ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

To jest prawdziwa przyjaźń — osłaniać innych nawet kosztem siebie.

Stefan Wyszyński

Okazało się, że w pokoju nie było prysznica, a zamiast tego Aaron po wejściu do łazienki zauważył starą wannę o pozłacanych nóżkach. Chociaż zdecydowanie nie narzekał; pomimo rdzy przy kranie czy lekkich zabrudzeń przy brzegu wanny jej widok naprawdę go ucieszył.

To pomieszczenie nie wydawało się ani trochę przestronne i nawet on sam ledwo się tutaj poruszał. Po lewej stronie znajdował się przekrzywiony zlew, nad nim zadarte lustro, a kilka centymetrów dalej sedes. W momencie rozbierania się na kafelkach dostrzegł sporej ilości grzyb, aczkolwiek starał się go zignorować.

Na całe szczęście mieli w Niebiańskiej Przystani ciepłą wodę. Poczekał więc aż wanna zapełni się do połowy, a potem wszedł do środka. Był wymarznięty, dlatego zanurzył się we wrzątku z niemałą ulgą. Jako że ze sobą mieli tylko mydło, bez żadnej gąbki, mył się po prostu dłońmi. Włosy też zmoczył, pomimo braku szamponu. Szczoteczkę wraz z pastą wzięli ze sobą, więc chociaż to nie stanowiło problemu.

Właściwie nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie miał spięte mięśnie, dopóki nie zanurzył się w wodzie. Dopiero teraz mięśnie się rozluźniły, a umysł choć trochę odetchnął od natłoku myśli. Być może na ten pozorny relaks wpływ miała także atmosfera motelu niczym z lat osiemdziesiątych, albo świadomość, że Stephen nadal się krzątał za drzwiami. Mimowolnie wyłapywał cichy stukot jego kroków, błądzących tam i z powrotem.

Doszło do jego uszu także pukanie, które rozległo się parę sekund później. Nastała chwila ciszy, potem ponownie rozbrzmiał jęk podłogi, świadczący o poruszeniu się wilkołaka. Usłyszał zgrzyt drzwi, Stephen powiedział coś, czego nie udało mu się wychwycić, a potem zamknął drzwi raz jeszcze, ponieważ huk był na tyle donośny, że nawet woda w wannie zawibrowała.

Aaron mógł się założyć, że przyszło ich jedzenie. Nie wiedział, czy Stephen zamawiał z motelu, jeśli w ogóle taką usługę oferowali, czy po prostu przyszedł dostawca z jakieś okolicznej pizzerii. Na dobrą sprawę nie miało to żadnego znaczenia.

Jedyne co się teraz liczyło, to to, że był głodny. Jego brzuch się z nim zgodził, bo jak na zawołanie zaburczał. I raczej przekąski ze stacji paliw by go nie zadowoliły, więc tym bardziej cieszył się, że przyjdzie mu zjeść coś bardziej treściwego.

Zapewne mógłby się moczyć godzinami, ale miał z tyłu głowy, że wilkołak na niego czeka. Dlatego z ociąganiem po dwudziestu minutach wyszedł z wanny, wycierając się hotelowym ręcznikiem. Trzymał się nadziei, że ktoś jednak wyparł go przed ich przybyciem.

Już nachylał się, aby wyciągnąć korek z wanny, ale właśnie wtedy usłyszał donośny głos, dobiegający zza zamkniętych drzwi:

— Nie spuszczaj, wejdę po tobie.

To zaskoczyło Aarona, ponieważ Stephen jeszcze nawet nie wszedł do łazienki, a mimo to wiedział, że nie mieli prysznica. Jego wilczy słuch naprawdę musiał być niezawodny. Prawdopodobnie wyłapywał nawet szum wody czy szelest ręcznika.

Aaron przebrał się w czyste ciuchy — świeżą koszulkę Stephena, jego czarne dresy oraz bokserki, które wydawały się o rozmiar za duże. Jednak o tym ostatnim starał się nie myśleć, ponieważ mógłby nabawić się kompleksów.

Uchylił drzwi, od razu zauważając Stephena siedzącego na łóżku. Jego twarz osnuwało żółte światło żyrandola, nadając mu tym samym powagi. Mężczyzna zdawał się pogrążony w myślach, ale kiedy Aaron wszedł, ocknął się i skierował wzrok na niego.

— Woda jest już zimna — uprzedził Cooper, zamykając pospiesznie usta, by nie dodać, że również brudna.

