ROZDZIAŁ PIĄTY cz. 7

           Od tamtej pory wymykał się do Dinah często, zawsze po zachodzie słońca i z reguły zostawał do rana. Odkrywał przy niej rzeczy, o których do tej pory nie miał pojęcia. Została jego przewodniczką podczas tych nocnych spotkań, uczyła wszystkiego i pokazywała świat, o którego istnieniu dotychczas nie wiedział. Jej dotyk sprawiał przyjemność, tak jak sprawiały przyjemność wszystkie inne rzeczy, które razem robili, ale nie można powiedzieć, że czuł do Dinah coś szczególnego. Owszem, lubił tu przychodzić, lubił się z nią kochać, ale nic poza tym nie łączyło go z tą metyską dziewczyną.

     Zupełnie inaczej rzecz miała się w przypadku Mines. W miarę jak czas płynął i przestawała być małą dziewczynką, a zaczęła dorastać, Ray zorientował się, że wszystko w ich znajomości się zmienia. To już nie były spotkania z rezolutną ośmiolatką, która użyczała Alegro, żeby mógł się przejechać. I Ray zaczął doświadczać czegoś nowego. Skłamałby bowiem każdy, kto twierdziłby, że jego życie nie uległo zmianie, od kiedy wkroczyła w nie Mines i od kiedy na dobre w nim zagościła. Z biegiem czasu Ray zauważył, że wiele dla niej znaczy. Nauczył się oceniać to bezbłędnie ze sposobu, w jaki na niego patrzyła, z tonu głosu, jakim mówiła i zachowania, kiedy przebywali razem. Widział to doskonale, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że i on może się tak zaangażować. Uparcie tłumaczył sobie, że uczucia nie są mu do niczego potrzebne, że jest na tyle silny, żeby poradzić sobie ze wszystkim, nawet gdyby musiał stawić czoła całemu światu, a więc nie potrzebuje oparcia w drugiej osobie.

     W końcu nadszedł jednak taki dzień, kiedy Ray złapał się na myśli, że gdzieś tam, w najgłębszych zakamarkach świadomości, pragnie mimo wszystko, aby istniał ktoś, kto będzie miał dla niego wszystkie uczucia,  jakie zawsze starał się od siebie odsunąć. Zrozumiał, że potrzebuje miłości, której wyrzekł się dawno temu. Pojął, że nie będzie w stanie oszukać samego siebie przekonaniem, że nie chce i nie potrzebuje czegoś takiego. Choć nigdy nie doświadczył miłości, Ray bezbłędnie rozpoznawał, że takie ciepłe uczucia zrodziły się w Mines i że przeznaczone są wyłącznie dla niego.

     Kiedy więc spędzał czas z dziewczyną, kiedy siedziała obok, gdy czuł, że jest blisko i wiedział, ile dla niej znaczy, pragnienie bliskości i miłości stawało się najsilniejsze. Bo nawet on, ten niesamowity Ray Nally, człowiek o twardych, żelaznych zasadach, nie powstrzymał fali ciepła, jaka wlewała się w serce i wypełniała całe, kiedy patrzył na Mines, kiedy słyszał dźwięczny śmiech i słuchał jej głosu. Ale mimo to nie poddawał się całkowicie temu, co czuł. Zachowywał dystans, który stanowił zawór bezpieczeństwa wyznaczający niewidzialne, ale zdecydowane granice, poza które nie odważyłby się zapuścić. Przeszłość tkwiła w nim zbyt głęboko, by mógł odrodzić się jak Feniks z popiołów i stać nowym człowiekiem – ufnym i otwartym, pełnym radości, życzliwym, przepełnionym uczuciami i oczekującym tych uczuć od innych.

     Czasami przychodziło mu do głowy, że nie powinien pozwolić, aby Mines uśpiła tę czujność, z którą zawsze podchodził do życia, żeby odsunęła nieufność w stosunku do ludzi. Kiedy przebywał z nią, tak blisko, choć zawsze pilnował starannie, aby zachować nieprzekraczalny dystans, kiedy siedział obok, ale nigdy bliżej niż w odległości dwu stóp i gdy mimo tej odległości wydawało mu się, że słyszy bicie jej serca, gdy docierało do niego, że ma w tym sercu swoje własne miejsce, walczyły w nim dwa skrajne uczucia. I na przekór wszystkiemu, co czuł, coś łamało się w nim, a przed oczami przesuwały się obrazy z przeszłości – odrapane ściany mieszkania na poddaszu, poszturchiwania i krzyki rozzłoszczonej matki, pijacki bełkot ojca wznoszącego rękę, uzbrojoną w skórzane narzędzie zbrodni. W takich chwilach żal i nienawiść brały górę, serce ściskała niewidzialna obręcz i już nie było obok Mines, tej najbliższej osoby, ale ktoś całkiem obcy, do kogo nie chciał nic czuć, kogo obwiniał o wszystkie krzywdy, których kiedyś doznał. W takich chwilach ta odrobina uczuć i czułości, jakie zaczynały kiełkować, znikała nagle jak kropla wody na rozgrzanej skale, a rany w duszy otwierały się ze zdwojoną siłą.

