ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY cz. 2
Słońce prawie całkowicie skryło się za horyzontem i siedzieli teraz w kręgu chybotliwego światła rzucanego przez ognisko.
– Dlaczego nie pojechałaś z Graisonem? – spytał niespodziewanie Ray.
– Nie chciał pojechać – odparła i odwróciła wzrok.
„Więc jednak – pomyślał. – Przyszła do mnie, bo ten cholerny przybłęda nie chciał pojechać. To dlatego. Przez tyle miesięcy włóczyła się z nim po osadzie, wiedząc, że na to patrzę, a kiedy odmówił, przyszła do mnie, bo wiedziała, że się zgodzę. A ja myślałem... Miałem nadzieję..."
– Gdyby się zgodził... – zaczął Ray i wyczuła w głosie wyzywającą nutę. – Powiedz, gdyby się zgodził pojechać z tobą, to kto siedziałby teraz przy tym ognisku, ja czy on?
– Myślę, że on. Ale to nie znaczy, że czułabym to samo, co z tobą – powiedziała, patrząc mu w oczy; odważnie, a jednocześnie tak zwyczajnie.
Ray odwrócił twarz. Nagle przyszła mu do głowy myśl, która sprawiła, że serce zaczęło bić szybciej. Ukradkiem zerknął na Mines i wziął głęboki wdech.
„Mam nadzieję, że ona z nim... Nie, chyba nie zniósłbym myśli, że żył z nią tak, jak ja z Dinah... Nie, nigdy bym się z tym nie pogodził. Zapytam" – pomyślał, ale milczał. Nie miał odwagi zadać pytania, a może zwyczajnie nie miał odwagi usłyszeć, co odpowie.
– Wiem, o czym myślisz – odezwała się Mines i Ray zamarł.
– Nie wiesz. Nie możesz wiedzieć.
– Zastanawiasz się, czy robiłem z Graisonem to samo, co ty robiłeś z Dinah – wypaliła.
Odwrócił głowę i wpatrzył się w gęstniejący dokoła nich zmrok. Przeczuwał, że ona za chwilę powie, że...
– Nie – usłyszał i spojrzał na dziewczynę. Uśmiechała się. – Do czegoś takiego potrzeba uczucia. Prawda, Ray? – spytała z naciskiem.
– Niekoniecznie – powiedział.
– Tak? – zainteresowała się.
– Przecież wiesz, że mnie nie łączyło z Dinah żadne uczucie.
– To chyba nie najlepiej o tobie świadczy, co?
– Nie wiem. Możliwe. A swoją drogą... Myślałem, że takiemu szczwanemu lisowi jak Graison uda się...
– Dziękuję ci bardzo! – przerwała. – Wydaje ci się, że jestem taka, jak ta...
– Nie! – zaprzeczył szybko. – Nie to miałem na myśli. Po prostu Graison to niezły spryciarz. Ale okazałaś się sprytniejsza.
– Nie chodziło o spryt, ale o uczucia właśnie.
– Zatem jak to się stało – zapytał – że ty i on... Że to wszystko się zaczęło?
– To działo się następnego dnia po Oregonie. Pamiętasz Oregona, prawda? Tego niby mustanga, którego ujeżdżałam. Ale widziało mi się, że zbyt łatwo wszystko poszło. Tak jakby kiedyś chodził w siodle. Mat powiedział, że nie ma mowy, ale mnie nie dawało to spokoju. I następnego dnia poszłam do stajni, żeby przyjrzeć się kopytom Oregona. Bo z kopyt można wiele wyczytać. Gdyby kiedykolwiek był siodłany, powinien mieć jakieś ślady po podkowach. A Jack już tam był, bo poprzedniego dnia Mat przyjął go do pracy.
– Mnie też wydawało się wtedy, że jest taki jakiś zbyt uległy. Rzeczywiście za szybko poszło, jak na rasowego mustanga – powiedział Ray w zamyśleniu. – Ale szczerze mówiąc, nie przyszło mi do głowy, że mógłby wcześniej być siodłany.
– No więc był. To znaczy, nie do końca wiadomo, czy rzeczywiście służył do jazdy, ale ślady po podkowach miał, więc z pewnością przebywał u ludzi. Tego dnia pierwszy raz rozmawiałam z Graisonem. A potem wszystko jakoś samo się potoczyło. Spotykałam się z nim w zatoce. Powiedział, że pochodzi z Kalifornii i że jego dom zawalił się podczas trzęsienia ziemi. Opowiadał, że stracił całą swoją rodzinę – powiedziała Mines, a Ray pomyślał: „Miał szczęście przyjść na świat w miejscu, gdzie są trzęsienia ziemi". – Różne rzeczy mówił. Opowiadał, że miał dziewczynę, w której był zakochany, ale porzuciła go i wyszła za bogatszego. Ale czy ja wiem? Tak się zastanawiam, czy w ogóle można wierzyć komuś, kto przeszedł obydwie Ameryki niemalże na piechotę.
