Rozdział 29 - Parę mrugnięć
Mrugnęła kilka razy, przywracając sobie większą świadomość i zdolność rozpoznawania widoku. Równocześnie przekonała się, że ktoś jest tuż obok. Lekko odwróciła głowę; na prostym, niskim, drewnianym krześle siedziała jej matka z jeszcze zamkniętymi oczami.
Clarke westchnęła, starając się nie poruszyć. Ostatnie, czego chciała to obudzenie Abby, która z całą pewnością spróbowałaby powstrzymać ją przed tym, co zamierzała. W końcu jednak musiała coś zrobić, przecież przeleżała tam nieprzytomnie niemal dwanaście godzin. Na zewnątrz już panował świt, więc nie pozostawało wiele czasu. Gryffin była świadoma, że Lexa raczej przeniosła egzekucję z wieczora na wcześniejszą godzinę: Clarke mogła się obudzić, Clarke mogła jej w tym przeszkodzić.
I finalnie - Clarke właśnie chce tak postąpić. Obiecała.
Zakradła się do drzwi i ostatni raz spojrzała na mamę.
Przepraszam, szepnęła, wcale nie kusząc Abby do wyrwania się z głębokiego, spokojnego snu.
Wyszła, prędko pokonując korytarz, na którego końcu zastała dwóch strażników. Oczywiście - pilnowali, by sama nie przestąpiła progu.
- Dzień dobry, panowie. - przywitała się, z rozbawieniem obserwując zmieszanie na ich twarzach - Czyżby Lexa nie wspominała, że zostaliście zwolnieni z obowiązku?
- To niemożliwe. - odparł podejrzliwie niższy, ale grubszy człowiek.
- Cóż, jeśli chcecie podważać decyzję Komandor i narażać się na surową karę to nie mam nic przeciwko. - kłamała jak z nut - Ostrzegałam was.
Obróciła się na pięcie, ruszając w kierunku, z którego tu dotarła. Nagle usłyszała cichy głos, więc po raz kolejny zawróciła. Uśmiechała się w duchu, ponieważ jej podstęp udał się niemal perfekcyjnie. Pierwsza przeszkoda zniknęła, kiedy tylko stanęła bezpośrednio pod promieniami słonecznymi.
Zgrabnie przesuwała się między mnogością osób tworzących tłum. Ci ludzie byli żądni zemsty, przyklaskiwali Lexie, która znajdowała się teraz na podeście. Obok kobiety w czarnym makijażu klęczał Arhideon oraz Costia ze związanymi oczyma i zakneblowanyni ustami. Mieli również skrępowane ruchy, dzięki czemu Heda nabrała pewności co do tego, że nie dadzą rady uciec przed mieczem tak zwanej sprawiedliwości.
Zgubna jest twoja pewność, kochana. Powiedziała sobie w myśli Gryffin, zakradając się dalej i dalej. Po kilkuset krokach znalazła się w zaułku, z którego miała idealny widok na to, co działo się na szerokim placu. Chciała zareagować w odpowiednim momencie, ale nie za szybko. Wtedy misja mogłaby ulec niepowodzeniu.
Clarke ukryła się więc za kolumną, nie dając spać swojej ostrożności i uwadze.
Tymczasem Alexandria Woods przemawiała do ludów, które zebrały się, aby być świadkami końca zła. Poddani skandowali jej imię, gdy na to pozwalała, innym razem zachowywali się cichutko, kiedy tego wymagała.
- Musimy ukarać tych, którzy nas zdradzili i ranili. - opowiadała - Dlatego, ja, Heda, razem z ambasadorami postanowiłam wymierzyć ostrą sprawiedliwość. Jus drei, jus daun! - krzyknęła, zwieńczając mowę.
- Heda! Heda! Heda!
Komandor nakazała Lincolnowi ściągnąć opaski i kneble więźniom. Tak też się stało.
- Ostatnie słowa? - zapytała kulturalnie, a gdy spojrzała na Costię, musiała powstrzymać łzy napływające do oczu.
- Jesteś już tak blisko zwycięstwa. - odparł Arhideon - Tak blisko, że nie masz pojęcia jak bardzo daleko.
W tym samym momencie, gdy Lexa uniosła swój miecz, przed nią pojawiła się Clarke. Własnym ciałem zasłoniła przed ciosem mężczyznę, lecz Heda zdążyła zatrzymać opadającą rękę.