     Nie chciał, żeby szczęście stało się jego udziałem i nie chciał, żeby ktokolwiek inny czuł się szczęśliwy, zwłaszcza z jego powodu. Pragnął, żeby pozostała w nim tylko nienawiść, którą pielęgnował w sobie starannie od tego dnia, kiedy opuszczał Richmond, od czasu, gdy wspomnienie doznanych krzywd było najsilniejsze. Bo jedynie nienawiść mogła zapewnić osiągnięcie celu, który postawił sobie, kiedy rozpoczynał nowe życie po ucieczce z domu. Musiał się tego trzymać i cały czas pamiętać o swoim najświętszym postanowieniu, że nigdy nie dopuści, żeby ktokolwiek zyskał przewagę. Obiecał sobie, że nie przestanie brać odwetu za całe zło, które go spotkało, że stanie się okrutny i bezlitosny, tak jak kiedyś bezlitośnie postępowano z nim samym, że będzie bezwzględny po to, by móc innym zadawać ból bez poczucia winy i w ten sposób czuć, że wyrównuje rachunki z przeszłości. A przy tym wszystkim nie zważał, kogo dotknie zemsta. Nie ufał przecież nikomu. A kiedy dłużej zastanawiał się nad wszystkim, dochodził do wniosku, że nie może ufać nawet Mines. Obawiał się, że jeśli obdarzy ją zaufaniem, jeśli zbyt bardzo się zaangażuje, to może okazać się, że znów kiedyś zostanie skrzywdzony. Przecież i ona, mimo że tak wyjątkowa, może okazać się zła i podstępna jak wszyscy inni i zranić. A może zrobić to wtedy, gdy on zaangażuje się na tyle mocno, że nie będzie drogi odwrotu. I kiedy myślał w ten sposób, pojawiała się złość, wręcz wściekłość na Mines, że znalazła się w jego życiu i tak je pogmatwała. Z drugiej strony zdrowy rozsądek podpowiadał, że to przecież nie jej wina. Nie jej, bo to on, Ray, zakochał się w niej całym sobą i wbrew całemu sobie. Zdawał sobie więc sprawę, że nie była ostatecznie winna, że starał się ją znienawidzić, żeby jakoś zabić w sobie tę miłość, która ciążyła i którą uważał za niebezpieczną.

     Nie pojmował, skąd wzięło się w nim to uczucie i jak to się stało, że zdołał kogokolwiek nim obdarzyć, zwłaszcza że przecież nigdy wcześniej sam nie zaznał tego od nikogo. Długo roztrząsał tę kwestię, ale ciągle nie mógł zrozumieć i w żaden sposób nie umiał wytłumaczyć sobie tego dziwnego zjawiska. Walczył z myślami, na przemian to obwiniając, to usprawiedliwiając Mines. Niekiedy myślał o tym, żeby przestać się z nią spotykać, ale kiedy wyobrażał to sobie, docierało do niego z całą wyrazistością, że taka decyzja sprawiłaby jej wielką przykrość. Doskonale też zdawał sobie sprawę, że Mines nie zasługiwała na takie potraktowanie.

     „Sama jest sobie winna – pomyślał w końcu ze złością, skierowaną bardziej do samego siebie niż do dziewczyny. – Przecież mogła trzymać się ode mnie z daleka. Dlaczego nie wybrała innego chłopaka? Przecież tylu ich jest w tej cholernej osadzie! Choćby i Richie, jest mniej więcej w moim wieku. Albo Jimmi. Ale nie, musiała upatrzyć sobie akurat mnie! No tak – pomyślał po chwili. – Przecież nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, kim jestem i jaki jestem. Zatem to ja powinienem skończyć wszystko, zanim się na dobre zaczęło! Nie, nie! Tylko nie obwiniaj siebie! – pomyślał znów ze złością. – Koniec z tym! Koniec raz na zawsze! Przecież wiem doskonale, pamiętam, jakby to działo się wczoraj, że zawsze mnie obwiniano, zawsze niesprawiedliwie obwiniano! Więc już nigdy więcej!"

