ROZDZIAŁ PIĄTY

W życiu nie ma rozwiązań. Jest tylko działanie sił. Te siły trzeba umieć stworzyć, a rozwiązanie przyjdzie samo.

Antoine de Saint-Exupéry

Niegdyś watahy ukrywały się przed ludźmi w gęstych, mrocznych lasach, chcąc całkowicie ograniczyć swoje kontakty z gatunkiem człowieczym. Żyli więc na łonie natury, oddzieleni od tego odrażającego świata. Czas jednak płynął, na tle stuleci miały miejsce różne wydarzenia. Zakazane związki, wilcze dzieci rodzące się w domach śmiertelnych, to wszystko sprawiło, że dziś watahy współegzystowały z ludźmi, a nawet nimi rządziły. Pieniądze i władza — każdy członek stada to posiadał. Jednakże ich priorytety się nie zmieniły. Wciąż przebywali wśród swoich, dalej zakładali domostwa gdzieś na skraju miast. Gdy jednak zagrożenie przybywało, potrafili wtopić się w tłum i zniknąć. Tak jak znikały duchy.

Stado Selene miało w tym wprawę. Przenosili się od wielu wieków, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Bojąc się innych, wrogich watah, które czaiły się, by tylko dobić resztki wilków. Amara już nawet zapomniała jak to było, gdy coś znaczyli w tym okrutnym świecie. Możliwe, że działo się tak za czasów jednego z pierwszych Alf. Och, istotnie, gdy przymykała oczy, zamglony obraz się rozjaśniał. Przypomniała sobie... Potem narodziła się pierwsza żeńska Alfa, niczym fatum. Kolejne także były kobietami. Aż w końcu, gdy pod wodzą Selene stawali jakoś na nogi, na świat przyszedł męski potomek. Dało to im nadzieję, która jednak szybko odeszła.

Stephen miał zmienić ich los. Miał pokazać inną drogę, wreszcie wyprowadzić z odmętów strachu. Może faktycznie Selene dawała radę, ale nigdy nie miała takiej władzy, jaką mieć powinna. Gdyby nie jej pachołki, Amara była pewna, że nawet ona sama mogłaby ją łatwo dopaść i rozszarpać. Ponadto Selene też się bała... tak, bała się swego siostrzeńca.

Amara przyglądała się jej intensywnie, chłonąc te szorstkie, wyniosłe oblicze. Selene miała w sobie coś takiego, że mimowolnie wyczuwało się w niej zagrożenie. Delikatnie mięśnie na odsłoniętych ramionach nawet nie drgały i przez to zdawała się być posągiem o nieludzkiej budowie. Czarne jak smoła włosy otulały długą szyję, a granatowa suknia z rozcięciem na boku podkreślała zgrabne nogi.

— Czy to rozsądne atakować Terry'ego? — wtrąciła strażniczka, do tej pory tylko przysłuchująca się prowadzonym obradom.

Selene poruszyła się. Jej zimne lico zwróciło się w kierunku Amary. Pomiędzy brwiami uwydatniła się niewielka bruzda, która mogła oznaczać irytację, jak i zdenerwowanie. Selene zawsze trudno było odczytać.

— Sugerujesz, że mam porzucić zemstę i ułaskawić oprawców za brutalne zabójstwo własnej siostry? — warknęła Selene, zaciskając swoje szponiaste palce na blacie stołu, na którym rozłożone trwały liczne mapy. To na nich oznaczono punkty, gdzie przebywały inne stada, a podkreślone nazwy wrogich terytorium znacznie różniły się od tych ludzkich. Ponieważ żaden człowiek nie wiedział, kim byli, ani gdzie tak naprawdę zamieszkiwali.

— Nie — zaprzeczyła Amara. — Sądzę tylko, że w obecnej chwili nie wydaje się to być roztropne. Nie jesteśmy w szczytowej formie, poległo kilku dobrych strażników. W tym także straciliśmy jednego z lepszych wojowników, Esmeraldę. Ze wschodu zaś przybywa wróg, którego na ten moment prawdopodobnie nie jesteśmy wstanie powstrzymać.