Stephen wzruszył tylko ramionami.

— Nie ma to dla mnie znaczenia — odparł, zaraz potem wskazując na stolik, gdzie w reklamówce czekało zawinięte w folię jedzenie. — Zjedz coś.

— A ty? — zaciekawił się Aaron, faktycznie zastanawiając się, czy wilkołak głodował od kilku godzin. A może przed wyjazdem upolował jakąś zwierzynę?

— Przed chwilą zjadłem, reszta jest dla ciebie — odparł, kierując się do łazienki. Nadal był tylko w bokserkach, więc Aaron widział jego napięte mięśnie pleców oraz grube uda. I tyłek, który zdecydowanie mógłby być reklamą najnowszej kolekcji Calvina Kleina. Musiał się skarcić, ponieważ sam nie wyglądał gorzej. Miał tak samo wyrzeźbione mięśnie brzucha i na pewno nie był wiotki. Niestety, Stephen przerastał go o głowę. No i... zdawał się o kilka cali większy. W barkach, udach, czy w innych częściach ciała. Może nie aż tak drastycznie, ale jednak.

Nie wiedział, skąd wzięły się te dziwne myśli, ale szybko zmienił ich tor, skupiając się zamiast tego na posiłku. Zerknął do reklamówki, chwycił zapakowane jedzenie i odwinął folię aluminiową. Pod przykryciem ujrzał hamburgera oraz frytki. Zapach fast foodów był przyjemny, ponadto zauważył też zwinięte papierki po Stephenie. Niemal się zaśmiał, widząc aż trzy zgniecione kulki. Czy naprawdę wilkołak był tak głodny?

Aaron jadł, od czasu do czasu zerkając przez okno, przez które mógł zobaczyć ciemne ulice Dallonstone. To miasto naprawdę wydawało się spokojnym miejscem. Nawet teraz tylko koty czy psy przechadzały się chodnikiem. Póki co żadnych ludzi, oprócz recepcjonistki w holu, nie zobaczył ani na ulicy w pobliżu motelu, ani w samym budynku. Na pewno jednak obok nich ktoś wynajmował pokój, ponieważ słyszał, dobiegające z stamtąd, chichoty.

Wreszcie skończył jeść i ogarnęła go złość na siebie, że wcześniej umył zęby, bo teraz znowu czuł niesmak w ustach. Nie chciało mu się jednak czekać aż Stephen wyjdzie z łazienki, dlatego odpuścił sobie ponowne użeranie się z pastą oraz szczoteczką i, zamiast tego, wsunął się pod kołdrę z cichym, zadowolonym jękiem. O dziwo pachniała przyjemnie i w dotyku była całkiem miękka. Wydawała się też ciepła, dlatego bez zastanowienia opatulił się nią po brzegi. W drodze do Dallonstone okropnie wymarzł.

Już prawie przysnął, kiedy nagle skrzypnęły drzwi i mignęła mu naga klata piersiowa. Dopiero potem łóżko się ugięło, a futro musnęło twarzy. Aaron otworzył w zirytowaniu powieki, czując oddech wilka na ustach. Wilk przenikał go swoim bystrym wzrokiem.

Nie minęła chwila, kiedy błysnęły kły. Stephen chwycił skrawek pierzyny w zęby i w połowie ją z niego ściągnął. Chłopak chciał zapytać, co właściwie wyprawia, ale nie zdążył, bo w tym samym momencie ciężar wilka spoczął na nim całkowicie. Pysk zagłębił się w jego szyi.

Jest za gorąco — usłyszał w swojej głosie ochrypły głos bruneta i wzdrygnął się, ponieważ zapomniał, że może się z nim komunikować.

— Mi było zimno — odparł Aaron niemal mechanicznie, byle tylko nie zgodzić się z wilkołakiem. Przewrócił też oczami, chociaż jego dłoń jakimś cudem samoczynnie dotknęła sierści Stephena. Palce zagłębiły się w futrze, głaszcząc ten gruby, srebrny korzuch.

Dlatego cię ogrzewam — wyjaśnił Stephen niemalże obojętnym tonem. — Kołdra do tego nie jest potrzebna.

