Rozdział 4 - Śmiałość króla
O brzasku cztery oddziały wyruszyły na poszukiwania zaginionych członków wszystkich klanów. Początek podróży obwieścił donośny dźwięk rogu. Ludzie Lexy ustawili się za nią, by na pożegnanie spojrzeć w plecy wojowników, którzy odjeżdżali siną w dal. Jechali tam dla siebie, dla tych, których szukali oraz dla Komandor, która dobrze nimi rządziła.
Tymczasem Woods, po ostatnim żołnierzu, który zniknął z zasięgu wzroku, uniosła dłoń, aby uciszyć szeptających.
- Pojechali, by móc zwrócić nam bliskich. - ogłosiła - My zostajemy, by obiecać im pokój, z którym spotkają się po powrocie.
- Tak jest, Hedo! - wykrzyczeli poddani.
Ludzie Lodu nie mieli zamiaru wysłuchać przemowy do końca, zaczęli się rozchodzić.
- Azgedo! - zwróciła się konkretnie - Wasz król jest wśród tych, których pojechali zabrać moi ludzie. Jeśli zależy wam na zgodzie oraz na pozostaniu w koalicji, radzę ostrożnie postępować. Inaczej nasze stosunki ulegną zmianie, a wtedy...wtedy cóż, król Roan zobaczy brak lojalności wobec siebie i Komandor. Ukarze was za niesurbordynację gorzej, niż gdybym zrobiła to własnoręcznie!
- Jak śmiesz tak łżeć! - warknął któryś z postawniejszych mężczyzn, znajdujących się na samym tyle. W mgnieniu oka przedarł się przez zagradzających mu drogę chłopów, stając niebezpiecznie blisko kobiety.
Indra wysunęła z pochwy podłużny, ostry jak brzytwa miecz, lecz Heda powstrzymała ją przed wykonaniem egzekucji.
- Roan nie żyje od dawna. - parsknął - Jesteśmy zdani sami na siebie, ja i mój lud. A ty - wskazał palcem na Lexę - Traktujesz nas jak śmieci z osobistych powodów. A to dlatego, że przez Clarke ze Skikru uległaś osłabieniu!
Drobna, zielonooka brunetka zstąpiła z pnia, na którym wydawała się wcześniej nieco wyższa. Z politowaniem i zirytowaniem wymalowanym na twarzy, wydobyła z pokrowca nóż, po czym sprawnym i pojedyńczym ruchem poderżnęła zdrajcy gardło.
- Czy jeszcze ktoś ośmieli sprzeniewierzyć się przeciwko Komandor?!
· Nieco później ·
Indra wślizgnęła się do pokoju, w którym przebywała Lexa.
- Komandor, Kanclerz Kane prosi o spotkanie.
- Niech wejdzie. - odparła.
- Jak sobie życzysz.
Wyszła, a na jej miejscu pojawił się mężczyzna, którego włosy na głowie i zarost na brodzie spowity był jakby siwym dymem.
- O co chodzi? - zapytała zaciekawiona, ukrywając emocję.
- Wysłaliśmy armię. - odpowiedział - Myślę, że to czas, aby poznać się na tym, co mamy pod nosem.
- Chcesz zwiedzić miasto? - dopytała.
- Brzmi to trywialnie, ale owszem. Wszystko, co może tu być, może nam się przydać. Musimy wiedzieć, na czym to polega i w jakim celu tu jesteśmy. Gdzie jesteśmy. Proszę, Komandor, póki nie jest za późno i póki nie dochodzi do zamieszek ani bitew.
»»»°«««
Clarke
Uparłam się na to, by pełnić pierwszą wartę. Bellamy i Raven, w porównaniu do mnie, byli ranni, więc bardziej zasługiwali na odpoczynek w postaci snu.
Siedziałam więc bez najmniejszego ruchu i nieustannie wpatrywałam się to w płomienie tańczące na drewnie, to w czarną przestrzeń pomiędzy drzewami. Gdy sama prawie przysnęłam, niespodziewanie usłyszałam za plecami hałas. Ktoś nadchodził, a ja nie zdążyłam nawet się obrócić. Cudza dłoń przycisnęła mi do ust i nozdrzy nasączoną szmatę, przez którą nie umiałam odetchnąć. Szarpałam się, lecz przeciwnik nie dość, że wziął mnie z zaskoczenia, był jednocześnie niesamowicie silny fizycznie. Straciłam przytomność, zatracając się w głębinach nicości.
Otworzyłam oczy i wysunęłam szczękę do przodu, by stawy wskoczyły na swoje miejsce. Ten tik jakby wpisał się w moją naturę. Dopiero po tym odruchu zorientowałam się, że jestem niesiona, a bezwładneręce obijają się o chronione zbroją plecy napastnika.
- Miło, że się obudziłaś. - wychrypiał, a ja skojarzyłam jego głos.
- Roan. - wymruczałam niezrozumiale przez materiałowy knebel, który mi założył.
Oprócz niego, król Azgedy, niegdyś mój sojusznik, zapewnił mi związane nadgarstki.
- Nie wiem, co ty tam jęczysz. - rzekł rozbawiony - Pewnie zastanawiasz się, gdzie cię zabieram. Otóż jak najdalej od domysłów twoich przyjaciół, a co ważniejsze, jak najdalej od domysłów Komandor. Czyli, jednym słowem, blisko.
