03
Rodzeństwo siedziało w salonie oglądając jakąś komedię na laptopie. Chłopiec jako, że wciąż był przeziębiony leżał przykryty pod ciepłą kołdrą, którą uprzednio jego siostra przyniosła z jego pokoju. Jack i Mia byli dosyć zgranym duetem jako rodzeństwo. Byli jak kumple.
- Mia, podaj popcorn - poprosił siostrę.
Miska stała na ławie naprzeciwko sofy, więc oboje mieli blisko do niej. Ale to blondynka miała wygodniejsze dojście do niej, gdyż na kolanach chłopaka był laptop, więc to ona po nią wstała.
- Jasne, braciszku. - uśmiechnęła się chytrze na co on zmarszczył zdezorientowany brwi, nie miał pojęcia o co jej chodzi.
Wzięła naczynie w dłonie i zaczęła rzucać popcornem w Jacka. Kulka za kulką, nie dawała mu czasu na reakcje. Nie mogła opanować śmiechu, gdy widziała jego wściekłą minę. Uwielbiała mu dokuczać. Wtedy on się denerwował i był wtedy bardzo uroczym dzieciakiem.
- Mia! - położył laptopa obok siebie i zrzucił z siebie kołdrę - lepiej zacznij uciekać, siostra.
Wkurzony wyrwał z jej rąk miskę i sam zaczął w nią rzucać. Ona dalej nie przestawała się śmiać, co młodszego jeszcze bardziej zmotywowało, więc zaczął rzucać w nią jeszcze większą ilością "popcornowej amunicji". Popcorn był porozrzucany po całym salonie, a dziewczyna widząc to zaczęła żałować, że zaczęła całą tą bitwę- czy jakkolwiek inny sposób można było to nazwać - bo wiedziała kto będzie musiał to wszystko posprzątać. Skoro Jack był przeziębiony to oczywistym dla niej faktem było to, iż sprzątaniem będzie musiała się zająć ona. Zdecydowanie wtedy żałowało.
Nagle usłyszeli dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach - obydwoje stanęli jak sparaliżowali. Wystraszyli się, że to ich rodzice zawrócili i jednak nie jadą do chorej babci, więc zobaczą cały ten bałagan, który oni wywołali. Ich mama zdecydowanie nie byłaby zadowolona z takiego widoku. Jest kobietą ułożoną, która lubi jak wszystko jest na swoim miejscu, czyste a zarazem lśniące - czasami jej zachowanie podchodziło pod pedantyzm, więc raczej porozrzucany popcorn kułby ją w oczy, bardzo mocno.
- Myślisz, że to rodzice? - głośno przełknął ślinę. Wolałby sobie nawet nie wyobrażać ich reakcji na to, co się właśnie stało.
- Nie wiem, ale mam nadzieje, że to nie oni.
Drzwi się otworzyły, a Mia i Jack poczuli ogromną ulgę, gdyż ku ich szczęściu - to nie byli ich rodzice, a ich opiekunka, która będzie się nimi zajmować podczas nieobecności rodziców. Pani Emily nie można nazwać starszą panią, bo dosyć niedawno skończyła 43 lata. Jako, że nie była taka stara To Mia i Jack bardzo ją lubili. Od już długiego czasu traktowali ją jak część rodziny - nic dziwnego, w końcu znają ją od swoich najmłodszych lat.
Kobieta ma krótkie, sięgające do ramion lekko kręcone brązowe włosy. Zawsze ma je rozpuszczone, bo zbytnio jej nie przeszkadzają. No chyba, że robiła coś w kuchni to wtedy je spinała. Lepiej nie ryzykować włosami w jedzeniu. Oczy w kolorze zielonkawo-szarym tylko dopełniały jej śniadą karnację. Urodę miała trochę latynoską, bo miała w połowie takie pochodzenie. Wzrost nie pozwalał jej na noszenie obcasów, więc zawsze miała płaskie podeszwy, co jej nie przeszkadzało - nie lubiła wysokich butów, a w trampkach - bo je nosiła najcześciej - czuła największą wygodę.
Brązowowłosa kobieta oniemiała na widok tego popcornowego bałaganu. Jeszcze nigdy taki widok jej nie zastał w tym domu, więc była w niemałym szoku.
- Czy wy powiarowaliście? - złapała się rękoma za głowę.
Jack i Mia spojrzeli na siebie i szeroko się uśmiechnęli. Poczuli wielką ulgę, że to ich opiekunka.
- Mia - zwróciła się do blondynki - ty idź lepiej teraz z psem, a ja się zajmę tym popcornowym bałaganem, który narobiliście.
