Rozdział 16 - Istotne zamiary
Wśród oceanów jestem falą najmniejszą
a w górach echem bądź tunelem u spodu
w lesie drzew potężnych zwapnieniem
na drodze kamykiem ostrzejszym od zęba
jestem
i wszędzie przynoszę żal sobą
i wszędzie na plecach brzemię tragedii
i zawsze chcę oddać łaskę, co nie mam
i zawsze długu napytam, biedy narobię
to przynoszę
pośród mil spędzonych na biegu prędkim
na nocy liczonej słodko-gorzkim smutkiem
w dramacie najdzikszym przekomicznym
pod stertą zgniłych wspominek miłostek
za każdym razem okazuję się marnością
niezmiennie jestem niekonkretnym bytem
ciągle kajam się i upajam swą karą
bo w końcu nie mogę, nie dam rady, nie.*
· Jedenaście dni po odejściu Clarke ·
Ludzie żądali wyjaśnień. Przywódcy klanów za długo zwlekali z naradą, bo od czasu powrotu na ziemię nie wiedzieli, jak powstało Miasto Światła i czy na pewno jest tu bezpiecznie, jak sądzili do tej pory. Nie wybuchała panika, ale wojownicy i chłopi zbierali się na rynku, by oznajmić swoją nieakceptację dla losu, który ich spotkał. Większość ludu z plemion ziemskich nie wiedziała, jak posługiwać się nową technologią wbudowaną w architekturę i poniekąd ta niewiedza była przyczyną niemego buntu. Niemy był natomiast dlatego, że nie krzyczeli ani nie rzucali impulsami swojej natury na lewo i prawo. Nie skandowali, że pora uśmiercić Hedę i nie wrzeszczeli, że chcą powrotu na stare tereny, które wcześniej nie były zdeformowane przez modernistyczne kształty. O dziwo, zachowywali się spokojnie, choć Komandor miała świadomość, iż jest to kwestią czasu. Może dni, może tygodni, góra miesiąca albo dwóch. Musiała więc zrobić coś, co dałoby nadzieję, choć sama tą nadzieją nie grzeszyła w żadnym calu.
Skaikru nie przyłączało się do innych ze względu na to, że nie byli zainteresowani grupowym pokazem sił i trosk. Dlatego Alexandria Woods, jako Komandor wszystkich plemion, stanęła przed zbieraniną przedstawicieli dwunastu z trzynastu klanów, które były szeregami koalicji.
- Wiem, że się martwicie! - krzyknęła - Jak wszyscy inni. Ale ja nie mam w sobie ani krzty wątpliwości, że poradzimy sobie z tym, z czym przyszło nam się mierzyć!
- Heda! Heda! Heda! - odpowiedzieli, krótko wychwalając przywódczynię.
- Postanowiłam, że wyślemy armię na zwiady. - stwierdziła - Nie możemy czekać, aż ktoś nas zaatakuje, ale sami również nie możemy tego robić. Nie znamy przeciwnika na tyle, by móc się przed nim bronić tak doskonale, jak dawniej przed innymi. Z tego powodu armia będzie tylko patrolować, sprawdzać, przeszukiwać okolice krok po kroku, krzak po krzaku.
- Tak jest, Hedo! - zawołał ktoś stojący z tyłu.
- Jednak powstanie jeszcze jedna armia. - powiedziała, zaskakując każdego, kto słuchał jej przemowy - Armia ta będzie miała konkretne zadanie. Należy znaleźć kryjówkę tego, który przeniósł nas na tamten świat i pod naszą nieobecność zmienił nasz dom w coś obcego!
· Później ·
Lexa spotkała się z Marcusem i Abby, do których dołączyli bez zapowiedzi Octavia oraz Lincoln. Za to po swojej stronie Komandor miała oczywiście niezwykle oddaną i sprytną Indrę, która teraz dyskretnie uśmiechała się do Kanclerza Kane'a.
- Nie było was na spotkaniu klanów. - powiedziała oschle Heda, lustrując wzrokiem matkę Clarke.
- Zdaje się, że to nie było nic oficjalnego. - Octavia jako pierwsza zabrała głos.
- Nie zrobiliśmy tego, by cię urazić, Lexo. - Marcus znacząco spojrzał na Blake - Omawialiśmy szczegóły...
- Jakie szczegóły masz na myśli? - zapytała zdziwiona - Sądziłam, że wszystkie pomysły konsultujecie ze mną. Pracujecie za moimi plecami?
Indra dostrzegła w oczach Lexy błysk, przez jej twarz przeszedł cień. Czarnoskóra wiedziała, jak wygląda jej dowódczyni, gdy się złościła. A w tamtym momencie zdenerwowała się i to nie na żarty.
- To prywatne sprawy, nic, co dotyczyłoby Miasta Światła ani pozostałych klanów. - oznajmiła Abby.
- Rozumiem. - Woods się uspokoiła i z powrotem usiadła na tronie.
- Będę szukać Clarke, dopóki nie pojawi mi się przed oczyma. - dodała, jak gdyby było to potrzebne.