- Co ty sobie wyobrażasz? - wrzasnęła.
- Obiecałam ci coś zanim mnie uśpiłaś. - odparła Wanheda - Obiecałam ci, że zrobię wszystko, by pokazać, że swe emocje mam za broń. Tym powstrzymam cię przed mordem na tych, którzy mogliby jeszcze się przydać!
- Emocje to za mało, Clarke. - westchnęła.
- Nie, Lexa i ty dobrze o tym wiesz. Zanim...zanim postąpiłaś tak, a nie inaczej ze mną i z Costią, także się ze mną zgadzałaś. Miłość i łaska to nie jest słabość, a zemsta nigdy nie jest rozwiązaniem, które zasługuje na uczynienie.
- Jak po tym wszystkim możesz sądzić, iż miłość nie jest słabością? Moja zawsze była i jest do teraz, sama stałaś się tego świadkiem.
- Miłość do ciebie to moja siła. - wyznała Gryffin - Kocham cię i nie pozwolę, byś na powrót utknęła w gniewie i samotności. Nie zabijaj ich, proszę. Dobrze wiesz, że to nie jest to, do czego dążysz. To nie da ci ziemii, którą kochasz i nie zapewni ci pokoju, którego tak potrzebujesz.
Clarke zbliżyła się do Lexy, delikatnie kładąc dłonie na jej policzkach. Nachyliwszy się, złączyła ich usta w krótkim, acz znaczącym pocałunku. Kiedy się od siebie odsunęły, blondynka szepnęła, że jej wybacza. Że wybacza jej to, co zrobiła i że zrozumiała, z czym nie radziła sobie zielonooka. Zaskoczyła tym Komandor, która już nie potrafiła ukryć wzruszenia.
- Nie zabijaj ich, bo tym samym zabijesz siebie. - powtórzyła Gryffin.
- A więc wystarczy, że ona się odezwie, a ty miękniesz. - mruknęła Costia, zwracając na siebie ich uwagę - Nie jesteś tą władczą, mocną Komandor, którą kiedyś znałam.
- Zmieniam się na lepsze. - oznajmiła spokojnie Woods - A ty? Pół życia spędziłaś wykonując rozkazy jakiegoś szaleńca.
- I spędzę kolejne lata w ten sposób, jeżeli tak będę cię chronić. - odparła rudowłosa, powstając z kolan - Wybacz, trochę bolą.
Arhideon także wstał, uśmiechając się pod nosem. Cieszył się, że w celi doszedł z Costią do porozumienia. Znowu. Mimo iż przedtem pragnął śmierci każdego z dowódców, w efekcie końcowym musiał liczyć na ochłapy. Ale cóż to miały być za resztki!
Mrugnął, a na ten znak Costia uwolniła się z zawiązanego ciasno sznura na jej nadgarstkach. W mgnieniu oka pochwyciła Clarke, przystawiając jej nóż do gardła. Arhideon natomiast w równie prędkim tempie schwytał Lexę, która nie zdążyła umknąć przed ciosem zadanym w czoło. Złapał ją, otłumanioną.
- Clarke, jeżeli chcesz się jej pozbyć to zrób to. - rzekł do niej, wskazując na Costię - Ale pamiętaj, że jeśli tak postąpisz, ja odbiorę ci ukochaną.
- Clarke...- wydukała Woods - Musisz walczyć za nas obie, bądź odważna i nie daj sobie zabrać tego, jaka jesteś wyjątkowa. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Przestań! - krzyknęła Gryffin - Nie umrzesz, nie dam ci zostawić mnie ani ludzi, którzy potrzebują twego przewodnictwa. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham, Clarke.
- Em pleni! - przerwała im Costia - Decyduj, Gryffin. Ty czy Lexa? Wybierz mądrze. Obie wiemy, co stoi za tym poleceniem. I obie chcemy tej samej rzeczy.
- W ten sposób mnie chronisz? - zapytała Komandor, starając się wyrwać z silnego uścisku mężczyzny.
- Owszem.
- Lexa, kocham cię. Przepraszam.
Clarke zdobyła się na prawdziwą odwagę, uwolniając jedną z rąk. Sama przytrzymała miecz, który Arhideon zabrał Lexie i rzucił Costii.
- Wybacz, że twój miecz musi być narzędziem tej tragedii. - poprosił.
Wanheda przycisnęła go sobie do gardła.
Ciemność.
Yu gonplei ste odon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top