ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Są osoby, które się pamięta, i osoby, o których się śni.
Carlos Ruiz Zafón
Aaron nadal nie mógł uwierzyć w wiadomość, którą trzymał w drżących dłoniach. Jego palce nadal lekko podrygiwały, a wzrok błądził po startych literach i zgniecionym papierze. Tekst czasami był mniej czytelny, a czasami — kiedy uliczne światło wpadało do wnętrza samochodu — znowu widział wyraźne pismo matki. Miał przez to dziwne wrażenie, że czuje jej namacalną obecność. I to było więcej niż mógł sobie zamarzyć. Przypuszczał, że już nigdy nie będzie wstanie wyczuć jej ciepła, zobaczyć radosnego uśmiechu czy usłyszeć miękkiego matczynego tonu, ale teraz wydawało mu się, że Layla Cooper siedzi na tylnym siedzeniu auta, jadąc wraz z nimi i również śledzi wzrokiem mijane domy czy pobliskie puby. A jednak nie odważył się zerknąć we wstecznie lusterko, ponieważ bał się, że ta iluzja odejdzie zbyt szybko.
— Skąd wiedziałeś? — zapytał nagle, przerywając ciszę pomiędzy nim a Stephenem. W pierwszej chwili wilkołak nie odpowiedział, jedynie mrużąc powieki i ostro manewrując kierownicą, by wjechać w kolejną, przyciemnioną uliczkę. Dopiero po kilku sekundach zdecydował się jednak przemówić, przez co jego szorstki ton rozbrzmiał wśród dźwięków pracującego silnika.
— To miasto to ostatnie miejsce, które trzymało ją z poprzednim życiem — mruknął Stephen, wzruszywszy niedbale ramionami. — Miałem więc przeczucie, że to tutaj zdecydowała się zostawić swój dorobek. Niegdyś kościoły często spełniały funkcje zbrojowni, a niektóre, jak ten, do dzisiaj są zaopatrzone. Pomimo pokoju, ludzie wolą zachować ostrożność i pozostać przygotowanymi na każdą ewentualność.
— Rozumiem — odparł Aaron, opierając głowę o szybę. Wzrok miał zamglony i lekko nieobecny. Stephen nie zamierzał jednak pytać, o czym teraz myśli, ponieważ jego instynkt podpowiadał mu, że chłopaka dręczy przeszłość. Być może więc, tak jak i jego nawiedzały Evelyn oraz Emseralda, tak Aaron dostrzegał pośród cieni nocy swoich zmarłych rodziców. Dla chłopaka jednak musiało to być jeszcze gorsze i okrutniejsze doświadczenie. Stephena uczono o śmierci od samych narodzin, uczono walki i przetrwania, godzenia się ze stratą... wpajano mu zew zemsty. Dla Aarona ten świat jednak składał się z prostych elementów. Nie było w nim krwi ani przemocy. Zamiast tego istniały spokój oraz beztroska — a obie te rzeczy okazały się dla niego okrutnie kłamliwe.
Aaron, Stephen zerknął na niego kątem oka, mimo wszystko jednak był silny. I po tym, czego się dowiedział, człowiek zaimponował mu jeszcze bardziej. Oto przecież w tym ciele istniał potomek Łowcy, a Stephen miał szczerą nadzieję, że to niebawem ujrzy. Nie lubił bowiem słabości, cenił zaś odwagę oraz potęgę. Liczył, że wewnętrzne instynkty, które wybrały Aarona, wcale się co do niego nie pomyliły. Powoli zaczynał sądzić, że może faktycznie tak było.
Z tą myślą Stephen wjechał na nierówny, błotnisty teren za Dallonstone. Samochód mijał lasy i łąki, koła auta brodziły w mokrawej ziemi. Aaron w tym czasie usnął, a Stephen wyjątkowo pozwolił mu na odpoczynek.
A przynajmniej dopóki nie zatrzymali się przed opustoszałym terenem, którego ogrodzenie stanowiły drewniane, przegniłe deski. W tle widać było straty pomost wraz z rozległym jeziorem. Słońce z kolei powoli wznosiło się na niebie, a jego promienie zabarwiły wodę na czerwono.
Stephen przekręcił kluczyk w stacyjce, po czym wyszedł na zewnątrz, brutalnie trzaskając drzwiami. Nie zdziwił się, kiedy Aaron wzdrygnął się i gwałtownie przebudził, ponieważ właśnie taki chciał uzyskać efekt. Chłopak też natychmiast odnalazł za szybą jego ponaglające spojrzenie. Pomimo wszystko zrozumiał przesłanie i — ziewnąwszy — również otworzył drzwi auta.
