Rozdział 3 - Poszukiwania


Clarke

Byłam wniebowzięta tym, co w Arce odkryła Raven. Gdy po raz pierwszy mogłam spojrzeć na znalezisko, z wrażenia upuściłam pistolet, który wcześniej leżał w magazynie, razem z nabojami.

- I co ty na to? - spytała, gdy otworzyłam buzię ze zdziwienia i z zachwytu.

- Nigdy bym nie pomyślała, że Arkadyjczycy pod wpływem Allie ogłupieją do tego stopnia i nie pozbędą się tych wszystkich rzeczy. - przyznałam szczerze.

- To było pierwsze, co przyszło mi do głowy. - odparła - Przyznam, że program Allie nie był jednak tak dopracowany, jak możnaby uważać.

Puściłam tą uwagę mimo uszu. Nie chciałam zajmować się dłużej bzdetami, podczas, gdy miałyśmy do dyspozycji działające radio. Włączyłam je, ale nic się nie stało. Żadnych słów, żadnego szmeru, absolutnie nic. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Zanim się wściekłam, Reyes - niezwykle swobodna i rozluźniona - podeszła do urządzenia, uruchamiając je poprzez złączenie dwóch różnokolorowych kabli. Zbyłam to wstydliwym milczeniem, z podziwem obserwując poczynania utalentowanej koleżanki.

- A teraz ustawię odpowiednią częstotliwość i zobaczymy, czy ktoś zareaguje na nasz sygnał. - opowiedziała.

Za pierwszym razem z radia wydobył się pisk gwałtownie uderzający w uszy. Zakryłam je, lecz to mi nie pomogło. Dopiero po minucie pisk ustał, kiedy latynoska przełączyła kanał. Z urządzenia wydobył się niezrozumiały dla mnie stukot, ale Raven właśnie na nim się skupiła.

- To alfabet morsa. - poinformowała - Ktoś jest na linii. Ale...

-Ale co? - pogoniłam.

- Ale dźwięk nie jest zakłócany przez najcichszy szum. - odparła - To znaczy, że osoba mająca krótkofalówkę jest akurat gdzieś niedaleko nas.

- Wewnątrz Arki czy poza nią?

- Dźwięk z kolei brzmiałby czyściej, gdyby gość przebywał w środku. - odpowiedziała pewna swego - Jest w pobliżu, ale nie na naszym terenie. Może poza ogrodzeniem? To by się zgadzało...

- Weź to i zostań tu. - poinstruowałam, podając przyjaciółce poręczny nożyk - Siedź i nie wychylaj się. Jeśli nie wrócę za dziesięć minut, zamknij się na trzy spusty i nie wpuszczaj nikogo.

- Tak jest, kapitanie. - rzuciła na odchodne.

Zakradałam się na zewnątrz przez opuszczony magazyn. Schylona tak, by być w niewielkiej odległości nad ziemią, poruszałam się pomiędzy półkami wypełnionymi prochem strzelniczym, bronią, słoikami i konserwami z jedzeniem. Wyszłam tuż obok głównej śluzy statku, przez co liczyłam na to, iż intruz nie zdołał uchwycić mnie swoim wzrokiem.
Niestety stało się inaczej, bo zaraz zaczęły padać ślepe strzały. Rzuciłam się na trawnik, wyciągając ręce przed siebie. Trzymałam w nich nabity pistolet, gotowy do kontrataku. Miałam nadzieję, że podołam. Miałam ją, ponieważ niczego w danym momencie nie mogłam być pewna.

- Wyjdź i pokaż się, bo będę musiała cię zabić! - krzyknęłam, obserwując bramę.
Ta rozsunęła się szerzej, a przeszedł przez nią chłopak o kręconych włosach. Była to cecha charakterystyczna jego wyglądu, po niczym innym bym go nie rozpoznała. Na twarzy posiadał mnogość ran, niektórych starszych, innych świeżych, przysłanianych przez krew. Szedł wolnym krokiem, utrzymując ręce w górze po tym, jak odrzucił od siebie karabin maszynowy.

- Bellamy! - zawołałam.

Pochwyciłam go w swoje ramiona, gdy upadł, na wpół przytomny. Nie okazał radości tak jawnie jak ja, lecz zdecydowanie ucieszył się z tego, w czyim towarzystwie się znalazł.
Oznajmiłam to Raven przez krótkofalówkę niezapowiedzianego gościa, po czym zaprowadziłam go do umeblowanej kwatery strażników.

