ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jeżeli potwór nie napawa cię przerażeniem, przestaje być potworem.

Jonathan Carroll

Aaron ocknął się, gdy na dworze zrobiło się widno. Natychmiast, kiedy otworzył posklejane od krwi powieki, oślepiło go światło słoneczne, potem poczuł pulsowanie bólu na posiniaczonym, skatowanym ciele. Szumiało mu do tego w uszach, więc z opóźnieniem usłyszał donośne wycie syren w okolicy.

Przeraził się, a strach sprawił, że doszedł do siebie szybciej niż powinien. Nadal, będąc w lekkim amoku, rozejrzał się dookoła i zrozumiał, że wcale nie jest pod klubem Jackie. Co prawda, wciąż trwał w jakimś zaułku, zapewne nie tak daleko miejsca, w którym usnął, ale jednak to nie było na Greenway. Możliwe, że jakieś trzy przecznice dalej, stwierdził mimowolnie, ponieważ znał te szaro-niebieskie, potężne budynki. Tutaj bowiem mieszkał któryś z jego kolegów z klasy.

Kolejnym, najważniejszym spostrzeżeniem okazał się fakt, iż nie było przy nim ani ogromnego, srebrnowłosego wilka, ani nie zauważył śladów po nim. Choć, oczywiście, nie łudził się, że wydarzenia z wczoraj były tylko wytworem jego wyobraźni — nie, zeschnięte plamy krwi na ubraniu jasno informowały, że wszystko, co wczoraj się wydarzyło, było prawdziwe.

Jęknął, próbując podnieść się na drżące nogi. W tym samym momencie jednak zamarł z przerażeniem. Dobiegł go bowiem odgłos czyiś niepewnych kroków. Przechodzień stanął na chwilę, po czym znowu ruszył, a cień jego sylwetki zamajaczył na czerwonym murze. Aaron patrzył na niego z bijącym, w szaleńczym tempie, sercem.

Przed nim pojawił się mężczyzna. Starszy, prawdopodobnie po pięćdziesiątce, o czym świadczyła sieć zmarszczek na zmęczonej twarzy. Uniform z kolei wskazywał z kim miało się do czynienia.

Policjant.

Aaron w głowie poszukiwał jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Aczkolwiek przypuszczał, że żadne sensowne wyjaśnienie nie uratowałoby go. Nie mógł przecież powiedzieć, że to wcale nie on zamordował tych ludzi, prawda? Że ta krew znalazła się na nim tylko dlatego, że pieprzony wilk się na nim położył? Bo czy ktokolwiek by mu w to uwierzył?

— Ja... — zaczął, gdy mężczyzna podszedł bliżej i zmarszczył blade czoło. Nie wyjął broni, a w tle nie słychać było żadnych innych osób. Jednie wciąż wyjącą syrenę.

Mężczyzna ściągnął służbową kurtkę, a potem podkoszulek. To właśnie go rzucił w stronę Aarona. Chłopak mimowolnie chwycił ubranie, nadal będąc w lekkim skołowaniu.

— Co...? — wydukał.

— Ubierz chociaż to — polecił szorstko mężczyzna. — Wyjdź stąd tylnym przejściem, a potem skręć w prawo. Jesteś tym bogatym synem Coopera, co?

Aaron instynktownie potaknął.

— Więc będziesz wiedział, jak przejść do własnej posiadłości bez zbędnego rzucania się w oczy, tak?

Aaron znów potwierdził.

— To tak zrób. Postaram się na ten czas sprawić, aby nikt tutaj niepotrzebnie się nie zawieruszył. Idź, dzieciaku, póki ci życie miłe — dodał starszy, ponaglająco.

Osiemnastolatek spróbował jeszcze raz się podnieść. Tym razem udało mu się zrobić to, choć na galaretowatych nogach. Narzucił o dwa rozmiary za dużą koszulkę na swoje ubranie, a potem — obijając się o ścianę bloku — ruszył w drugą stronę.

Ten zaułek faktycznie nie był ślepy, więc przemknął przez niewielką szparę w następną ulice. Obejrzał się za siebie, ale policjant machnął na niego ręką, aby nie zwlekał. Aaron dostosował się do polecenia.