– I słusznie, bo nie wyglądał na kogoś, kto najpierw się zakochuje, a potem pozwala porzucać. Lubił dziewczyny, to się dało zauważyć. Tyle że miał sporo kłopotu z tymi sobotnio-niedzielnymi wyjazdami.
– A co mają dziewczyny do jego wyjazdów?
– Przecież jeździł do Feira w każdą sobotę. Wiedziałaś o tym.
– Wiedziałam – potwierdziła. – Powiedział, że ma tam dodatkową, dobrze płatną pracę.
– I uwierzyłaś?
– Nie miałam powodu, żeby nie wierzyć. A twoim zdaniem, po co tam jeździł?
– Bo nigdzie bliżej nie było kogoś takiego jak Dinah.
– Za to ty pewnie żałowałeś, że tak szybko się jej pozbyłeś – wtrąciła kąśliwie. – Powiedz mi, co do niej mówiłeś, kiedy byliście razem?
– Nic. Nie chodziłem tam po to, żeby strzępić sobie język. Chyba jesteś na tyle dorosła, żeby to wiedzieć.
– Nie wiem, czy jestem. Graison uważał, że jestem dzieciakiem. Dlatego, że nie chciałam z nim... no, wiesz... I ze względu na tę wyprawę – wyjaśniła. – Nie wierzył, że to może się udać.
– No cóż. – Ray wzruszył ramionami. – Widać miał jakieś powody, żeby nie wierzyć. W każdym razie, jeśli idzie o wyprawy, to pewnie był o wiele bardziej doświadczony niż my oboje.
– Samo doświadczenie to nie wszystko. Trzeba jeszcze bardzo czegoś chcieć. I wierzyć w to, co się robi. A wtedy na pewno się uda.
– A ty wierzysz? – spytał.
– Jasne. A ty nie?
– Wolę liczyć na własne umiejętności. Choć przyznaję, że wiara i nadzieja to piękne rzeczy.
– I miłość – dodała zamyślona.
– Co?
– Wiesz... Wiara, nadzieja i miłość – wyjaśniła i zaczerwieniła się trochę, czego w blasku ogniska nie mógł zauważyć. – To z Biblii. Trzy cnoty albo coś w tym rodzaju... Sama dobrze nie pamiętam.
– Aha – powiedział bez przekonania.
– Graison dowiedział się, że zabiłeś Dinah. Miał zamiar pójść do szeryfa.
– Tak? Ty mu powiedziałaś? – spytał, ale bez większego zainteresowania.
– No wiesz! – oburzyła się. – Przeczytał o tym w dzienniku. Bez mojej zgody – dodała.
– Pisałaś dziennik? – Ray uśmiechnął się, a w głosie wyczuła rozbawienie. – I pisałaś tam o mnie?
– Czasami... Niewiele... – odparła wykrętnie.
– Masz ze sobą? Może poczytamy?
– Uważasz, że to zabawne? – spytała rozdrażniona.
– Nie wiem. Ale nie pasuje do kogoś, kto nosi spodnie.
– Ho, ho, jaki znawca się znalazł – zakpiła.
– Co zrobił Graison? – zapytał Ray. – Poszedł w końcu do tego szeryfa czy nie?
– Nie wiem, bo to działo się dzisiejszego ranka.
– Myślę sobie, że twój przyjaciel, szeryf Butler, miałby wiele przyjemności z tego, żeby mnie powiesić. Pewnie z chęcią by to zrobił, gdyby miał dowody.
– Gdyby Jeff Butler chciał cię powiesić, nie musiałby mieć przeciwko tobie żadnych dowodów. Wystarczyłoby, że powiedziałby, że je ma, a ludzie by uwierzyli. Ale Jeff nie był taki.
– Miałby dowód, gdybyś mu powiedziała. Do dziś zastanawiam się, dlaczego tego nie zrobiłaś.
– Bo czułam się za bardzo rozeźlona na ciebie – odparła. – Gotowa byłam skakać do oczu wszystkim, którzy cię oskarżali, bo tak wierzyłam w twoją niewinność, a ty... Zburzyłeś całą wiarę w ciebie. I właśnie dlatego postanowiłam, że nawet palcem nie kiwnę w tej sprawie.
– Potępiasz mnie? – spytał poważnie, patrząc jej w oczy.
