie nie wiedziała, czego spodziewać się po Raphaelu.

Wampir zmierzył wzrokiem jej twarz, po czym mocno odepchnął. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu i ostatni raz spojrzała na nie wyrażającego żadnych emocji bruneta, po czym szybko wybiegła z sali. Gdy znalazła się na korytarzu, cała dygotała ze zmęczenia, strachu i bólu. Przełknęła łzy, które napłynęły do jej oczu i pędem rzuciła się w stronę pokoju. Serce biło jej jak oszalałe, a myśli kotłowały w głowie.

Miała już dość, ile ten koszmar mógł jeszcze trwać?

Biegła na oślep, bo cały budynek pogrążony był od dawna w mroku. Przez te kilkanaście dni zdążyła dobrze poznać Katedrę, jednak kilka razy prawie wywróciła się o dywan lub wpadła na ścianę. Kiedy dotarła w okolice upragnionych schodów, usłyszała z prawej strony jakiś hałas. Stanęła jak wryta, walcząc ze strachem i alarmem w głowie. Zmrużyła oczy, wpatrując się w ciemność.

Przez myśl jej przeszło, że może jakaś Drużyna Sześciu rusza na misję w środku nocy, więc chciała to zignorować i dostać się do pokoju, jednak coś nie pozwalało się jej ruszyć. Stała więc w bezruchu, z kołaczącym sercem i kiełkującym przerażeniem, a odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Dziewczyna była pewna, że głosy należały do mężczyzn. Po jakimś czasie przebił się również głos dziewczyny.

Nessa przemogła się i ruszyła w tamtą stronę. Słyszała uderzanie grubych podeszw o posadzkę i wiedziała już, że nieznajomi byli blisko. Nagle błysnęło światło i korytarz zapłonął jaskrawą poświatą. Goldville zmrużyła oczy, odruchowo przykładając do nich dłoń i chowając się przed światłem.

Przed nią stanęło co najmniej dziesięć uzbrojonych osób. Byli wystraszeni, bladzi, a ich Misyjne Stroje były poszarpane. Dwoje z nich niosło kogoś na noszach. Kiedy zauważyli Nessę, stanęli w bezruchu, spoglądając na nią niepewnie. Ale wydawało się, że dziewczyna nie widzi tych spojrzeń. Z szybko bijącym sercem, postawiła kilka stanowczych kroków w przód i spojrzała na osobę leżącą na noszach.

— Matt? — zapytała łamiącym się głosem, patrząc na zakrwawioną, leżącą w bezruchu postać.

xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top