Nie orientował się właściwie, w którą stronę zmierza. Jego umysł zdawał się być dziwnie pusty, otępiały. Ale mimo tego chłopak szedł, poddając się swoim instynktom.

Nagle, kiedy już miał wejść na uliczkę, gdzie niewiele metrów dalej znajdowała się jego bezpieczna przystań w postaci rodzinnego domu, wtedy właśnie uderzył w czyjeś muskularne, o wiele większe, ciało. Siła uderzenia zaparła mu dech w piersi i sprawiła, że przechylił się do tyłu, ale nim upadł, obce ręce go przytrzymały, przyciągając z powrotem do siebie.

Aaron od razu się ocknął z letargu i wolno spojrzał do góry.

Tym razem nie był zaskoczony, widząc tą szorstką, zimną twarz. Raczej czuł jedynie rozpacz i jednocześnie irracjonalną ulgę, że jednak nie zwariował. Mężczyzna, tak jak on, miał na sobie plamy krwi. Nawet w kąciku ust.

Ubranie nie było rozprute, ale lekko poszarpane, jakby nieznajomy zakładał wszystko w pośpiechu. Nawet guziki pozostały odpięte, ukazując zarys mięśni brzucha. Teraz właśnie napinały się przy każdym ciężkim wdechu oraz wydechu.

Aaron przełknął ślinę, a potem przymknął powieki, ponieważ nie wiedział, co ma zrobić. Chciał uciec, ale bał się, że mężczyzna go dogoni i rozszarpie jak ludzi z wczoraj...

— Nic ci nie zrobię — warknął mężczyzna, choć widać było, że zrobił to na tyle łagodnie, na ile w tym momencie zdołał. Jego ręce mocniej zasnęły się na ramionach Aarona.

Chłopak wzdrygnął się i z powrotem spojrzał w te zielone, diabelskie oczyska. Przebłysk wilka o tych samym tęczówkach znów go nawiedził, nie pozostawiając cienia złudzeń. Aaron istotnie od początku miał przeczucie z kim zadziera. Wcześniej pomysł, że ma przed sobą wilkołaka, zdawał się wytworem szaleństwa, ale teraz była to jedna z najprostszych rzeczy do zaakceptowania. Nie widział innego logiczniejszego wyjaśnienia.

— Nie możesz iść do domu — powiedział mężczyzna. W oczach czaił się chłód, ale też błysk czegoś, co przypominało współczucie. Choć było ono trudne do uchwycenia.

— Puść mnie — wychrypiał Aaron, jednak nie zrobił nic, aby się rzeczywiście wyrwać. Stał tak, nadal wymieniając spojrzenie z samym diabłem.

— Nie — zawyrokował mężczyzna. — Nie, dopóki nie powiesz mi, że potulnie ze mną pójdziesz.

— Żebyś mnie zabił, potworze? — zakpił, będąc odważniejszym, niż się w rzeczywistości czuł.

Mężczyzna skrzywił się.

— Nie mam czasu, aby cię uspokajać, dzieciaku — westchnął. — Musisz iść ze mną.

Podciągnął go za ubranie, brutalnie. Aaron zachwiał się, ale ostatecznie ruszył za nim. Obwiniał o to ból, który go nadal lekko otumaniał. Szli przez jakiś czas, po czym mężczyzna zatrzymał się na parkingu, przy samochodzie.

Aaron rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się na tyłach najbliższej apteki, parkingu dla pracowników, gdzie nie było żadnych kamer, o czym często mówili tutejsi mieszkańcy. Zazwyczaj kręciło się tutaj dużo dzieciaków, które grały w piłkę nożną. Aktualnie jednak nie widać było żywej duszy, więc Aaron zrozumiał, że musiała być wczesna godzina. Może piąta rano.

Mężczyzna uderzył ręką w szybę od strony pasażerów. Brzdęk szkła Aaron przywitał głośnym, niespodziewanym krzykiem. Wilkołak zmarszczył brwi, niezadowolony z tego faktu.

Chwilę wyglądał jakby nasłuchiwał, ale potem jego twarz znowu zamiast cienia furii, przybrała gładkie, beznamiętne oblicze.

