ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Musimy zaskoczyć przeciwnika i uchwycić moment jego bezradności.
Bruce Lee
Tak jak się spodziewał, najpierw pojechali po Odettę, która wyszła z jednorodzinnego, całkiem ładnego domu i od razu wsiadła do auta. Miała na sobie zieloną kurtkę, choć Aaron zauważył, że ubrała pod spodem jakąś bluzkę z kołnierzykiem u szyi, która pasowała do jej ciemnych jeansów i sportowych butów. Dziewczyna siadła na tyły auta, po czym pomachała w stronę budynku. Chwilę później zagasło światło w kuchni, przez co Aaron przypuszczał, że ciotka Odi ruszyła do sypialni, chcąc się położyć.
Dziwnym trafem wujostwo Odetty, które wychowywało ją, odkąd rozwiedli się jej rodzice (i jedno, i drugie mało liczne delegacje oraz brak czasu na zaopiekowanie się dzieckiem), lubiło Aarona oraz pozostałych znajomych siostrzenicy, pomimo że często odciągali ją od nauki i czasami pakowali w kłopoty. Zdarzyło się nawet, że wuj musiał odwiedzić szkołę w ramach niepokojących doniesień o złym towarzystwie. Aaron, po prawdzie, już zapomniał o co wtedy dokładnie chodziło. Pewnie dyrektor zrobił niepotrzebny szum, po czym i tak wypuścił ich bez najmniejszej uwagi czy pisemnego ostrzeżenia w dzienniku. Co by nie mówić, popularność, a przede wszystkim to, że się należało do drużyny piłkarskiej, miało znaczące plusy. No i nie można było zapomnieć o wpływach rodziców.
W każdym razie rozumiał stosunek krewnych Odetty. Prawdopodobnie niepokoiło ich jej odizolowanie, które ustąpiło po tym, jak się wszyscy zaprzyjaźnili. Nawet Aaron czasami się zastanawiał, czy gdyby się nie zapoznali, Odi byłaby taka sama — może słowo „rozrywkowa" było zbyt ryzykowane, ale na pewno była odważniejsza oraz o wiele śmielsza, niż wcześniej.
Uśmiechnęła się, co zauważyli w tylnym lusterku. Mark ruszył. Skręcił zaraz potem samochodem w boczną uliczkę, która prowadziła na biedniejsze przedmieścia Soundside. Te, które należały do tak zwanych slumsów.
— Widzę, że dzisiaj nie masz książki — zagadał rozbawiony Aaron, a uśmiech blondynki się poszerzył. Dzisiaj też miała urocze warkoczyki. Odi, co by nie mówić, była bardzo ładna, tyle że dość konsekwentna w swoich przekonaniach. Przez to też nie spotkała księcia na białym koniu.
Raz — przypomniał sobie nieoczekiwanie — na imprezie upił się tak mocno, że do niej zarywał. Prawie wylądowali wtedy w łóżku. Aczkolwiek jakimś cudem udało mu się odzyskać rozum i przerwać to, co się między nimi zaczęło tamtej nocy. Nie chciał jej skrzywdzić czy zranić. Nie chciał też stracić przyjaciółki.
To nie tak, że miałby wyrzuty sumienia. Odi pociągała go czysto fizycznie, ale dobry seks nie był warty utraty tak długoletniej przyjaźni.
— Nie mam, ponieważ jedziemy do biblioteki, prawda? — Odetta posłała mu niewinne spojrzenie. Oczywiście sama naśmiewała się w duchu z całej sytuacji.
— Czyżby to była kolejna z wymówek Su? — wtrącił Mark, wybuchając śmiechem. — Serio powiedziała ci, że zabiera nas do biblioteki o dziesiątej wieczorem?
Odi entuzjastycznie pokiwała głową.
— Chyba skończyły jej się pomysły — skwitowała. — Zwykle bywa bardziej kreatywna.
— Chyba masz rację — dodał Aaron, opierając rękę o drzwi auta. — Gorzej, jeśli kiedyś powie ci faktycznie, że lecimy na imprezę, a wylądujemy w bibliotece. Wtedy, uwierzcie, nie byłoby mi do śmiechu.
— Nie tylko tobie, stary — burknął Mark. — Właśnie przeszły mnie dreszcze przerażenia.
Odi wymownie przewróciła oczami.