Zimno niemal natychmiast uderzyło w jego ciało, przez co odruchowo dłonie schował do kieszeni bluzy, byle tylko bardziej się rozgrzać. O tej godzinie temperatura musiała wynosić nie więcej niż czternaście stopni Celsjusza. Żałował, że także nie posiadał wilczych zdolności, takich jak Stephen, który w odróżnieniu od niego, stał nieporuszony z bezczelnym uśmieszkiem na wąskich ustach.
— Za chwilę się rozgrzejesz — zapewnił go, po czym ruszył w teren. Aaron z uniesioną brwią patrzył, jak przeskakuje belki i wchodzi na, według jego przypuszczeń, wybieg.
Aaron, chcąc nie chcąc, poszedł w jego ślady i także przeszedł przez belki. Gdy zaś stanął już po drugiej stronie, przy Stephenie, odezwał się z niemałym zaciekawieniem w głosie, rozglądając się na boki:
— Co tutaj właściwie robimy?
Aaron dopiero teraz zauważył, że Stephen wziął ze sobą również miecz, który do niedawna leżał w bagażniku. Teraz jednak miał go u boku, doczepiony u pasa. Aaron nie miał za grosz pojęcia, kiedy zdążył go chwycić, ponieważ nie zauważył jak obchodził samochód od tyłu. Chociaż, jak teraz pomyślał, musiał to uczynić przed jego obudzeniem.
— Mówiłem ci już — oświadczył Stephen, nagle rzucając w jego stronę ciężką stal. Aaron tylko cudem pochwycił ostrze, nim ta zetknęła się z mokrą trawą. — Będę cię szkolił.
— Już teraz? — zdziwił się Aaron, patrząc zarazem na wschód słońca, jak i na Stephena. Szczerze mówiąc, nie uśmiechało mu się to, szczególnie w takich warunkach. Nie dość, że było cholernie chłodno, to jeszcze wilgotnawo. Przez zimne powietrze ciekło mu z nosa i mógł sobie tylko wyobrazić jaki był zaczerwieniony.
— Najważniejsze, żebyś chociaż umiał się obronić, gdy wrócimy do Soundside City — wyjaśnił Stephen, poważniejąc. — Nie zrobię z ciebie mistrza szermierki w tak krótkim czasie, ale nie zamierzam pozwolić, żebyś pozostawał bezbronny. Nie wiemy, co nas czeka.
— Ok — mruknął niepewnie Aaron, przechylając głowę. — Tylko nie rozumiem, dlaczego zabrałeś nas aż tutaj? To cholerne odludzie.
— Właśnie o to chodzi — przyznał drugi mężczyzna, robiąc kilka kroków ku niemu. Teraz był na wyciągnięcie ręki blondyna i gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością znaleźć się jeszcze bliżej. Wbrew oczekiwaniom jedynie chwycił za swoją koszulkę, po czym podciągnął ją sprawnie do góry.
Oczom Coopera ukazała się nienaturalnie wyrzeźbiona, naga klatka piersiowa, którą otuliły promienie ciepłego słońca. Aaron zdumiony zamarł, patrząc jak Stephen nie poprzestaje na tym — zaraz po górnej części ubioru, spodnie i bielizna także wylądowały na ziemi. A nagi Stephen śmiało uśmiechnął się do niego, zanim jego ciało nie zaczęło formować się w potężną, groźną bestię. To był szybki proces, aczkolwiek nadal wyglądał na obrzydliwie bolesny, a przynajmniej dla nastolatka.
W każdym razie już po chwili ogromny wilk patrzył na niego swoimi zielonymi, intensywnymi tęczówkami. Aaron zapewne jeszcze kilka dni temu drżałby w strachu, ale teraz miał ochotę wyciągnąć rękę i zanurzyć knykcie w tym srebrnym, lśniącym futrze. Oczywiście nie zrobił tego, bo znając Stephena, mógł być w nastroju do gryzenia. A Aaron, co by nie mówić, nie chciał tracić jakiejkolwiek kończyny. Tym bardziej palców.
— Czy to nie jest nie fair? Nie będziesz miał, jak się bronić — zauważył Aaron, na co wilk niemal natychmiast prychnął. Wydawało się, że nawet w swojej wilczej formie Stephen z niego szydzi. I wcale się nie pomylił, ponieważ w głowie niczym echo usłyszał jego szorstki, ale równie przyprawiający o ciarki głos:
Będą cię atakować jako wilki, nie ludzie.
