ROZDZIAŁ SZÓSTY cz. 9

          Stanley zbudził się o świcie, kiedy słońce ledwo co wynurzyło się zza horyzontu i zaczęło przebijać przez poranne chmury. Pola i łąki spowijała lekka mgła, która gęstniała w pobliżu strumieni i oczek wodnych. Panował chłód, ale dzień zapowiadał się pogodny.

     – Nie spałeś całą noc? – zdziwił się Stan i przeciągnął leniwie na słomianym legowisku.

     – Spałem – odparł Jack. – Przez chwilę. Ale głównie rozmyślałem o tym, co powiedziałeś. I nie wydaje mi się, żeby w takim dużym kraju nie znalazło się przynajmniej jedno miejsce nadające się do życia.

     – Obyś miał rację, jak pragnę zdrowia – westchnął Stan.

     – Ogromniem ciekaw, jak też będzie wyglądało miasto, do którego jedziemy. Jestem diablo głodny, napiłbym się też czegoś mocniejszego. To czasami dobrze robi na samopoczucie.

     – O tym możesz od razu zapomnieć. – Stanley wyciągnął papierosa.

     – A co? Nie da się ukraść?

     – Pewnie się da, ale nie radziłbym zadzierać z tymi, którzy maczają rączki w gorzałce.

     – Dlaczego niby?

     – Mamy teraz tą... pro... prohibincję, czy jak to tam zwą.

     – Co takiego?! – zdziwił się Jack. Nie znał słowa, którego użył Stan.

     – Prohibincja, to znaczy, że gorzałka jest zabroniona. Nie wolno, rozumiesz? Nic nie wolno; ani produkować, ani sprzedawać, ani kupować. Nie da rady i kropka.

     Tym razem Jack roześmiał się serdecznie.

     – No nie, Stan! Przestań się wygłupiać! Jak to: nie wolno?

     – Na twoim miejscu nie śmiałbym się jak głupi do sera, bo jeśli lubisz się napić, to będziesz miał kłopot. Jak pragnę zdrowia, Jack. To nawet w tej... konstytuncji ponoć stoi, że nie wolno i będzie już jakie parę lat wstecz, jak zakazali. Za to można się nieźle dorobić na przemycie i nielegalnym handlu. Ale to nie dla takich jak my. Trzeba mieć nieliche pieniądze i znajomości, żeby w to wejść. Jeśli chcesz świsnąć gorzałkę, to chyba tylko jakiemu gangsterowi, ale tego nie radziłbym robić.

     – A prostytucja? – spytał Jack zrezygnowany. – Też jest nielegalna?

     – Prosty... – Stan zająknął się i Jack miał wrażenie, że towarzysz podróży zaczerwienił się trochę. – Znaczy się te... dziewczynki masz na myśli?

     – Nie, mam na myśli dziwki. To znaczy właściwie prostytutki – westchnął. – To taki zawód – wyjaśnił. – No wiesz, dziewczyny, które możesz przelecieć za pieniądze. A dziwka to nie zawód, tylko charakter. Z tym że przypomniałem sobie właśnie, że nie mam pieniędzy, a w takiej sytuacji faktycznie bardziej interesowałyby mnie dziwki.

     – O czym ty gadasz, Jack? – spytał niezbyt głośno Stan i odwrócił wzrok.

     – Mam ochotę się zabawić – odparł. – Skoro nie można się napić, to może przynajmniej będę mógł pogzić się z jakąś cizią. A ty co się tak czerwienisz jak burak? Siedziałeś w pudle, kradniesz żarcie, papierosy i cholera wie, co jeszcze, a czerwienisz się, kiedy mówię „dziwka".

     – No bo... wiesz... uczucia to taka osobista sprawa...

     – A kto tu mówi o uczuciach?

     – Przecież powiedziałeś... – zaczął Stan.

     – Powiedziałem, że chętnie przeleciałbym jakąś ślicznotkę, nic poza tym. Tak... – zamyślił się. – Ostatnimi czasy nieczęsto miałem okazję się zabawić. W najbliższym mieście spróbuję coś znaleźć.

     – Jak chcesz to zrobić? – zainteresował się Stanley.

     – Zdam się na swój spryt – uśmiechnął się Jack chytrze.

     – Ja tam bym nie mógł w ten sposób. – Stan wzruszył ramionami. – Nie mógłbym robić tego z dziewczyną, której nie znam, jak pragnę zdrowia.

      – A jaka to różnica: znasz czy nie znasz? Nie warto czymś takim zaprzątać sobie głowy. Poza tym... ich nigdy nie da się poznać, nawet jak mieszkasz pod jednym dachem. Dam ci dobrą radę, stary: nigdy nie ufaj kobietom. Z nimi trzeba umieć postępować. Wierz mi, jeśli pokażesz takiej, że ci zależy, to wkrótce wejdzie ci na głowę, a skutki mogą być opłakane. Musisz stać się sprytniejszy od nich, Stan. Inaczej przegrasz.

     – Skąd u ciebie takie myśli? Jakaś dziewczyna zalazła ci za skórę, co?

     – Jedno mogę powiedzieć ci z całą pewnością: każda to suka.

