Jeszcze więcej szaleństwa
Arthur okazał się starszym, pomarszczonym i do tego wątłym mężczyzną. Długi, wełniany płaszcz dosłownie na nim wisiał, a szerokie spodnie były zdecydowanie za krótkie. Skarpetki i sandały w pełni pozwoliły Nessie nazwać go Pomylonym. Nie Obłąkanym, którym był już Matt, a Pomylonym. Tak, Goldville miała zwyczaj charakteryzowania ludzi na swój własny, pokręcony sposób.
Siedziała właśnie na krześle, umieszczonym na środku pomieszczenia. Ściany w tym pokoju były białe i zupełnie gołe, a samo pomieszczenie wyglądało jakby czekało na remont. Znajdowało się w nim tylko owo krzesło, zapewne przyniesione zaraz przed jej przyjściem.
Przy parapecie z grobową miną stała Isabelle. Oparła się o ścianę, krzyżując ręce na piersi. Starała się przybrać beznamiętny wyraz twarzy, ale jej postawa zdradzała lekkie napięcie. Czarne włosy jak zawsze miała zebrane w ciasnego kucyka, a ciemne oczy z uwagą obserwowały zniecierpliwioną Nessę.
Arthur krążył wokół szatynki, mamrocząc coś pod nosem. Przez ramię przewieszoną miał torbę, która z każdym krokiem obijała mu się o biodro. Nessa z jego słowotoku wyłapała słowa takie jak ,,padlina" czy ,,krasnoludki". To tylko wzmocniło jej chęć wydostania się z tamtego pomieszczenia.
— Arthurze? — zaczęła Isabelle spokojnie, ale z cieniem nagany w głosie. Spojrzała na mężczyznę znacząco, a ten pod wpływem jej spojrzenia zatrzymał się skonsternowany. — Możemy już zaczynać.
Czarodziej zmrużył oczy, patrząc pytająco na Isabelle. Podrapał się po głowie, na której znajdowało się jeszcze zaledwie kilka siwych włosów, a po chwili jego twarz rozjaśnił nikły uśmiech. Nessa patrzyła na niego podejrzliwie, nerwowo przełykając ślinę. Nie ufała mu. Nic, a nic.
— Ach, tak. Oczywiście. Oczywiście. — Odchrząknął i podszedł do Nessy. Dziewczyna zmrużyła oczy, kiedy poczuła charakterystyczny zapach stęchlizny unoszący się wokół czarodzieja.
Arthur przez chwilę się nad czymś zastanowił, po czym pstryknął palcami. Szatynka siłą powstrzymała się przed prychnięciem, kiedy nagle rozległ się głośny dźwięk tłuczonego szkła. Isabelle z tyłu wciągnęła ze świstem powietrze, a Nessa odwróciła się automatycznie. Duże okno zostało zbite przez coś, co właśnie przeleciało nad głową Goldville. Odłamki szkła rozproszyły się po całym pokoju, tworząc tor przeszkód, który trzeba pokonać, aby dostać się do drzwi. Przedmiot, który był powodem całego zamieszania, wylądował u stóp Arthura. Czarodziej uśmiechnął się triumfalnie i usiadł na przywołanym przez siebie krześle.
Nessa zmarszczyła brwi, przypatrując się mężczyźnie. Wiedziała, że tylko najpotężniejsi czarodzieje potrafią czarować, bez wypowiadania zaklęć na głos. Arthur na takiego nie wyglądał. Zdecydowanie.
— Ładne popołudnie, nieprawdaż? — zapytał wesoło, siedząc naprzeciwko Nessy.
— Słucham?
— Arthurze... — Upomniała go cierpliwie Isabelle, ale jej głos zdradzał cień irytacji. Nie tylko ona chciała mieć to już za sobą.
— Ach, tak, tak. Do rzeczy. Więc, panno Goldville, zadam pani kilka pytań, a później pobiorę krew. Proszę się nie obawiać...
— Pobieranie krwi? — wtrąciła Nessa, marszcząc brwi. Kiedyś panicznie bała się igieł, ale z wiekiem jej to przeszło, jednak respekt pozostał nadal.