Wilkołak ostrożnie okrążył go, a Aaron mimowolnie naprężył się, wyczuwając dziwną, nieprzyjemną aurę. Stephen wcale nie wyglądał jakby to były tylko ćwiczenia. Jego źrenice groźnie zwężały się przy każdym głębszym oddechu blondyna, a to go naprawdę zaniepokoiło.
Tym gorzej dla ciebie, dzieciaku.
Wilk poruszył się. Aaron dostrzegł przebłysk białych, nienaturalnie ostrych kłów, gdy wilk zawarczał, a potem rzucił się. Skok nie był jednak aż tak silny, by go zwalić z nóg. W ostatniej chwili udało mu się cofnąć i uniknąć rozszarpania. Nie wątpił niemniej, że właśnie taki był zamiar Stephena. Wcale nie chciał go powalić. Jeszcze.
Jesteśmy szybsi — oznajmił, znowu nacierając i prawie przy tym gryząc jego kostkę. Cooper choć się przestraszył, nie odważył się zamachnąć mieczem. Właściwie to bał się, że faktycznie uszkodzi wilkołaka. — Potężniejsi. I silniejsi.
Ponownie doskoczył, a Aaron potknął się o wystający głaz. Mimowolnie upuścił miecz, kiedy jego tyłek spotkał się z mokrym podłożem. Wilk nie czekał jednak aż zdąży się podnieść, zamiast tego w oka mgnieniu znalazł się tuż nad nim i przywarł do niego swoim wielkim, ciepłym cielskiem.
Chłopak odruchowo przymknął powieki, czekając na wbicie się szponów albo kłów w odkryte części ciała.
Minęła jednak jedna sekunda, potem druga i nic się nie wydarzyło. A gdy otworzył oczy, natychmiast powitał czerwone przebłyski pragnienia. Wilk patrzył się na niego tak, jakby chciał go pożreć.
Tyle że to nie było zabójcze pragnienie. Tkwiła w nim głównie nuta pożądania, która również sprawiła, że Aaron instynktownie rozluźnił napięte ciało. Strach odszedł, chociaż adrenalina wciąż buzowała w jego żyłach z powodu przyspieszonego bicia serca. Ta bliskość nie tyle co była niewygodna, ale nawet pod postacią wilka lekko go otumaniała.
Powinieneś błagać mnie o litość — oświadczył z lekką irytacją Stephen, jednocześnie przechylając z fascynacją wilczy łeb. Niemniej nie brzmiał jakby naprawdę był zirytowany.
— Wolę żebyś tak pozostał, bo zrobiło się cieplej — powiedział Aaron, delikatnie wyginając kąciki warg. Mimo wszystko cała ta sytuacja istotnie go rozbawiła. Poza tym wcale nie żartował — Stephen grzał niczym piec. A jego futro było na tyle miękkie, że zaryzykował i wplótł w nie opuszki palców.
Jednak nie trwało to długo, nim usłyszał donośne, ostrzegawcze warknięcie, a potem nad nim wisiał znów Stephen w ludzkiej postaci. Jego muskularne ciało opadło na niego równie ciężkie, co te bestii. Ręce zaś natychmiast chwyciły dłonie Aarona, przyszpilając je tuż nad głową do mokrej ziemi.
— Nie drażnij mnie — oznajmił wilkołak, lekko się poruszając. Jego penis stwardniał, co nawet przez jeansy Aaron odczuł. Nie żeby się skarżył, właściwie pozostawał daleki od tego, ponieważ w duchu triumfował. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie miał taki wpływ na drugiego mężczyznę. I — przede wszystkim — że i mu będzie się to podobać.
— Przecież nic nie robię — zaprzeczył arogancko Aaron, drżąc, ponieważ zaczynał moknąć od wilgoci. Jedynie nagie ciało Stephena trochę chroniło go od chłodu.
— Nie lubię kłamstw — wyznał neutralnie Stephen, unosząc jednak przy tym prawą brew. — I radziłbym ci się ich wystrzegać, bo twój tyłek może znowu boleć. A jako że nie jest w tym wprawiony — Stephen pochylił się i przyciszonym tonem szepnął prosto do jego ucha — przez najbliższy czas zalecałbym jednak wstrzemięźliwość.