— Właśnie, Amaro. — Selene w rozgoryczeniu pokiwała głową. — Pokonano dowódczynię moich wojsk. Znaczy to tyle, że wróg jest silny. Nie lekceważmy Terry'ego.

— A co z Czarnym Kłem? Zapomniałaś, pani, kim jest? — zapytała szorstko strażniczka, akcentując wyraźnie „Czarnym Kłem" i nie odpuszczając wątku wroga ze wschodu. Kilku wilków, jak zauważyła, wzdrygnęło się na jej słowa.

Nie Selene. Zmrużyła tylko oczy i rzuciła surowo:

— Poradzimy sobie z każdym przeciwnikiem. Chyba, że podważasz mój status przywódcy, Amaro.

Amara jeszcze chwilę patrzyła prosto w te bezduszne oczy. Błądzący gdzieś w kącikach ust uśmiech, powiedział jej, że na pewno nie wygra tej walki. Czasami jednak pokora była ważniejsza niż cokolwiek innego. Roztropność również. Amara wiedziała, że nawet niepozorna cicha mysz, może kiedyś okazać się wystarczająco sprytna, by zabić samego kota. Potulnie więc skłoniła z szacunkiem głowę i wycofała się w kąt. Dała tym samym znać, że nadal jest posłuszna i oddana. Napięcie natychmiast opadło.

Amara mogła tylko wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby się zbuntowała. Może istotnie posiadała szacunek podrzędnych wilków — wielu żołnierzy, dzieci i matek — ale, gdyby przyszło co do czego, mogła się założyć, że nikt by się nie postawił w jej sprawie. Patrzyliby jak Selene zarzyna ją na ich oczach. Chociaż Selene zapewne nie zrobiłaby tego nawet własnymi rękoma. Zamiast siebie wyznaczyłaby któregoś z podwładnych.

Kolejne nici strategii zostały zakreślone na spotkaniu. Nie było dziwnym po tym wszystkim, że Amary nie wybrano na współtowarzyszenie wojownikom w bitwie. Miała tutaj czekać i utrzymywać porządek. Nie zgadzała się z tą decyzją — zawsze ruszała do walki. Była znakomitym żołnierzem. I bardziej przydałaby się właśnie na polu bitwy niż tutaj.

Ale nie powiedziała tego. Doczekała do końca spotkania, po czym wyszła na zewnątrz. Natychmiast pod nagimi stopami poczuła miękką trawę. Była trochę chłodna i mokra w dotyku, ponieważ niedawno kropiło. Na niebie zobaczyła szarawe, ciężkie chmury, zwiastujące nadchodzący dzień. Zebranie miało się odbyć z samego rana, aczkolwiek, gdy tylko wróciła do wioski, natychmiast ją wezwano, bowiem Selene zdecydowała się na szybsze obrady.

Otaczały ją głównie drzewa, chociaż między nimi również stały potężne domy, które robiły spore wrażenie dla obserwatorów. Wyglądały niczym wille, mimo że ich kolor podchodził pod raczej brudnawy, ponieważ budynki miały scalać się z otaczającym je lasem. Domy również nie posiadały ani ogródków, ani uliczek, ani nawet kominków. Wilki były nieludzko ciepłe, więc rzadko marzły, a ponadto lubiły naturę, stąd też te wspomniane udogodnienia dla nich wydawały się po prostu zbędne.

Rok, przypomniała sobie Amara, zajęło im wybudowanie się. Osiedlili się tutaj niewiele dni przed narodzinami Stephena. Esmeralda znalazła to miejsce; podobało jej się, że ludzkie miasto znajdowało się tak daleko stąd. Najpierw oczywiście musieli anonimowo wykupić ziemię, a potem wynająć do prac robotników. Pieniądze nie stanowiły problemu, wilki potrafiły zadbać o siebie i stado. Poza tym wiele członków watah, przede wszystkim liderzy, obracali się w świecie biznesu. Mieli konta bankowe wśród śmiertelnych, zwykle przekazywane z pokolenia na pokolenie. Sztaple złota, które wilki niegdyś odnajdywały na niezbadanych terytoriach, gwarantowały im przyszłość, o której inni mogli tylko pomarzyć. W tym też zyskiwali szacunek.