Intuicja kazała mi myśleć, że w tym momencie mężczyzna uśmiechał się ironicznie do niewiadomo czego. Był pod wrażeniem sprytu, jakim sam się wykazywał, co czyniło z niego jeszcze większego półgłówka.
Niespodziewanie rzucił mną o ziemię, pozwalając, by w moje ciało wbiły się mniejsze i większe, ostre kamienie. Znajdowaliśmy się nad brzegiem rzeki i przypomniałam sobie, że Bellamy mi o niej opowiadał. Za parę kilometrów trafić miałam do Miasta Światła, równocześnie nie spotykając się z nikim, kogo chciałabym zobaczyć przynajmniej na pięć minut.
- Nie łudź się. Nie uciekniesz, dopóki ja nie postanowię cię wypuścić. A na razie jesteś mi potrzebna, więc...
Po krótkim przystanku na napicie się zimnej, czystej, smacznej wody, ruszyliśmy dalej. On niezrażony przebierał nogami coraz prędzej, a ja dyndałam na jego ramieniu, jak jakaś przerażona jaszczurka, którą zresztą się czułam.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Roan planuje przemycić mnie pośród ludzi - jeśli tam przebywali - wiedzących dokładnie jak wyglądam i kim jestem, ale tliła się we mnie nadzieja, że ktoś jednak mnie dostrzeże.
»»»°«««
Lexa
Poprosiłam strażników, by zostawili mnie samą. Nie potrzebowałam ich opieki, ponieważ znajdowałam się w jednym z pokoi, które zajęło Trikru. Na najwyższe piętro trudno było wedrzeć się nam, co dopiero komuś, kto mógłby spiskować przeciwko osadzonej na tronie Komandor.
Nie umykały mojej uwadze zalane rozgoryczeniem zdania Abby, która koniecznie chciała odzyskać Clarke. Hałasy awantury dochodziły zza cieńkiej ściany. Przyjaciele dziewczyny starali się przemówić kobiecie do rozsądku: wyjście stąd i szukanie Wanhedy na własną rękę mogło skończyć się źle.
Ja również odczuwałam przykrość z powodu kolejnego zawodu, jakim było rozdzielenie się z ukochaną, jednakże tym razem nie zamierzałam dać ponieść się impulsom i emocjom. To mogłoby zabić Clarke, jeżeli jeszcze oddychała.
- Tęskniłam za tobą, Lexo.
Zadrżałam, obracając się na pięcie. To, kogo ujrzałam, nie powinno mnie dziwić, ponieważ Costia zapowiadała już swą wizytę. Niemniej dziwiło mnie nadal, jako, że teraz żywa, jeszcze kilka dni temu była dla mnie martwa.
- Wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? - zapytałam łamiącym się tonem, przyglądając się byłej narzeczonej.
- Kocham cię, Lexo. - powtórzyła moje imię - Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Przytuliła się do mnie nieśmiało, a ja odwzajemniłam gest. Wiele nocy spędzałam na odczuwaniu braku tej możliwości, na płakaniu za Costią. A w tym momencie, jak gdyby nigdy nic takiego się nie zdarzyło, nasze ciała znów były przy sobie. Serce biło mi w piersi jak oszalałe.
- Nie mam wiele czasu. - wyznała - Ty też nie, jeśli pragniesz uratować Clarke.
- Skąd wiesz o Clarke? - dopytałam, uświadamiając sobie, jakie sfery mojego życia zaczynają się łączyć.
Milczała.
- Gdzie ona jest? - naciskałam.
- Nie wiem. - odparła - Ale mogę spróbować się dowiedzieć, jeżeli tego pragniesz. Chyba, że...
- Chyba, że co, Costio? - pośpieszałam.
- Chyba, że wybierzesz mnie.
- Nie muszę wybierać wami. - mruknęłam zdruzgotana - O czym ty, u diabła, mówisz?
Po raz drugi skonfrontowałam się z nieodgadnionym milczeniem rudowłosej.
»»»°«««
Roan przemknął się obok wojowników strzegących granicy, która oddzielała most od widocznego już Miasta Światła. Zaatakował ich bez wahania, w ciągu kilku sekund odurzając. Nie chciał zabijać kogo popadnie, nie taki był jego cel, z tego, co Gryffin zdążyła zauważyć.
- Po co ja jestem ci potrzebna? - szepnęła, gdy znowu przewiesił ją sobie przez ramię.
- Przydasz mi się do odzyskania pozycji wśród mojego ludu. - odparł - Przez to, że tamtym razem byłem zbyt łaskawy dla ciebie i Skikru, ludzie zaczęli postrzegać mnie jako kogoś, kto może nie nadawać się na ich króla.
- Nie musisz nic nikomu udowadniać. - odpowiedziała - Panujesz nad nimi. Nie musisz się mnie pozbywać, by zaimponować swojemu ludowi!
- Przestań. - burknął znudzony - Minęły cztery lata od naszego ostatniego spotkania, a ty nadal masz te same, żałosne śpiewki. Sama tymczasem mordowałaś, by inni traktowali cię poważniej.
- Od czasu przylotu na ziemię nie czyniłam nic przez wzgląd na to, jak ktoś może na mnie patrzeć. - rzuciła agresywnie - A już na pewno nie poświęcałam kogokolwiek dla swojej satysfakcji!
Wyrwała się, spadając z ramion mężczyzny. Pędem ruszyła w bok, uskakując przed pierwszym ciosem. Gdy już sądziła, że oddaliła się na wystarczającą odległość, poczuła piekący, rozrywający ból pleców.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top