ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Każdy z ludzi urodził się królem, lecz większość umiera na wygnaniu.
Oscar Wilde
Nadal pragnął walczyć, ale był coraz słabszy, a jego wola przetrwania malała, gdy patrzył na twarze ludzi, których tak dobrze znał. Których do niedawna uważał za rodzinę i byłby wstanie oddać za nich życie. Dziś jego pobratymcy zwrócili się przeciwko niemu, a Stephen czuł na języku tylko smak goryczy. Nie szargał nim już gniew, lecz żal oraz poczucie zdrady.
Szedł niczym zwierzę na rzeź. Pchany przez żołnierskie ścierwa pod komendą ciotki, którzy szarpali łańcuchami, aby zadać mu jeszcze większy ból, jeszcze bardziej oszpecić jego nagie ciało. Eric, prawa ręka Selene, teraz już zmieniony w człowieka, nawet odważył się na niego splunąć.
To nie poruszyło Stephena. Właściwie miał wrażenie, że jest otępiały i jedyne na co teraz czeka, to na śmierć. Do tej pory miał pochyloną sylwetkę, głowę nisko spuszczoną w dół, aczkolwiek wystarczyło, że stopy dotknęły jego ziem, wyprostował się, nie chcąc by rzesze braci oraz sióstr ujrzało w nim poległego. Ofiarę. Dlatego Stephen ostatkiem sił szedł na przód, udając, że nadal jest kimś więcej, niż tylko zaszczutym psem.
Nie wszyscy w wiosce wyszli przed domy. Niektórzy zaglądali przez okna, a jeszcze inni stali po prostu lękliwie w drzwiach. Stephenowi trochę dodało to otuchy, ponieważ po twarzach widział, że ci ludzie nie byli uradowani. Bali się i współczuli mu, ale nie potrafili przerwać tej maskarady. Stephen się im nie dziwił, bowiem przecież to on powinien dbać o ich bezpieczeństwo, nie na odwrót. Dlatego wiedział, że zawiódł. Zawiódł wszystkich dookoła, swoją matkę, Evelyn oraz wielu, wielu innych. Być może nigdy nie powinien być Alfą, skoro okazał się tak bezwartościowy i słaby.
Czy tak właśnie miało się zakończyć jego życie? Będąc zniewolonym i ograbionym ze wszystkiego? Przez krótką chwilę nawet chciało mu się śmiać z własnej nędzy, ale bał się, że zamiast śmiechu z jego ust wydobyłby się jedynie krzyk rozpaczy. A najgorsze, co mogli mu w tym momencie zabrać, to była jeszcze godność. Być może nie miał jej zbyt wiele, ale chociaż chciał uchować te marne resztki.
Pomyślał też o Aaronie — jedynej osobie, której nie zdołali mu odebrać. I tylko ta świadomość utrzymywała go jeszcze przy życiu, ponieważ nie wyobrażał sobie by chłopak znowu pokutował za jego grzechy. Nie chciał, aby po raz kolejny zaznał poczucia straty i odrzucenia. Dlatego musiał to przetrwać, zignorować ból fizyczny, a nawet ten psychiczny, ten, który sprawiał, że jego wilk trząsł się w żałości pod skórą; wył głucho i błagał o uwolnienie. Stephen już się więc nie szarpał, już nie próbował zrzucić bolesnych łańcuchów ze swojej skóry, ponieważ to tylko rozrywało rany bardziej, niż był w stanie znieść w tym momencie. To był również powód, przez który uważał się za słabego i twierdził, że świat nie był mu nic winien, ani cienia sprawiedliwości. Stał się bowiem tym, czym najbardziej gardził.
W tym wszystkim starał się odrzucić brutalne wspomnienia nawiedzające jego umysł. Prześmiewczy ton ciotki, która złowieszczo szepnęła mu prosto do ucha, nadal rozbrzmiewał w jego uchu. Pamiętał ciepłe powietrze owiewające jego małżowinę i to jak zamarł, słysząc słowa, które były gorsze niż najostrzejszy nóż.
Jakie to uczucie zabić własnego ojca?
Stephen na moment przymknął powieki, starając się znowu odepchnąć od siebie ten okrutny głos. Już domyślał się prawdy, morderczej prawdy, którą skrywano przed nim latami.
Selene — stwierdził — była naprawdę dobrą aktorką.