Czarodziej popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. Zmrużył oczy, jakby chciał wedrzeć się do duszy Nessy. Dziewczyna prawie jęknęła. Mężczyzna nie nadawał się do żadnej konwersacji.
Arthur zupełnie zignorował jej pytanie i niecierpliwie poprawił rąbek płaszcza.
— O czym to ja... O, właśnie! Więc... — zaczął, wyjmując z torby notatnik i długopis. — Panienko Goldville, jakie kontakty ma pani ze swoją rodziną?
Dziewczynę zdziwiło to pytanie. Uniosła podejrzliwe spojrzenie na mężczyznę, czekając na jakiś znak od stojącej za nią Isabelle, ale kobieta milczała jak zaklęta.
— Nie rozumiem... Po co takie pytania?
— Och, nie zrozum mnie źle. Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej o pani rodzinie, to wszystko.
— Odpowiedz, Nesso. — W pomieszczeniu rozległ się chłodny głos Isabelle.
Dziewczyna nadal nieprzekonana umieściła swoje dłonie na kolanach, strzepując pyłki z czarnych legginsów. Po treningu nie miała nawet czasu na prysznic.
— No... Jak w każdej rodzinie, czasem się kłócimy, czasem miewamy lepsze dni. — Nessa ze zdziwieniem, ale i cieniem irytacji zauważyła, że Arthur notuje każde jej słowo. Zagryzła wagę i starała się nie zwracać uwagi na szmeranie długopisu. — Ale w końcu jesteśmy rodziną. Kochamy się mimo wszystko.
— Świetnie — mruknął Arthur z wyrazem tryumfu. Nessa miała wrażenie, że nawet nie słuchał jej słów. — Powiedz mi jeszcze, czy często odwiedzasz swoich dziadków?
Szatynce te pytania wydawały się niemal tak dziwne, jak sam Arthur. Nie rozumiała, w czym to miało pomóc, ale najwidoczniej nie mogła liczyć na pomoc Isabelle. Wiedziała, że pod drzwiami czekał Matt i mogła się założyć, że podsłuchiwał całą ich rozmowę ze swoim typowym, leniwym uśmieszkiem na ustach.
— Dość często — odpowiedziała ostrożnie Nessa. — Rodzice mojego taty mieszkają daleko, więc częściej bywam u dziadków od strony mamy. — Dziewczyna czuła się co najmniej dziwnie, rozmawiając o tym ze starym czarodziejem. To przecież była jej prywatna sprawa.
— W porządku — odpowiedział Arthur, kiedy skończył gryzmolić w swoim notatniku. Z roztargnieniem spojrzał nagle na Nessę, jakby zapomniał, kim w ogóle dziewczyna jest. Goldville zaczynało dziwactwo czarodzieja jeszcze bardziej irytować. Arthur w końcu się zreflektował i pokręcił energicznie głową. — Powiedz mi jeszcze, kiedy i jak poznali się twoim rodzice?
— A to do czego jest panu potrzebne...
— Nesso. — Upomniała ją Isabelle. Goldville fuknęła z irytacji.
— Poznali się w szkole — odpowiedziała Nessa, z wyraźną frustracją w głosie. — Byli mniej więcej w moim wieku. Coś jeszcze?
Czarodziej szybko wszystko zapisywał, pochylając się nisko nad notatnikiem.
— Czyli było to dwadzieścia lat temu?
— Mniej więcej — odpowiedziała Nessa z jawnym zniecierpliwieniem. — Nadal nie rozumiem, po co to panu.
Czarodziej w końcu uniósł się znad notatnika i znowu popatrzył na dziewczynę zagubionym nieco roztargnionym wzrokiem. Szatynka zacisnęła ręce na kolanach, resztkami sił powstrzymując się przed jakąś niemiłą odzywką. Od zawsze nie należała do zbyt cierpliwych osób.
— Krew, Arthurze — przypomniała Isabelle ze spokojem. — Miałeś pobrać krew.
Mężczyzna przeniósł równie skonsternowane spojrzenie na Isabelle, ale po chwili coś go oświeciło. Uśmiechnął się zwycięsko i sięgnął po swoją torbę. Chwilę w niej pogrzebał, po czym szczęśliwy wyciągnął strzykawkę. Igła była cienka, ale długa. Nessę na ten widok przeszły ciarki.