— To też wilcze matki robią dla swoich dzieci? — zadrwił Aaron, ponownie przymykając powieki. Głowę zatopił w poduszce, pozwalając mokremu nosowi wilkołaka drażnić jego skórę. To było niemal zabawne, gdy pomyślał, że wystarczyło jedno ugryzienie wilkołaka, a mógłby go zabić. Co dziwne, nie czuł lęku. Gdyby Stephen chciał, już dawno by się go pozbył. Poza tym jego wilcza postawa znowu okazywała się znacznie przyjaźniejsza od ludzkiej. A może tylko Aaron ją tak odbierał, trudno było mu powiedzieć.

Nie — natychmiast odpowiedział wilk, po czym naprostował: — Nie dla dzieci, dla partnerów.

Nim zastanowił się nad tymi słowami, sen już nadszedł. Ciemność zamknęła go w przyjemnym kokonie. Była tylko ulga, pośród powstałej ciszy i woni lasu.

***

Z samego rana obudził go ciężar. Ciężar ludzkiego ciała, który go dusił. Aaron ocknął się i wtedy zobaczyć nagą sylwetkę Stephena, który — nie wiadomo kiedy — przemienił się znowu w człowieka. Spał błogo, a jego twarz zdawała się być znacznie młodsza. Ostre linie zmiękły, niezmącone żadnym stresem czy zmartwieniem. Aaron przez zapatrzył się na miękkie oblicze Stephena.

Sekundy mijały, a serce Coopera biło coraz głośniej. Zaczynał być coraz bardziej świadomy ich wzajemnej bliskości, tego, że kołdra, która ich dotąd oddzielała, teraz leżała w nogach łóżka i w efekcie spocona skóra przylegała do siebie nawzajem. A co najgorsze, dłoń wilkołaka zaborczo ściskała jego biodro, podczas gdy udo wciskało się w pachwinę. Dodatkowo te doznania zostały wzbogacone o poranne drewno. Nic więc dziwnego, że bał się poruszyć, czując, że końcówka penisa napiera na te twarde mięśnie. Chociaż przynajmniej miał na sobie bokserki, czego o wilkołaku nie można było powiedzieć. Męskość Stephena wrzynała się mu w brzuch i Aaron miał wrażenie, że wyczuwa każdą większą żyłę.

Oby tylko Stephen się nie obudził — pomyślał i w tym samym momencie odkrył, że jego prośby nie zostały wysłuchane. Stephen poruszył się, zmarszczył nos, a potem jego powieki uniosły się, ukazując tęczówki zabarwione czerwienią.

Stephen nad nim zastygł, a szorstkość powróciła na jego twarz. Aaronowi natychmiast zaszumiało w uszach, a serce zaczęło bić tak głośno, że brzmiało jakby przebiegł maraton. Świadomość wilczego słuchu wprowadziła go w błędne koło i tym bardziej się zaniepokoił. Stephen na pewno nie przeoczył pulsu dudniącego pod skórą.

Trwał jednak nieporuszony. Jego oczy nadal płonęły istnym ogniem. Przypuszczał, że wilk właśnie toczył walkę w swojej głowie. Nawet wyglądał, jakby powstrzymywał się przed warkotem.

Może był zły, pomyślał Aaron, oblizując przy tym nerwowo wargi.

To był błąd. Źrenice wilkołaka nagle zwęziły się. Stephen przypominał teraz nastroszone, gotowe do ataku zwierzę. Przyglądał się Aaronowi, jakby chciał się na niego rzucić.

Cooper nie potrafił zrozumieć, co takiego zrobił, że wprowadził go w ten agresywny stan. Czy naprawdę tak oddziaływała na niego własna nagość? A może był wzburzony półtwardym penisem, który tworzył się w bokserkach Aarona?

— Śmierdzisz... — niespodziewanie wychrypiał wilkołak. Aaron wzdrygnął się, słysząc ostry ton mężczyzny.

Stephen poruszył się nad nim. Łóżko zatrzeszczało z powodu ich ciężaru, a Cooper poczuł, że brunet mocniej do niego przylega.

—...podnieceniem — dokończył wilkołak z cichym warkotem. Nachylił się tuż nad jego ustami, jakby... Aaron nie dowiedział się, co miało się wydarzyć, ponieważ głowa Stephena odwróciła się w stronę drzwi, prowadzących do korytarza. Ogień zaginął na rzecz zwykłej zieleni. Potem usłyszeli pukanie.

Stephen, jakby nigdy nic, wstał. Nagi jak go matka natura stworzyła.

