Rozdział 26 - Wyrok
Octavia
Przybiegłam tak szybko jak się dało. Bellamy tłukł się z Arhideonem, a nieszczęsna Raven bezskutecznie starała się im w tym przeszkodzić. Byłam przerażona sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy, lecz nie mogłam pozwolić, by strach ten przejął nade mną kontrolę. Dopuściłam do siebie gniew, który tłumiłam od pewnego czasu i rzuciłam się na ratunek bratu. Kiedy on otrzymywał kolejne, coraz to mocniejsze ciosy, ja chwyciłam przeciwnika Bella za barki, po czym gwałtownie przerzuciłam go sobie przez plecy. Upadł na ziemię, odwróciłam się w jego stronę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego wzrok przeszywał mnie nienawiścią, ale wyraz twarzy mówił, że jest bardziej rozbawiony całym zajściem. Uśmiechał się od ucha do ucha, nieziemsko mnie irytując.
- Lepiej przestań igrać z tymi, z którymi nie możesz wygrać. - wysyczałam zajadle, po czym pomogłam Bellamiemu wstać.
- Już zwyciężyłem. - odparł cicho, nie odrywając wzroku od Reyes. Ta była zaniepokojona, aczkolwiek poza tym nic jej nie dolegało.
- Tu się mylisz. - dołączyła do nas Lexa, u której boku stała Clarke oraz ta rudowłosa kobieta, której tożsamości nie zdążyłam poznać.
Arhideon obrzucił obcą mi osobę pogardliwym spojrzeniem.
- Zawiodłam cię, panie, przepraszam. - wymruczała posłusznie, przepraszająco.
- To Clarke mnie rozczarowała i ona za to odpowie. W swoim czasie, oczywiście, w swoim czasie. - to rzekłwszy, na moment zwrócił się jeszcze do córki - Raven, mam nadzieję, że przemyślisz to, jak ma funkcjonować nasz świat i nasze życie. Mam nadzieję, że wybierzesz mądrze pomiędzy dobrą a złą stroną medalu.
Zrobiło mi się niedobrze od tych pseudoojcowskich porad. Miałam ochotę pozbyć się moich kiszek, żeby tylko nie musieć tego wysłuchiwać. A skoro ja czułam się w ten sposób, wyobrażałam sobie, jak myśli przewracały się w głowie latynoski.
- Nigdy nie zostawiłabym tych, których kocham dla kogoś twojego pokroju. - powiedziała od niechcenia, po czym splunęła mężczyźnie w twarz.
Wiedziałam, że takiego zagrania to on się niespodziewał.
Nagle sobie o czymś przypomniałam.
»»»°«««
Lexa
Po moim uderzeniu Arhideon upadł, trzymając się za bolącą szczękę.
- To za to, co zrobiłeś Wanhedzie. - oświadczyłam i walnęłam go raz jeszcze - A to za to, co uczyniłeś mnie i wszystkim moim ludom. Trzynaście klanów nigdy ci tego nie wybaczy.
- Nie potrzebuję waszego wybaczenia, jest bezwartościowe. - rzucił sucho - To jak ochłapy, a ja wolę coś większego i piękniejszego. Garstka ludzi z kosmosu i kilkoro dzikusów rodem z ziemiańskiego piekła niczego nie wskóra wobec tego, co się zdarzy.
- Em pleni! - krzyknęłam, przywracając go do pionu - Jeśli skrzywdzisz kogokolwiek, własnoręcznie cię zabiję. Chociaż już w tym momencie powinnam to zrobić dla świętego spokoju!
Costia położyła mi dłoń na ramieniu, więc od razu się od niej odsunęłam. To, co próbowała robić, było zbędnym staraniem się naprawienia sytuacji. Reputacji niestety nie miała szans odzyskać, ani tym bardziej mojego wybaczenia. Zupełnie tak jak człowiek, który dawniej ją ocalił. Oboje warci byli siebie.
- Lexa...- wykrztusiła - Puść go. Niczemu nie zaradzisz, jest zbyt potężny.
- Zamknij się! - Gryffin wściekła się, odpychając moją byłą partnerkę.
- Trzeba ich zabrać z nami. - słuszna uwaga wypłynęła z ust Lincolna - Inaczej dalej będą stwarzać zagrożenie.
- Jeśli ich zabierzemy, tam mogą je stworzyć. - odezwała się Abby.
- To co robimy?
Wszyscy popatrzyli na mnie wyczekująco. Do mnie, jako do Hedy, należało podjęcie owej decyzji, a nie była ona łatwa.
»»»°«««
· Tydzień później ·
Clarke
Wszyscy byliśmy wyczerpani. Szliśmy od tygodnia, a nadal nie widzieliśmy przed sobą Miasta Światła. Brakowało nam wody i jedzenia, których zapasów z wieży zabraliśmy za mało. Costia i Arhideon byli oczywiście związani, zakneblowani oraz strzeżeni przez członków ekipy. Zmienialiśmy się, aby bez przerwy móc zachowywać czujność. Ta dwójka w każdej chwili mogła zacząć sprawiać kłopoty, choć do tej pory nic takiego się nie działo.
- Gryffin, muszę ci coś powiedzieć. - Octavia dopasowała swoje tempo do mojego.
- Tak? - spytałam niezainteresowana.
- Wells...
- Spotkałaś go? - uniosłam brwi - Jak to? Gdzie? Kiedy? - rzucałam pytaniami, jakbym rzucała nożami.
- W Tondc. - Blake była zamyślona.
- I co?
- Clarke, Wells nie żyje.
Kolejna śmierć, która miała odcisnąć na mojej duszy niezbywalne piętno. Następna iskra do powiększenia płomienia poczucia winy.
Pociemniało mi przed oczyma, na moment wsparłam się na ramieniu dziewczyny. Objęła mnie w pasie, ale uwolniłam się z tego gestu zatroskania.
- Przestań, nic mi nie jest. - szepnęłam.
- Clarke, Octavia, spójrzcie! - zawołała Reyes, wcześniej będąc małomówną.
Uniosłyśmy wzrok w górę, zapisując sobie w pamięci widok rozciągającego się na niebie szarego obłoku dymu. Miasto Światła znajdowało się nieopodal nas. I coś się tam stało.
- Trzeba ich zabić.
Słowa Lexy uderzyły, jak grom z jasnego nieba.
Wiedziałam, kogo miała na myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top