     – Chyba przesadzasz! Nie każda, zapewniam cię. Miałem kiedyś dziewczynę – rozmarzył się Stan. – Mieszkała w tej samej wiosce i miała na imię Milly. Była śliczna, jak nie wiem co. Spotykaliśmy się zwykle w stodole, na świeżutkim sianie, jeszcze pachnącym łąką. Milly też pachniała. Polnymi kwiatami. I miała taką gładką, delikatną skórę. Wymykała się do mnie zawsze przed północą, przez okno, w tajemnicy. A wracała, zanim się rozwidniło. Ach, mówię ci, Jack, co to były za noce, jak pragnę zdrowia! – Głos Stana stał się jeszcze bardziej rozmarzony. – Do tej pory zapach świeżo skoszonego siana przypomina mi Milly i tamte cudowne chwile.

     – No no, prawdziwy z ciebie ogierek, Stan. Zapach świeżego siana... – przedrzeźnił Jack.

     – Nie nabijaj się! Naprawdę kochałem Milly. Ale kiedy to wszystko się zaczęło... Skupowanie ziemi przez banki i w ogóle... W każdym razie Milly wyszła za mąż. Za syna rzeźnika z pobliskiego miasteczka.

     – A widzisz! Przecież mówiłem ci, jakie one są.

     – Nie, nie! – powiedział szybko Stan. – Nie mam żalu. Słusznie postąpiła. Przynajmniej jestem o nią spokojny. Wiem, że niczego jej nie braknie i będzie szczęśliwa. A ze mną, co by ją czekało? Tułaczka, bieda, kradzione resztki jedzenia pomiędzy jednym pociągiem towarowym a drugim.

     – Jasne. Twój anioł nie zasługiwał na takie życie, prawda? A przecież ta twoja Milly nie pytała cię, jaką masz dla niej przyszłość. Zwyczajnie wypięła się na ciebie, ot co.

     – To nie tak, jak myślisz, Jack. Milly wiedziała, że musimy wyjechać. Zostawić ziemię i wyjechać. Rozmawiałem z nią o tym... To ja sam powiedziałem, żeby ułożyła sobie życie.

     – Och, Stan! – Jack z dezaprobatą pokręcił głową. – Młodyś jeszcze i naiwny. Wyszłaby za tego rzeźnika, bez względu na to, czy by ci się to podobało, czy nie. Twoja Milly pachnąca polnymi kwiatami to nie wyjątek. Zapewniam cię. One wszystkie pachną. Rumiankiem, lawendą, werbeną albo... pomarańczami. Wszystkie mają gładką skórę i wymykają się nocą, w tajemnicy przed ojcami i braćmi. Uciekają przez okna, żeby oddawać się jakiemuś chłopakowi, na sianie albo na trawie, wszystko jedno, bo miejsce nie ma większego znaczenia. A potem wychodzą za mąż, za tego, z którym się gziły albo za kogoś innego, bo im wszystko jedno. I ciągle wymykają się z domu, teraz już w tajemnicy przed mężem. I obdarzają swoimi pachnącymi wdziękami następnych naiwniaków. Zazwyczaj też zachodzą w ciążę, a wtedy nigdy nie ma się pewności, czyje dziecko taka urodzi.

     – Z tobą jest chyba coś nie w porządku, Jack – stwierdził Stanley autorytatywnie.

     – Jasne. Ze mną. – Chłopak pokiwał głową. – Rusz tyłek, Stanley. Na horyzoncie widzę jakieś zabudowania.

      Miasto, które zobaczył Jack, nazywało się Montgomery i okazało się większe niż Mobile. Rychło przekonał się, że kręciło się tutaj więcej takich jak oni – bezdomnych wędrowców, którzy stracili to, co mieli i pozostali bez środków do życia. Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć całe grupy głodnych, bezrobotnych ludzi, żebrzące dzieciaki, policję ścigającą tych, którzy nędznym ubiorem i wyglądem sugerowali, że są włóczęgami, a prawdopodobnie także drobnymi złodziejami.

     W towarzystwie Stana dotarł do śródmieścia i tam się rozdzielili. Jack z bezpiecznej odległości miał obserwować kumpla i przyjrzeć się, w jaki sposób ten zdobywa jedzenie. Później sam miał spróbować swoich sił, a spotkać mieli się o zmierzchu, po drugiej stronie miasta, przy torach kolejowych.

     Później patrzył, jak Stanley Barton, ze zwierzęcym sprytem, zwinnie i szybko okrada sklepikarza i z niebywałą szybkością umyka w plątaninę zaułków, gdzie rozpłynął się niemal w powietrzu. Jack był pełen uznania, ale obleciał go strach. Nie mógł wyobrazić sobie, że będzie musiał zrobić to samo. Nigdy przecież, nawet w najgorszych czasach, nie musiał zdobywać jedzenia w taki sposób. Żeby odwlec to, co nieuniknione, postanowił najpierw znaleźć dworzec kolejowy i na mapie połączeń sprawdzić, dokąd mogą zaprowadzić ich pociągi towarowe, którymi planowali udać się na północ.