— Jakbyście chociaż raz się tam wybrali z własnej woli, nic by wam się nie stało. Zresztą, jestem przekonana, że tylko dodałoby wam to rozumu — powiedziała zaczepnie. — Książki są naprawdę...
— Wiemy, Odi, cudowne — rzucił Mark, puszczając jej oczko. Odetta zamilkła, marszcząc zabawnie nos. W takich chwilach wyglądała niczym słodka, naburmuszona dziewczynka.
Mark gwałtownie przyhamował. Aaron sądził, że właśnie zapaliło się czerwone światło, ale doszło do niego, że nie to było tego powodem. Otóż, nie wiadomo kiedy, dojechali na miejsce.
Dom Henry'ego, chociaż umieszczony na przedmieściach October, nie wyglądał na zaniedbany. Był mały i skromny, wykonany z czerwonych cegieł, miał uroczy ozdobny ogródek, który pielęgnowała jego mama. I mimo że rodzina Henry'ego nie była bogata, nawet po tym widać było, że bardzo się starali, aby utrzymać komfort.
Aaron napisał do przyjaciela, aby wyszedł na zewnątrz. Już po chwili niski, przystojny blondyn o wydatnych wargach, pojawił się w drzwiach, a potem ruszył błotnistą ścieżką w ich stronę. W ręku trzymał telefon. To był jeden z tańszych chińskich zamienników, wbrew pozorom nie jakaś tam stara Nokia, która wyglądała jak większy klocek lego. Aaron wiedział, że właśnie na ten telefon jego mama odkładała pieniądze z nadgodzin w sklepie spożywczym przez kilka miesięcy. Właściwie sam ją trochę wspomógł, by nie obciążać kobietę za bardzo. Do dzisiaj Henry o tym nie wiedział, bo Anna sprzedała mu bajeczkę, że to prezent od dalekiej krewnej i powinien go przyjąć. O dziwo, Henry to łyknął.
Teraz właśnie otworzył drzwi od strony pasażerów, po czym usiadł obok Odetty. Przywitała się z nim skromnym pocałunkiem w policzek. Chłopakom z kolei skinął głową na przywitanie.
— Niedawno dzwoniła do mnie Su i powiedziała, że nie mamy po nią jechać. Zabrała się już z wujem — wyjawił Henry. Oczywiście Susanne zmieściłaby się bez trudu w samochodzie, szczególnie, że pomiędzy blondynem a Odi była spora przestrzeń. Przypuszczalnie jednak wolała szybciej dojechać na imprezę i nie marnować niepotrzebnie ich czasu.
Mark nawrócił.
— Będziesz piła? — zapytał dziewczyny Henry, marszcząc brwi. Poklepywał się w międzyczasie po kolanie, opiętym w obcisłe spodnie, w rytm kolejnej piosenki.
Odi zaprzeczyła.
— Mark chciał, żebym w drodze powrotnej prowadziła — wyjaśniła, mając tym razem naprawdę dobry argument.
— Mój brat może po nas przyjechać — zauważył rozumnie Henry, a jego kącik ust drgnął na widok miny blondynki. Odi osunęła się nieznacznie na siedzeniu, jakby chciała się ukryć. Ale akurat teraz nie miało to żadnego sensu. Tylko przykuła więcej uwagi.
Teoretycznie mogliby pójść również na pieszo, ale Odetta nie rozważała tej opcji, bowiem Greenway znajdowało się na drugim końcu miasta.
— Idę jutro do szkoły — zaznaczyła. — A poza tym jak ostatnio piłam...
— ... obrzygałaś matce buty — dokończył za nią Henry z widocznym rozbawieniem. — Znamy tę historię, Od.
— W sumie chciałbym widzieć jej minę — dorzucił Mark, również uśmiechając się kącikiem ust. — Skoro tak rzadko przyjeżdża, pewnie pomyślała, że non stop pijesz, co?
— Yhym — przytaknęła ze wstrętem Odetta. — Zrobiła mi kazanie, jakby miała do tego prawo. Jednak wuj skutecznie ją uciszył, mówiąc, że, jeśli będzie mnie tak dalej obrażać, już więcej nie przekroczy progu tego domu. Cóż, zamilkła.
— A kiedy znowu wpadnie? — dopytał Aaron z zaciekawieniem.