— A... czy to jest bezpieczne? — zapytała z cieniem powątpienia w głosie. Torba Arthura nie należała do najnowszych, a sam czarodziej nie wyglądał na takiego, kto przestrzega zasad higieny. Nessa nerwowo połknęła ślinę.
— Oczywiście, nie ma się czego obawiać — zapewnił ją, ale Goldville nadal była nieprzekonana.
Arthur zbliżył się do niej, a dziewczyna zamknęła oczy. Oczywiście, nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała się z całej sytuacji jakoś wymigać.
— Ta igła jest trochę krzywa — oznajmiła, kiedy otworzyła oczy. Czarodziej majstrował już przy jej ręce, odkażając zgięcie łokciowe. Nessa popatrzyła na to nerwowym wzrokiem, przygryzając wargę. — Czy to naprawdę konieczne?
— Tylko chwila i po krzyku — odparł entuzjastycznie czarodziej i zaczął nucić pod nosem jakąś wesołą melodię. Nessa mocno zacisnęła powieki, kiedy Arthur założył jej na rękę opaskę uciskową. Dziewczyna przekręciła się nerwowo na krześle, czując, że jej serce przyspiesza swój rytm.
xxx
— Jak było? — zapytał Matt, szybko odsuwając się od drzwi, kiedy Nessa wypadła z pokoju jak burza. Miała rację. Podsłuchiwał.
— Nie chcę tam wracać. Nigdy — odparła tylko nerwowo, wymijając rozbawionego chłopaka. Ruszyła szybkim krokiem przez korytarz, przyciskając do ręki wacik.
Matt pokręcił głową i z typowym dla siebie uśmieszkiem ruszył za nią.
— Zwolnij, złotko! — zawołał za nią z cieniem rozbawienia w głosie. — A jak się potkniesz i uderzysz w rękę, a rana się powiększy? Co wtedy zrobisz, kiedy dalej będziesz obrażona?
Nessa przewróciła oczami, ale zwolniła. Matt nieśpiesznie dorównał jej kroku.
— Po pierwsze to nie jest śmieszne — rzuciła. — A po drugie nie jestem obrażona — zaznaczyła dobitnie. — Na moim miejscu, każdy by miał prawo do takich przypuszczeń. Zresztą, przecież wiem, że to nie twoja wina.
Matt popatrzył na nią z ukosa jakby niedowierzając jej słowom.
— Ty powiedziałaś coś rozsądnego? Świat staje na głowie.
— Daj spokój — prychnęła, ale zaraz kąciki jej ust uniosły się ku górze i dziewczyna się uśmiechnęła.
Matt wyraźnie z siebie zadowolony przeniósł spojrzenie na zakręcający w prawo korytarz.
Szli w ciszy, a Nessa zaczęła z namaszczeniem przyglądać się ranie po ukłuciu, z której puściła się znikoma ilość krwi. Dziewczyna odetchnęła, zrzucając z siebie resztki stresu. Namiastka jej strachu do igieł, jednak nadal w niej żyła. Mało kto wiedział o jej dawnym lęku. Zdecydowanie nie pasowało to do obrazu silnej i beztroskiej dziewczyny.
Nagle w korytarzu rozległo się dudnienie, a później usłyszeli głośny kaszel. Nessa uniosła brwi, spoglądając z ukosa na Matta. Na jego twarzy odbiło się zdziwienie, a ciało całe się spięło. Chciała coś powiedzieć, ale zanim otworzyła usta, przed nimi wyrosła postać Mille. Dziewczyna ubrana była w Misyjny Strój, ale zamiast iść wyprostowana, zginała się w pół. Dosłownie. Jedną ręką trzymała się za brzuch, a drugą przykładała do nosa, z którego strumieniami leciała krew. Ciemnoczerwona, gęsta ciecz ciągnęła się na dywanie za blondynką. Jej niebieskie oczy błyszczały w drażniącym świetle lamp. Matt, widząc siostrę w takim stanie, szybko do niej doskoczył. Nessa niewiele myśląc, pobiegła za nim z malującym się na twarzy przerażeniem.
— O Światłości — mruknęła szatynka z niedowierzaniem.