– Nie. Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś? Powiedz, Ray, czy to dlatego, że mogła mieć twoje dziecko? To z tego powodu? Dinah była w ciąży, tak?
– Nie – powiedział. – To znaczy, nie wiem. Sypiała nie tylko ze mną, zatem całkiem możliwe, że mogła być w ciąży, choć nie wydaje mi się. Ale na pewno nie ze mną. Nie przychodziłem do niej wystarczająco długo, zatem to nie mógłbym być ja. Poza tym... Umiała zadbać o takie rzeczy – dodał i odwrócił wzrok.
– Więc dlaczego? – powtórzyła Mines.
– Bałem się o ciebie – powiedział cicho. – Mogła zrobić ci krzywdę. Przekonałem się, że jest nieobliczalna. Zwłaszcza po tym, jak cię zraniła nożem. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby stało się coś znacznie gorszego... To najważniejszy powód.
Mines się uśmiechnęła. Poczuła, że gdzieś tam koło serca zaczyna się robić ciepło i przyjemnie.
– Przechytrzyłaś Graisona – odezwał się znów Ray po chwili milczenia. – Nieźle. Ten przybłęda wiedział, jak zamydlić oczy wszystkim ludziom w osadzie. Tylko ty jedna poznałaś się na nim. Ty i jeszcze Charlie.
– Nie od razu – powiedziała. – Ale to prawda, ludzie go lubili.
– Pewnie, że lubili. Twarz Graisona to najlepszy przykład na to, jak można wzbudzać w ludziach zaufanie za pomocą twarzy. Ale jedynie w prawych ludziach, takich jak mieszkańcy Little Salvador. Bo w kimś takim jak ja człowiek jego pokroju mógł wzbudzać jedynie nieufność. Tak samo jak Alec Wells.
– Kim był Alec Wells?
– Jednym z chłopców z sierocińca. Został w kraju, żeby się uczyć na kogoś ważnego. – Ray uśmiechnął się do samego siebie. – Tak, myślę, że mogę sobie wyobrazić Aleca Wellsa teraz. Ma jakieś trzydzieści lat. Jest pewnie prawnikiem albo lekarzem. Myślę, że ma żonę i dzieci i jest przykładnym mężem i ojcem. Tak, Alec był zawsze taki porządny, że aż niedobrze się robiło.
Przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie z Wellsem, ale teraz, po wielu latach, tamte sceny wydały mu się śmieszne, wręcz groteskowe.
– Nie powiedziałaś, czy masz ze sobą ten dziennik? – zagadnął znowu Ray.
– Nie mam. Kiedy Jack powiedział, że pójdzie do szeryfa, postanowiłam, że spalę dziennik. Nie mogłam zabrać ze sobą, bo Alegro miał już co dźwigać.
– Szkoda – stwierdził Ray. – Miałabyś przynajmniej jakąś pamiątkę po mnie.
– Nie chcę mieć pamiątki po tobie – powiedziała cicho. – Chcę ciebie.
– Jestem tu – odparł sucho i odwrócił wzrok.
„Tak – pomyślała Mines. – Teraz jesteś. Ale mam jakieś dziwne wrażenie, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że mnie opuścisz i już cię nie będzie."
– Byłam cholernie głupia – odezwała się. – Wierzyłam, że Jack... Wtedy po naszym rozstaniu, kiedy pojawił się w osadzie, miałam nadzieję, że stanie się dla mnie kimś ważnym, kimś szczególnym. I że uda się w końcu zapomnieć o... o przeszłości. Ale nie umiałam traktować go jak kogoś wyjątkowego. Cały kłopot polegał na tym, że to nie ty. Bo gdybyś to był ty...
– Ale to nie byłem ja – uciął. – I nie ma potrzeby roztrząsać tego.
Wstał i dołożył do ogniska.
„Nie chcę o tym rozmawiać – pomyślał. – O tym, co ona czuje. Zwłaszcza że doskonale wiem, co by mogła powiedzieć. Dlatego nie będziemy o tym rozmawiać. Przynajmniej na razie. Nie jestem na to gotowy."
– Późno już – powiedział. – Tak czy inaczej, dziś nie nadrobimy zaległości w rozmowach. Połóż się. Ja posiedzę i popilnuję ogniska.
– Będziesz jutro zmęczony.
– Nie będę. Nie martw się.
Mines podniosła się z miejsca i wzięła za rozkładanie posłania. Rozwinęła kawał nieprzemakalnego brezentu i pościeliła na ziemi. Położyła się i przykryła pledem.
– Obudź mnie za jakiś czas, to cię zmienię – powiedziała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top