Aaron już prawie miał na końcu języka wyniosłą obelgę, aczkolwiek wilkołak go uprzedził, podnosząc się i mówiąc:
— Wstawaj. Mój partner nie może być ofiarą na polu walki — stwierdził bez żadnej skruchy — więc im szybciej zajmiemy się naprawieniem tego, tym szybciej przejdziemy do przyjemniejszych czynności...
— Chciałbyś — rzucił pod nosem Aaron, chociaż nie łudził się, że Stephen tego nie dosłyszał, ponieważ trudno było oszukać wilczy słuch. Mimo wszystko Stephen niczego nie skomentował i poczekał w ciszy aż Aaron także podniesie się z ziemi.
— Chodź, pokażę ci jak masz trzymać za rękojeść — nakazał, już bez cienia rozbawienia w głosie.
Podniósł porzucony miecz, po czym podał go Aaronowi. Po chwili także okrążył chłopaka, aż stanął z tyłu niego po to, by móc razem z nim chwycić za trzonek.
— To jest przedłużenie twojego ramienia, więc musisz mieć solidny uścisk, ale jednak na tyle luźny, by płynnie móc manewrować ostrzem. Widzisz? — zapytał, prowadząc go łagodnie do rozmachu mieczem. — I nie bój się mnie zaatakować.
— A jeśli cię przypadkowo zranię? — zapytał Aaron, zmartwiony tą możliwością.
— To się nie stanie — zapewnił go Stephen bez żadnego zawahania. — Wychowałem się na polu treningowym i powalałem znacznie większych od siebie, więc uwierz mi, że możesz próbować zaatakować mnie bez żadnych obaw. Masz moje, że tak powiem — Stephen uśmiechnął się — pozwolenie.
Mimo zapewnień, Aaron nadal odczuwał lekki sceptycyzm. Nie czuł się komfortowo, mając w rękach morderczą stal i wiedząc, że drugi mężczyzna nie ma niczego do samoobrony. Jednakże postanowił zaufać Stephenowi, gdy ten ponownie przemienił się w wilka. Dlatego wziął głęboki oddech, dzięki czemu oczyścił umysł z irracjonalnego strachu.
Wreszcie zaatakował Stephena, ulegając swoim pragnieniom stania się łowcą, a nie ofiarą. Chciał pokazać, że nie jest tylko bezużytecznym dzieciakiem. Że może być przydatnym kompanem dla Stephena.
Byli w podobnym wieku, ale ponieważ ich życie całkiem się od siebie różniło, to też psychicznie Stephen zdawał się o wiele bardziej dojrzały. I pokazywał to całą swoją postawą, mową oraz czynami. A Aaron widząc w nim pewien autorytet, pragnął od niego uznania. Zresztą to uczucie było w pewien sposób wyzwalające — stawiało mu cel i odciągało od żałoby. Tak naprawdę nie miał już do czego wracać, bo przypuszczał, że nie potrafiłby się odnaleźć w poprzednim życiu, w którym nie istniały wilkołaki. Normalność na tę chwilę była jego największym strachem; bez rodziców nic nie mogłoby być takie same.
Poza tym jeszcze jedna rzecz dodawała mu determinacji — sama Lily Cooper, jego matka, która wierzyła, że kiedyś stanie się wojownikiem. Aaron, ze względu na pamięć o niej, chciał spełnić jej marzenie.
Dobrze — pochwalił wilkołak, kiedy Aaron agresywnie naparł na niego. Nie upuścił też stali. Trzymał ją mocno swoimi zimnymi, prawie że białymi przez chłód poranka, palcami. Jego usta trwały rozwarte, wdychając i wydychając rześkie powietrze. Para ulatywała z tych spierzchniętych warg, a zmęczenie dawało o sobie znać coraz wnikliwiej. Jednak nie ustępował, atakował nagminnie, pomimo że wilkołak płynnie unikał każdego ciosu, jakby nadal się z nim bawił. Chociaż tak jak u Aarona nie widać było na twarzy żadnego rozbawienia, tak i u Stephena ono nie występowało. Wydawał się dziwnie skupiony.
Walczyli godzinami. Aaron, przemoczony od potu, czuł się zmarznięty i wykończony. Jego mięśnie drżały, stopy pulsowały tępym bólem, a złość przenikała warstwy myśli. Był zirytowany swoimi niepowodzeniami. Acz nadal nie zamierzał odpuszczać, choć prawdopodobnie dzieliło go niewiele od omdlenia.
— Wystarczy.