— Jest teraz w Mediolanie, zatrudniono ją w jakimś teatrze i podobno ma przyjechać na święta. Podobno — pokreśliła.
— Wątpisz? — Tym razem to Henry zadał pytanie.
— Tak — przyznała, kierując wzrok na pojazdy, które wymijali. — Wuj powiedział, że poznała jakiegoś faceta, pocieszenie po ojcu, więc... tak, przypuszczalnie zamiast tego jego odwiedzi. Mieszka w Grecji, jak słyszałam — dokończyła z grymasem obrzydzenia na twarzy.
Mark prychnął pod nosem, po czym oświadczył:
— I, niech zgadnę, ten gościu to biznesmen jak twój ojczulek?
— Dokładnie — potwierdziła.
Aaronowi było żal Odetty. Nie zasłużyła sobie na takich rodziców. To zapewne też przez nich szukała ukojenia w książkach oraz nie ufała mężczyznom. Ojciec Odi, jeszcze za czasów małżeństwa, miał wiele romansów. I według plotek, gdzieś na boku drugą córkę. Czy to jednak była prawda, Aaron jakoś nie zamierzał pytać.
— O, już jesteśmy na miejscu! — zauważył Henry, ponieważ wjeżdżali na parking. Było tutaj sporo aut, przez co zleciało im trochę czasu na szukaniu wolnego miejsca. Ostatecznie znaleźli je na samym końcu.
Wyszli, zamykając samochód i we czwórkę ruszyli do klubu, znajdującego się na rogu Greenway. Tłum ludzi zebrał się już przed wejściem, a ochroniarze gromili wzrokiem natrętnych gapiów. Jeszcze nie była godzina otwarcia. Miało się zacząć o dziesiątej, a było dopiero za kwadrans.
Aaronowi się to nie spodobało. Nie uśmiechało mu się stać w tej parszywej kolejce, która nie wiadomo, gdzie się kończyła. Chłopak skrzywił się odruchowo na samą myśl. Zadziwiającym był fakt, że w tak małym mieście jak Soundside City, mieszkało tylu ludzi. Niektórych nawet nie kojarzył.
Obrócił się do przyjaciół, żeby zapytać, co teraz, jednak akurat powstrzymało go głośnie wołanie. Z powrotem zerknął na drzwi Jackie, a tam w oczy rzuciła mu się machająca rudowłosa dziewczyna.
— Tutaj, Aaron! — krzyknęła. Ochroniarz, przystający tuż obok, uniósł jedynie brwi, ale nie powiedział ani słowa, pozostając całkowicie niewzruszonym. Na jego miejscu Aaron uderzyłby się w czoło z poczucia żenady, choć doceniał profesjonalizm.
Przepchnęli się przez tłum, po czym wyminęli dwóch mężczyzn i w końcu, za Susanne, wkroczyli do środka. Odór papierosów w pierwszej chwili ich odrzucił, ale już po drugim oddechu przyzwyczaili się do ciężkich oparów.
Muzyka klubowa dudniła na całe pomieszczenie, podłoga wibrowała, a kilka osób tańczyło na parkiecie. Pomieszczenie oświetlały różnego rodzaju lampy, ściany zaś mieniły się neonami, ukazując przeróżne mieszanki kolorów. Bar umieszczono po lewej stronie, przy samych łazienkach. Nawet z daleka wydawał się imponujących rozmiarów. Barman z kolei pomachał im ręką. Ten przyjazdy, starszy człowiek był właśnie wujkiem Susanne.
— Robi wrażenie, co? — zapytała, prowadząc ich do boksów, na które Aaron dopiero teraz spojrzał. Czerwone obicia kanap nie były dla niego zaskoczeniem, a raczej to, że gdy usiadł, okazały się bardzo miękkie. Zajęli w dodatku ostatnie stoliki, przez co nie rzucali się w oczy. Aaron mógł więc z zadowoleniem oprzeć się o oparcie, nie czując na sobie nachalnych spojrzeń obcych ludzi.
Susi jako jedyna wciąż stała. Dzisiaj miała na sobie koronkową sukienkę i wysokie, czarne kozaki. Korki natomiast intensywnie postukiwały o podłogę, kiedy się wierciła.
— Nie siadasz, Su? — powiedział Henry to, co przeszło przez myśl Aaronowi. Susanne zaprzeczyła.