Nazajutrz, po tym, jak Blake poczuł się nieco lepiej - a raczej uparł się, że nie będzie dłużej leżeć bezczynnie, razem z nim i Raven wyruszyliśmy w dalszą drogę, zapasy jedzenia i amunicji niosąc w prowizorycznych plecakach.

- Skąd wiesz, że idziemy w dobrym kierunku? - zapytałam przyjaciela, nadając wędrówce szybszego tempa.

- Widziałem to. Widziałem Miasto Światła. - odpowiedział przejęty - Obudziłem się przy rzece, a na przeciwnym brzegu migotały barwne światła. Zza horyzontu wybijały się do góry potężne, nieznane mi budynki.

- Przecież je zniszczyliśmy. - wtrąciła wybita z tropu Rey.

- To nie to samo, które Clarke zmiotła z powierzchni ziemi. - oznajmił - To musiał zbudować mężczyzna, który trzy lata temu otworzył portal.

- Co z czipami? - dopytałam, martwiąc się o to, że dalej mogły wyprać komuś mózg.

- Nie sądzę, by mój ojciec przygarnął nas tu z powrotem, aby nas wykorzystać do niecnych celów. - powiedziała zniechęcona latynoska - Wydaję mi się, że to jest to, o czym mówił na nagraniach sprzed powstania tego Miasta. To, że chce zadbać o ludzkość i dać nam drugą szansę.

- Wybacz, Rav, ale te akcje to dziwny sposób na ratowanie kogokolwiek. - mruknęłam, choć ona mogła mieć trochę racji.

- Dlaczego mielibyśmy wierzyć w dobre intencje Arhideona po tym co zrobił?

Echo pytania Bellamiego zawisło nad nami, ale nikt nie podjął trudu, by na nie odpowiedzieć.
Zmierzaliśmy do Miasta. Do naszych ludzi, którzy wedle mojego przekonania, przebywali właśnie tam.

»»»°«««

Lexa

Wśród chętnego do współpracy tłumu natrafiłam na kilka znajomych twarzy. Między innymi na Indrę, Lincolna, Octavię, Marcusa oraz matkę Clarke, która nie tylko była zamroczona, ale i przerażona wizją tego, co mogło stać się z jej córką. Całkowicie rozumiałam kobietę, sama bardzo niepokoiłam się o dziewczynę, mimo iż samotnie radziła sobie równie dobrze, co w grupie. Jako dowódca nie mogłam jednak zgodzić się na samodzielne poszukiwania, ponieważ zaginionych było o wiele więcej. Dlatego Abby, razem z Montym i Jasperem zostali w budynku, który wyznaczyłam na kwaterę Trikru. W tamtym miejscu schronili się przed Azgedą, której brakowało króla. Przed Azgedą, której lud nie wydawał się zadowolony z tego, że znowu przejęłam władzę.
Okazało się również, że armia poszukiwawcza nie liczyła dwustu wojowników i medyków, a aż czterysta. Czterysta osób, które pragnęły zwrócić nieobecnych bliskim, sobie oraz mnie - Komandor.
Rozdzieliłam armię na cztery. Po sto na każdą z czterech stron świata. Mieli przejść promień dziewięćdziesięciu kilometrów, a potem zawrócić do bazy. Do Miasta.
Wśród tych, których brakowało, z klanu Nieba był to, Reyes, Gryffin oraz Murphy czy Blake, brat Octavii, następczyni Indry. Z Azgedy zaginął król Roan, syn zabitej przeze mnie królowej Niyh. Z nacji ludzi z Drzew - mojej nacji - zabrakło Tytusa, strażnika płomienia oraz Gustusa. Poza nimi zniknęło trzech ambasadorów. Spisano też trzydzieścioro starszych obywateli koalicji oraz piętnaścioro dzieci i dziewięć kobiet.

Odszukamy ich i sprowadzimy do nas.

- Jeżeli ktoś skrzywdził naszych ludzi - oznajmiłam, stając na podeście - wiecie co macie robić.

- Heda! Heda! Heda! - wykrzykiwali.

- Jus drein, jus daun!

- Jus drein, jus daun! Jus drein, jus daun! - wtórowali, zdzierając sobie gardła na wojennych wrzaskach.

- Nie doprowadzimy do bitwy, jeśli nasi wrócą bezpiecznie! - dodałam, a oni kiwnęli ze zrozumieniem głowami - Podczas podróżniczych poszukiwań macie szanować życie własne i życie reszty ludów należących do trzynastu klanów!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top