- Skoro to powiedziałaś, będę musiała podwoić straż przy bramie. Nikt nigdzie nie wyjdzie stąd, dopóki, dopóty ja na to nie pozwolę. A jeśli ty zdecydujesz się tak postąpić i przypadkiem ci się uda to pamiętaj, że to może być misja samobójcza, Abby.
- To moja córka.
- Wiem. Mi też na niej zależy. - przełknęła ślinę - Ale po pierwsze, nie wolno nam ryzykować żadnego z żyć. A po drugie, Wanheda świetnie sobie poradzi w każdej sytuacji. Wróci, kiedy będzie gotowa do nas wrócić.
- Komandor, z całym szacunkiem...- zaczął Lincoln i kontynuował, gdy ta dała mu przyzwolenie - Wanheda nie wiedziała, na co się porywa, samotnie wychodząc poza bramę. Przecież sami nie wiemy, z kim rywalizujemy i właściwie jak w ogóle rywalizujemy. Ty sama się tak wyraziłaś. A Clarke w tym momencie może być gdzieś, gdzie...
- Em pleni! - warknęła Lexa - Wiem, o czym mówisz i o co chodzi tobie, wam wszystkim. Ale również znacie Clarke Gryffin i zdajecie sobie sprawę, że to nie jest osoba, którą da się zatrzymać, jeśli na czymś naprawdę jej zależy.
Oczywiście, że Woods nie opowiedziała o tym, dlaczego blondynka zdecydowała się odejść. Jakże mogłaby wytłumaczyć sytuację na przykład Abby, matce tej, o którą teraz się zamartwiali? Z drugiej zaś strony rzeczywiście pragnęła wyznać przykrą prawdę Abigail. Więcej powodów ją jednak powstrzymywało od uczynienia tego aniżeli zachęcało.
- Lexo...- szepnęła kobieta - Jaha może być w posiadaniu przydatnych informacji. Nie tylko na temat mojej córki, ale i o Arhideonie.
- Zamierzasz prosić mnie o przesłuchanie więźnia? - spytała, chociaż nie była zaskoczona.
- Owszem.
- W takim razie jest twój. - mruknęła - Ale wszystko, czego się dowiesz ma być tym, czego dowiem się i ja.
- Dopilnuję, aby tak się stało. - wtrącił Kane.
- A zatem ruszajcie od razu. - nakazała - Lecz nie próbujcie samodzielnie żadnych sztuczek, wysyłam z wami moich strażników.
Kiedy pięć osób opuściło pomieszczenie, Lexa oparła się plecami o ścianę i osunęła się na podłogę. Ukryła niepomalowaną twarz w dłoniach, nucąc piosenkę, którą kiedyś zasłyszała od Clarke.
Wśród oceanów jestem falą najmniejszą, a w górach echem lub tunelem u spodu. W lesie drzew potężnych zwapnieniem, na drodze kamieniem ostrzejszym od zęba jestem...
Melodyjny, nieco ochrypły głos Gryffin wbił jej się wtedy w głowę na długo, jak widać było w tej chwili. Nie posiadła żadnej innej myśli, zaledwie tą, która kazała jej szeptem wypowiadać słowa po słowach. Minęło dopiero jedenaście dni, prawie dwanaście. Niecałe dwa tygodnie bez niebieskookiej blondynki, z którą zielonooka brunetka nie raz nie spotykała się dłużej. Tym razem było inaczej, zupełnie inaczej.
-Lexa? - usłyszała obok siebie znany tembr głosu. Znacznie rożnił się od codziennego tonu, który przybierała Wanheda, rozmawiając z nią sam na sam.
- Costia, to nie jest dobra pora. - jęknęła zrezygnowana, gdy rudowłosa podeszła doń i przyklęknęła.
- Pomogę ci, jeśli tego potrzebujesz. Pomogę ci oderwać się od tego, co aktualnie pałęta się po twojej głowie. - odparła spokojnie - Jestem tu dla ciebie, dla nikogo innego.
- Przepraszam, że w końcu nie wybrałyśmy się na tamten spacer.
- Czemu akurat o tym musisz mówić? - zapytała brązowooka - Przestań się zadręczać.
Nachyliła się, by pocałować przywódczynię trzynastu klanów. Gdy ich usta się złączyły, zorientowała się, że Lexa nie jest w tym taka jak kiedyś. Aczkolwiek nie przestała, ich języki tańczyły ze sobą coraz szybciej i zachłanniej, aż w końcu Costia podniosła Lexę z podłogi i popchnęła na łóżko.
- Co ty wyprawiasz? - wydukała Komandor, ze zdumieniem obserwując, jak Costia pozbywa się górnych partii swojego ubioru.
- To, czego nie miałaś odwagi zacząć. - mruknęła kusząco do ucha partnerki.
Może nie miała ochoty?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
OD AUTORA:
* Wiersz jest mój, autorski, więc proszę o nie robienie kopii, nie zapisywanie go nigdzie bez uprzedniego zapytania. Niech zostanie tutaj, gdzie jest mu dobrze. W tym rozdziale i w moim notatniku, tak będzie idealnie. Jeśli ktoś zainteresowany jest czytaniem większej ilości moich wierszy, zapraszam tutaj:
https://www.facebook.com/samozwancza/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top