Amara westchnęła, gdy nagle koło niej zaczęły bawić się młode wilczki. Dzieci nie przemieniały się w swoje drugie formy, a żwawo ganiały pod jej stopami. Nie bały się strażniczki, chociaż zdecydowanie powinny.

Nie żeby Amara rzeczywiście straszyła dzieci. Po prostu wielu towarzyszy zazwyczaj od niej stroniło — mało tego — wielu z nich opowiadało o niej niestworzone historie. I tylko czasami słyszała z ich ust opowieści, które były prawdziwe. Na przykład o tym, że w furii rozszarpała gardło swojemu mężowi.

Kiedyś twierdzono, że wilki, kiedy oddawały swoje serce drugiej połowie, robiły to na całe życie. Niekoniecznie. Wilki rzeczywiście przywiązywały się mocno, ale nie była to tak nierozerwalna więź, jak próbowano im wmówić. Amara przekonała się o tym na własnej skórze. Cierpiała naprawdę głęboko i prawie oszalała z powodu tęsknoty, jednak dzisiaj stała w tym miejscu jedynie z uczuciem goryczy na myśl o przeszłości. I jak się okazało, czas istotnie leczył wszelakie rany. Nawet te niewidoczne gołym okiem.

Uśmiechnęła się do młodych, po czym zamarła. W tle zamajaczyła jej potężna postura mężczyzny. Wilczki przy niej momentalnie podkuliły ogony, a następnie uciekły, zapewne kierując się w strachu do swych matek. Amara jednak nie bardzo poświęciła im uwagi, skupiając się na towarzyszu przed sobą.

Idący w jej stronę mężczyzna na pozór wyglądał tak, jak zawsze i prawdopodobnie nikt, oprócz niej, niczego dziwnego nie wyłapał. Ale Amara widziała. Dostrzegła niezwykłą bladość oraz perlący się na czole pot. Przede wszystkim jednak zauważyła obłęd w zielonych oczach.

Strażniczka nie zastanawiała się ani chwili. Podeszła w trzech, długich krokach do mężczyzny. Mimo że delikatnie się zataczał, nie odważyła się go potrzymać czy dotknąć w jakikolwiek sposób. Choć inni strażnicy udawali, że nie patrzą w stronę niedoszłego przywódcy, jasnym było, iż to tylko pozory. Stephen zawsze wzbudzał nadmierne zainteresowanie.

Nie mogła jednak okazać zmartwienia, ponieważ w ten sposób zachwiałaby jego stanowisko w watasze. A już teraz, po ostatnich wydarzeniach, było ono niepewne.

— Chodź do mnie, Stephenie — nakazała. Faktycznie, po zaledwie paru sekundach, weszli do niewielkiego domku, stojącego na uboczu wioski. Stephen nie rozglądał się, zamiast tego od razu, gdy Amara zatrzasnęła drzwi, osunął się po ścianie z jękiem.

— Co się stało? — zapytała Amara, klękając tuż przy nim. Pochwyciła jego przystojną twarz w mocarne dłonie, pragnąc by spojrzał na nią. Był ledwo przytomny, jego powieki drżały, a spojrzenie błądziło, jakby obraz przed nim się rozmywał. A to nie wróżyło niczego dobrego.

— Oddychaj, Stephenie — nakazała twardo. — W którym miejscu boli?

— Głowa — warknął. — Pulsuje mi głowa.

Samo to, że uformował zdanie, oznaczyło, że powoli wracał do siebie. Amara więc szybko ruszyła do kuchni, skąd też wydobyła szmatkę, po czym nasączyła ją chłodną wodą. Moment później zimny opatrunek wylądował na rozgrzanym czole mężczyzny. Strażniczka mimowolnie zauważyła, że napięte mięśnie ramion Stephena się w tym momencie rozluźniły.

— Czemu mnie nie ostrzegłaś, że mój wilk go zapragnie? Że będzie chciał zawładnąć nie tylko jego umysłem, a ciałem? — Ostry ton ranił doszczętnie uszy, choć Amary nie poruszył. Co by się nie działo, miała pozostać dlań oparciem, dlatego też musiała zachować spokój.