— Ciszej — ostrzegł, nie przejmując się poranioną dłonią. Otworzył przed nim drzwi i dodał groźniej:

— Wsiadaj.

Aaron pomyślał tylko, że dobrze, że auto nie miało alarmu. Wsiadł i poczekał aż mężczyzna sam usiądzie na miejscu dla kierowcy.

— Przebierz się — nakazał, patrząc na niego we wstecznym lusterku. Aaron zdumiony, chciał zapytać, w co ma się przebrać, ale właśnie wtedy zerknął na zgniecioną reklamówkę, która leżała na podłodze. Tam faktycznie zwite czekały świeże ubrania. Trochę na niego nie pasujące, odnośnie rozmiaru, ale w tym wypadku nie miał ochoty narzekać. Szczególnie, że własne, śmierdzące krwią ciuchy przyprawiało go o mdłości.

Aaron tylko zdziwił się, że ta reklamówka była...

— To moje auto — odpowiedział mężczyzna na niezadane pytanie, przekręcając kluczyk w stacyjce. — Zostawiłem w środku klucze.

Aaron odruchowo pokiwał głową, chociaż te wytłumaczenie było co najmniej zaskakujące. Jednak, patrząc przez pryzmat wszystkich ostatnich wydarzeń, to mogła być jedna z normalniejszych rzeczy, które go spotkały.

Aaron ściągnął koszulkę policjanta, potem swoją, następnie spodnie i bokserki. Dziwnym trafem właśnie wtedy zauważył na sobie spojrzenie kierowcy. Zielone tęczówki miały w sobie coś dziwnego, jakiś nieprzyjemny błysk, więc Aaron szybko nałożył świeżą bieliznę i resztę ciuchów.

Mężczyzna wyciągnął prawą rękę za siebie, trzymając kierownicę tylko lewą.

— Daj — rzucił.

Aaron po dłuższej sekundzie zrozumiał, co to znaczyło. Pozbierał swoje stare ciuchy i podał je w reklamówce wilkołakowi. Ten bez słów rzucił je na tylnie siedzenie.

Facet jeździł jak wariat. Aaronowi na każdym zakręcie żołądek kurczył się z przerażenia, chociaż wilkołak wydawał się być pewien tego, co robi. Być może wydawało mu się, że jest jednym z bohaterów Szybkich i wściekłych.

Te myśli sprawiły, że chociaż odrobinę się uspokoił. Chciał zapchać swój umysł jakimiś drobnostkami, aby nie przeniknęły do niego czarniejsze scenariusze. Żeby mógł funkcjonować, nie oddając się w sidła szaleństwa.

Aaron niespodziewanie spostrzegł, że wyjeżdżają za miasto. Droga stała się bardziej wyboista, kiedy skręcili w dróżkę, która prowadziła — jak wiedział — do najbliższego jeziorka. Czasami wpadał nad staw z rodzicami.

Naokoło rosły nieliczne drzewa, ale ciut dalej, gdy wjechało się głębiej pola, znajdowała się farma Harriosna. Staruch wraz z synem prowadził tutaj niegdyś ubój, dopóki nie odszedł z tego świata trzy lata temu. Syn zaś wyjechał na studia do większego miasta, opuszczając całkowicie granice zacofanego Soundside. Dzisiaj farma była z tego powodu opustoszała i to właśnie na farmie Harrisona wilkołak zatrzymał ich pojazd.

Obaj wysiedli, a Aaron zauważył, że mężczyzna nie wziął ze sobą reklamówki. Zostawił ją tam, na tylnym siedzeniu. A potem, kiedy nastolatek stanął w dużej odległości od samochodu, mężczyzna podszedł bliżej i wyciągnął kanister z bagażnika, a potem polał auto benzyną. Następnie odpalił zapałkę rzucając w stronę wozu.

W szarych tęczówkach Aarona zadrgały płomienie. Ogień wybuchł w jednej, gwałtownej sekundzie i rozproszył się po całym samochodzie, chłonąc go w całości. Potem w tych samych tęczówkach, z każdym mrugnięciem, obraz przysłaniał potężny, umięśniony mężczyzna. Podszedł do niego pewnym krokiem i raz jeszcze zapalił zapałkę, ale tylko po to, aby odpalić nią papierosa w ustach.

