ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Blizny przypominają nam o tym, że przeszłość naprawdę istniała.
z filmu „Czerwony Smok"
— Może zacznę od początku — powiedziała spokojnie Amara, kolejno patrząc po nastolatkach. — To jednak trochę zajmie.
— Mamy czas — mruknął Henry, przeczesując swoje blond włosy płynnym ruchem. Kiedy Amara pojawiła się w zaułku i wyjaśniła kim jest oraz dlaczego przybyła, pozostała oszczędna w słowach. Henry usłyszał tylko to, co i jego przyjaciele niedawno się dowiedzieli — Amara była wilkiem, a Aaron żył i został uwikłany w sprawy wilkołaków. Jednakże szczegółów nie miał przyjemności poznać. Nie wiedział tylko, czy ma się z tego powodu cieszyć (ponieważ niewiadoma mogła być swego rodzaju błogosławieństwem), czy wręcz przeciwnie powinien się obawiać tego, co czyhało na nich w cieniu. Nie żeby miał teraz wybór pozostania w dalszej nieświadomości. Amara bowiem patrzyła na nich tak, jak nauczyciel patrzy na ucznia zanim wypowie ważne informacje z oczekiwaniem zapamiętania ich na resztę życia.
Henry więc, chcąc nie chcąc, wraz z pozostałymi czekał, aż kobieta przemówi. Nie zawiódł się. Po chwili twardy głos Amary wypełnił pomieszczenie, a oni wsłuchali się w jej donośne słowa.
— Mężczyzna, z którym wasz przyjaciel podróżuje, nazywa się Stephen — rozpoczęła. — Możemy uznać, że jest w waszym wieku. Może i jest młody, ale do niedawna to właśnie on miał przewodzić naszą watahą. Jednak w ostatnim momencie ceremonia została przerwana i wyszły na jaw rzeczy, których żaden z nas się nie spodziewał.
— Jakie rzeczy? — ponagliła Susanne, marszcząc przy tym czoło.
Amara wymieniła z nią poważne spojrzenie. Szczerze mówiąc, o całej sytuacji mówiło jej się ciężko. Samo wspomnienie makabrycznych zdarzeń, zdegradowania Stephena przez ciotkę, napawało ją swego rodzaju rozgoryczeniem. Wiedziała, że świat Stephena się w tym momencie zawalił. Nie dość, że stracił matkę oraz ukochaną, to jeszcze nie mógł spełnić tego, czego im obiecał. Stanąć na czele watahy i wznieść swych braci na szczyt.
W tym wszystkim okrutne było to, że Stephenowi wmawiano od najmłodszych lat, jak ważną ma rolę do spełnienia. Jak ważnym jest symbolem dla wielu nawet starszych wilków. Długo bowiem czekano na dziedzica, na syna, który mógłby sprawować rządy.
A teraz to wszystko przepadło. Wszystkie lata przygotowań oraz przysiąg. Dziś nic już nie było takie samo. Tylko więcej wrogów i sekretów czaiło się dookoła nich. Amara sama próbowała odnaleźć się w tym nowym świecie. Ale co by się nie działo, nie zamierzała odwrócić się plecami do Stephena. Esmeralda nigdy by jej tego nie wybaczyła.
— Wyszło na jaw, że lata temu napojono Stephena krwią niemowlęcia. Tym niemowlęciem był właśnie Aaron.
— Dlaczego ktoś miałby zrobić coś tak okropnego? — krzyknęła z przerażeniem Odetta. Sama myśl, że jakieś inne dziecko miało pić krew drugiego, było co najmniej obrzydliwe. Ten, kto to zrobił, jej zdaniem, musiał być potworem. Poza tym jak to musiało wyglądać? Czy Aarona za dziecka zraniono?
Amara nie odpowiedziała od razu, przywołując wspomnienie zmarłej Esmeraldy. Kobieta była jej mentorką, zaufaną przyjaciółką, ale nie potrafiła tak samo jak pozostali pojąć, dlaczego miałby zrobić coś takiego. Co nią kierowało? Dlaczego utworzyła więź wilka z człowiekiem? Dlaczego wplątała w to własnego syna?
