Rozdział 7 - Zguba


Arhideon przyglądał się temu, co ludzie wyczyniali ze światem, który im darował. Jego bezinteresowność zdawała się - póki co - iść na marne, jednak żywił nadzieję, że w czasie, gdy wszyscy odnajdą bliskich, reszta zostanie naprawiona. Widział, że jeszcze tylko jedna, licząca sto osób, armia nie powróciła do Miasta Światła, lecz świadomy był, że to kwestia paru godzin.
Zastanawiał się nad tym, jaką rolę powinien odegrać Jaha w tym, co on przygotowywał przez lata. Do tej pory nie rozważał jego czynnego udziału, aczkolwiek zmienił zdanie twierdząc, iż mężczyzna, były Kanclerz Arki, może okazać się użytecznym. Był wiarygodnym człowiekiem, więc i cennym pionkiem dla przyszłego osiągnięcia pokoju.
Tymczasem Costia była oczywistym wyborem, a to przez wzgląd na Komandor. Miała umilić jej życie, dodatkowo wspomóc w łagodzeniu bojowej natury wojownika. Kobieta stanowiła po prostu prezent doskonały, który był raczej oznaką dobrej woli stwórcy Miasta.

Arhideon często, patrząc na zachowanie ludów z Ziemii, rozmyślał nad tym, gdzie podziało się ich człowieczeństwo i czy rzeczywiście zaniknęło. Wojowali, mordowali, ale zdawało się, iż mieli w tym konkretny cel. Terytorium, pożywienie; głównym powodem ich walk było - według niego - prawdopodobnie przetrwanie, na drugim miejscu zaś obrona tego i tych, co i których sobie umiłowali.

- Przyjacielu. - rzekł do Theloniusa - Wreszcie nadszedł dzień, kiedy spotkasz się z tymi, na których ci zależy. Po ponad trzech latach lojalnego trzymania się mego boku, pozwalam ci odejść. Nie wątp. - ostrzegał - Okaż wiarę.

»»»°«««

Lexa

- Jak to nie zamierzasz mi powiedzieć? - warknęłam wściekła, przytykając mu ostrze do gardła.

Roan nie okazał skruchy nawet w momencie zagrożenia. Był twardy i mocny, niemalże tak jak ja. Niemniej musiałam wyciągnąć z niego informację, która pomogłaby mi odnaleźć Clarke. I wiedziałam też, że czegoś jeszcze król Azgedy mi nie mówił.

- Lexo, wiesz, co powinnaś zrobić. - wychrypiał, gdy dociskałam miecz do jego skóry, tworząc krwawiące wgłębienie.

- Nie podłożę ci się na konklawe. - odparłam - Nie zorganizuję tego, bo wedle oficjalnych wiadomości, nie mamy do tego powodów. Poza tym - kontynuowałam - Nie mogę. Wiesz, dlaczego.

- Więc lepiej pośpiesz się i wymyśl, jak z powrotem posadzić mnie na tronie Azgedy. - mruknął.

- Jesteś synem oziębłej królowej. - wysyczałam, prawie trzęsąc się ze złości - Czyżbyś nie był samodzielnym mężczyzną? Odważnym wojownikiem?

- Prawdziwy król wie, kiedy poprosić o pomoc.

- Albo ją wymusić. - parsknęłam obrzydzona - Dawniej nie byłeś taki miękki.

- Ty również. - westchnął, gdy go puściłam - Dawniej byś mnie zabiła, bez mrugnięcia okiem. Teraz...teraz jesteś osłabiona, Hedo. A to przez...

- Em pleni! - krzyknęłam - Ai frag you op!*

- Nie. - stwierdził niewzruszony.

- Chit? °

- Nie ośmielisz się. - na twarzy Roana pojawił się lekceważący uśmieszek - Beze mnie jej nie znajdziesz.

· Jakiś czas później ·

Stałam przed ludźmi trzynastu klanów, którzy oczekiwali wystąpienia. Wykonałam zadanie, którego podjęłam się w akcie desperacji.

Hodnes laik kwelnes? ^
Czy dlatego stawiam na szali dobro ogółu dla jednostki?