— Chyba nie chcesz... — Aaron odezwał się, dając mu sygnał własnym spojrzeniem, które obscenicznie objęło jego całą posturę. Następnie zerknął na drzwi. Stephen przez krótki czas mu się przyglądał, ignorując kolejną próbę pukania. Ale zrozumiał, ponieważ sekundy później poruszył się i założył pierwsze lepsze bokserki, które wyciągnął z torby. Dopiero wtedy otworzył.

Stephen musiał spuścić wzrok, ponieważ zamiast dorosłej osoby, przed nim stało dziecko. Być może dziesięcioletni gówniarz w zbyt dużej koszuli i spodenkach, które także wyglądały na o dwa rozmiary za duże. Chłopiec o kanciastej buzi zadarł podbródek i z powagą podał mu zwiniętą kartkę.

— Rita przysyła pozdrowienia — oznajmił cicho, a gdy Stephen chwycił zwitek, schylił głowę, po czym wycofał się z powrotem w mrok korytarza. Stephen zamknął za nim drzwi, już czytając to, co zawierał przekazany mu, niechlujny list.

— Co tam masz? — zapytał Aaron, również wychodząc z łóżka i ubierając się w coś więcej niż bieliznę. Przez krótki moment miał dziwnie uczucie, jakby wzrok Stephena zsunął w dół na jego nadal lekko twardego członka. Może jednak tylko mu się wydawało. Nie chciał o tym myśleć, tak jak nie chciał zagłębiać się w to, co przed chwilą miało miejsce, nim dzieciak zakłócił ich poranek.

— Rita znalazła Powiernika — wyjaśnił sucho. Bruzda pomiędzy brwiami mogła sugerować, że zawzięcie analizuje z czym wiąże się ta informacja.

— To chyba dobrze, prawda? — zapytał Aaron, zapinając bluzę aż po szyję. Odkąd Stephen z niego zszedł, chłód pokoju natychmiast w niego uderzył. Nadal było przerażająco zimno.

— To zależy — zauważył roztropnie Stephen, mając odległe spojrzenie — od tego, co nam powie.

— Rozumiem — potaknął Aaron.

Stephen wtedy drgnął, przywrócony do rzeczywistości. Znowu na niego zerknął, choć bardziej klarownie. Teraz skupiał na nastolatku całą swoją uwagę.

— Ubiorę się i pójdę rozejrzeć po okolicy, kupię nam coś zdrowszego na śniadanie, a ty możesz w tym czasie pooglądać telewizję czy pogrzebać w telefonie — zawyrokował.

Aaron nie przejął się tym, że Stephen nie pytał go o zdanie, a raczej wydawał rozkaz, ponieważ już do tego przywykł. Podłapał jednak coś zgoła innego.

— Pogrzebać w telefonie?

Stephen skinął głową, po czym podszedł do fotela, gdzie zostawił przerzucone o oparcie spodnie. To właśnie z ich kieszeni wyciągnął smartfon Aarona. Rzucił go w stronę Coopera, a on odruchowo chwycił urządzenie, nie ukrywając przy tym swojego zaskoczenia.

— Jest twój — zaznaczył niezobowiązująco Stephen. — Już i tak o wszystkim wiesz, więc bez różnicy czy będziesz do kogoś dzwonił. Tylko rób to z głową, nie chcemy by ktoś niepowołany zauważył wiadomości z zaświatów.

— Mogę zadzwonić do przyjaciół? — spytał Aaron, aby upewnić się, czy dobrze zrozumiał. Chociaż wilkołak właśnie to zasugerował, Aaron nie do końca potrafił uwierzyć w usłyszane słowa.

Stephen wzruszył ramionami.

— I tak już wiedzą — skwitował.

***

Po takim czasie dziwnie się czuł, dzwoniąc do przyjaciół i wiedząc, że ma na to przyzwolenie.

Pomimo tego dłonie mu drżały. Nie wierzył, że niecały miesiąc temu prowadził zwykłe, nastoletnie życie; grał w piłkę nożną, chodził do szkoły, palił trawkę w przerwach na lekcje. Te wspomnienia zdawały się teraz na tyle odległe, że wydawały się należeć do kogoś innego.

— Halo — szepnął Aaron, kiedy usłyszał oddech po drugiej stronie. — Nie obudziłem cię, prawda?

— Co? — Susanne wydusiła z siebie pytanie. Nie dziwił się, że była zaskoczona, ponieważ sam prawdopodobnie nie mógłby uwierzyć, że po tylu dniach ciszy wreszcie się z nią skontaktował i to w taki sposób, jakby wcale nic niepokojącego w jego życiu się nie wydarzyło. Ale Su nie byłaby sobą, gdyby po sekundzie nie doszła do siebie i nie rzuciła śmielej: — Jest dziesiąta godzina, naprawdę sądzisz, że śpię o tej porze?