Czyżby nie wiedziała, z czym to się wiąże?
Gdybyś tu tylko była Esmeraldo, pomyślała żałośnie kobieta. Tak bardzo chciałby wiedzieć.
— Nie wiem — westchnęła w końcu Amara. — A przynajmniej nie wiem, dlaczego chciał zawrzeć więź pomiędzy nimi. Ta osoba już nie żyje, więc nie możemy uzyskać odpowiedzi, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
— Co to znaczy ta więź? — zaciekawił się Mark. Na jego twarzy powstał grymas, który oznaczał skupienie. Amara przeniosła na niego swoje zielone ślepia, konfrontując się z poważną postawą murzyna. — Przez wypicie krwi złączono ich magicznie, czy coś w tym stylu?
Amara miała ochotę się uśmiechnąć. Nie była odizolowana całkowicie od ludzkiego życia, nawet miała przyjemność obejrzenia kilku filmów, kiedy ostali w mieście. Tak samo popularne książki nie były jej obce. Rozumiała więc, co miał na myśli chłopak, mówiąc magicznie. Albo jakie obrazy utworzył w swojej głowie. Z tymże cała sprawa wyglądała znacznie inaczej i zapewne mocno odbiegała od spekulacji nastolatków.
— To trudne do wyjaśnienia — zaczęła Amara raz jeszcze — ponieważ to nie tylko chodzi o napojenie. I nie, nie jest wcale magiczne. Nie potrafimy to do końca wyjaśnić, aczkolwiek bardziej powiedziałabym, że to brutalny proces. Stephen jest uzależniony w pewien sposób od waszego przyjaciela. Czuje jego emocje jak swoje własne, a wilcze instynkty cały czas są do chłopaka dostrojone. Gdyby coś mu się stało, nie potrafiłby żyć bez niego.
— Coś jak wpojenie w „Zmierzchu" — szepnął w nikłym rozbawieniu Henry, szturchając łokciem Susanne w bok.
Susanne natychmiast spojrzała na niego spod byka.
— To nie jest śmieszne — skwitowała ostro, na co blondyn skrzywił się. Niemniej faktycznie rozbawienie odeszło z jego oblicza. Ponownie skupił się na wilczycy, która nadal stała wyprostowana tuż przed nimi.
— Istotnie — orzekła z przygnębieniem, bardziej do siebie niż chcąc skarcić Marka — nie ma w tym nic zabawnego. Szczególnie, że powstanie takiej więzi również dla nas jest sporym zaskoczeniem. Rzadko się słyszy o połączeniu w ten sposób wilków, już nie wspominając, że coś takiego wydarzyło się pomiędzy człowiekiem a wilkiem. Jeszcze do niedawna powiedziałabym, że jest to niemożliwe.
— Prawdę mówiąc — dodała — nie byłam świadkiem, żeby ktokolwiek się na to zdecydował. Jedynie stare opowieści mówią o rzeczywistych więziach. Długoletnie małżeństwa wymieniały wzajemne ugryzienia i łączyły się. Tutaj, przypuszczam, obaj byli jednak za mali, by Stephen mógł ugryź Aarona. Dlatego użyto samej krwi niemowlęcia, zapewne kilka kropel, które Stephen wypił wraz z mlekiem matki. I jakimś sposobem jego wilk przyswoił więź.
— Przyswoił? — powtórzył Henry ze zmarszczonym czołem. — To znaczy, że mógł tego nie zrobić?
Amara nikle skinęła głową.
— Nie wiem za dużo na ten temat. Ale zwykle nasze ugryzienia tak naprawdę nie sprawiają, że wiążemy się z kimkolwiek. Przykładowo, gdybym ugryzła któregoś z was, nic by się nie wydarzyło. Tutaj jednak... wilk Stephena rzeczywiście stworzył więź, trudno jednak mi orzec, dlaczego tak się stało.
— Powiedziałaś, że ceremonia została przerwana — przypomniała cicho Odi, nieśmiało przystając z nogi na nogę. — Z powodu tego, że się dowiedzieliście o więzi, tak?