— Wasz kolega tu zaraz wpadnie — szepnęła konspiracyjnie, z błyskiem w oku. — I mam chcice.
— Kolega? — Mark nie zrozumiał.
— Anderson — zamiast Susanne odpowiedział Aaron. — Nie pamiętasz moich urodzin? Kleił się do niej.
— Ten dupek? — niedowierzał Mark. — Cholera, muszę się w takim razie porządnie nachlać, skoro Anderson ma mi psuć imprezę swoją żałosną twarzyczką.
Susanne już otwierała usta, aby wyrazić swoje zdanie na ten temat, ale właśnie w tym momencie podszedł do nich kelner. Susanne, chcąc nie chcąc, odwróciła się do mężczyzny i zamówiła drinki na swój koszt.
— Ostatnio nie byłeś na niego taki cięty — przypomniał sobie Henry. — Coś mnie ominęło, gdy byłem u dentysty?
Aaron wraz z Odettą potaknęli. Odi zwykle towarzyszyła im w porannych treningach, kibicują oraz wspierając, czego Susanne nie mogła robić, ponieważ jako cheerleaderka miała własne spotkania klubowe. Przez to też była w tyle z różnego rodzaju spięciami, które dotyczyły drużyny piłkarskiej.
— Tim podciął mu nogę i to tak, że Mark ledwo wyszedł z tego bez szwanku — wyjaśnił Aaron. — Odi może potwierdzić.
Odetta natychmiast potaknęła z grymasem na twarzy. Faul, nawet według jej opinii, był istotnie brutalny.
Kelner wreszcie doniósł im kieliszki. Z delikatnym skrzywieniem na twarzach przechylili od razu pierwsze z nich. Potem zapili alkohol colą. Odetta patrzyła na to z niechęcią, choć już i tak się przyzwyczaiła. Susanne natomiast w międzyczasie gdzieś zniknęła.
Dziesięć minut później tłum ludzi przedostał się do środka, a czerwona wstęga przy barze opadła, przecięta nożem. Jednak jakoś nie zwracali na to uwagi. Po prostu przechylili kolejne kieliszki. Potem następne.
Po czwartym Aaron przestał liczyć.
***
Stephen usilnie próbował zająć się czymś, co pochłonęłoby jego umysł, ale poddał się po jakimś czasie. Ostatecznie więc i tak położył się na kanapie i pozwolił swoim myślą odpłynąć w stronę tego bachora. A jego wewnętrzny wilk, na samo wspomnienie o dzieciaku, zawył z radości. Wciąż czuł przyjemny dotyk mniejszego ciała w swoich ramionach, a to uczucie, choć z jednej strony pozostawało bardzo satysfakcjonujące, z drugiej — ku jego uldze nadal tkwiła w nim racjonalna część — chciało mu się wymiotować. Właściwie był niemal na granicy wyplucia dzisiejszego jedzenie, ale cudem przełknął ślinę i zmusił żołądek do współpracy.
W hotelowym pokoju było niezwykle ciepło, przez co trochę się dusił, mając grubą, wilczą skórę, która nawet w postaci człowieczej przytrzymywała gorąc. Dlatego też tym bardziej odczuł, kiedy chłód przedostał się do pomieszczenia.
Widocznie stracił na czujności, skoro dopiero teraz gwałtownie podniósł się do siadu, poderwał na swoje umięśnione nogi i zauważył, stojącą na parapecie, Amarę. Pomimo widoku znajomej twarzy, spięcie nie odeszło całkowicie z jego ciała. Coś było nie w porządku — oblicze strażniczki zdawało się być zbyt nieprzystępne, a w oczach tkwiła twardość, której dawno nie widział.
Kobieta zeskoczyła płynnie na podłogę, a następnie podeszła do niego. Stephen uważnie obserwował Amarę, nawet kiedy położyła szorstką dłoń na jego barku, ich spojrzenia się wciąż krzyżowały.
— Przykro mi — szepnęła, zaciskając mocniej palce na jego ramieniu.
Stephen trwał nieporuszony.
— Dlaczego jest ci przykro? — zapytał, chociaż właściwie mogła uznać to bardziej za wrogie warczenie. Jego ton stał się groźny, a zielone oczy zapłonęły dziko. Jakby już domyślał się, jakie nowiny przynosi z sobą strażniczka. — Co się stało?