     Ale ta myśl wcale go nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie – czuł, że coś jest nie tak w tym całym rozumowaniu.

     „Ktoś obwiniał mnie niesprawiedliwie – pomyślał z goryczą. – A teraz robię to samo. Robię to osobie, na której mi zależy. To znaczy, że jestem taki sam jak oni. Tak, jestem taki jak oni! Właśnie tak! Niech i inni wiedzą, jak to jest, niech dowiedzą się, jakie to uczucie, jak boli! A siebie samego nie będę obwiniał już nigdy!"

     Przypomniał sobie Mines, łagodną, śliczną twarz i dobre, ciemnoniebieskie, pełne zrozumienia oczy.

     „Nie – pomyślał. – Ja siebie nie obwiniam. Tym razem to   j e s t  moja wina."

*

          Ciągle chodził do Dinah, ale teraz zdarzało się to znacznie rzadziej niż na początku. I choć od pierwszego spotkania upłynęło blisko trzy lata, to przez ten cały czas niewiele się zmieniło w ich wzajemnych relacjach. Kiedy poznał Dinah, czuł się zauroczony tym, co razem robili, bo były to rzeczy zupełnie nowe, których nie miał okazji doświadczać nigdy wcześniej. Chodził do prymitywnego mieszkania w jaskini powodowany ciekawością i chęcią przeżycia kilku chwil dających ulotną przyjemność. Później, kiedy pierwsza fascynacja nowym doświadczeniem minęła, Ray odwiedzał Dinah jedynie od czasu do czasu. Po części z powodu tego, co odczuwał po każdej nocy spędzonej z tą dziewczyną. Coraz bardziej związany uczuciowo z Mines, czuł wstyd i dziwne wyrzuty sumienia. Kilka razy, kiedy przebywał u Dinah, przyłapywał się na tym, że zamyka oczy i wyobraża sobie, że to nie ta brazylijska dziewczyna, ale Mines leży obok niego, że dotyka go, całuje i obdarza pieszczotami. Ale wtedy był jeszcze bardziej zawstydzony. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien w taki sposób myśleć o Mines.

     Ilekroć zdarzyło mu się spędzić noc z Dinah, następnego dnia zaszywał się gdzieś w puszczy albo w swoim pokoiku na poddaszu, żeby uniknąć spotkania z Mines. Miał pewność, że niełatwo przyszłoby spojrzeć jej w oczy, choć wiedział, że nie mogła mieć pojęcia o potajemnych, nocnych schadzkach. Po dwóch dniach wszystko wracało do normy i Ray znów spotykał się ze swoją ulubioną dziewczynką, znów jeździli konno do zatoki, rozpalali ognisko i siedzieli do późnego wieczora. A Ray ponownie walczył ze sprzecznymi myślami, znowu spierały się w nim i ścierały ze sobą dwie skrajne osobowości. Miał wrażenie, że z dnia na dzień jedna z tych osobowości zaczyna brać górę. To go niepokoiło, bo wiedział, że to ta osobowość, która żywiła do Mines głębokie uczucia. Ale nigdy nie odważył się zdradzić z tym, co ukrywał głęboko w swoim wnętrzu. Nigdy nie dał dziewczynie odczuć, że jest dla niego kimś ważnym i szczególnym.

     Prawie nigdy. Jeden, jedyny raz zdarzyło się, że powiedział o kilka słów za dużo.

     To stało się, kiedy zaproponował, żeby wstała przed świtem i pojechała z nim do zatoki, popatrzeć na wschód słońca. Widok urzekał pięknem, a atmosfera zrobiła się wyjątkowo ciepła, aż tak ciepła, że nie czuli nawet chłodu wczesnego poranka. To właśnie tego dnia, nie zdołał powstrzymać wszystkich słów, które może nie były płomiennymi wyznaniami miłosnymi, ale – Ray wiedział to z całą pewnością – trafiły prosto do serca Mines i sprawiły jej ogromną radość. Nie powiedział niczego wielkiego, ot tyle tylko, że Mines jest kimś wyjątkowym i że lubi się z nią spotykać. Patrzyła mu prosto w oczy w sposób, którego miał nie zapomnieć do końca swoich dni.

     Ale później życie potoczyło się dalej i właściwie wszystko zostało po staremu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top