Millie upadła na kolana, nadal głośno kaszląc. Cała jej twarz była umazana we krwi, która ciągle wydobywała się z jej nosa. Matt schylił się i przytrzymał jej głowę, a wtedy Nessa dostrzegła, że do oczów młodej Milson napłynęły łzy. Dziewczyna poczuła gulę w gardle, a nogi się pod nią niemal ugięły. Czuła, że z trudem na nich ustała.
— Millie — mruknął Matt do siostry. Był zupełnie opanowany, ale jego głos zdradzał nutkę napięcia. — Millie, co ci jest?
— Matt — wykrztusiła dziewczyna. — Musisz coś z-zrobić — dodała z wyraźnym trudem, kaszląc nieprzerwanie.
Nessa przykucnęła przy nich, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu blondyna. Jej serce biło jak oszalałe, a panika już zaczęła przyćmiewać umysł. Przygryzając wargę, rozglądnęła się nerwowo dookoła, ale korytarz był zupełnie pusty. Spojrzała jeszcze raz na Millie, której twarz wykrzywiona była w wyraźnym grymasie bólu i strachu.
— Co się stało? — Tym razem Goldville usłyszała w głosie Matta prawdziwą troskę i cień dobrze skrywanego przerażenia.
— Miałam dowodzić misją. W-wychodzimy... za dwie minuty.
To wystarczyło, żeby Matt zamarł. Jego twarz wyraźnie pobladła, ale wzrok spokojnie powędrował na siostrę. Przez chwilę wyraźnie z czymś walczył. Nessa przyglądała się im z boku, nie wiedząc jeszcze, jak ważne są dla łowców i strażników udane misje. Chłopak zacisnął wargi w wąską linię, gorączkowo się nad czymś zastanawiając. W końcu blondyn zupełnie opanowany zwrócił się do Goldville.
— Zostań z nią, po drodze zawołam pomoc — polecił, po czym wstał. Nessa szybko chwyciła głowę Millie i delikatnie o siebie oparła, przez co dziewczyna pół leżała. Szatynka złapała całą we krwi rękę Milson, przez co jej dłoń również zabarwiła się na czerwono.
— A ty dokąd?! — krzyknęła z niedowierzaniem. Jej głos drżał. Spojrzała na dziewczynkę i coś ścisnęło ją w gardle.
— Muszę przejąć misję Millie — odpowiedział z przerażającym spokojem, przez co Nessę przeszły aż ciarki. Jej serce biło niemożliwie szybko i dziewczyna poczuła, że pocą się jej ręce.
— Matt, nie możesz — zaoponowała blondynka, kaszląc ostatni raz. Przymknęła niebezpiecznie oczy, a jej wzrok stał się jakiś inny. Mętny. — Isabelle cię zabije...
Milson zamknęła oczy, a Nessa z przerażeniem potrząsnęła nią lekko. Serce prawie podeszło jej do gardła. Krew lejąca się z nosa Millie zabrudziła jej jasne jeansy, ale Goldville nie dbała o to. Przełknęła głośno ślinę, potrząsając dziewczynką. W tamtym momencie była zupełnie zrozpaczona, zdezorientowana i przerażona. Panika przysłoniła jej umysł i racjonalne myślenie. Czuła, jakby znalazła się w jakimś koszmarze.
— Millie, proszę, nie odlatuj — mruczała rozpaczliwie. — Nie teraz, Millie, proszę. Millie...
Matt spoglądał na nie, prowadząc wewnętrzną walkę. Millie była jego siostrą. Małą, chorowitą, ale niezwykle inteligentną siostrą. Była najważniejszą dziewczyną w jego życiu i jedyne czego pragnął, to wziąć ją na ręce i jak najszybciej zanieść do Annie i Adelaidy. Ale nie mógł tego tak po prostu zrobić. W końcu jego natura strażnika wygrała. Został wychowany na wojownika, więc jak wojownik powinien się zachowywać. Uczucia na bok, obowiązki na pierwszym miejscu. Zacisnął zęby i odwrócił się, szybko przemierzając korytarz.
— Uważaj na siebie, Matt — zawołała jeszcze za nim Nessa, nadal rozpaczliwie próbując pomóc nieprzytomnej Millie.
xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top