Kobieta milczała, jakby wciąż ważyła słowa. Stephen wyczuwał jej niepewność oraz strach. Strach, który się nasilał przy każdym donośnym oddechu. A przecież Amara była jedną z nielicznych, która nie bała się praktycznie niczego. Strach więc powinien być jej obcy.
— Mówże, Amaro! — nakazał ostro, odpychając jej dłoń. Potężna sylwetka niedoszłego przywódcy naprężyła się, niczym w gotowości do ataku. Na twarzy zamalowało się z kolei szaleństwo, szaleństwo, przywołane bólem oraz niewiedzą. A może domyślił się wcześniej? — pomyślała Amara mimowolnie. — Może podświadomie już wie?
— Znaleziono wczoraj zwiadowców — powiedziała zduszonym tonem. Czuła jak gardło się jej zaciska, jak niewidzialna ręka uciska opaloną skórę wokół krtani.
— I co z tego?
— Znaleziono ich ciała, Stephenie — uściśliła. — Ich martwe ciała. Okazało się, że tak naprawdę nie było z nimi łączności od paru miesięcy. Istotnie... to dawne trupy.
Stephen przymknął oczy. Na sekundę, może dwie. Nie miał poczucia czasu, jednak, gdy ostatecznie uniósł powieki, furia zalała go w całości. Gniew przepłynął przez żyły, trafiając w sam środek duszy, niszcząc wspomnienia i marzenia, niszcząc wszystko, czego do tej pory pragnął.
— Wszyscy? — udało mu się jeszcze wydusić, na pozór spokojnie. Chociaż dłonie już zaciskały się w pięści, a tęczówki zalewała pomarańcz, która, na oczach Amary, przemieniła się w krwistą czerwień.
— Tak — przytaknęła strażniczka, rozumiejąc o co dokładnie pyta. W pierwszej kolejności ujrzała martwą Evelyn, ułożoną pośród swoich kompanów. Zdeformowana, wychudzona twarz zdawała się być spokojna, pomimo brudu oraz zgnilizny. Pomimo odgryzionej ręki. Amara wiedziała, że — choć spotykała się ze znacznie gorszymi rzeczami — akurat ten widok miał ostać z nią do końca jej dni.
— Evelyn nie żyje.
Na te słowa Stephen zawył głośno, raniąc przy tym uszy strażniczki. Chwyciła się za nie, czując dziwnie ciepło w bębenkach. Prawdopodobnie spływała z nich właśnie krew. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ masywne ciało Stephena zaczęło przeobrażać się w wilka. Po chwili rozdarte ubranie opadło na ziemię.
Srebrny, ogromny wilk najeżył się i rzucił na Amarę. Strażniczka nie była głupia — od razu wiedziała, że nie ma szans w tym starciu. Odchyliła się, cudem unikając kłów i ostrych łap. Kolejny atak zwierzęcia mógł być śmiertelny, nawet ostrze nie uchroniło by jej życia, ale wtedy — ku własnemu zaskoczeniu — wilk zamiast zaatakować, wyminął ją, a potem przeskoczył przez okno prosto na ulicę. Amara nie wychyliła się za nim. Wciąż stała w kącie z nierównym oddechem, z niedowierzaniem wsłuchując się w bicie własnego serca. Zastanawiała się jednocześnie, czy nie lepiej byłoby, żeby ją zamordował tutaj, niż w takim stadium grasował po Soundside City.
Znała odpowiedź. Znała też Stephena i jego zew krwi.
***
Aaron był cholernie napity. Ale w sumie oto mu przecież chodziło, więc nie miał na co narzekać. Zresztą, akurat obściskiwał się z jakąś kształtną brunetką. Dziewczyna była tak ładna, że wydawała się niczym wyrwana z jakiegoś sennego marzenia. Przez to też nie odstraszyło go nawet, kiedy wspomniała, że znajduje się gdzieś tu jej były facet. Na ten moment nie miało to dla niego znaczenia.
Nachylił się i pocałował ją, od razu wdzierając się do jej ust językiem. Odwzajemniła spragniony pocałunek, jednocześnie mocniej na niego napierając. Ponadto ich krocza spotkały się w przyjemnym tarciu.
