Rozdział 24 - Jedna za wszystkich
Ona nie może mnie kochać. Pomyślała. Nie, jeśli równie mocno pragnie Costii. To znaczy, przynajmniej chciała jej, nim dowiedziała się o współpracy kobiety z Arhideonem. Czy może Lexa miała tą świadomość już wcześniej?
- Nie możesz mnie kochać, straciłaś to prawo parę tygodni temu. - odparła Gryffin, blednąc. Jej twarz miała teraz kolor, który dopasowywał się do jasności wnętrza wieży.
Costia wyprostowała się, napinając ciało tak, jak struna zachowywała się podczas gry na gitarze.
- Cokolwiek powiesz, nie zmieni to uczuć jakimi cię darzę. - szeptała Komandor, zbliżając się do Wanhedy - Kocham cię, Clarke. I przepraszam, że złamałam daną ci obietnicę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to okrucieństwo, które na tobie popełniłam. Wiem, że skrzywdziłam cię niemiłosiernie, ale w tej chwili musisz mnie posłuchać.
Rudowłosa wycofała się o krok, modląc się do bogów o łaskę. Ona wcale nie życzyła Lexie śmierci, chociaż ta odeszła od niej i odstąpiła od miłości, którą niegdyś podzielały. Była jednak świadoma tego, że Arhideon na pewno nie odpuściłby szansy, którą otrzymał. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który wznosił kąciki ust w drwiącym uśmiechu. Przepełniło ją przerażenie. Co ona zrobiła? Najpierw zachęcała Alexandrię, by walczyła o Clarke, a w tym momencie tego żałowała. Naraziła ją. Naraziła Lexę przez głupi przypływ uczuć tamtego dnia.
- Clarke. - Lexa położyła dłoń na ramieniu blondynki, ta ją odtrąciła - Wiem, że mimo to ufasz mi, gdy jesteś ze mną na polu walki. Zrób to, o co cię poprosił.
- Co? - Komandor Śmierci niedowierzała w to, co usłyszała.
- Zabij mnie. Musisz to zrobić, dla dobra swojego i naszych ludzi. - oznajmiła gładko.
Bellamy, Lincoln i Octavia wielokrotnie w ciągu tych parunastu minut próbowali coś zdziałać, aczkolwiek Arhideon i Costia ciągle ich powstrzymywali. Próby spełzały więc na niczym, wysiłki szły na marne.
Nie mogę strugać bohatera. Muszę nim być. Powtarzał sobie w duchu starszy z rodzeństwa Blake'ów, uważnie obserwując rozgrywające się sceny.
- Musisz poświęcić jednostkę dla dobra ogółu, Clarke kom Skaikru. - kontynuowała przemowę - Wiesz, że to nasze przeznaczenie. Mój los. Przywódca ma wiedzieć, kiedy powinien odpuścić. Moja rola kończy się w tym świecie dzisiaj, dokładnie w tym miejscu, gdzie się rozpoczęła.
»»»°«««
Arhideon
Bawiło mnie, jak przyjaciele Wanhedy przyglądali się wszystkiemu ze zgrozą w oczach. Nie chciałem przerywać dialogu, który dział się pomiędzy Komandor Trikru a Komandor Śmierci, aczkolwiek musiałem to zrobić. Kiedy przestąpiłem z nogi na nogę i zbliżyłem się do nich, usłyszałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach. To było ostatnie, czego pragnąłem doświadczyć.
- Twoja córka jest na zewnątrz. - oświadczył mężczyzna o ciemnej skórze.
- Co robisz? - szturchnęła go w ramię czarnowłosa.
- Co powiedziałeś? - oddaliłem się od Komandorów, podchodząc tym razem do wojownika, którego imię podsłuchałem wcześniej - Lincolnie, co ty powiedziałeś?
- Twoja mała Raven jest z nami. Przybyła, aby pomóc przyjaciółce. Ją też zabijesz? Jest jedną z ważniejszych i bardziej przydatnych osób wśród wszystkich ludów trzynastu klanów.
Usłyszałem strzał. Gwałtownie odwróciłem się, by zdążyć ujrzeć, jak Heda upada na ziemię bez życia. Zobaczyłem też drżącą dłoń Wanhedy i jej łzy, spływające po spuchniętych policzkach.
Podszedłem do leżącej bez życia Komandor, by sprawdzić, czy nie próbowano mnie oszukać. Kiedy odwróciłem jej bezwładne ciało na plecy, ujrzałem dziurę w nad piersią - jak ją nazywano - Lexy. Zwyciężyłem. Naprawdę osiągnąłem to, czego pragnąłem. W tym momencie mogłem więc zająć się już ostatnim, czego potrzebowałem. Mogłem nareszcie spotkać się z córką, której nie miałem przywileju i przyjemności spotkać od wielu, wielu lat.
Gdy zniknąłem za drzwiami, usłyszałem głośne kroki. Wszyscy obecni w tamtym pomieszczeniu, które zostawiłem za sobą, rzucili się prawdopodobnie na pomoc martwej Hedzie. Byłem świadom jednak, że Costia zadba o zrealizowanie swej misji, którą ode mnie otrzymała.
»»»°«««
Abby przebiegła najszybciej jak mogła. Nachyliła się nad Lexą, która nie wydała z siebie ani najpłytszego oddechu czy cichego westchnięcia. Leżała tam, bezbronna i nieprzytomna, gdy kobieta wyciągnęła z torby strzykawkę. Wypełniona była ona płynem, który dla Clarke wydał się znajomym. Adrenalina została wstrzyknięta niemal natychmiast, co spowodowało, że zielonooka ocknęła się. Z jękiem chwyciła się za ramię, które bolało niemiłosiernie. Lincoln, pod wrażeniem zdolności i sprytu Clarke oraz Abigail, pomógł pozbyć się swej Komandor szaty. Pod nią znajdował się ciężki, metalowy naramiennik, do którego dorobiono niedawno dodatkową osłonę. Takim sposobem Lexa nie była martwa.
- Wyszło perfekcyjnie. - pochwalił Bellamy.
- Co?! - Clarke niedyskretnie otarła łzy, które na nowo napływały jej do oczu - Jak to możliwe?
- Nie wiedziałaś? - zdziwił się Lincoln.
- Nie miała pojęcia. - odparła za nią Lexa - Przepraszam, że cię przestraszyłam, Clarke.
- Co z nią? - Octavia szarpnęła Costię za rękę, by zbliżyła się do reszty osób umiejscowionych w sali tronowej.
- Lexa! - Costia zamierzała przytulić się do Komandor, jednak ta uniosła dłoń, by dziewczyna stała tam, gdzie stała.
- Heda.
Oczywiście, że Woods czuła się zdradzona. Pragnęła, by Costia okazała się dawną ukochaną, aczkolwiek we wszystkich względach zmieniła się kompletnie. A teraz, przyłączywszy się do Arhideona, starała się skrzywdzić tych, na której Alexandrii zależało.
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Od autorki:
Wybacz, że rozdział jest tak wyjątkowo krótki. Poległam, przyznaję, ale zapewniam, że to ten jeden jedyny raz w tym przypadku. Tym bardziej, że opowiadanie dobiega powolutku do końca, więc...
Jeśli jesteś ciekawską osóbką to zdradzę, że planuję dobić do około, hm, trzydziestu rozdziałów. Zupełnie tak, jak w poprzedniej części tego fanfiction.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top