Rozdział 13 - Błysk w oku (część 2)
Clarke
Nie słyszałam głosu Lexy ani nie czułam jej skóry pod moimi palcami od czterech dni. Nie miałam nawet prawa być zaskoczona takim obrotem spraw, przecież prawie wprost powiedziałam jej, że nie jest moją sprawą. Że ona mnie nie interesuje i nie będę przejmować się tym, co dzieje się z nią, a także pomiędzy nią a Costią. Skłamałam Komandor w żywe oczy. Zrobiłam to po raz pierwszy i nigdy więcej nie pragnęłam popełnić tego samego błędu; co więcej, zamierzałam wyjaśnić to, co zdarzyło się ostatnio w jej sali tronowej.
Mimo podjętej decyzji dostanie się tam nie stanowiło łatwego zadania. Utrudniało je to, że nie odzyskałam do tej pory wzroku, poza tym również to, że Woods prawdopodobnie ani nie miała ochoty ze mną rozmawiać, ani nie miała na to choćby odrobiny czasu. Wyobrażałam sobie, jak zajęta musiała być przez to wszystko, co ma miejsce w Mieście Światła. Przez to, że jej ziemia zamieniła się w coś, z czym nikt z nas nigdy nie miał do czynienia.
Wczorajsze odwiedziny Bellamiego nieco ostudziły buzujący we mnie gniew i żal. Tak samo lepiej czułam się, kiedy wizyty składała mi Abby, Marcus albo inni, za których byłam w stanie oddać życie. Blake dodał mi otuchy, której kurczowo próbowałam się trzymać. I o ile myśli o wiecznej ślepocie znacznie się przerzedziły, tak myśli o tym, co robiła Heda wraz ze swoją dawną miłością nigdzie nie wyparowywały. Wydawało się, że zagościły w mej głowie po wsze czasy.
Pretensje w sercu rosły do niemożliwych, gargantuicznych rozmiarów. Potrzebowałam Lexy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a ona wybrała Costię, która jeszcze niedawno uważana była za zmarłą. Tylko przez wzgląd na własne uczucia do władczyni Trikru nikomu nie zdradziłam danej tajemnicy, nie byłam przecież zniszczona i mściwa do cna. Nie byłam aż tak zazdrosna, by opowiadać o tym na lewo i prawo. By szastać słowami.
Zazdrość to nie moja bajka. Prawda?
· Następny dzień ·
Poraziło mnie jasne światło, wbijające się do pomieszczenia przez otwarte drzwi balkonowe. Moje spojrzenie przesunęło się z tamtego punktu na rozmazaną postać stojącą nade mną. Moje myśli krążyły w głowie szybciej, niż ziemia krąży wokół słońca. Zbita z tropu spróbowałam podnieść się na łokciach, lecz obecna osoba powstrzymała mnie przed tym, kładąc nacisk na obolałe ramię. Nie spało mi się zbyt dobrze. Widocznie...
Widocznie!
Widocznie, widocznie, widocznie!
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, kiedy obraz przekształcił się z rozmytego w cholernie wyraźny.
Mama uśmiechnęła się do mnie i osoba trzymająca mą dłoń zrobiła to samo. Tą osobą okazał się Bellamy.
- Widzę was! - krzyknęłam podekscytowana, przytulając się do Abby, a potem do mojego rówieśnikam.
- Clarke, tak się cieszę...- słowa Abigail przytłumiało słyszalne wzruszenie.
- Nie musisz płakać. - odparłam cicho, wypuszczając ją z objęć.
- To szczęście, kochanie, to szczęście. - mówiła, głaszcząc mój policzek.
Poczułam, że oblewam się rumieńcem, gdy na miejsce mamy wstąpił Blake, ściskając mnie znacznie mocniej od poprzedniczki. Oboje roześmialiśmy się serdecznie, po czym na powrót oddaliliśmy się od siebie. Patrzyłam. Pożerałam świeżym, wypoczętym zmysłem wszystko, co tylko się przede mną rozciągało. Sam widok kremowych ścian i drewnianej podłogi sprawiał mi przyjemność, a dwie bliskie twarze powodowały silniejsze uderzenia serca.
»»»°«««
Lexa
Zamęczały mnie wysokie, jak górskie szczyty wyrzuty sumienia. Czułam, że powinnam postępować inaczej, lecz nie umiałam zmusić się do tego, aby odwiedzić Clarke. Świadomość, że ukochana mnie potrzebowała była jasna jak dzisiejsze słońce na niebie, jednak u mojego boku stała także druga kobieta. Pierwsza, w której kiedykolwiek się zakochałam, choć było to dawno temu. Mój umysł szarpało stado wściekłych myśli, a serce niemal wyskakiwało z piersi. Obłęd. Szalałam. Wariowałam. Zgubiłam się zupełnie i nie miałam pojęcia, czego pragnę. Clarke. Costia.
Clarke? Czy Costia? Którą z nich kocham? Nie kocham żadnej? A może kocham obie te cudowne, piękne kobiety równocześnie?
Wnet, ku mojemu przerażeniu, Costia zbliżyła się do mnie i zaczęła szeptać do ucha czułe, nieprzyzwoite słówka. Odruchowo cofnęłam się o krok, nie dając przyzwolenia na kontynuowanie. Nie chciałam, by wykonywała podobne ruchy, z drugiej strony pragnąc tego najbardziej na świecie. I tak samo pragnęłam ujrzeć okrągłą, wspaniałą twarz Clarke, która w każdej chwili mogła odzyskać zdolność widzenia.
- Muszę...muszę iść do Clarke. - wydukałam, dalej się odsuwając.
- Gdybyś naprawdę chciała odejść, zrobiłabyś to w tym momencie. - mruknęła rudowłosa, przyciskając mnie do ściany - Gdybyś chciała, nie mówiłabyś, że musisz. Gdybyś chciała być teraz z nią, a nie tutaj, ze mną, byłabyś teraz tam, przy jej łóżku.
Niezrażona Costia naparła swoim ciałem na moje sprawiając, że rozpaliłam się do czerwoności. Bez pytania i bez wahania złączyła nasze usta w pocałunku. Początkowo nieśmiały - z mojej strony - przerodził się w namiętny taniec języków, za którym przyszło milion uczuć. Jakby ktoś zwrócił mi wspomnienia, chociaż nikt mi ich nie odebrał.
Całowałyśmy się zachłannie i namiętnie, a co ważniejsze - nieustannie. Cała drżałam, gdy Costia zdarła ze mnie cieńką, górną warstwę szaty. Mruknęłam, ale nie wiem, czy z niezadowolenia, czy raczej z satysfakcji.
- Lexa, ja...
Odwróciłam się gwałtownie, by zobaczyć Clarke stojącą u progu. Nie miałam pojęcia, jakie emocje wyraża moja twarz, ale twarz Gryffin pokazywała te, których kiedykolwiek najbardziej mogłam się obawiać.
-...Widzę. - dokończyła zdanie, które przed sekundą zaczęła i wyszła, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top