— Słyszałam, że miałeś dużo panienek — mruknęła, gdy się od siebie oderwali. Jej słowa jednak do Aarona odchodziły z opóźnieniem. Musiał bardziej się skupić i złapać oddech, by cokolwiek zrozumieć. — Większość cię wychwalała. I to, co masz w spodniach.
Aaron zmarszczył brwi, nagle coś sobie uświadamiając.
— Znamy się?
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i przysunęła bardziej do jego ciała, choć zaledwie chwilę wcześniej myślał, że nie jest to możliwe.
— Nie, nie do końca. Też uczę się w Soundside, jestem od ciebie o rok młodsza — przyznała, na co Aaron wzruszył ramionami. Kolejna z jego fanek. Ale nie było sensu się martwić, ponieważ to tylko ułatwiało sprawę.
— Idziemy na tyły? — zapytał szeptem, muskając płatek ucha brunetki. Zadrżała i sama pociągnęła go w stronę wyjścia.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w klubie jest straszny zaduch, ponieważ na zewnątrz uderzyło ich rześkie powietrze. Chłód owiał ich pozbawione kurtek ciała. Aaron nie przejął się jednak zimnem — alkohol nadal pulsował w jego żyłach, jednocześnie grzejąc. Dziewczynie najwyraźniej też to nie przeszkadzało, ponieważ wyszła w krótkim rękawku i spódniczce w ten ciemny zaułek. Choć, Aaron poprawił się w duchu, nie aż tak ciemny.
Z daleka oświetlała miejsce niewielka latarnia, która dawała chociaż troszkę jasności. Tyle, by akurat mógł zobaczyć nagie piersi parterki, gdy przyparł ją do pobliskiego muru i zaczął podciągać bluzkę.
Zszedł w dół ręką i już przymierzał się, aby dotknąć jej kobiecości. Wtedy jednak stalowe drzwi klubu rozwarły się na oścież, a trzej masywni mężczyźni stanęli w pełnej krasie, patrząc na nich spod byka.
Aaron niemal natychmiast wytrzeźwiał i odsunął się od przerażonej dziewczyny.
— Och, kochanie, cóż to za uroczy widok — powiedział donośnie pierwszy z mężczyzn, który wyglądał tak, jakby przed chwilą wrócił z więzienia. Na szyi miał tatuaż czaszki, choć nieznajomy nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Na pewno też pochłaniał niezliczone ilości sterydów, co dostrzec szło po tym, jak nawet skórzane okrycie opinało jego mięśnie.
— Nick, to nie jest to, co myślisz — szepnęła dziewczyna, blada jak ściana. Nie poprawiła z tego wszystkiego ubrania, wciąż ukazując nagie cycki. — Ja...
— Skończ — nakazał zimno, podchodząc do nich w pośpiechu. Pięść z sygnetem uderzyła prosto w jej policzek, a dziewczyna zachwiała się z bólem jęku. Aaron w szoku podskoczył, zupełnie się tego nie spodziewając. Dopiero widok krwi na twarzy kobiety sprawił, że otrzeźwiał. Przymierzył się, by oddać temu osiłkowi. Niestety, jego kumple byli szybsi.
Uderzyli go z obu stron żeber, tak mocno, że osunął się na klęczki. Stęknął, czując metaliczny posmak w ustach. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Kolejne uderzenie mężczyzny poczuł, gdy próbował wstać. Tym razem całkowicie wylądował na ziemi, obdzierając sobie twarz o beton. Słyszał jak dziewczyna krzyknęła. Nie wiedział tylko czy ze swojego powodu, czy dlatego, że osiłek ponownie ją dopadł.
Któryś z nich go kopnął, a Aaron przygryzł wargę, aby znów nie wydać odgłosu cierpienia. Zebrały mu się łzy w kącikach oczu, ale z powodu bezsilności, tylko przeraźliwego bólu. Alkohol powinien chociaż trochę łagodzić uderzenia, ale miał wrażenie, że nic on jednak nie daje.
Głowa mu przy tym nieznośnie pulsowała, choć mogło być to spowodowane tym, że niefortunnie uderzył o jakiś kamień, kiedy na leżąco przyjmował ciosy. Przyszło mu na myśl wtedy, że to jego koniec, że zabiją go tutaj, pod latarnią, albo będą tak długo uderzać, póki nie zemdleje.