— Więź pomiędzy wilkiem a człowiekiem nie jest nam dobrze znana. Jest niezbadaną zagadką, ponieważ wszelakie zapiski na ten temat zaginęły... — odparła racjonalnie.

Wzrok Stephena jednak nie zmiękł. Wilkołak obruszył się i powstał z klęczek. Przez to ponownie stała się tą niższą. Teraz też widziała jak na dłoni jego siłę ukrytą w potężnych mięśniach. Nabrzmiałych barkach, ramionach. Był wysoki, przytłaczający oraz groźny. I właśnie takim Amara określała go w duchu.

— Ale wiedziałaś.

— Wiedziałam — przyznała bez skrupułów. — Więź pragnie chłopca na każdy z możliwych sposób. Chce, abyście stali się jednością. W końcu w jego żyłach płynie twoja krew. I chociaż osobiście słyszałam o takich połączeniach kilkanaście lat temu, te powstawały w pełnej świadomości wilka, a także człowieka. Służyły wyłącznie dla potwierdzenia ich związku. Tutaj, niestety, mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Ani ty, ani chłopiec się na to nie zgodziliście, ale mimo to... drapieżnik w tobie tego nie rozumie — wyjaśniła Amara. — Przynajmniej takie są moje domysły.

— Po prostu, kurwa, cudownie — skwitował Stephen z suchym prychnięciem. — Co mam więc teraz powiedzieć Evelyn, kiedy wróci pojutrze? Że nagle mój fiut zapragnął zmienić dziurę? Że odwidziało mi się, bo poznałem ludzkiego gówniarza?

Tęczówki Stephena na krótki moment z intensywnej zieleni przemieniły się w krwisty szkarłat. Serce Amary w tej samej chwili zabiło niczym dzwon. Nieważne jak długo żyła, Stephen narodził się jako alfa, więc instynktownie, wyczuwając jego gniew, miała zamiar przeprosić i ukorzyć się. Stephen oczywiście nie zdawał sobie sprawy, jaką wywierał presję swoim zapachem oraz władczym tonem na jej osobę.

Amara w każdym razie tym bardziej nie zamierzała go o tym uświadamiać. Po prostu stłamsiła uległość swego wilka w zarodku. Przynajmniej tym razem jej się to udało.

— Spokojnie, Stephenie. Na pewno Evelyn nie będzie ci robić wyrzutów. Poza tym to, że twój wilk tak reaguje na chłopca, jest zupełnie normalnym zjawiskiem i wcale nie dyskredytuje twoich uczuć do kogoś innego.

— Do tego — dodała — postaramy się powstrzymać więź, a może nawet ją odwrócić. Jestem przekonana, że wspólnymi siłami znajdziemy jakieś wyjście.

Stephen przymknął powieki. Gdy je zaraz potem otworzył, nie było już w nich czerwieni, a znów iskrzył znajomy szmaragd. Jednakże ta zieleń nie przypominała wbrew pozorom łagodności. Raczej wskazywała na pozorne opanowanie. Ale i tak trochę się uspokoił, a to już satysfakcjonowało Amarę.

— A co z tym bachorem? Nie chcę zrobić mu krzywdy.

Stephen imponował jej, ponieważ nieważne jak bardzo bywał sfrustrowany, nieważne, ile złości w nim tkwiło — dalej kierował się swoimi zasadami. Tak jak Esmeralda go wychowała, troszczył się o innych, choć jednocześnie nigdy się by do tego nie przyznał.

— Poradziłabym ci, żebyś wrócił z powrotem do watahy, skoro już upewniłeś się, że więź jest autentyczna — zaczęła cicho — aczkolwiek rozumiem, że teraz nie jest to możliwe, odkąd go zobaczyłeś.

Stephen zacisnął pięści i gwałtownie potaknął.

— Wilk nie pozwala mi się od niego oddalić. Nie pozwala mi zapomnieć. Nawet teraz słyszę w uszach bicie jego serca. Zastanawiam się... Amaro, powiedz mi, czy to już obłęd czy zaledwie jego początek?

Ale Amara tym razem nie potrafiła udzielić właściwej odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top