Aaron zamarł, ponieważ nagle Stephen stanął przed nim w swoim ludzkim ciele. Blondyn jednak już wyprowadził cios, a Stephen bez żadnego trudu wykonał unik. Chwycił po tym go za nadgarstek, jakby tym samym chciał niemo powiedzieć: "Puść".
— Wystarczy — powtórzył raz jeszcze. — Nie ma sensu, żebyś mi omdlewał. Twoje ciało nie jest dostosowane do takiego wysiłku, więc odpuść. Będziemy mieli jeszcze okazje do ćwiczeń w Soundside.
Przynajmniej mam taką nadzieję — dodał w myślach Stephen, nie dzieląc się tym z Aaronem, żeby go nie zniechęcać. Nie sądził, żeby bitwa się rozpoczęła, jak tylko wrócą, ale także nie wykluczał takiej możliwości. Nie wiedział dokładnie co czeka ich po powrocie, czy Czarny Kieł już tam będzie, czy też dopiero zamierza zawitać. Chociaż nadal łudził się, że będą mieli jeszcze trochę czasu, aby Aaron mógł dołączyć do swoich przyjaciół na treningu i wraz z nimi rozpocząć szkolenie.
Stephen widział w nim bowiem wiele potencjału, tak jak to wspomniała sama Amara o dzieciakach. Na początku nie był co do tego pewny, ale po dzisiejszym dniu zmienił myślenie. Dostrzegł w nim przede wszystkim determinację. Oczywiście po czterech godzinach walki nie zmienił się w wojownika. Niemniej nie pozostawał bezbronny. Nie bał się walczyć, co było najważniejsze. I oswoił się też z ruchami wilkołaka, z jego szybkością oraz siłą. Mimo że nie potrafił im przeciwdziałać, na polu bitwy być może strach by go nie uziemił, a adrenalina w najlepszym razie pomogłaby przy uchowaniu życia.
Racjonalnie nie planował spuszczać Aarona z oczu, nawet po powrocie do Soundside City. Jednak mogli nie mieć tyle szczęścia i Stephen przygotowywał się mentalnie na każdą okoliczność.
Również szczerze żałował, że Aaron nie należał do ich sfory. Miał w sobie krew łowcy i niewykorzystanie tego potencjału od dziecka było dla wilkołaka czymś niezrozumiałym. Z drugiej strony słyszał wewnętrzny głos, który upominał go, że na pewno tym sposobem Layla Cooper chciała uchronić dzieciaka. Aczkolwiek dla niego nadal była to głupota...
Stephen ubrał się, gdy w tym czasie Aaron uspokajał się przy aucie. Wciąż niemrawo patrzył w dal, jakby cofał się do jakiś wspomnień. Trwał z założonymi rękami, już bez miecza, bo ten znów był przy Stephenie — nie pozwolił mu go z powrotem chwycić, choć miało się to zmienić, jak tylko znajdą się ponownie na terytorium Soundside City.
W końcu mężczyzna zapiął zamek w spodniach, po czym pochwycił leżące ostrze. Tym razem nie rzucił go do bagażnika, a na tylne siedzenie, by miecz pozostawał pod ręką. Aaron wszedł w tym czasie do auta, zapinając pas. Pot nadal perlił się na jego czole, a pod oczami malowały się cienie. Chociaż chłopak spał, gdy jechali w to miejsce, zdawało się, że to nie była odpowiednia ilość snu. Na oko Stephena powinien przespać się jeszcze trochę.
— Jedziemy do Soundside? — zapytał Aaron, gdy Stephen uruchomił silnik samochodu.
Wilkołak zaprzeczył, czekając aż auto się rozgrzeje. Włączył też ogrzewanie, bo Aaron trząsł się niczym liść po tym intensywnym treningu, który odbyli. Stephen miał też na uwadze, że chłopak mógł się rozchorować, dlatego spieszył się. Gorący prysznic oraz ciepły napój były zapewne czymś, co teraz blondyn najbardziej potrzebował.
— Jeszcze nie. Wystawię cię pod hotelem, musisz odpocząć — zawyrokował Stephen. Cooper z kolei nie ukrywał swojego zdziewania. Przeniósł wzrok na wilkołaka, przyglądając się jegu profilowi. Zadziwiające było to, że nawet po tylu godzinach Stephen nie wyglądał na ani trochę wyczerpanego. Dodatkowo prezentował się równie przystojnie, co zawsze.
I był irytująco nieporuszony.
— A ty, co będziesz robił?