— Tak — przyznała Amara oschle. — Uznano, że więź osłabia Stephena i ostatecznie wybrano ponownie jego ciotkę, aby ta stanęła na czele watahy. Stephen musiał usunąć się w cień. I tutaj właśnie rodzą się przyczyny moich i mojej watahy problemów. Wszystko wskazuje na to, że wróg zbliża się do osady. Potężny wróg, który dawno nie był na tych ziemiach. Teraz jednak coś go przygnało tutaj i zapewne zamierza się osiedlić kosztem naszych braci i sióstr. Obawiam się, że może być też sprawcą śmierci Cooperów. Jeśli faktycznie tak jest, nie mam dobrych przeczuć.
— Wcześniej sądziliśmy, że to Terry, ale... — mruknęła znacznie ciszej. Potem niemniej na sekundę zamilkła, uświadamiając sobie, że dzieciaki nie mogły wiedzieć kto to taki. — Terry to Alfa, z którym od kilku lat jesteśmy pogrążeni w otwartej wojnie. Tak, jak jednak powiedziałam, nie sądzę, by on był przyczyną tej rzezi.
— Dlaczego nie sądzisz?
Ponieważ Alfa Selene nie mówi całej prawdy — od razu w duchu przyznała przed samą sobą z nutą goryczy. Jej nozdrza rozszerzyły się, a kły mimowolnie wysunęły, mimo że nastolatkowie nie mogli tego zobaczyć. Amara zresztą szybko się opanowała i jeśli jakikolwiek mięsień na licu jej się poruszył, chwilę później przybrała równie idealną maskę spokoju, co wcześniej.
Przypomniała sobie swoje ostatnie spotkanie z zaufanymi strażnikami. I to, czego się dowiedzieli.
— To Czarny Kieł — powiedziała Ludmiła w pośpiechu. — Szykujemy się na wojnę z Czarnym Kłem.
— Dlaczego tak sądzisz? — zapytała Amara ostrożnie.
— Podsłuchaliśmy rozmowę pomiędzy Alfą Selene a strażnikiem. Odnaleziono zwłoki Terry'ego, wszystko wskazuje, że syn Esmeraldy go dopadł — wtrącił Val. — Alfa Selene nie jest z tego powodu zadowolona. Stephen zniknął, a to oznacza, że w każdej chwili może wrócić. Myślę, że nadal czuje się zagrożona. Jednak odstawia to na drugi plan, ponieważ wciąż szykuje się na wojnę, którą zamierza wygrać.
— A jeśli Terry nie żyje — przyswoiła Amara — to faktycznie znaczy, że to nie z nim będziemy walczyć.
— Mam swoich zaufanych ludzi, którzy udzielają mi dobrych rad — wreszcie znowu odezwała się, odpowiadając na zadane pytanie. — Dowiedzieli się, że nasza Alfa nie jest z nami całkowicie szczera. I to nie Terry stanowi zagrożenie, a Czarny Kieł. Stąd moje przypuszczenia, że istotnie to on stoi za śmiercią wielu osób. Czy to rodziców Aarona, czy moich własnych towarzyszy. Jego sfora po cichu wybija nas wszystkich.
— Więc dlaczego jesteś z nami, a nie ze swoją watahą? — Susanne szybko połączyła kropki. Głęboko zastanowiła się nad obecnością Amary oraz tym, co dotychczas się od niej dowiedzieli. — Nie powinnaś bronić swoich terenów wraz z nimi?
Amara nikle uśmiechnęła się. Chociaż w jej oczach nie szło znaleźć iskry rozbawienia, raczej spokój oraz ostrożność.
— Wataha Wilczego Kła jest największą oraz najpotężniejszą ze wszystkich watah. Jest też najbardziej brutalną. Zabijają bez skrupułów, gorzej niż zwierzęta. Do tej pory panowali na wschodzie i nie przenosili granic dalej, a jednak teraz coś sprawiło, że ruszyli w naszą stronę. Jeśli przyjdzie nam z nimi walczyć, wszyscy umrzemy, a ulice Soundside City zaleje krew. Jednak... jednak myślę, że istnieje dla nas nadzieja. Czarny Kieł zdaje się ścigać Stephena, a z moich doświadczeń wynika, że jeśli usilnie próbujesz kogoś zabić, to oznacza, że się tego kogoś boisz.
