Rozdział 19 - Noc za nocą
...pod powiekami
pływa zaledwie kilka wątłych myśli
jakieś absurdalne pomysły się toczą
zmienia się układ snów i pragnień
bo tak inaczej, niż za dnia jasności
świat się okazuje i dusza...*
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Czy ktokolwiek jej szuka?
Zadawała sobie to pytanie częściej niż chciała. W jej świadomość zbyt głęboko wryły się wspomnienia o osobach, na których dawniej jej zależało. Teraz nie mogła pozwalać sobie ani na roztargnienie, ani na wspomnienia i rozczulanie się. Dwa tygodnie wcześniej podjęła decyzję, aby rozstać się ze wszystkim, co trzymało ją w Mieście Światła. Łączyło się z tym porzucenie bliskich, co robiła dla nich samych. Jej obecność w niczym tam nie pomagała, wręcz przeciwnie. Od kiedy Clarke znaleziono - ślepą, poturbowaną - niepotrzebnie zajmowała myśli tych, którzy winni interesować się schwytaniem Arhideona. Poza tym, oczywiście, że musiała odejść i dla własnego spokoju. Na razie nie nadchodził, lecz liczyła, że była to tylko kwestia czasu. Miała nadzieję, której nie opierała na kimś innym. Nie opierała jej na Lexie, przez którą została paskudnie zdradzona i zraniona. Clarke mimo bólu, który się w niej tlił, starała się zrozumieć Komandor Trikru.
Czy Clarke nie rzuciłaby się w tą szansę, gdyby ją dostała? Czy nie skorzystałaby z możliwości przytulenia, pocałowania Finna, który niegdyś kochał ją z wzajemnością?
Pokiwała głową, jakby kłóciła się z powietrzem, które tej nocy było ciężkie i nadzwyczaj gęste. Z trudem oddychała, próbując unormować szalony rytm swojego serca.
Ona nie mogła, po prostu nie mogła w tym momencie rozmyślać o Lexie. Ani o przyjaciołach, o mamie. Nie dawała rady, więc policzyła do pięciu, potem od nowa do dwudziestu. Otrząsnęła się i wolnym, ostrożnym tempem ruszyła. Uważnie obserwowała otoczenie, które, choć spowite ciemnością, dawało się rozpoznać. Zdecydowanie kiedyś była w tym miejscu. Bez zastanowienia wspięła się na solidne drzewo z szerokim rozgałęzieniem. Usadowiła się na jednej z grubszych, stabilniejszych gałęzi i oparła o niekomfortową korę. Przysnęła, pozwalając powiekom opaść na krótką chwilę.
Obudziła się o brzasku. Jak tylko otworzyła oczy, pożałowała, że w ogóle je zamykała. Niemniej w jasności świtu zorientowała się w końcu, gdzie dokładnie zawędrowała. Tkwiła w miejscu, w którym dawniej ukrywał się Lincoln, gdy po raz pierwszy wyrzucono go z klanu za zdradę. Zeskoczyła z drzewa i stanęła przed jaskinią, pod którą wiły się podziemne tunele prowadzące do siedliska kosiarzy. Jako, że na wszelki wypadek Clarke wolała nie ryzykować owego spotkania z morderczymi osobnikami, szerokim łukiem ominęła grotę. Tym razem zamierzała dotrzeć już do Arhideona, który mógł znajdować się w stolicy. W Tondc.
Czekało ją jeszcze sporo mil do przebycia, nie chciała zwlekać.
»»»°«««
Lexa kom Trikru siedziała na tronie, bacznie przyglądając się gościom. Przed nią ukłonili się w rzędzie: Kane, Abby, Monty i Jasper.
- Czy macie mi coś do powiedzenia? - zapytała ostro, zwracając się do młodszych wizytatorów.
Jasper i Monty milczeli jak zaklęci.
- Straże, zaprowadźcie ich do lochu. Tam może przypomną sobie, o czym nie chcą mi teraz opowiedzieć.