Eric wepchnął go do klatki, nagiego i krwawiącego. Nie zdjęli z niego łańcuchów, jakby spodziewali się, że poluźnienie smyczy może zaowocować jego buntem. Być może mieli rację, choć Stephen nie zamierzał aktualnie walczyć. Nie zamierzał próbować uciekać, ponieważ był na to zbyt zmęczony. Opadł więc na kolana, nieczuły na otarcia kolan oraz ich tępe pulsowanie.
Klatkę, w której go zamknięto, skonstruowano z ostrych, metalowych pali i nie trzeba było być wybitnie inteligentnym, aby domyślić się, że specjalnie umieścili ją na środku wioski, aby każdy mógł zobaczyć jego żałosny stan.
Gdy tylko drzwi trzasnęły, upadł na zimną, twardą ziemię. Dobrze, że nie był człowiekiem, ponieważ już trząsłby się z mroźnego wiatru i kropel deszczu, które obmywały jego ciało z brudu i krwi. A co najzabawniejsze, to był jedyny dotyk, po raz pierwszy od paru godzin, pozbawiony bólu.
— Tyle lat czekałam, żeby cię takiego zobaczyć.
Stephen drgnął, ale nie podniósł głowy, by zmierzyć się z ciotką. Już na sam triumfujący ton głosu odczuł wzbierające w nim mdłości, chciało mu się rzygać i warczeć jednocześnie. Ale także rozdzierało mu to serce.
— Patrzyłam, jak dorastasz, z obawą, że możesz tak łatwo odebrać to, co jest mi przeznaczone. Ale ostatecznie to ja jestem Alfą, nie ty, Stephenie — głośno rzuciła, chwytając się krat, jakby za chwilę miała się do niego dostać. Choć tak naprawdę nie odważyła się otworzyć drzwi. Ani wejść do środka.
Stephen ostatecznie zmusił się, aby podnieść głowę. Łańcuchy zaciśnięte na szyi w tym nie pomogły, teraz napierając mocniej na krtań, tak, że słowa zdawały się niemrawe, a głos zachrypnięty, kiedy przemówił:
— Udawałaś, że ci na mnie zależy. Pomagałaś mi...
— Byłeś takim bystrym chłopcem, oczywiście, że ci pomagałam. Chciałam żebyś mi zaufał, bo zaufanie to bardzo cenna rzecz — uświadomiła go bezczelnie, odchodząc od więzienia na parę kroków. Jej bujne, czarne loki wiły się wokół jej twarzy niczym jadowite węże, a krwiste usta zdawały Stephenowi ciosy bez żadnego zawahania. Wtenczas oczy Selene błyszczały podekscytowaniem. Oto bowiem w końcu spełniła swój cel. Tyle czekała, aby zobaczyć tego potężnego wilka u swoich stóp... w błocie... pokonanego.
Jej senne marzenia wreszcie się ziściły.
— Zabiłaś ją, prawda? — zapytał Stephen pustym tonem. Jego lico było bez wyrazu, chociaż w duchu drżał. Spodziewał się, co usłyszy. Poskładał już wszystkie kawałki układanki w całość, ale to nie znaczyło, że usłyszenie potwierdzenia będzie dla niego łatwe. Wciąż łudził się, że może nie mieć racji, że może źle to wszystko zrozumiał. Selene jednak odgoniła to zwątpienie bardzo szybko, nie bacząc na jego uczucia.
— To była strata, którą musiałam ponieść — przyznała, jednocześnie marszcząc brwi na ułamek sekundy, jakby naprawdę żałowała, że musiała poświęcić własną siostrę dla swoich szczytnych celów. — Eric dopadł Esme. Nie mogła ci tego powiedzieć, bo zagroziłam, że nie będzie mogła cię pożegnać. Ona obiecała milczeć, a ja w ramach tego spełniłam jej ostatnią prośbę. Pożegnanie syna.
— Tych, których wysłałaś na poszukiwania... — zaczął Stephen, ale na sekundę przerwał, krztusząc się krwią, zastygłą w gardle. Potem zaczął raz jeszcze: — Tych, których wysłałaś na poszukiwania zwiadowców, to oni ich dopadli... ponieważ nigdy nikt nie zaginął, prawda?