— Więc taki jest twój plan? — domyślił się Henry, sprawiając, że reszta również zainteresowała się tym, co ma do powiedzenia. Oni jeszcze nie rozumieli, do czego zmierzała Amara. — Utrzymać przy życiu Stephena?
— Tak — oznajmiła twardo. — Myślę, że póki alfa jeszcze dycha, na razie otwarcie nie zaatakują. Do tej pory jedynie zabijali w cieniu. Polują też na Aarona, próbując brudnych sztuczek. Dlatego wspomniałam, że potrzebuję waszej pomocy, a wy mojej. W pewnym sensie jesteście celem, ponieważ znacie Aarona i w dodatku węszycie. Być może uda nam się was ocalić i przy okazji dowiedzieć, czemu Czarny Kieł tak usilnie pragnie zatopić zęby w gardle Stephena.
— Powiedziałaś też, że ty już jesteś przegraną sprawą — wtrącił tym razem Mark.
Amara była zadowolona. Tak bowiem jak sądziła, nastolatkowie okazali się dobrymi słuchaczami.
— Odeszłam z watahy i z tego powodu Alfa Selene uzna mnie za zdrajczynię. Niebawem członkowie watahy mnie znajdą i wykonają egzekucję — wyjaśniła gorzkim tonem, choć nie czuła lęku. Pogodziła się ze swoim losem. Wiedziała, co robi i jakie jest ryzyko, odnajdując dzieciaków. Jakie jest też prawo. Nie mogła tak po prostu mieszać ludzi w sprawy wilków. Tak samo jak przed wojną, nie mogła uciekać z granic lasu bez powiadomienia kogokolwiek. Selene zresztą nie potrzebowała wielu powodów, by móc wreszcie ją dopaść. I musiała być z tego faktu niezmiernie zadowolona. Albo będzie, ponieważ prawdopodobnie jeszcze nie zauważyła zniknięcia strażniczki.
— Nie przeciwstawisz się temu? — oburzyła się cicho Odetta, przysuwając o krok bliżej Amary, jakby chciała jej dotknąć w geście zaniepokojenia. Jednakże szybko, rozumiejąc co robi, zastygła gwałtownie i dłonią, którą wyciągała w jej stronę, zamiast tego poprawiła rękaw swojej kurtki. — Nie będziesz walczyć?
— To są moi bracia i siostry — odrzekła wyważonym tonem wojowniczka. — Kogokolwiek przywódczyni nie wyśle, zawsze będzie to ktoś, przed kim nie będę wstanie się bronić. Wie, że wolę umrzeć, niż zabić kogoś, kto jest mi bliski.
***
Selene siedziała przy stole i piła gorące zioła, z nostalgią myśląc o przeszłości. Niemalże mogła zobaczyć niczym żywą, postać siostry, która znajdowała się naprzeciwko niej z dwuletnim brzdącem na kolanach. O czymś rozmawiały, ale słowa pozostawały dla Seleny niezrozumiałe, ponieważ wciąż zerkała na to dziecię, które wprawiało ją w przerażenie.
Te niewinne, zielone oczyska. To zachwycone spojrzenie w kierunku matki, gdy chłeptał jej mleko. Miał dopiero dwa lata, ale już czuła zapach alfy w pomieszczeniu. Zapach, który napawał ją obrzydzeniem.
Potężny. Woń unosiła się i wsiąkała w skórę Esmeraldy, brudząc ją swoimi feromonami. Nawet teraz miała przemożną chęć klęknięcia i oddania szacunku temu przeklętemu bachorowi. Tym bardziej mdłości się nasiliły. Jeszcze chwilę, a miała wrażenie, że nie wygra ze ściśniętym żołądkiem.