Nastolatka zagwizdała i zawołała po imieniu swojego psa. On jak zawsze po usłyszeniu, że jest 'wzywany' zjawił się odrazu. Mia założyła mu szelki i smycz, którą on zaczął gryźć, bo chciał już wyjść, ale dziewczyna musiała ubrać jeszcze samą siebie. Wieczorem na dworze był już chłodny wiaterek, więc nie mogła wyjść na krótki rękaw. Zdjęła z wieszaka znajdującego się przy wyjściu swoją dżinsową kurtkę, wciągnęła na nogi trampki i wyszła.
Zawsze chodziła z nim w jednym kierunku. Wzdłuż domów znajdujących się przy jej ulicy i do marketu. Dziś Coco ciągnął ją w odwrotną stronę. Dziewczynie to nie przeszkadzało i poszła tam gdzie pies chciał. Ta droga była o wiele ciekawsza niż tamta. Zwłaszcza, gdy na dworze było już ciemno, a lekki wiatr delikatnie łaskotał jej skórę na rękach, bo nie zdążyła jeszcze założyć kurtki. Drzewa znajdujące się wzdłuż ulicy, niby zwykle drzewa, ale to już coś innego niż jakiś market. Było cicho, nic nie było słychać. Można było skupić się na swoich myślach, wyłączyć się od świata.
Miejsce, do którego ciągnął ją pies to był pobliski park. Nie chodzi tam zbyt wielu ludzi. Praktycznie nikt. Było ciemno, a ona myślała, że wtedy też tam nikogo nie ma. Myliła się. Nie była tam sama. Brak oświetlenia nie pozwolił jej na dowiedzenie się tego. Że nie jest sama zorientowała się dopiero, gdy usłyszała dźwięki gitary. Najpierw jeden akord, potem drugi, wrócił do pierwszego i potem znowu inny. Nie znała tej melodii, ale jej się bardzo spodobała. Może i nie widziała wykonawcy, ale doskonale czuła ile wkłada serca w grę. Prawdziwego muzyka nie trzeba widzieć, aby wiedzieć ile emocji mają w sobie jego wykonania. On się zaliczał do takich muzyków. A ona doskonale wiedziała, iż zapamięta te dźwięki bardzo dobrze. I pewnie będzie o wiele częściej przychodzić do tego parku. Zwłaszcza po tym miłym wspomnieniu.
Chciała zobaczyć kim jest osoba grająca. Ale się bała podejść. No bo przecież nie wiedziała kto to. Mógł to być nawet jakiś psychopata, który mógłby zrobić jej krzywdę za podsłuchiwanie jego muzyki. Wolała nie ryzykować, chciała jeszcze sobie trochę pożyć.
Wzięła swojego psa na ręce, aby nie robić większego hałasu i jak najciszej potrafiła udała się w drogę powrotną do domu. Jednak niezbyt jej się to udało. Nadepnęła przypadkiem na jedną z gałęzi. Chłopak słysząc to lekko się wzdrygnął, a ona się nie zatrzymała ani nie odwróciła szła dalej. Jak tylko znalazła się poza terenem parku postawiła zwierzę z powrotem na ziemi. Nadal nie odwracała się w stronę parku. Szła prosto do domu z melodią w głowie. Była pewna, że już niedługo wróci do tego parku i stanie się to jej miejscem do przemyśleń.
- Długo z nim chodziłaś, zaczynałam się już martwić - gdy tylko weszła do domu odezwała się jej opiekunka.
- Przepraszam, Coco długo nie załatwiał swoich spraw - mówiła odwiązując w tym samym czasie sznurówki butów.
**
Wyszła ze swojej łazienki po gorącej kąpieli. Przez cały czas, gdy woda spływała po jej ciele, ona nie potrafiła przestać myśleć o tajemniczym chłopaku z gitarą. Zaintrygował ją jak nikt inny. Chociaż nie widziała nawet jak wygląda - a nie oszukujmy się to on zawsze robi pierwsze wrażenie - to chłopak ciągle siedział jej w głowie. Nie miała oba pojęcia co to za chłopak, wiedziała jedynie tyle, że gra na gitarze. Tyle starczyło, aby ona nie potrafiła zaprzestać myślenia o nim. Niesamowite
Ubrana już w swoją piżamę, wyszła z łazienki cały czas ziewając. W pokoju od razu padła na łóżko. Była już wykończona. Nie miała już kompletnie na nic siły. Potrzebowała porządnego snu.
Przewróciła się do pozycji, w której zawsze usypia i włączyła w swoim telefonie tryb nie przeszkadzać, bo właśnie na tym jej zależało. Aby nikt jej nie przeszkadzał w spaniu. Schowała komórkę tym razem pod poduszkę i tak jak już bardzo chciała - usnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top