— Nie, raczej nie.

Zdołał się uśmiechnąć, ponieważ głos przyjaciółki ukoił jego nerwy i sprawił, że po raz pierwszy od dawna poczuł, że nie zwariował. Pewien ciężar z jego z barku zdawał się zdjęty.

— Masz teraz przerwę?

— Niezupełnie — zaprzeczyła Susanne. — Co prawda mieliśmy iść na zajęcia, ale mamy ważniejsze sprawy do załatwienia.

— Ważniejsze sprawy do załatwienia? — powtórzył Aaron, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.

— O tak — prychnęła dziewczyna, po czym szepnęła ostro: — Szykujemy się na wojnę.

— Wojnę? — Aaron wyprostował się na fotelu, natychmiast jego kąciki ust opadły w dół, a puls przyspieszył. — O czym ty, do cholery, mówisz, Su?

Susanne nie zdążyła jednak mu odpowiedzieć, ponieważ przerwały jej inne, przekrzykujące się wzajemnie głosy. Po chwili doszło do jego uszu donośne: „Czy to znowu Aaron?", a następnie usłyszał szmer szamoczącego się telefonu.

— Cześć, stary.

Znał aż za dobrze głos Henry'ego, dlatego od razu wiedział z kim rozmawia. W dodatku nawet mógł sobie zwizualizować jego zmartwiony wyraz twarzy, ponieważ w tym przywitaniu krył się niepokój. Aaron zresztą najlepiej wiedział, że w takich chwilach postawa aroganckiego dupka potrafiła odjeść w mgnieniu oka na rzecz nieśmiałości. W momencie, gdy poruszali poważne tematy, Henry nagle stawał się zupełnie inną osobą. Mniej arogancką oraz pewną siebie.

Co by nie mówić na przestrzeni lat ich więź mocno się zacieśniła. Stali się sobie bardzo bliscy i Aaron w tym memencie poczuł wdzięczność, że jeszcze oni mu pozostali. Oczy mu się zaszkliły na myśl, że to była teraz jedyna jego rodzina, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.

— Jak się trzymasz? Znaczy... na pewno gównianie. Przepraszam, A. Też za wczoraj, bo Su nie powinna ci tak tego przekazywać... Naprawdę żałuje...

— Nie, nie przepraszaj — przerwał mu Aaron. — Nic się nie stało. Cieszę się, że się dowiedziałem. I chyba... chyba gdzieś wewnętrznie czułem, że coś jest nie tak. Podświadomie wiedziałem, że moi rodzice...— Aaron odchrząknął, aby się nie rozkleić, ponieważ nie chciał przygnębiać bardziej Henry'ego i pozostałych. Do niedawna myśleli, że on również nie żyje, co tym bardziej musiało być dla nich przerażającym przeżyciem. — W każdym razie... czy Su coś przed chwilą mówiła o wojnie? To jakiś żart, prawda?

— Eee... nie do końca — mruknął Henry, a Aaron był pewien, że właśnie drapał się po swojej blond czuprynie. — Poznaliśmy Amarę, przyjaciółkę tego twojego wilkołaka.

— Wiecie o nim? — zdziwił się.

— O tak, naprawdę kolejna cholernie dziwna sprawa... Ale wracając do naszej nowej znajomej — kontynuował Henry — powiedziała nam, że w Soundside City już nie jest bezpiecznie. Przypuszcza, że niedługo zaatakuje druga wataha. I prawdopodobnie nie będzie ich obchodzić, czy są tutaj jacyś ludzie czy nie. Według jej słów przejmowanie terenów może być dość morderczym zajęciem.

— Chcecie walczyć z wilkami? — Aaron obruszył się. To była chyba najgłupsza rzecz, którą dane było mu usłyszeć w przeciągu tego tygodnia. Już nawet słowa Stephena przy tym bledły.

— Nie pozwolimy odebrać nam naszego miasta — odparł z mocą Henry. — Poza tym na razie jedynie się do tego przygotowujemy. A przynajmniej taki mamy plan.