Esme siedziała prawie naga, ale wciąż bez skrępowania. Posiadała tylko chustę, która oplatała jej nogi i nic więcej. Selene jednak nie uznała tego za niekomfortowe czy niepokojące, ponieważ wilkołaki traktowały nagość jako coś normalnego. Dlatego nie to było przyczyną tego, że nieoczekiwanie zastygła, a coś zgoła innego.
W oka mgnieniu jej źrenice się zwęziły, gdy ujrzała, jak z fiolki spływa po piersi kilka czerwonych kropel. A potem w szoku zobaczyła jak mały wilk chłepcze to wraz z mlekiem matki, jakby był zachwycony smakiem mieszanki szkarłatu z bielą.
Esmeralda po chwili zadarła śmiało podbródek i z uśmiechem spojrzała w oczy siostry. Wiedziała, że ta ją obserwuje.
— Słyszałaś, co powiedziałam? — zapytała, przechylając głowę.
Selene jednak nie zdążyła odpowiedzieć, próbując przyswoić, czego była przed chwilą świadkiem. Ten zapach... to musiała być krew. Krew... człowieka.
— Zapytałam, czy chcesz poznać sekret?
Selene zmrużyła powieki, nie do końca pojmując, co dokładnie usłyszała. Kąciki ust Esme niemniej nadal unosiły się z zadowoleniem.
— Tak — mruknęła cicho — chcę, siostro.
Kobieta wyrwała się z sideł przeszłości i zamrugała raz jeszcze. Po chwili obraz zniknął, zamiast sylwetki siostry trwało tylko puste krzesło. Był wieczór, a przez uchylone okno wpadał chłód nocy, aczkolwiek skóra Selene pozostawała twarda i odporna na mróz, mimo że dziwnym trafem właśnie teraz ciarki przeszły jej po ciele. Czasami... nie, często od czasu śmierci Esme ta nawiedzała jej myśli. Wspomnienia sprzed laty zalewały umysł Seleny bezustannie. Pamiętała, jak małe biegały po nieznanych lasach, jak szukały schronienia w jaskiniach. Selene była o sześć lat człowieczych starsza od niej i to ona zapewniała bezpieczeństwo im obu, bo tego właśnie oczekiwała matka.
Twoim obowiązkiem jest chronić Esme, Selene. Rozumiesz?
Esme była młodsza, łagodniejsza i bardziej naiwna. A przynajmniej tak o niej myślała Selene. Momentami naprawdę irytowała ją swoją osobą. Niemniej, wykonywała rozkazy matki. I ukrywała przed wszystkimi swoją nienawiść oraz odrazę.
Teraz jednak nie mogła powiedzieć, że w pewien sposób nie tęskni. Śmierć siostry odcisnęła na niej swego rodzaju piętno. I, szczerze mówiąc, wolałaby, żeby to jej siostrzeniec tego dnia zginął, niż właśnie ona.
Stephen, pieprzony Stephen, pomyślała, raz jeszcze biorąc gorzki łyk herbaty, zmora wszystkich moich koszmarów. Odkąd się narodził, Selene modliła się do różnych bóstw, aby utonął w rzece, gdy mamka go obmywała.
Tamtego dnia jednak Esme podzieliła się z nią tajemnicą, która uradowała Selene jak nic innego.
To krew człowieka. Związałam ich ze sobą.
— O tak — mruknęła do siebie, przełykając gorącą ciecz w ustach. — Związałaś ich ze sobą, a mi dałaś przewagę. Od tamtej pory miewam same słodkie sny, moja mała Esme.
***
Ta cisza wyjątkowo nie podobała się Stephenowi. Chociaż zdecydowanie powinien się cieszyć, bo jeszcze do niedawna tylko o tym marzył. Ale teraz, teraz przyprawiała go o ciarki. Głowa zaczynała mu pulsować, wilk drapał, jakby chciał go ukarać. I ten cholerny ból... Jeszcze w życiu czegoś takiego nie czuł.
Ostatecznie nie mógł w dalszym razie prowadzić pojazdu. Dłonie zaczęły mu się trząść, niczym u pijaka i pomimo tego, że zaciskał knykcie, niemal wyrywając kierownicę pojazdu, to nie przyniosło upragnionych rezultatów. Pogorszało się z każdą kolejną sekundą. Chcąc nie chcąc, zjechał gwałtownie na pobocze.
