Rozdział 21 - Początek


Clarke sterczała pośród drzew i krzaków, powtarzając sobie w głowie plan, który sporządziła jeszcze w pierwszym tygodniu wyprawy. Musiała dopiąć wszystko na ostatni guzik, by zapewnić sobie chociaż odrobinę bezpieczeństwa. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, iż w żadnym stopniu nie spodziewa się, co może znajdować się za murami wieży. Sądziła, że mogłaby nawet zginąć od razu po przekroczeniu progu. Była w stanie zaryzykować: dla siebie, dla bliskich, dla odpowiedzi, o które pytania zadawała sobie przez lata.
Za długo tkwiła w niepewności, ona i jej ludzie. Zbyt głęboko pozwoliła temu obcemu szamanowi wgryźć się w swoje życie i odrzeć się z...siebie. Wielokrotnie przez to, co się zdarzyło, była pod przymusem zdradzenia własnej duszy i zrobienia czegoś, czego nigdy wcześniej by nie zrobiła.
Oczywiście doskonale wiedziała, że nie każdy jej czyn spowodował Arhideon, siebie również obwiniała, ale to nikt inny, tylko on sprawił tyle bólu i cierpienia. On zabrał ludziom domy i życia, choć może zamierzenia miał odmienne.

Odetchnęła głęboko, ruszając. Dała sobie godzinę na dotarcie do serca Tondc. Zmieściła się w wyznaczonej sobie granicy czasowej, po czym zakradła do wielkich, mosiężnych drzwi. Skoro były zamknięte na trzy spusty, pozostało jej tylko jedno wyjście. Kanał, z którego łatwo dało się przedostać do tuneli. Tymi z kolei mogła bez trudu, o ile nikt się tam nie czaił, wedrzeć się do centrum. Do wieży. Uczyniła tak jak postanowiła i już po kilkudziesięciu chwilach trafiła do zaułka, w którym dawniej potężni mężczyźni sterowali windą. Dzisiaj podłużny korytarz wraz z tym małym pomieszczeniem były puste i zakurzone, prawie od wieków nieużywane.

Ogłuszono ją.

»»»°«««

Octavia miała wrażenie, że stąpa po grząskim gruncie. Nie do końca ufała Komandor, która równie dobrze mogła ich oszukiwać. Przecież...skąd ona wiedziała, że Clarke idzie do stolicy, że to tam czeka Arhideon?
Najbardziej jednak współczuła w tej całej sprawie Raven. Jej ojciec okazywał się zimnym draniem, który pod pretekstem pomocy ludom, korzystał z naszych zasobów i bawił się naszymi istnieniami.

- Jak się czujesz? - dopasowała swoje tempo do tempa Reyes.

- Normalnie. Jak mam się czuć? - zapytała zdziwiona - Martwię się o nią.

- Pytam, jak się czujesz z tym, że...

- Ah, rozumiem, o co ci chodzi. - przerwała - Przestań. To nie jest temat na teraz. To nie temat na kiedykolwiek.

- Rav, musisz z kimś o tym...

- Nic nie muszę! - uniosła się - Skupmy się na odbiciu Gryffin, nie na tym, że trzeba ją odbijać z rąk kogoś, kto nazywa się moim ojcem. Darujmy sobie ckliwości, okej, O?

Blake mimo, iż zwykle bywała uparta, tym razem odpuściła. Nie chciała nagabywać przyjaciółki, a już na pewno nie tym tematem, które było tabu. Wolała jednak zostać przy boku latynoski, dając znać, że jest dla niej, jeśli będzie tego potrzebowała.

Tymczasem Lexa jechała na koniu w milczeniu, które niespodziewanie przerwano.

- Komandor? - zwróciła się do niej Abby, która siedziała na drugim zwierzęciu.

- Tak, Abigail?

- Czy wiesz, czemu Clarke tak nagle zdecydowała się opuścić Miasto Światła i poszukać Arhideona na własną rękę?

Heda zastanawiała się przez krótką chwilę. Miała dwie możliwości i biła się sama ze sobą, którą taktykę powinna obrać.

- Naprawdę nic o tym nie wiem. - skłamała.

- To dziwne, biorąc pod uwagę, jak z moją córką zaciskałyście relację. - mruknęła niezadowolona z odpowiedzi matka Wanhedy - Rozumiem, widocznie każdy ma swoje tajemnice i niekoniecznie dzieli się nimi z tymi, których kocha z wzajemnością.

