Rozdział 8 - Czarne myśli


Clarke

Pomocy!

Miałam ochotę krzyczeć, gdy tylko usłyszałam otwieranie się drzwi. Nie mogłam wydobyć z siebie jednak ani krótkiego odgłosu, strach przejął nade mną kontrolę. I ból. Przeszywający całe ciało ból, pochodzący z wewnątrz i z zewnątrz. Rozsadzał mi czaszkę oraz nadwyrężał plecy, na których rana jeszcze się nie zagoiła. Grozy do sytuacji dodawał fakt, iż nie widziałam zupełnie nic; zmysł wzroku uszkodziła trucizna płynąca w moich żyłach. Jak najszybciej chciałam wyzbyć się z siebie tego paskudztwa, lecz nie miałam najprostszego pomysłu na to, jak mogłabym tego dokonać.

Mebi oso na hit choda op nodotaim.*

Uświadomiłam sobie, że to, co słyszałam to nie były kroki jednej osoby. To było dudniące w uszach zbliżanie się co najmniej kilku ludzi, więc na nowo rozpaliła się we mnie nadzieja. Może mnie znaleźli. Może trafiła tu Lexa. Może będzie tu mama.

- Ai don hon em op!° - odezwał się bardziej niż bardzo znajomy głos.

Komandor kom Trikru.

Położyła sobie moją głowę na kolanach i głaskała po włosach dopóki nie pojawiła się druga osoba, której obecność wyczułam prawie od razu. Pachniała inaczej niż wojowniczka. Pachniała rodziną.

Mama.

- Clarke! - powiedziała, przysiadając tuż obok - Clarke, słyszysz mnie?

- Tak. - wykrztusiłam, po czym wyparowały ze mnie resztki sił i ponownie straciłam przytomność.

· Następny dzień ·

Odzyskałam świadomość i chyba otworzyłam oczy, lecz ciągle widziałam tylko mroczny cień świata. Uwięziono mnie w ciemności, która spętała każdą myśl i odniesione wrażenie.
Usiadłam, spuszczając nogi w dół. Moje bose stopy zetknęły się z chłodną podłogą, przez co zadrżałam. Z rękami wyciągniętymi do przodu podeszłam do ściany i powoli zmierzałam w wyznaczoną stronę. Dłońmi wyczułam drzwi, które nagle otworzyły się, popychając mnie na ziemię. Wylądowałam nań tyłkiem, przestraszona i zdezorientowana. Byłam zagubiona.

- Clarke? - znowu ten sam, zmartwiony ton.

- Lexa, gdzie jesteś? - spytałam cicho, starając się podnieść.

- Nie widzisz mnie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, pomagając mi wrócić na miękki, acz niewygodny materac.

- Nie, nie wiem. Nie widzę. Zupełnie nic nie widzę. - wychrypiałam, czując, że po moim policzku spływają łzy.

A więc kanaliki łzowe nie są zniszczone.

- Lepiej zawołam twoją matkę, Wanhedo. - rzuciła oficjalnie.

- Nie odchodź, proszę. Jeszcze nie. Potrzebuję towarzystwa. Ciebie.

Komandor pozwoliła mi się w siebie wtulić, przesuwając się tak, abym mogła jej dosięgnąć i wyczuć, w którym miejscu jest jej twarz, a gdzie reszta ciała. Swoją twarz ukryłam w zgłębieniu szyi Lexy. Przez moment wydawało mi się, że Heda mruknęła słodko, jakby się za mną stęskniła. Musiało jej ulżyć, że wróciłam do świata żywych. Musiało, prawda? Chociaż zachowywała się dziwnie.
Między nami pojawiło się napięcie. I może to mylne wrażenie, może powstało przez to, że straciłam wzrok i nie byłam w stanie dostrzec, jakie emocje malują się na twarzy kobiety. Miałam taką nadzieję.

Później odwiedziła mnie Abby. Tak jak wcześniej Woods, teraz mama głaskała moje rozczochrane włosy, próbując przywrócić im ład.

- Wszystko będzie dobrze. - obiecała - Poczekamy kilka dni, znowu będziesz widziała to, co ja. To, co twoi ludzie. To, co widzi Lexa.

- Boję się. - wydukałam.