Wziął głęboki oddech w płuca, a po chwili go wypuścił. Aaron z boku nadal nie reagował, wpatrując się w próżnie przeszklonymi oczami.
— Kurwa, przestań! — krzyknął nagle, chwytając się za skroń, a potem boleśnie uderzając w szybę okna od swojej strony. Rysa natychmiast przyozdobiła szkło, które tylko cudem nie roztrzaskało się w drobny mak.
Aaron nie posłał mu spojrzenia. Jedynie wzdrygnął się, podkulił kolana i nadal pozostał odcięty od świata.
Stephen miał wrażenie, że jest tylko gorzej. Jakby właśnie umierał, jakby raz jeszcze rzucono mu w twarz, że Evelyn już z nim nie ma. Jakby widział matkę na łożu śmierci.
Musiał coś z tym zrobić, cokolwiek.
Oparł głowę o ramiona, a potem ze zmarszczką pomiędzy brwiami i przez zgrzyt zębów powiedział:
— Nienawidzę tego, że nie potrafiłem ich ocalić, naprawdę... kurewsko chciałem. Nie zdążyłem. A dla twojego, kurwa, pocieszenia powiem, że mi również zamordowali matkę oraz kobietę, którą — Stephen chciał powiedzieć kochałem, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. W tym momencie jego wilk oddany był tylko temu dzieciakowi i jakiekolwiek inne myśli, czy słowa o poprzedniej partnerce, mogły go jedynie poddenerwować bardziej. Stephen nie miał sił znów walczyć ze swoją drugą naturą. Czuł się przez to chory i słaby, ponieważ zwykle wilki żyły w zgodzie ze swoimi wcieleniami. Do momentu spotkania Aarona nie sądził, że będzie musiał rozdzielać siebie na dwie części — wilka i człowieka. A gdyby wataha Terry'ego go teraz zobaczyła... cóż, nie zamierzał do tego dopuścić. Nikt nie mógł go takiego widzieć. To by go doszczętnie zrujnowało. Już zresztą wystarczająco został zhańbiony przez ciotkę, przez co świadomość kolejnego upokorzenia napawała go odrazą. — ...która była dla mnie kimś ważnym.
Stephen podniósł głowę, by w odbiciu zobaczyć twarz Aarona. Ich oczy się spotkały, a Stephen ujrzał łzy, które bezwolnie spływały po licu chłopaka. Nie było przy tym żadnego dźwięku, jedynie dostrzegł zaczerwieniony nos, z którego też wydobywała się przeźroczysta wydzielina.
Kaptur na głowie Aarona opadł mocniej, jakby próbował go pochłonąć.
Stephen westchnął, jego dłoń automatycznie opadła na ramię chłopaka, a potem przesunęła się dalej, chwytając przez ubranie szyję nastolatka. Gwałtownie przysunął go do siebie, więc Aaron nachylił się w oszołomieniu w jego stronę. Nos Stephena spoczął na gładkiej skórze krtani.
— Co... co robisz? — wychrypiał Cooper. W pierwszym odruchu chciał się wyrwać, jednak siła Stephena mu na to nie pozwoliła. Oddech starszego przyjemnie rozgrzewał bladą tkankę, a dotyk palił.
— Tak pocieszamy małe wilki, gdy są smutne — odparł sucho Stephen.
Aaron już otwierał usta, by coś krzyknąć, by powiedzieć mu, żeby się odpieprzył. Jednak był zmęczony. Cholernie zmęczony wszystkimi rzeczami, które się wydarzyły i czuł się przez nie bezsilny. Miał wrażenie, że już nie miał nikogo na tym świecie.
Więc obecność Stephena była, mimo wszystko, kojąca. Jego duszący zapach łagodził w jakiś zadziwiający sposób rozszarpane nerwy. Nadal lekko przemoczona bluza Stephena miała dość stęchłą woń, aczkolwiek sam materiał przyjemnie napierał na twarz Aarona. Zaczynał się powoli rozgrzewać.