Ostatkiem sił udało mu się przywrzeć do, znajdującego się po prawej stronie, metalowego ogrodzenia, kiedy mężczyzna raz jeszcze wyprowadził cios.
Ale wtedy, gdy już przymykał spuchnięte oczy, usłyszał wycie. Głośnie, drapieżne, dochodzące z bardzo bliska. Jego ciało niemal zastygło w bezruchu, próbując uspokoić spanikowany oddech. A przynajmniej próbując wciągać powietrze w płuca ciszej, znacznie ciszej.
Aaron zmusił się do otwarcia oczu. Rozejrzał się po okolicy i zobaczył, że trzech facetów wciąż nad nim stoi, a dziewczyna przywiera do muru, płacząc. Aaron jednak zauważył, że mężczyźni odwrócili się w stronę wyjścia z zaułku, jakby coś tam było. Aaron więc też zerknął w tamte miejsce i zdumiał się, kiedy poruszył się jakiś gigantyczny cień.
Potem cień przybrał postać srebrnego, masywnego wilka. Paszcza zwierzęcia marszczyła się groźnie, a warkot dobiegał z krtani, niczym zapowiedź tego, co miało nastąpić.
Aaron krzyknął, kiedy bestia się poruszyła. A poruszyła się tak szybko, że ludzkie oczy niemal za nią nie nadążyły. Najpierw dopadła pierwszego z napastników i wbiła się w jego odkryte gardło, smakując krwi z tętnicy i niszcząc tatuaż. Mężczyzna chwycił się za ugryzione miejsce, ale było tyle krwi i tyle oderwanej skóry, że natychmiast opadł nieprzytomny w błoto, spowodowane świeżą juchą. W następnej kolejności wilk zaatakował jego kolegów — wgryzł się w kończyny, jednocześnie na strzępy rozdzierając ubrania. Aż w końcu skosztował młodej dziewczyny, z furią skacząc na nią i szponami rozrywając miękką, ciepłą skórę.
To trwało sekundy, na pewno nie dłużej. Wilk zawył, jakby wciąż niezaspokojony. Jego sierść już nie była srebrna, a czerwona, z pyska ulatywały szkarłatne krople niczym woda, jakby zwierzę dopiero co napiło się z miski.
Wilk powolnym krokiem zaczął podchodzić do, nadal opierającego się o siatkę, Aarona. Chłopak był tak przerażony, tak sparaliżowany, że jedynie patrzył, czekając na śmierć w ciszy. Nie wydał ani grama dźwięku, nawet wtedy, kiedy wilk, zamiast pozbawić go głowy, owinął się wokół niego jak maskotka. Brudząc przy tym ubrania i skórę chłopaka krwią ofiar. Pysk wilka znalazł się naprzeciwko jego twarzy, a zielone oczy błysnęły z gniewem, fascynacją oraz cierpieniem jednocześnie.
Ciężar zwierzęcia szło przyrównać do ciężkiego głazu, choć wilk położył się tak, aby go całkowicie nie przydusić, ponieważ naprawdę mogłoby to skończyć się dla niego śmiertelnie.
Długi język polizał twarz Aarona, a on zadrżał w trwodze. Biło mu serce, pot spływał po czole i plecach, a paraliż nie pozwolił mu na żaden gest, ruch czy słowo. Patrzył się w próżnie, patrzył na ciemne niebo, słyszał odgłosy muzyki w tle i donośnie, euforyczne pokrzykiwania. Modlił się, by ktoś zerknął tutaj, do tego zaułka. By pomógł mu, uratował od sideł bestii, która głowę ułożyła z czułością na jego kolanach.
Wystarczyło tylko otworzyć drzwi albo skręcić w tą samotną uliczkę, żeby dostrzec ich pod latarnią. Ale tej nocy żadna obca dusza się tutaj nie zawieruszyła. Choć Aaron się modlił, nikt tych modlitw nie wysłuchał.
Krew wciąż oblepiała jego sztywne ciało. Czuł jej odrażający zapach i smak, gdy dotknęła nawet sparaliżowanych ust, przenosząc się z futra na jego twarz.
A wilk wtenczas leżał z przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w bicie serca dzieciaka. I koiło to zwierzę bardziej, niż cokolwiek innego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top