     Stację znalazł szybko, bo zapamiętał położenie torów. W budynku dworca wisiała dokładna mapa sieci kolejowej, przedstawiająca spory kawałek kraju: całe Wschodnie Wybrzeże, od Arkansas i Mississippi aż po ocean. Przez dobry kwadrans sterczał przed mapą i starał się szczegółowo zapamiętać nazwy wszystkich większych miast, a także rozwidlenia torów i kierunki, w których biegły.

      A potem wyruszył w miasto. Krążył ulicami i oglądał wystawy sklepowe. Łakomie łowił nozdrzami zapachy wydobywające się zza uchylonych drzwi barów i restauracji. Ale na kradzież jedzenia ciągle nie mógł się zdecydować. To nie leżało w jego naturze, było niezgodne z przekonaniami. A poza tym – co tu dużo mówić – tlił się w nim zwyczajny ludzki strach.

     „Jeśli się nie odważę – myślał zrezygnowany, kiedy wlókł się ulicą – z pewnością zdechnę z głodu. A zatem muszę, nie mam wyboru. I przecież ukradnę nie dla zysku, ale żeby przeżyć. W takim razie to nie będzie taka zwyczajna kradzież..."

     Nagle przystanął i zaczął wpatrywać się w dziewczynę siedzącą na ławce przy skwerku. Miała długie, ciemne włosy, opaloną, brązową skórę i zauważył pewne podobieństwo do Garriny. Przełknął ślinę i poszedł wprost ku ławce, pewnym siebie krokiem, z hardą miną i błyszczącymi oczami. Postanowił zrobić wrażenie na dziewczynie, bo zapragnął spędzić kilka miłych chwil, gdzieś z dala od ludzi, w zacisznym, ustronnym miejscu.

     Usiadł obok i chrząknął. Dziewczyna obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i odwróciła głowę, żeby zademonstrować całkowity brak zainteresowania.

     – Cześć – odezwał się Jack.

     – Czego? – warknęła.

     – Chciałem pogadać. Zobaczyłem cię z daleka i nie mogłem się oprzeć. Jesteś bardzo ładna, wiesz?

     – Masz pieniądze? – przerwała, odważnie patrząc mu w oczy. – Pieniądze albo chociażby coś do jedzenia?

     – Później o tym pomówimy, dobrze? Mój przyjaciel ma forsę i...

     – Ty głupi chicano! – przerwała znowu dziewczyna. – Kogo chcesz oszukać? Znam takich jak ty!

     Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy chłopaka, a wzrok stał się twardy i pełen nienawiści.

     – Nie jestem chicano – powiedział zniżonym głosem. – Za to ty z pewnością miałaś okazję przekraczać Rio Grande. Myślę, że nie całkiem legalnie.

     – Skąd wiesz, że...

      – Jeszcze nie straciłaś akcentu, a ja nie przestałem go rozpoznawać. Trudno się tego pozbyć, co? Nawet jeśli w tamtym cholernym kraju mieszkało się zaledwie kilka lat!

     – Zostaw mnie w spokoju – powiedziała dziewczyna, ale tym razem znacznie mniej pewnym głosem.

     – Nie proponuję wspólnego życia, a kilka miłych chwil. Też jestem głodny, więc może zrobimy coś, żeby choć na chwilę o tym zapomnieć, a przy okazji przeżyć coś przyjemnego.

     – Zostaw mnie, bo zawołam policję – zagroziła.

     – Wtedy i ciebie przymkną, choćby i za włóczęgostwo. Kto wie, może nawet odeślą do kraju? Nie chcesz iść ze mną, to nie. Nie zamierzam cię błagać. Takie jak ty siedzą na każdym skwerku, stoją na każdym rogu, więc do diabła z tobą!

     Odszedł, kipiąc tłumioną wściekłością. I żałował, bo dziewczyna mu się bardzo podobała. A po chwili przypomniał sobie, jak nazwała go chicano. Znał to słowo, zanim jeszcze dorósł. Tak w jego rodzinnych stronach, w Kalifornii, nazywano Latynosów.

     „Głupia dziwka – pomyślał. – Pewnie wydawało jej się, że jest taka sprytna. Myślała, że jak powie chicano, to dam się nabrać. I co teraz? – zastanowił się. – Zaczyna się robić późno. Niech to szlag! Taka okazja przeszła mi koło nosa. Muszę teraz coś wymyślić... Ukraść to cholerne żarcie, bo inaczej... No dobra. Klamka zapadła. Chciałem się zabawić i zrobię to, choćby nie wiem co! Do roboty, Jack, rozejrzyj się za jakimś żarciem, które można by świsnąć."

     Ale musiał długo przemierzać ulice, nim nadarzyła się okazja. Znów widział tłumy ludzi, tym razem przed biurami pośrednictwa pracy i opieki społecznej. Widział ogrom tragedii, ludzkie dramaty, głód, zwątpienie i brak nadziei. A to, na co patrzył, przerażało coraz bardziej i im więcej widział, tym większy ogarniał go strach i przemożna chęć ucieczki. Gdzieś daleko, jak najdalej od tego miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top