Nie wiedział, co nim kierowało, ale pozwolił sobie na moment przymknąć mokre powieki. Poruszył się i oplótł rękoma także potężną sylwetkę. Powiedział sobie, że tak było po prostu wygodniej.
— Robiłeś to już wcześniej? — zapytał cicho Aaron, zastanawiając się jak Stephen musiał wyglądać przy małych wilkołakach. Może miał też swoje dzieci? Właściwie ta wizja nie przypadła mu do gustu. Smutek po rodzicach wywierał tyle bólu, że nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Po prostu zaakceptował kolejną falę mdłości, która podeszła mu do gardła.
— Nie — padła zimna odpowiedź. — Ale widziałem, jak robią to inne mamki.
— A twoja? Nie pocieszała cię w ten sposób? — interesował się dalej Aaron. Chciał zabić czymś myśli, czymkolwiek, co chociaż trochę złagodziłoby cierpienie, które — miał wrażenie — przejęło władze nad każdym jego calem. Ledwo oddychał.
— Jestem Alfą — mruknął Stephen i w tej samej chwili Aaron na chwilę zatrząsnął się, wyczuwając niespodziewany, mokry dotyk.
Stephen go polizał?
Nie zamierzał o to pytać, nawet teraz. Prawdopodobnie mu się wydawało. Tak, Stephen po prostu musiał mieć mokry nos po deszczu. Po prostu... wolał w to nie wnikać.
— Jestem Alfą — powtórzył — a to znaczy, że to ja mam się opiekować innymi. Nie na odwrót.
Aaron zmarszczył brwi. Na sekundę odchylił się, by móc spojrzeć na surowe oblicze Stephena, które jednak było dość młode. Nie widział na nim ani grama zmarszczek czy bruzd. Wyglądał prawie tak, jakby mógł z nim chodzić do liceum, chociaż, z tego co mówił i jak się wypowiadał, był znacznie starszy. Ponadto wyznaczono go na wodza.
— Ile tak właściwie masz lat?
Oczy Stephena rozszerzyły się w zaskoczeniu. Potem niemniej znów nałożył spokojną, opanowaną maskę na swoje przystojne lico. Jego zielone oczy nieznacznie pociemniały.
— Pięćdziesiąt wilczych lat.
Aaron zadumał się. Znał już na tyle Stephena, że nie umknęło mu słowo „wilczych". I domyślał się, że ta błahostka musiała mieć znaczenie. Zresztą wcześniej już wspomniał, że ich lata nie pokrywały się z latami, które liczyli ludzie. Co to więc znaczyło?
— A ludzkich?
Kącik ust Stephena nikle drgnął. Znowu się do niego nachylił, tym razem swobodniej błądząc po odchylonej szyi. Wydawało się, że nie tylko Aaron czuł ukojenie, bo Stephen zdawał się być całkowicie rozluźniony. A złość i gniew odeszły z jego zwykle wrogiej postawy. Zapach zaś, nawet Aaron poczuł, przybrał na sile.
— Jeden wasz rok to dwa i pół naszego. Mimo że starzejemy się wyłącznie do dwudziestego piątego roku to nasz umysł staje się dojrzalszy znacznie szybciej. Przez to ta zmiana.
— Poczekaj — chłopak zmieszał się, analizując słowa wilka. W myślach obliczał to, ale wynik zdawał się z niego kpić. — To znaczy, do cholery, że masz dwadzieścia lat i przez ten cały czas nazywałeś mnie gówniarzem?
— Jesteś dla mnie dzieciakiem — mruknął Stephen, jednocześnie potwierdzając zarzuty Aarona.
Chłopak zaś parsknął. Mimo że w oczach wciąż czaiły się łzy, a jego samopoczucie było bardziej niż chujowe, zdołał się zaśmiać. Może cicho i może dość histerycznie, ale jednak. Wilk Stephena natychmiast się przez to ożywił. Co zabawne, w tej samej chwili mężczyzna zauważył za szybą, że deszcz ustał. Na niebie pojawił się pierwszy przebłysk słońca.
Banał, skwitował w myślach prześmiewczo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top