- Wiem, skarbie, wiem o tym. - odparła - Jestem tu. Wszyscy jesteśmy przy tobie. Ja, Lexa, twoi przyjaciele. Przetrwałaś tak wiele, przejdziesz także przez to.

- A jeśli ślepota nie odejdzie precz? - zapytałam panikując.

- A jeśli odejdzie? - czułam, że się uśmiecha.

»»»°«««

Lexa

Cieszyłam się, że ostatnia z czterech armii wysłanych na poszukiwania wróciła bezpiecznie i w całości. Wojownicy przyprowadzili niemal wszystkich, których brakowało w naszych szeregach. Teraz mogliśmy odetchnąć z ulgą i ludzie faktycznie czuli się znacznie lepiej, lecz ze mną było inaczej. Mimo radości z powodzenia misji, na którą posłałam czterystu uzbrojonych, silnych mężczyzn i kobiety, niepokoiłam się. W głębi serca odczuwałam solidny strach o Clarke i jej stan, o Costię, która od kilku dni nie daje znaku życia i o to, jak wyleczyć rozbiegające się na dwa kierunki uczucia. Kochałam Clarke, całą swą duszą i ciałem, ale Costia...Costię również niegdyś miłowałam nade wszystko. Była moją narzeczoną, partnerką w każdym zajęciu, a ja po jej śmierci znalazłam sobie...

Em pleni! ~

Clarke nie jest żadnym zastępstwem.

Przestąpiłam próg pokoju, w którym ukrył się Kanclerz Kane. Przebywała u niego Indra, którą tu wcześniej oddelegowałam.

- Komandor.

- Kanclerzu.

Wymieniliśmy uprzejmości. Nasza czarnoskóra towarzyszka milczała, kiwnęłam głową na znak, że może odejść. Zrobiła to, o co ją poprosiłam.

- Przychodzę w sprawie ludów. - oznajmiłam.

- W sprawie Roana? - sprecyzował.

- Między innymi.

- To znaczy?

- To znaczy, że zasiadł na tronie Azgedy, ale nie wiemy ile potrwają jego rządy. Niewiadomo, czy jego lud nie zbuntuje się przeciw niemu po raz drugi. A co ważniejsze...

- Czy nie zrobią czegoś, co mogłoby zagrozić i nam. - wpadł mi w słowo.

- Zgadza się.

- Jaki jest twój plan, Hedo?

- Póki co - westchnęłam - miejmy oczy dookoła głowy. Poinformuj zaufanych, najważniejszych członków Skikru, Marcusie. Nikogo więcej. Plotki nie pomogą żadnemu z nas.

- Jak sobie życzysz. - odpowiedział z szacunkiem.

Po rozmowie udałam się do swojego pokoju, w którym skorzystałam z tak zwanego prysznica. Lodowata woda obmyła moje nagie ciało, ale nie pozbyła się moich wątpliwości i trosk. Niepokój ciągle wzrastał, a ja nie do końca potrafiłam skonkretyzować jego źródło.

Czy niepokojem jest raczej Costia, czy może Clarke? Ktoś inny? Coś innego?

Odwróciłam się i zatkałam sobie dłonią usta.

- Costia? - pytanie było zbędnym.

- Nieźle. - mruknęła - Wybacz mi, że nie pomogłam ci w szukaniu Clarke. Naprawdę nie wiedziałam gdzie jest, a mój pan nie chciał mi tego zdradzić.

- Nic nie szkodzi. - skłamałam - Jaki pan?

- Arhideon. - szepnęła - Arhideon.

- To dzięki niemu żyjesz, prawda?

- Tak, ale nie uratował mnie w sposób, w jaki myślisz, że to uczynił. - odpowiedziała zagadkowo - Jak czuje się twoja ukochana?

- Clarke? Ah, Clarke. Clarke ma się...Clarke otrzymała sporą dawkę trucizny, która uszkodziła jej nerwy wzrokowe i wyczerpała ją do cna.

- Ale więcej nie wiesz, tak?

- To znaczy?

- To znaczy, że dziwi mnie, iż w tym momencie nie ma cię przy tej, którą kochasz od lat. - Costia uśmiechnęła się przebiegle - Chyba, że nie kochasz.






--------------------------------
Tłumaczenie:

* Może spotkamy się ponownie/Obyśmy spotkali się ponownie.

° Znalazłam ją.

~ Dosyć/dość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top