ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Lepiej wspólnie mówić niż przeciwko sobie milczeć.
Ignazio Silone
Palce Stephena były równie zręcznie i przyjemne, jak zapamiętał Aaron. W dodatku, gdy w końcu wylądowały na jego szyi, poczuł dziwne mrowienie. Serce mu dźwięcznie zabiło w klatce piersiowej, zaś w żołądku poczuł związujący się supeł, mimo że dotyk przyniósł ukojenie. Maść była zimna, dzięki czemu sprawiała ulgę zaczerwionemu gardłu, stąd nie rozumiał skąd taka reakcja.
Oczywiście Stephen miał świadomość narastającego strachu Aarona, podczas gdy jego dłonie wmasowywały maść. Chociaż nie było w tym nic zaskakującego, ponieważ to właśnie on jeszcze niedawno spowodował te rany, które teraz starał się zaleczyć. Dlatego Stephen tylko wymienił spojrzenie z Aaronem, ostatecznie nie wypowiadając ani słowa w tym temacie. Potem również w ciszy zabandażował szyję chłopaka oraz nałożył parę plastrów, ponieważ siniaki nie zdawały się wcale goić. Co, prawdę mówiąc, go irytowało. Wilkołak uzdrowiłby się już dawno.
— Nie wierzgaj się — syknął Stephen, kiedy chłopak wygodniej usiadł na łóżku. Stephen przez to nacisnął mocniej plaster, zaznaczając, że nie lubi nieposłuszeństwa.
— Dobrze, mamo. — Cooper wymownie przewrócił oczami. Stephen miał ochotę trzasnąć go po głowie, ale zdołał się powstrzymać. Dzieciak doprowadzał go ewidentnie do szału i jeszcze śmiał rzucać denerwujące odzywki, wiedząc przy tym, że samokontrola Stephena w ostatnich dniach była mocno nadwyrężona.
Odsunął się, ponieważ wreszcie skończył opatrywać młodego Coopera. Ale nie odszedł całkowicie, tylko raz jeszcze, teraz z dużo większej odległości, zerknął na swoje dzieło, czując się w miarę zadowolonym.
— Mogłem samemu to zrobić — odezwał się Aaron, przerywając nagłą ciszę. Stephen prychnął oraz rzucił pod nosem „Oczywiście".
Nie chciał się znowu wykłócać. Już i tak miał wrażenie, że jest zbyt negatywnie nastawiony i powinien uwagę przelać na coś innego, niż wyżywać się na nastolatku. Zdecydował się więc przystopować w dogryzaniu Cooperowi.
— Co będziesz teraz robić? — zainteresował się Aaron. Stephen przypuszczał, że odezwał się, ponieważ cisza zaczęła sprawiać mu dyskomfort. Sam zapach chłopaka na to wskazywał.
— Porąbać drzewo — odpowiedział wolno Stephen, kierując wzrok w stronę okna. — Zapewne wieczorem zrobi się nieznośnie zimno, co dla ciebie może być mało komfortowe. Będę musiał rozpalić w kominku.
— Nie jestem z cukru — zaznaczył blondyn, marszcząc brwi w zdenerwowaniu. Miał dość słuchania, że jest utrapieniem. Stephen bez przerwy podkreślał jego wady, jakby bycie człowiekiem było czymś gorszym.
— Trudno mi osądzić, bo nie próbowałem — skwitował wilkołak, idąc już w stronę wyjścia. Aaron skrzywił się, po czym zgarnął bluzę, którą odnalazł przerzuconą przez oparcie krzesła i również wyszedł na zewnątrz.
Przywitało go rześkie, choć jeszcze ciepłe powietrze. Słońce musnęło jego twarzy, w czego efekcie musiał zmrużyć powieki. Mimo tego jeszcze chwilę tam postał, pozwalając się nacieszyć pogodą. Dopiero po chwili ruszył na tyły budynku.
Po paru krokach ujrzał Stephena, który ściągnął zręcznie koszulkę, rzucając ją na przypadkowy kołek. Teraz więc trwał nagi od pasa w górę, a jego brązowa skóra lśniła w świetle, prawie jakby została naoliwiona. W dodatku, kiedy wilkołak chwycił za siekierę, każdy mięsień na plecach napiął się do granic możliwości.
— Mogę ci pomóc — oznajmił Aaron. Często na zimie zamiast ojca to on rąbał drewno, więc miał w tym wprawę. Chociaż na pewno nie robił tego tak widowiskowo.