Aaron zignorował łagodny śmiech, który miał za zadanie go rozproszyć. Potrafił czytać między wersami i nie całkiem uwierzył w rozbawienie Henry'ego. Znał go, więc wiedział, że ten chce przed nim coś ukryć. Aaron tym razem nie zamierzał ignorować własnych przeczuć, dlatego poruszył wątek, o którym prawdopodobnie myśleli, że nie wie, rzucając głucho:

— Chcą mnie dopaść. — Przymknął powieki, zmęczony tym wszystkim. — Henry, jeśli jesteście przez mnie w niebezpieczeństwie, lepiej się ukryjcie to...

— Przestań. — Nagle usłyszał inny głos. O dziwo całkiem solidny jak na Odettę, która zwykle mawiała tak cicho, że czasami trudno było ją usłyszeć. — Nie przejmuj się nami. Zresztą wątpimy, żeby faktycznie dopadli nas w ramach ciebie. A nawet jeśli... nie obchodzi nas to.

— Od, dziękuję, ale... ale nie mogę stracić kolejnych bliskich mi osób — niemrawo oznajmił Aaron. Przy tych słowach ból rozlał się po jego klatce piersiowej, sprawiając dyskomfort.

— Nie stracisz nas — wtrącił Mark, którego z trudem dosłyszał, nim ten przyłożył telefon do ucha.

— Umiemy o siebie zadbać — zapewnił. — I myślę, że Amara nie szkoliłaby nas, gdyby naprawdę nie mieli szans. A uwierz mi, że to naprawdę solidna babka. Ma więcej mięśni niż ja, kiedy ćwiczyłem boks.

Aaron zaśmiał się na te słowa, przypominając sobie formę Marka. W tamtym okresie Mark wyglądał niczym mutant z X-menów przez sterydy, których używał za namową nowych kolegów. Na całe szczęście namówili go by je odstawił, a także odciął się od toksycznego środowiska bokserów Soundside City. Potem już wszystko wróciło na prawidłowe tory.

— I tak, jak Henry wspomniał — kontynuował Mark, tym razem poważniejszym tonem — nie będziemy patrzeć na upadek Soundside. Nie zamierzamy też udawać, że nic się nie dzieje i chować głowy w piasek. Jeśli mamy szanse walczyć o nas, ciebie czy nawet twoich zmarłych rodziców to będziemy, rozumiesz? Jesteśmy w tym razem, kolego. Cokolwiek by się nie działo.

Aaron nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Czuł, że usta zaczęły mu drżeć ze wzruszenia.

— Kocham was — szepnął.

— My też cię kochamy, A — zapewniła Susanne, ponownie przejmując słuchawkę. — No i powiedz temu swojemu wilkołakowi, żeby się pospieszył i wracał do Soundside, jak tylko załatwicie swoje sprawy. Amara wspomniała, że to groźna bestia.

— Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo — przyznał chłopak, otrząsając się z natłoku emocji. Głos miał już pewniejszy, a usta lekko wygięte w półuśmiechu. — Jest Alfą.

— Amara też o tym mówiła — oznajmiła dziewczyna. — Chociaż, oprócz przywództwa, jakie daje mu to profity? Facet ma wielkiego kutasa i węzeł jak w magnach Odi?

— Su! — Aarona dobył żałosny jęk Marka, sugerujący, że to ostatnie, o czym ten chciał usłyszeć. Cooper szczerze podzielał to zdanie.

— Nie wiem i wolę nie sprawdzać — skrzywił się na samo wyobrażenie męskości Stephena.

— Zawsze mogę to zrobić za ciebie — mruknęła Susanne, zapewne w ten sposób chcąc sprawić, by już nie myślał o śmierci rodziców i o tym, że nawet nie mógł być na ich pogrzebie... — Jest przystojny?

Aaron przypomniał sobie twarz oraz sylwetkę bruneta i nie mógł zaprzeczyć, że jest przystojny. Bardzo przystojny. Ponadto wilkołak samym spojrzeniem zielonych oczu mógł przyprawić o zawał serca.

— Obawiam się, że gardzi rasą ludzką, więc może być ci ciężko podbić jego wilcze serce — przyznał.

— Zły wilk — sapnęła udawanie. — Podoba mi się to.... szkoda, że jest zajęty.

— Zajęty? Przez kogo? — palnął Aaron, marszcząc brwi w zdezorientowaniu.

— Ciebie — odpowiedziała Susanne spokojnie, chociaż brzmiała jednocześnie, jakby bała się zagłębić w temat ze względu na Aarona. — Amara mówiła o waszej więzi. Wiesz o niej, prawda? I nie palnęłam kolejnej gafy?