— Muszę odwiedzić Ritę i powiedzieć jej, żeby zebrała sforę — odparł brunet bez żadnych dodatkowych komentarzy. Teraz nie wykrzesał z siebie ani krzty humoru. Raczej pozostawał swoją poważniejszą wersją, tą, która nastawiona była na konfrontację. A Aaron pomyślał, że chciałby poznać i tę stronę wilka. Chciał też wiedzieć, jaki Stephen był za dzieciaka, jak zachowywał się w otoczeniu swoich braci? Czy dbał o sforę? W gruncie rzeczy naprawdę mało o sobie wiedzieli. Pytanie jednak, czy mieli wystarczająco dużo czasu, aby to nadrobić?
Aaron chciałby powiedzieć, że tak, ale nie znał przyszłości.
— Podoba ci się ona? — wypalił Aaron, nawet nie rozumiejąc do końca, skąd przyszło mu w ogóle to pytanie do głowy i to w takim momencie. Być może chciał myśli zająć czymś innym, a wspomnienie o Ricie przyszło mu bezwolnie po usłyszeniu jej imienia. Pamiętał także jak na siebie patrzyli — Stephen i Rita. Wcześniej udawał przed sobą, że jest to dla niego bez znaczenia, ale teraz, po tym jak spał z wilkołakiem, emocje w nim wrzały.
— Kto? — podjął w zaskoczeniu Stephen, marszcząc czoło. Wyraźnie też nie sądził, że zboczą na ten temat.
— Rita — wyjaśnił Cooper, przygryzając dolną wargę. Spuścił też wzrok na drogę, by nie patrzeć bezpośrednio na wilkołaka. Jakimś sposobem speszył się, że o to zapytał. Nie żeby był nieśmiały, raczej zirytowany swoim niewyparzonym językiem.
— Przypomina mi moją poprzednią partnerkę — zdecydował się odpowiedzieć Stephen, choć lekko przytłumionym głosem. Jakby wiele go to kosztowało, żeby się przemóc i bez agresji w głosie odezwać do Aarona. — Evelyn miała podobną urodę.
— Więc ci się podoba — zawyrokował Aaron z prychnięciem.
— Czy to ma znaczenie? — Stephen nie zerknął na niego, a jego twarz nawet na ułamek sekundy nie zmieniła się. Maska trwała tam zupełnie nienaruszona. — Sam mówiłeś, że do seksu podchodzisz luźno.
— Kiedy niby o tym powiedziałem? — Nie to, żeby o tym nie myślał, ale Aaron był niemal pewny, że nie podzielił się swoimi wnioskami ze Stephenem.
— Jeszcze jak cię obserwowałem, coś takiego mówiłeś przyjaciołom — wyjawił brunet, nie przywiązując jednak nadmiernej wagi do całości. Wydawał się obojętny w tym momencie, a to tym bardziej niepokoiło Aarona. To była jakaś gra?
— To niegrzeczne podsłuchiwać czyjeś rozmowy — uszczypliwie zaznaczył Aaron, po czym jeszcze dodał: — I tak, ma to znaczenie. Nie zamierzam tolerować, jeśli będziesz pieprzył mnie i ją...
Cooper nagle podskoczył, czując dotyk na udzie. Dłoń Stephena mocnie go ścisnęła, przy czym uśmiech wpełznął na usta wilkołaka.
— Jesteś kurewsko zabawny — zawyrokował. — Dla twojego uspokojenia powiem, że raczej nie mam czasu na jakieś podwójne romanse. I to, że przypomina Evelyn nie znaczy, że nią jest. Evelyn była wyszkoloną zwiadowczynią, silną oraz pewną swego, a nie posłuszną żoną Alfy. Rita jest w tym względzie przeciwieństwem. Nie zamierzam także poznawać jej bliżej, choćbym się w jej osądzie mylił.
— Ale imponuje mi — dodał przekornie Stephen, wbijając mocniej paznokcie w udo Aarona — że coś przestawiło ci się w tej ładnej główce i stajesz się zaborczy.
— Nie pragnę cię — zapewnił Aaron buntowniczo.
Stephen oderwał spojrzenie od drogi i czerwonymi oczami zerknął na blondyna. Ich spojrzenia starły się w niemej potyczce.
— Nie? — podjął ponownie z jawną bezczelnością.
Aaron prychnął.
— Patrz na drogę — nakazał, odwracając wzrok w drugą stronę. Nie zamierzał już więcej nic mówić, póki nie dojadą do motelu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top