- Zwracam się do Azgedy! - oświadczyłam głośno, czym przyciągnęłam niezbędną uwagę.

Tłum Trikru chciał skandować na mą część, ale uniosłam dłoń w górę, powstrzymując ich przed tym czynem. Nie zamierzałam tracić więcej drogocennego czasu, który wolałam przeznaczyć na zdobywanie tego, na czym mi zależało. Na Clarke.

- Wbrew temu, co głosiły plotki - mówiłam wyraźnie - król Roan żyje!

Odpowiedziała mi cisza zaskoczonych członków klanu Lodu.
Na podest, tuż obok mnie, wyszedł mężczyzna, o którym powiedziałam.

- Zgodnie z decyzją, którą przed godziną podjęłam razem z obecnymi ambasadorami. - spojrzałam w ich kierunku, potwierdzili moje słowa - Postanowiliśmy, że to my ustanowimy Roana królem po raz drugi, bezwarunkowo. Tak więc jeżeli ktoś ma coś przeciwko, niech pierwszy podniesie rękę.

Nikt nie odważył się sprzeciwić mojemu wyborowi.

- Roan! - wrzasnęłam - Roan jest królem klanu zimnych ludzi!

Szepnęłam mu do ucha, że w tym momencie zdradzi mi, gdzie przebywa Wanheda albo sam mnie doń zaprowadzi.

»»»°«««

Harper podsłuchała rozmowę Komandor z władcą klanu Lodu i czym prędzej ruszyła do budynku, w którym znajdowali się jej przyjaciele. Zdyszana oparła się o framugę, spoglądając to na Bellamiego, to na Abby.

- Co się stało? - zmartwiony Monty podszedł do swojej dziewczyny, pomagając jej usiąść na podłodze.

- Słyszałam. - wykrztusiła - Lexa rozmawiała z Roanem, wiedzą, gdzie trafiła Clarke.

- Gdzie? - Abby natychmiast podniosła się na nogi - Gdzie jest moja córka?

- Nie wiem. - odparła zmęczona biegiem Harper - Wiem tyle, że Lexa kom Trikru posiadła daną wiedzę po tym, jak ogłosiła Roana królem Azgedy.

- Sądzisz, że to wymiana? - spytał nagle Blake, ale kierował to pytanie bardziej do Lincolna, aniżeli do kogokolwiek innego.

- Prawdopodobnie.

- Komandor nie będzie mnie dłużej unikała. - mruknęła cicho Gryffin, idąc w stronę wyjścia.

- Idę z panią. - oświadczył brawurowo Blake, zostawiając siostrę za plecami.

»»»°«««

Clarke

Wyswobodziłam się z więzłów, którymi na pożegnanie obdarował mnie Roan, ale nadal czułam, że trucizna postępuje. Objawy były coraz mocniejsze, czułam się coraz gorzej; w ogóle nie widziałam, więc opierać się - zmuszona byłam - na pozostałych zmysłach, co de facto nic mi nie dało. Nie potrafiłam wstać, bo za każdym razem, kiedy tego próbowałam, boleśnie upadałam na chłodną podłogę. Głowa pękała mi w szwach, skronie szaleńczo pulsowały. Umysł też powoli zaczynał płatać mi figle. Chwilami miałam omamy, które pokazywały mi Lexę, mamę, Bellamiego, a gdy otrząsałam się z nich, po policzkach wcale nie spływały mi łzy. Nie umiałam nawet płakać, chociaż cholernie pragnęłam.
Piekący ból w plecach nie pozwalał mi się do końca wyprostować, więc leżałam skulona, ukrywając twarz we włosach. Domyślałam się, iż wyglądałam, jak siedem nieszczęść. Nawet nadzieja wolno we mnie wygasała. Nadzieja na to, że ktoś znajdzie mnie i na czas ocali przed śmiercią. Nadzieja na to, że jeszcze pocałuję Lexę, przytulę mamę, porozmawiam z przyjaciółmi.

Usłyszałam, że drzwi się otwierają.

Roan?

----------------------------


Tłumaczenie użytych zwrotów, z języka ziemian na język polski:

* Dość! Zabiję cię!

° Co?

^ Miłość jest słabością.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top