— Nie rozmawialiśmy o tym otwarcie — rzucił Aaron, opierając czoło o zimną szybę. Przy okazji rozmowy zerkał na ulicę, by zobaczyć czy czasem Stephen już nie wracał. — Ale wyłapałem trochę z tego, co sam od czasu do czasu mówił. Dalej jednak nie wiem na czym to dokładnie polega, choć z racji tego, że nie jest do mnie przyjacielsko nastawiony, nie sądzę, żeby to było romantyczne uczucie. No i... wątpię, żeby był gejem. Miał wcześniej kobietę, którą mu zabito.

— Przykre — szepnęła Susanne, po czym dodała w zmieszaniu — Ale po słowach Amary myślałam, że... że to właśnie jest coś takiego. W sensie... romantycznego.

— Nie... nie sądzę... — odparł niepewnie Aaron, przygryzając nerwowo wargi.

Nie mogło tak być, prawda? Prawda...?

Z powodu tych nagle rodzących się wątpliwości i własnego zamieszenia, zdecydował, że zmieni temat:

— A właściwie, gdzie teraz jesteście?

— Jedziemy na ranczo rodziców Marka — odpowiedziała Su, na co od razu Aaron przypomniał sobie, jak spędzali tam lato. To ranczo znajdowało się na obrzeżach Soundside City, choć nie tam, gdzie domek letniskowy Stephena, a po drugiej stronie. — Amara także ma do nas wkrótce dołączyć. O, właśnie dojeżdżamy!

— Ok. To nie będę wam już przeszkadzał.

— Nigdy nie przeszkadzasz — zapewniła Su. — Odezwij się później czy wszystko u ciebie w porządku.

— To samo z wami — dodał Aaron. — Pa, Su.

Rozłączył się, zaraz potem przykładając telefon do piersi. To było na pewien sposób orzeźwiające doświadczenie. I dodało mu sił. Świadomość, że przyjaciele, pomimo swojej własnej żałoby, nie pogrążyli się w całkowitym smutku, a działali, sprawiła, że Aaron również zamierzał iść w ich ślady. Rozpacz oraz brak chęci do życia w niczym by mu nie pomogły na ten moment, zamiast tego swoim smutkiem rozczarowałby matkę i ojca. Bo oni na pewno pragnęliby, żeby wziął się w garść. Dlatego odetchnął raz, potem drugi, a następnie skierował swoje kroki do łazienki.

Musiał umyć twarz, zęby, uczesać włosy. Następnie planował zaczekać na Stephena.

***

To nie powinno się zdarzyć, stwierdził Stephen, stojąc w kolejce w małej, okolicznej restauracji i myśląc o poranku. Do tej pory nie zdarzyło mu się przemienić z powrotem w człowieka bez swojej kontroli. Być może jego druga natura była tak odurzona zapachem i zrelaksowana, że bezwolnie wilk w nim zechciał zawłaszczyć sobie chłopaka również w tej wersji. Albo coś równie popieprzonego. Stephen nie do końca rozumiał swojego wilka.

— Co dla pana? — Miły starzec przy ladzie uśmiechnął się do niego, gdy kobieta przed nim w końcu odeszła, dopuszczając go tym samym do reszty blatu i tablicy z menu.

— Jedną kawę, butelkę wody i — Stephen spojrzał na wypieki za kloszem — dziesięć croissantów.

Ostatnim razem, gdy je jadł, naprawdę mu smakowały. Chociaż zwykle żywił się czymś zgoła bardziej mięsnym, dziś z samego rana nie zamierzał kupować krwistego steka, bo mógłby odstraszyć Aarona. Chociaż... nie powinno go to obchodzić.

— Dziesięć? — powtórzył starzec, mrugając dwukrotnie, jakby nie dosłyszał. Albo myślał, że źle zrozumiał.

Stephen miał ochotę warknąć. Dlatego nienawidził ludzi — byli tak bardzo nachalni i zachowywali się, jakby mieli prawo pytać o cokolwiek. Stephen jednak stwierdził, że nie pozwoli poddać się agresji. Już z rana poniosły go emocje, kiedy poczuł duszący zapach podniecenia blondyna.