— Oczywiście, że nie — przyznała Selene, jakby chwaliła go za tak szybkie rozumowanie. — Tak samo jak sfora Terry'ego nigdy pierwsza nie przekroczyła naszego terytorium, co zwiadowcy zaczęli pojmować, dlatego trzeba było się ich pozbyć. To my atakowaliśmy watahę Terry'ego. To my podbiliśmy ich ziemię. Oni... tylko uciekali, tchórze. Wysłałam więc kolejną grupę, która miała "odnaleźć" naszych wojów, ale tak naprawdę to oni wybili ich co do ostatka. Nie martw się jednak, śmierć była szybka.
— Nigdy ci tego nie wybaczę — mruknął Stephen cicho, nie mając sił, by podnieść głosu. Mimo tego ton ociekał lodem. Brzmiał groźbą. — I mam nadzieję, że będziesz smażyć się w piekle.
— Nie proszę o wybaczenie, siostrzeńcu — parsknęła Selene, po czym prędko spoważniała. — I lepiej zważaj na słowa, ponieważ jeszcze się zastanawiam, jak bardzo bolesny będzie twój koniec. A wierz mi, że jakoś nie mam ochoty cię żegnać w pośpiechu. Poza tym jeszcze jestem ciekawa jak wpłynie na ciebie więź, gdy pozbędziemy się tego twojego gówniarza.
Stephen zamarł, chociaż starał się nie okazać strachu na słowa ciotki. Chciał, żeby dalej myślała, że gardzi chłopakiem i więzią.
To Aaron utrzymywał Stephena przy życiu i nie pozwoli, by ona go dopadła. A przynajmniej miał nadzieję, że tak się nie stanie.
Nie może... nie może dostać Aarona w swoje okrutne ręce.
— Już dawno byłby w piachu, gdyby nie ty — oburzyła się Selene, kontynuując przemowę, chcąc w końcu, żeby prawdziwe intencje ujrzały światło dzienne. Już nie musiała się kryć, nie musiała dalej udawać kochającej ciotki. — Zabrałeś go, nim go dopadliśmy. Ale przynajmniej Cooperowie nam się nawinęli... nie sądziłam, że okażą się aż tak waleczni.
— Dlaczego nie wcześniej?
To pytanie zaskoczyło Selene, co odbiło się bruzdą na jej licu. Ale potem śmiało odparła:
— Ponieważ Rada wiedziałaby, że to ja — mruknęła przyciszonym tonem — a ja nie miałam ludzi, by ich zastraszyć. Teraz wataha Czarnego Kła jest po mojej stronie — kontynuowała obrzydliwie zadowolona — i myślą, że to ty byłeś zabójcą ich wodza i jego syna. Co jest nawet zabawne. Ci nieświadomi głupcy nadal nie domyślili się — mruknęła ze wtrętem pod nosem — że to właśnie ty jesteś dzieciakiem Czarnego Kła.
— Po co to wszystko? — udało się zapytać Stephenowi, choć ciotka nie wydawała się zainteresowana jego pytaniami. Kontynuowała dalej, jakby pozostawała głucha na słowa siostrzeńca.
— Twoja matka miała romans z Czarnym Kłem, o czym mi w końcu, kochana siostrzyczka, powiedziała. To dlatego nigdy nie najeżdżali naszych ziem — według jej słów kochał ją, mimo że Esme nie zamierzała się z nim wiązać, bo uważała go za potwora. Przez długi czas żałowała tego związku. Dlatego, gdy się urodziłeś, nie odważyła się wyjawić prawdy i powiedzieć mu o twoim żałosnym istnieniu... To dopiero ja to zrobiłam kilka miesięcy temu. Niestety, usłyszał też, że nie będzie mógł nigdy poznać syna, bo go zabiłeś, w co głupiec uwierzył. I w gniewie, z moją niezawodną pomocą, ruszył na ciebie — uświadomiła go z powagą. — W rzeczywistości nie chciałam, aby cię zabił, liczyłam, że to ty wykończysz Czarnego Kła i... nie zawiodłeś mnie, siostrzeńcu. Dobra robota — pochwaliła kobieta. — Moje treningi jednak odniosły sowity sukces. Stałeś się wybitnym wojownikiem.
— Przygotowywałaś mnie do zabicia własnego ojca, by zdobyć jego ziemię — uświadomił sobie Stephen z dozą pogardy. — I aby przejąć jego sforę... Gdy się dowiedzą, poderżną ci gardło.