»»»°«««

Clarke ocknęła się, będąc przywiązaną do ram dużego, niewygodnego łóżka. Próbowała się szarpać, ale dała sobie na wstrzymanie. Niczego by nie wskórała, a ran na ciele miała aż zanadto. Tak więc pozostawało jej czekać, aż zobaczy tego, kto ją tu przytargał. Gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc, gdy poczuła paskudny odór. Rozpoznała go. Był tym samym, który dotarł do jej nozdrzy kilka godzin wcześniej. Nie poświęcając temu ani najkrótszej myśli, rozejrzała się dookoła. Zaskoczona, że nie zasłonięto jej oczu, skupiała się na szczegółach. Dopiero po paru minutach zorientowała się, że leży w pokoju, który sześć lat temu zajmowała Lexa Woods. Od tamtej pory wiele musiało się tu zmienić, mimo iż zdawało się, że nikt tu niczego nie przestawiał. No, z wyjątkiem czterdziestu świeczek, których już tutaj nie dostrzegła.

Rozległ się dziwny, niezidentyfikowany brzdęk, po czym szerokie drzwi otworzyły się na oścież. Ukazała się tam postać kogoś, kogo Clarke znała aż za dobrze. Wells odwiedził swą byłą przyjaciółkę.

- Wells...

- Już drugi raz w ciągu dwóch dób wypowiadasz to słowo ze strachem. - oburzył się - Przecież się przyjaźnimy, nie musisz się mnie obawiać.

- Skoro tak, dlaczego więc mnie zaatakowałeś? I czemu jesteś tu, gdzie przebywa osoba, która zniszczyła życie mnie i reszcie? - drżał jej głos.

- Clarke, Clarke, Clarke. - postukał palcami o blat machoniowej szafki - Zadajesz niewłaściwe pytania.

- Nie będę cię o nic prosić. - szepnęła, opanowując nerwy.

- Nie jestem tu, aby słuchać tego, jaka jesteś stanowcza, odważna czy głupia. - stwierdził nazbyt wesoło, uśmiechając się ironicznie.

- To po co tu jesteś? - dopytała.

- Zgadnij. Ktoś chce cię zobaczyć. I zamienić z tobą kilka słów. - odpowiedział, rozwiązując dziewczynę.
Kiedy to zrobił, ona kopnęła go w brzuch, torując sobie drogę ucieczki. Pędziła co sił miała w nogach, a on ruszył za nią w pościg. Wells dopadł Gryffin, gdy naciskała klamkę przypadkowych drzwi.

»»»°«««

Zobaczyli, co mieli zobaczyć. Przed ich oczyma narysowało się Tondc.

- Jesteśmy. - orzekła oficjalnie Lexa - Teraz musimy ustalić, kto i dokąd, kto którędy idzie. - dodała.

- To proste. Ja idę po moją przyjaciółkę. - stwierdził Bellamy.

- Nie tak prędko, wojowniku. - Alexandria uśmiechnęła się z politowaniem - Nie masz pojęcia, co cię tam czeka. Najpewniej śmierć, jeżeli wejdziesz tam bez pomysłu. Nie przeżyjesz ani nie ocalisz Clarke.

- To co proponujesz? - wtrąciła Abby.

- Mam pięćdziesięciu wojowników tutaj i tyle samo po drugiej stronie wieży. - poinformowała Komandor - oni otoczą więc wieżę i będą czekać na rozkazy, które dowódcy dostaną przez krótkofalówki.

Skinieniem głowy podziękowała starszemu z rodzeństwa Blake'ów za użyczenie sprzętu i nauczenie niektórych ludzi, jak się nim posługiwać.

- Bellamy, Lincoln i Octavia pójdą przednim wejściem. - powiadomiła - Tam rozdzielą się i Bellamy ruszy na ostatnie piętro, pobieżnie obserwując te, które przemierzy. Lincoln z Octavią natomiast skoncentrują się na szukaniu tropów po obecności kogokolwiek na niższych piętrach.

- A ty, Hedo? - spytała Reyes - I ja, Abby?
- Wy dwie poczekacie z grupą podwójnie szkolonych, najlepszych wojowników. - powiedziała - Zanim zaprzeczycie: tak nie będziecie przeszkadzać, no i będziecie bezpieczne.

- Tam jest moja córeczka, jak śmiesz...

- Abby, przyprowadzę ją. Masz moje słowo. - odparła szczerze i cicho - Ja tymczasem dostanę się do wieży od spodu, czyli tunelami. Tam nikt nie powinien mnie ujrzeć, będę elementem zaskoczenia.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top