- Poczekaj! - Kane podniósł głos - Proszę wybaczyć, Komandor. - dodał uniżony i kontynuował, kiedy ta mu na to zezwoliła - Chłopcy naprawdę nie wiedzą, co stało się z ich znajomymi. Wydaje mi się, że tamci nie chcieli wplątywać w sprawę tych, którzy mogli oberwać rykoszetem.
Heda zatrzymała wojowników idących po Montiego i Jaspera uniesieniem lewej dłoni.
- Bellamy, Raven, Octavia oraz Lincoln z pewnością udali się na poszukiwania Wanhedy. - odparła Alexandria.
- Ale ty ciągle uważasz, że to nieodpowiedzialne. - szepnęła Abby, choć Woods doskonale ją słyszała.
- Mam powody. - wyjaśniła - Kto zostanie tutaj i będzie sprawował władzę, jeśli ja wyruszę w drogę? Komandor nie może posłać się na ewentualną śmierć w imieniu jednego człowieka. - przełknęła ślinę. Mówienie takich rzeczy przychodziło jej z coraz to większym trudem.
- Więc zgódź się, abyśmy my poszli. - poprosiła kobieta - Błagam cię, to moja córka!
- Hedo, proszę. - poparł Abigail Marcus.
- Już wiem, kto będzie władał ludami, gdy ja będę poza obrębem miasta. - oświadczyła, dumnie wypinając pierś do przodu - Marcusie.
- Ja? - uniósł brwi.
- Owszem. Ale nie zostaniesz sam. Postanowiłam, że to dobra okazja, aby sprawdzić, czy Roan nadal wierzy w naszą koalicję i w święte tradycje.
- Chyba kpisz...- zamruczał Jasper.
Monty szturchnął go w plecy, kiedy Lexa zgromiła ich poważnym spojrzeniem.
- To moje ostatnie słowo. Jak tylko pomożecie mi rozwiązać ten problem, pójdziemy i odnajdziemy Clarke Gryffin, przywódczynię setki Skaikru.
- A armie? - głos odważył się zabrać młody skośnooki przyjaciel Wanhedy.
- Odwołam je. Przecież nie chcemy bitwy, chcemy odzyskać twoją przyjaciółkę. Zabierzemy tylu ludzi, ilu będzie nam potrzeba. Nikogo więcej, nikogo ponadto.
»»»°«««
Clarke poruszała się wyjątkowo cicho, przez co zdołała zmysłem słuchu wyłapać dźwięk czyichś kroków za sobą. Gwałtownie odwróciła się, a wtedy ktoś, kto nosił na twarzy kominiarkę, rzucił się na nią i przewrócił na ziemię usłaną zielenią.
Wiła się pod ciężarem ciała mężczyzny, który nie wypowiedział ani słowa w jej kierunku. Szarpali się jeszcze przez chwilę, gdy Komandor Śmierci pochwyciła leżący niedaleko kamień i uderzyła napastnika w czaszkę. Hałas nie należał do najprzyjemniejszych, lecz oznajmił, że Gryffin ugrała trochę przewagi. Niemniej jednak skuszona chęcią poznania tożsamości przeciwnika, ściągnęła z niego maskę i zamarła.
- Wells...- zadrżała - Powinnam domyślić się, że ty również żyjesz. Arhideon nie zostawia tych, których może wykorzystać. Nawet, jeżeli są lub byli martwi. To jedno wiem o nim na pewno.
Miała ochotę klęknąć przy dawnym przyjacielu, ale nie miała czasu. Musiała uciekać: przed nim, przed tymi, którzy możliwie jej szukają i musiała dotrzeć do tego, kto robił te wszystkie podłe rzeczy. Ożywianie zmarłych nie było czystym zagraniem. Było okrutnym żartem i narzędziem w rękach potwora, który bawił się w Boga.
-----------------------
* Część ta, tak jak i w wiersze w dwóch poprzednich rozdziałach, jest wyrwana z jednej mojej poezyjki. Także podkreślam: nie życzę sobie, by kopiować, cytować (i tak dalej) bez uprzedniego zapytania i mojej zgody.
Jeśli ktoś zainteresowany jest większą ilością mych autorskich wierszy, zapraszam do linków, które zostawiałam we wcześniejszych częściach fanfiction.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top