— Przeszkadzałbyś tylko — odpowiedział mu mężczyzna. Głos miał przytłumiony, ponieważ nadal był zwrócony do niego tyłem. I chociaż ani razu na Aarona nie zerknął, musiał słyszeć, że idzie. Być może dotarło do niego nawet skrzypienie drzwi wejściowych, gdy Aaron przekroczył ich próg.
— Zdaje się, że twoim zdaniem tylko przeszkadzam — rzucił wkurzony. — Może w takim razie przemień mnie w wilka, to przynajmniej nie będę dla ciebie balastem.
Stephen właśnie podnosił siekierę do góry, ale — gdy tylko słowa do niego dotarły — zamarł. Potem z rozbawieniem opuścił narzędzie i wyprostował się, kierując swoje przeszywające spojrzenie na gówniarza. Ich oczy starły się ze sobą w połowie drogi. Stephen wygiął kącik ust, jak to miał w zwyczaju, po czym pozwolił sobie na szczery śmiech.
— Co cię tak bawi? — oburzył się Aaron, przybliżając się do mężczyzny o jeszcze kilka kroków. Zadarł też podbródek, aby mogli patrzeć na siebie na równi.
— Naprawdę odpuść sobie te bajki — oznajmił Stephen z politowaniem. Chciał poklepać Aarona po włosach, w geście pobłażliwości, ale blondyn zręcznie odepchnął jego rękę od swojej twarzy. To lekko zaskoczyło Stephena, ale również zaintrygowało. Dzieciak nabierał odwagi.
Mimo tego wilkołak nie odpuścił. Ponownie naparł na chłopaka, tym razem dłoń kładąc na karku Aarona. Zrobił to tak szybko, że Cooper nie zdążył w porę się odsunąć. W efekcie Stephen bez skrupułów przybliżył go do siebie i nachylił się, żeby szepnąć mu prosto do ucha.
— Mogę cię ugryźć — oświadczył — ale obawiam się, że nie obudzisz się w wilczej skórze, owieczko.
Aaron zadrżał. Trudno było jednak powiedzieć, czy przez ciepłe powietrze na szyi, czy przez zimno, ponieważ w tym momencie zawiał silny wiatr, niosąc z sobą sporą dawkę chłodu.
Ich wzajemna bliskość także wpłynęła na Stephena. Jego dolne partie ciała budziły się właśnie do życia. Mimo że nie powinny, bo nie było w tym nic seksualnego.
Aaron tym razem się nie bał, chociaż zastygł, nadal patrzył butnie w oczy wilkołaka. Nawet, gdy ten trochę się odsunął. Jednak z każdą chwilą jego wzrok mięknął. Był bardziej oceniający niż groźny. Bowiem Stephen, mimo że trzymał go mocno, to robił to na tyle umiejętnie, że nie naciskał na bolesne miejsca. Zdawał się też o wiele bardziej przyjazny niż można byłoby przypuszczać.
— Czyli... jak się rozmnażacie? — Usta Aarona same się poruszyły, nim zdążył pomyśleć. Niestety błysku w zielonych tęczówkach nie dało się przeoczyć i Aaron miał ochotę zapaść się pod ziemię. Choć starał się to ukryć, ponieważ nie chciał dać satysfakcji Stephenowi swoim speszeniem.
— Mam ci teraz wyjaśnić, jak wygląda seks, czy może zademonstrować? — Stephen dawno się tak wyśmienicie nie bawił.
— Raczej się obejdzie — odparł Aaron, przewracając oczami. Przez Stephena wchodziło mu to ewidentnie w nawyk. — Wolałbym nie oglądać twojego nagiego tyłka więcej razy niż to konieczne...
Aaron się skrzywił, a Stephen znów się zaśmiał.
— Uwierz mi, że słowo „konieczne" może mieć dla nas obu zupełnie różne znaczenie — rzekł, wibrującym tonem. — A skoro jesteś nieobeznany w...
— Och, zamknij się już. — Aaron wyswobodził się z ramion wilkołaka i cofnął się parę kroków dalej. Wsadził ręce przy tym do kieszeni bluzy. — Zrozumiałem.
— Naprawdę? Jestem zdu...
Stephen przerwał w połowie zdania. Jego mięśnie gwałtownie stężały, a przy pasmach promieni słonecznych, które przedzierały się przez korony drzew, było to jeszcze bardziej widoczne. Twarz w dodatku skamieniała. Aaron zmarszczył brwi. Już otwierał usta, by zapytać, co jest nie tak, gdy nagle usłyszał obok siebie dudniący warkot.
Następnie poczuł uderzenie, gdy Stephen pchnął go boleśnie na piramidę porąbanego drzewa. O włos nie nadział się na leżącą siekierę.