— To nigdy nie nastanie — zapewniła rozbawiona Selene. — Zbyt długie lata to planowałam, aby cokolwiek teraz mogło mi przeszkodzić. A w szczególności ty.
— Tak między nami — dodała zalotnym tonem — twoje uznanie dla mnie... zawsze mnie bawiło.
***
Nie tak Susanne liczyła przywitać Aarona. Ćwiczyli na polanie z Amarą od paru godzin, nie bacząc na deszcz, który przybierał na sile. Ich zmęczone twarze ociekały potem oraz brudem, więc tym bardziej nie spodziewali się zgrzytu łamania pobliskich gałęzi i nagłego cienia, który zaszedł ich od tyłu. Nawet Amara wtedy zamarła, w zdumieniu, a potem — w strachu. Susanne dopiero po chwili zrozumiała, skąd to zmieszanie na twarzy kobiety. I sama natychmiast wypuściła ostrza z dłoni, po czym pobiegła na spotkanie z wilkiem, który niósł na grzbiecie dobrze znanego jej chłopca.
— Aaron! — wykrzyknęła z całych sił i natychmiast zbliżyła się do przybyłych. Wilk schylił się, a blondyn bezwładnie zsunął z jego grzbietu. Twarz Coopera nie wyglądała najlepiej, będąc pokrytą piachem oraz przybierając trupioblady odcień.
Henry i Mark natychmiast przytrzymali Aarona, żeby nie upadł. Odi tylko patrzyła z przerażeniem na to wszystko, nie wiedząc co się dzieje. Szczerze mówiąc, Susanne też nie miała zielonego pojęcia, co się stało, ale próbowała powstrzymać pytania, nasuwające się na język. Aaron nie wydawał się być wstanie udzielić im jakichkolwiek odpowiedzi.
— Już dobrze — To Amara odzyskała rozum, odbierając z lewej ręki Coopera zabrudzony miecz. Trzymał go w garści, jakby od tego zależało jego życie. — Jesteś bezpieczny.
Susanne przykucnęła, aby przytulić przyjaciela. Drżał z zimna, a może ze strachu, co jednak trudno było osądzić. Henry jednak i tak był na tyle miły, że niemal w tym samym momencie, jak zobaczył trzęsące się wargi Aarona, narzucił na niego swoją bluzę. Chociaż to zapewniło mu trochę ciepła.
— Co się wydarzyło? — sucho zapytała Amara, prostując się. Susanne już zamierzała skarcić ją za zimny ton, ale okazało się, że wcale Amara nie przemawiała do Aarona. Jej pytanie było skierowane do wilka, który właśnie przybrał postać kobiety. Okazała się dość przystojna i nie tak dosadnie umięśniona jak Amara, aczkolwiek sądząc po zmęczeniu wyrytym na twarzy i ciemnych, przeszytych smutkiem oczach, musiała swoje przejść.
— Dopadli go. — Nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem to Aaron pierwszy przerwał milczenie. Zadarł podbródek i w końcu rozumnie zerknął prosto na Amarę, jakby dzielił się z nią mrocznym sekretem. — Zakuli w kajdany i zabrali niczym świnie na rzeź.
***
Rita zaczęła opisywać, jak za namową Aarona wrócili na pole walki, przez co stali się świadkami brutalnego związania Stephena. Mówiła im o tym, że czekali kolejne pół godziny w deszczu, aż wataha opuści terytorium, żeby bez strachu zabrać z samochodu miecz Aarona i z powrotem skierować się do Soundside City. Nie wspomniała jednak o tym, że chłopak upadł tuż obok auta, po czym zamoczył dłonie we krwi Stephena, która jeszcze nie wchłonęła się w ziemię. Nie powiedziała również, że musiała przeczekać aż człowiek będzie wstanie podnieść się o własnych siłach i wreszcie z nią wyruszyć. Był otępiały i wyglądał gorzej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Ale Rita rozumiała — stracił swojego Alfę. I ona najlepiej wiedziała, co czuł. Chociaż sama nie była związana z Terrym w ten sam sposób, co Aaron ze Stephen, to jednak i tak łączyła ich silna więź. Kochała Terry'ego całym sercem, a także do końca pozostała mu oddana jako swojemu wodzowi.