Ale cóż się dziwić, skoro Aaron pachniał cholernie brudno, a ich bliskość sprawiła to, że obudziły się pragnienia jego wilka. Czuł wtedy, że jego tęczówki przybrały ognistą barwę, ponieważ Alfa w nim stał się krwiożerczy. Chciał się domagać tego, co jego. Chciał Aarona, chciał poczuć na języku jego smak, z rozkoszą wgryźć się w jego odsłonięte gardło. Stephen nie byłby tak przejęty, gdyby odczuł jedynie mordercze zapędy, ale w istocie wilk w nim wydawał się daleki od tego. Raczej pragnął dzieciaka naznaczać swoją spermą. A to... cóż, to sprawiało, że miał mdłości, chociaż nie tak intensywne jak powinien mieć.

Przypuszczalnie zaczynał się do tego przyzwyczajać. Jak również do samego Aarona. Jego zapachu, pulsu, który non stop rozbrzmiewał mu w uszach. I twarzy... twarzy, która z każdym dniem wydawała się jakoś bardziej atrakcyjna.

— Mam dużą rodzinę — rzucił krótko Stephen, nie siląc się na uprzejmości. Chciał tylko kupić te pieprzone rogale, by móc stąd odejść. Szczególnie, że widział, iż jakaś kobieta ze stołu przy rogu rzuca mu jawne spojrzenia.

Na całe szczęście starzec już nic więcej do niego nie zagadał. Po prostu podał mu zapakowane croissanty z wodą oraz kawą i wziął pieniądze, które mu się należały. Na tym jednak wspomniane szczęście się skończyło, bo nie zdołał wyminąć kobiety.

Jej dłoń chwyciła go za nadgarstek, a przynajmniej miała taki zamiar, bo w ostatniej chwili Stephen się odsunął, przewidując ruch kobiety. Zatrzymał się. Znudzonym wzrokiem objął nieznajomą, która z nogą zarzuconą na nogę siedziała przy stoliku z filiżanką herbaty. Wydała się być zdumiona jego niespodziewanym unikiem, ale usta zamknęła już po sekundzie, uśmiechając się miło. Była dość ładna, a szczególną uwagę przykuwały usta, ponieważ były duże i zostły zabarwione ostrą, czerwoną szminką. Miała też długie, brązowe loki, które owlekały całą jej rumianą twarz.

Ale Stephen był daleki od podziwu. Po pierwsze, naprawdę gardził ludźmi i tym, że tak naprawdę jedyne, co mogła na chwilę obecną od niego chcieć, to przelotny seks. Nie znali się, przyciągnął jej wzrok, bo był dla niej atrakcyjny, a to znaczyło, że podświadomie chciała, żeby nadział ją na swojego kutasa. Nie sądził jednak by to nawet przeżyła. Zbyt krucha na brutalne traktowanie, raczej preferowałaby waniliowy seks, z kolei kopulacja wilkołaków bywała znacznie ostrzejsza. Stephen rzadko się powstrzymywał. Jako że Evelyn była również wilkołakiem, mógł się wyszaleć, nie przejmując pozorami delikatności. W dodatku przed Evelyn miał jedynie kobiety wilki. One wszystkie cechowały się mocną skórą, na której rzadko pojawiały się siniaki. Bo nienaturalnie szybko się goiły.

Po drugie — ludzka szatynka nie mogła mu dać tego, czego chciał. Stephen nie bawił się w jednonocne, niezobowiązujące przygody, choćby z wilkołakami. To nie było bowiem w ich naturze, wilki zwykle pragnęły stałych relacji. Poczucia przywiązania. Dlatego kiedyś marzył o gromadce dzieci z Evelyn, nowym domu, który wybudowałby dla nich własnymi rękoma. Ta wizja jednak przepadła wraz z jej śmiercią. Na domieszkę jedyne czego teraz pragnął jego wilk, nie mógł dostać. A to coś znajdowało się kilka przecznic dalej, miało twarz nastolatka i niewyparzony język.

— Jestem Jessica — przedstawiła się, wyciągając do niego dłoń. — Musisz być nowy, bo wcześniej...

— Nie obchodzi mnie to — oznajmił szorstko Stephen, nie podając dłoni, a zamiast tego wznawiając kroku. Nie miał czasu na bezsensowne dialogi z kimkolwiek. Szczególnie, że miał na głowie swój lud i dzieciaka, z którym był związany.

Gówno go więc obchodziło życie tej zasranej kobiety i tego, czego od niego chciała. Na dobrą sprawę nawet nie miała prawa się do niego odezwać. Za tę zniewagę mógłby ją zabić. I zrobiłby to... zrobiłby to na pewno, gdyby nie miał tak dobrej samokontroli.

Dlatego jedynie wyszedł, nie oglądając się za siebie.       

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top