Podniósł się do klęczek, chcąc zakląć, bo był cały w błocie i coś zatrzeszczało mu w kręgosłupie, ale dostrzegł, że nie ma przed sobą już Stephena.
Dwa, potężne wilki ścierały się ze sobą. Ich pyski, zmarszczone we wściekłości, zwróciły się przeciwko sobie. Kilka kroków od Aarona krążył znajomy mu srebrny wilk, który zdawał się zasłaniać go swoim wielkim cielskiem. A przynajmniej na to wyglądało. Aaron nie miał okazji tego wnikliwiej zanalizować, ponieważ chwilę później Stephen doskoczył do brązowowłosego wilkołaka, by w końcu zacząć z nim śmiercionośny taniec.
Taniec, który był pełen krwi i warkotu.
***
— Masz gościa — mruknął wuj Odetty ze strapioną miną. Nie wszedł do środka pomieszczenia, a stanął w uchylonych drzwiach pokoju. Potem zaś westchnął, gdy nie doczekał się odpowiedzi i wreszcie machnął ręką, zapewne właśnie do wspomnianego gościa.
Zaraz potem na progu pojawiła się szczupła, wysoka postać. Na pierwszy rzut oka rudowłosa dziewczyna wydawała się być taka jak zwykle — miała nawet zbyt krótką, niebieską sukienkę i wysokie szpilki, ale Odetta nie dała się nabrać. Susanne pod makijażem skrywała równie duże wory pod oczami, co ona sama.
Rudowłosa podeszła niepewnie do łóżka, gdzie przyjaciółka leżała skulona. Na stoliku obok zauważyła ustawione talerze z jedzeniem. Nienaruszonym, chociaż wcale się nie dziwiła, ponieważ sama nie przełknęła nic w ostatnim czasie. Od razu zbierało jej się na wymioty.
— Hej, mała — rzuciła, siadając na skraju łóżka. Uśmiechnęła się wymuszenie, czego Odetta nie potrafiła odwzajemnić. — Zaraz przyjedzie Mark z Henrym.
— Yhm — mruknęła tylko dziewczyna, zanosząc się znowu cichym płaczem. W dłoni trzymała zdjęcie ich czwórki, które zrobili sobie na początku szkoły.
Na pierwszym planie dostrzec można było roześmianego, przystojnego chłopaka o nastroszonych blond włosach. Bezwstydnie mrugał do aparatu, obejmując speszoną Odettę, która skupiała się bardziej na spódniczce, niż na tym, co się działo dookoła. Susanne pamiętała, że wtedy sama pożyczyła spódniczkę Odi, a raczej siłą zmusiła do ubioru, żeby zrobiła dobre, pierwsze wrażenie w liceum. Zaowocowało to tym, że przy gwałtowniejszych podmuchach wiatru widać było jej majtki.
Ona sama ubrała podobną, ale ciut ciaśniejszą, więc nie miała aż takich problemów. Dlatego śmiało całowała blondyna w policzek, wypinając przy tym pupę.
Za Aaronem stał murzyn, który wystawiał język i właśnie pokazywał fuck you do aparatu. Drugą ręką opierał się na barku przyjaciela, przyciągając go do swojej umięśnionej klatki piersiowej. Jego obejmował oraz Odi z kolei Henry, ze swoją ciemnoblond czupryną oraz rozbrajającym uśmiechem. Był niższy od nich, dlatego stał na podwyższeniu trybunów boiska.
Susanne kojarzyła, że zdjęcie zrobiła jej późniejsza trenerka składu cheerleadearskiego. W tamtej chwili, gdy upamiętniali tę chwilę, mieli dużo gapiów. Uczniowie pokazywali na nich palcami i szeptali ożywczo. Już wtedy zapowiadało się, że zostaną elitą szkoły, gdy tylko starszy rocznik odejdzie.
Ale teraz jakie to miało znaczenie? Su nie potrafiła patrzeć na tę fotografię i nie czuć uścisku w piersi. Zdawało się, że odblokowane wspomnienia tylko przyspieszały proces rozpadania się na kawałki. Rozpadania powolnego oraz bolesnego. Nie mogła uwierzyć w ten koszmar i choć w środku była krucha, na zewnątrz musiała pozostać twarda.
Dla przyjaciół.
Dlatego wysunęła z dłoni Odetty zdjęcie i odłożyła je z powrotem na szafkę. Potem przygarnęła ją do siebie, pozwalając się wypłakać Odi w swoje ramię.
Sama nie uroniła już więcej ani jednej łzy. W spokoju po prostu czekała aż chłopaki przyjadą, bo miała im wszystkim coś ważnego do powiedzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top