Zawsze uczono ją, że Alfa to najważniejsza osoba w stadzie. Rita przyswoiła sobie tę wiedzę, na tyle dobrze, że teraz to Stephen stanowił jej priorytet. Jego rozkazy były dla niej świętością i z tego właśnie powodu trwała blisko Aarona, bo według rozkazów stał się jej odpowiedzialnością. Nie mogła jednak zapomnieć o reszcie towarzyszy. Części z nich udało się uciec z polecenia Stephen. Niektórzy polegli, a reszta nadal pozostawała ranna.
Na całe szczęście dzieci nie walczyły, ponieważ pozostały w Dallonestone. Stephen nie chciał ich narażać, więc powziął taką decyzję. Obiecał jednak Ricie, że jeśli uda im się przeżyć, szczeniaki wrócą do swych matek albo zastępczych matek w watasze. Rita mu za to podziękowała. Stephen pomimo swoich własnych pobudek, wydawał się dobrym wodzem. Tym bardziej była zaskoczona, że okazał im tyle szacunku i niezmiernie za to wdzięczna.
W każdym bądź razie musiała poruszyć kwestię watahy, która dalej skrywała się kilometr dalej, czekając na znak. Jednak prawdopodobnie Amara już wyczuła obecność pozostałych, bo jej twarz nie drgnęła na wieść o tym.
— Mamy miejsce — zapewniła strażniczka, zerkając wymownie na ranczo. — Jestem przekonana, że się pomieścimy.
— Na pewno! — odparł Mark, lekko przerażony na myśl o rannych ludziach, którzy cierpieli skryci pośród drzew. Odi też zbladła na tę informację.
Rita z podziękowaniem skinęła głową. Amara właściwe chciała jeszcze zapytać, jakim sposobem wataha Selene nie wyczuła człowieka, ale sama znalazła odpowiedź — zapach Aarona był przytłumiony przez Stephena i pomimo deszczu nadal się utrzymywał. Amarze przez chwilę nawet wydawało się, że Stephen stoi tuż obok niej. Odrzuciła jednak szybko te myśli, bo choć bolało ją na wyobrażenie sobie uwięzionego Stephena, wiedziała, że na ten moment nic nie mogła z tym zrobić. Zresztą na pewno nie chciałby, żeby się nad nim użalała. Stephen gardził litością.
Co wcale nie znaczyło, że pragnęła to tak zostawić. Zamierzała zrobić wszystko, co konieczne, aby go ocalić. I miała nadzieję, że jej się uda i że zdąży.
— Nie czas się smucić, musimy walczyć — rzuciła ostro Amara do Aarona, który nadal trwał w objęciach Susanne.
Chłopak nagle się poruszył, a jego wzrok stał się mniej otępiały niż chwilę wcześniej, co znaczyło, że dotarły do niego wypowiedziane słowa. Przez krótką chwilę odpierał spojrzenie strażniczki, dopiero potem przelewając uwagę na przyjaciół.
— Czy coś z tego rozumiesz, Amaro? — Rita przechyliła głowę, zadając pytanie przyciszonym tonem. Ludzie już skierowali się do środka, nadal podtrzymując Aarona, gdy stawiał niepewne kroki. Nie chciała, by ją usłyszeli, szczególnie teraz, kiedy byli zbyt pochłonięci zdrowiem tego chłopca.
— Jeszcze nie — odrzekła z powagą Amara, domyślając się, że Rita pyta o to, dlaczego własna wataha zwróciła się przeciwko Stephenowi. Amarę również zaskoczyło to wszystko, aczkolwiek nie tak bardzo jak powinno. Nigdy nie ufała Selene, a teraz jej obawy się potwierdziły. To też sprawiło, że zaczynała wątpić we wszystkie rzeczy, które się wydarzyły. Kto tutaj był prawdziwym wrogiem? Czyżby cały czas patrzyli mu prosto w oczy?
Odpowiedź, która gdzieś tam rozbrzmiewała w głowie Amary, była zatrważająca. Chociaż teraz wszystkie działania Selene powoli nabierały sensu.
— Ale się dowiem — dodała szorstko, zerkając na ciemne chmury nad ich głowami. Obie zamilkły w tym samym momencie, pogrążając się we własnych, nieprzyjemnych myślach. Myślach poświęconym mrocznej przyszłości, która na nich wszystkich czekała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top