— Idziemy — powiedział następnie, a Aaron ruszył za jego potężnymi plecami. Okrążyli budynek.

Aaron dostrzegł z daleka wielki, czarny motor. Nie znał się na tych urządzeniach, ale nawet na pierwszy rzut oka był pewien, że to cudo nie tylko było drogie, ale również najlepszej jakości. Potężne warczenie silnika, kiedy został uruchomiony, jasno o tym mówiło.

Aaron zmarszczył nos, kiedy mężczyzna spojrzał na niego wyczekująco. Westchnął i ostatecznie — nie mając wyboru — również wsiadł na maszynę, niepewnie chwytając go wilkołaka za... mięśnie brzucha. Na nieszczęście mężczyzna wciąż miał rozpięte poły koszuli. Jakby nie mógł się zapiąć.

Wrócili do miasta niecałe piętnaście minut później, parkując naprzeciwko jednego z hoteli.

Obaj weszli do recepcji, a pani przy biurku nawet nie zerknęła na przybyszów, choćby kątem oka. Wilkołak sam poprowadził go na górę i następnie do jednych z trojga drzwi. Znaleźli się w bardzo dobrze urządzonym apartamencie, którego okna miały zasłonięte żaluzje.

Mężczyzna zapalił światło, a jaskrawa żółć natychmiast poraziła Aarona po oczach. Stanął w progu, speszony, nie wiedząc, co ze sobą ma zrobić.

Nieznajomy ściągnął koszulkę i rzucił na podłogę. Aaron dostrzegł teraz, że mężczyzna miał naprężone mięśnie do granic możliwości. Wydawał się być niezwykle zestresowany, mimo że starał się wyglądać na spokojnego.

Wilkołak zerknął w końcu na Aarona. Złość w jego oczach była oczywista, ale udało mu się ją ujarzmić, ponieważ jego głos niczego nie zdradzał. Był tak samo nieczuły, jak zawsze.

— Na co czekasz? Po prawej jest łazienka. Zmyj z siebie ten odrażający smród. I nie omiń żadnego miejsca — podkreślił ostro.

Aaron nie poruszył się, analizując słowa wilkołaka. W jego głowie zrodziło się masę pytań, w dodatku miał ochotę stąd uciec, ale ostatecznie nie zrobił nic z tego, tylko się poddał. Bowiem strach przeżarł jego umysł doszczętnie. Ale to wszystko przez to, że nadal nie oswoił z myślą, iż ten oto mężczyzna jest wilkiem z wczorajszej, koszmarnej nocy. Jednak wszystkie dowody na to właśnie wskazywały.

— Jak mam się do ciebie zwracać? — zapytał, zamierając tuż przed progiem toalety. Usta poruszyły się bezwolnie, jakby nie mogły się powstrzymać przed zadaniem pytania. Mimo wszystko odwrócił się ponownie do mężczyzny, czekając na odpowiedź z lekkim napięciem.

Stephen przeczesał dłonią swoje ciemne kosmyki włosów. Zmarszczone brwi wskazywały, że o czymś właśnie myślał, ale trudno było orzec, o czym. Aaron w pewnym momencie doszedł do wniosku, że wilkołak go po prostu nie usłyszał.

— Stephen — przedstawił się wreszcie.

— Mi możesz...

— Jesteś Aaron. Wiem — przerwał zimno. Aaron odważył się zerknął na niego raz jeszcze. Teraz w zielonych oczach dostrzegł coś krwiożerczego, co mu się w ogóle nie spodobało. Wrogi cień. Miał przeczucie, że mężczyzna chciał mu o czymś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymał.

A że Aaron był tchórzem, dzisiejszego dnia wolał nie dociekać. Wszedł do pomieszczenia i zatrzasnął za sobą drzwi. Potem osunął się po ścianie na zimną posadzkę.

Miał ochotę płakać, ale żadne łzy nie zmoczyły jego oczu. Być może dlatego, że podświadomie już wiedział, że to jedynie początek koszmaru, który go czeka. Jedynie... początek...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top