ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.
Antoinede Saint-Exupéry
Zapach wilgoci przesiąknął przez warstwy ubrań i zmieszał się nawet z potem, który ciurkiem spływał po plecach. Nie drżeli jednak z przemęczenia, a ze strachu. Ten rósł z każdym krokiem w akompaniamencie ogłuszającej ciszy. Dzięki niej Susanne mogła usłyszeć własne, donośne bicie serca. Jeśli zaś wyłapała niepokojący trzask gałęzi pod czyjąś stopą lub własną — zamierała. Parę chwil normowała oddech, a potem znowu szła na przód za cieniem potężnego wilka. Wdychała też tę wilgoć, szukając nuty czegoś jeszcze we własnym ciele. Ale była tylko człowiekiem i niestety nie mogła odnaleźć woni wilka na sobie. Wiedziała jednak, że pozostawał on wtopiony w gładką skórę, dzięki czemu osłaniał przed oczami wroga. Ci mieli bowiem nie wiedzieć, że ludzie tu z nimi byli.
Czuła się prawie jak Czerwony Kapturek, który miał wkrótce na swojej drodze spotkać Złego Wilka. Przedzierała się więc ostrożnie, od czasu do czasu przemykając do kolejnego drzewa, które miało osłonić jej kruchą sylwetkę. Nie wiedziała, ile czasu tak szli, ale ucisk na rękojeści ostrzy i obecność Arthura, wilka, na którego grzbiecie wcześniej podróżowała, napawały ją otuchą. To było jedyne pocieszenie jakie miała.
Szmery zaczęły stawać się coraz głośniejsze. A potem cisza odeszła. Nagle i tak łatwo, jakby przed chwilą pogrążeni byli jedynie we śnie. Ulotnym i nieprawdziwym. Wcześniej błędnie wydawało jej się, że będzie miała czas zastanowić się nad atakiem, wyprowadzeniem ciosu, czy uspokojeniem własnych myśli, nim nadejdzie zagrożenie, ale tak nie było. To nie był trening.
Ogromny, czarny wilk pojawił się niespodziewanie już z pyskiem przeznaczonym do oderwania głowy, rozszarpania gardła. Zobaczyła tylko te ostre zęby i nie było czasu na myślenie. To był instynkt, ostrza same zawirowały, prawa dłoń lekko zadrżała, gdy stal zatopiła się w boku zwierzęcia. Przebicie skóry było nie lada wyzwaniem, ale Susi czuła adrenalinę, palącą żyły i umysł. Dzięki temu była zwinniejsza i silniejsza niż zwykle, choć przypuszczała, że nadal to nie pomoże przeżyć dzisiejszą noc.
Wilk zawył, ale nie padł. Odskoczył wyraźnie zdziwiony tym, co się stało. Marszczył pysk, patrząc ostrożnie na postawę Susanne, która skrzyżowała na piersi miecze, czekając na kolejny ruch. Nim jednak wilk oderwał stopy od ziemi, inne wilcze cielsko go przygniotło. Skowyt dźwięczał w uszach Susanne niczym krwiożercza melodia. W stagnacji patrzyła na krwawe zęby brązowego wilka, na wnętrzności, które brudziły dotąd zieloną trawę, na mech i piach. Nigdy nie widziała śmierci z tak bliska, nigdy... nie widziała takiej śmierci.
Arthur znów był w swojej nagiej postaci, chociaż wciąż ociekał szkarłatną posoką. Na podbródku, niczym rosa, płynęła czerwień, którą po chwili niedbale otarł dłonią. Jego surowa, przystojna twarz zwróciła się w stronę Susi. W ciemnych tęczówkach pojawiła się nutka zadowolenia. Może też podziwu.
— Dobra robota — mruknął szorstko. Gdy skoczył, skoczył już na cztery łapy. Susanne przełknęła ślinę. Adrenalina nadal skwierczała w jej żyłach, choć mniej intensywnie, ponieważ przenikał przez nią strach tak głęboki, że przemawiała przez nią chęć poddania się. Łatwo byłoby z powrotem skierować się w głąb lasu, zniknąć, odejść od tego, co mogło naznaczyć ją na całe życie. Co już w pewien sposób ją zmieniło.
Ale nie mogła i nie zamierzała tego robić. Nie tylko pomyślała o przyjaciołach, o Odettcie, która doświadczała tego, tak jak ona, na własnej skórze. Ta niewinna, delikatna Odetta...
Pomyślała też o swojej rodzinie, o wujku, któremu napisała, że ma się nie martwić zbyt mocno, a jeśli nie wróci, przekazać reszcie, że kochała ich bezwarunkowo. Że zrobiła to dla nich. I dlatego teraz nie uciekła, bo życie ze wstydem byłoby trudniejsze od wszystkiego, co miało ją tutaj czekać.
Zagryzła zęby i weszła w chaos, który nastał.
***
Odetta usadowiła się na gałęzi jednego z dorodnych drzew, chroniąc tyły oddziałów. Jej ręce z początku przypominały ręce dziecka, bojącego się chwycić za zabawkę, bo ta mogła go zranić. Ale, gdy tylko pierwsza cięciwa została naciągnięta, Odi poczuła się, jakby ktoś uratował ją przed utonięciem.
Mglisty strach odszedł, zastąpiony pewnością. Henry i Mark ją potrzebowali. Widziała, jak walczą wraz ze swoimi wilczymi towarzyszami, próbując dotrzymać im kroku. Kolejno topór oraz mongensztern wirowały, zderzając się z zabójczą precyzją z wilkami. Stąd Odi widziała, dlaczego Amara zdecydowała się ich przeszkolić i wziąć ze sobą. Wilki Selene nie spodziewały się tego, nie wiedziały, jak walczyć z ludźmi, a zdziwienie rozpraszało je, zaś każde takie zawhanie przypłacały życiem.
Odi przypuszczała również, że sami w piątkę także nie zdziałaliby nic. Wilki ich mimo wszystko chroniły. Nawet Aaron brnął do przodu z niezwykłą precyzją, twardo, gdy jego srebrne ostrze płynęło przez morze ciał, ale tylko dlatego, że Amara ubezpieczała jego tyły. Cały czas przy tym pozostawała uważna — kiedy tylko jakiś wilk podszedł za blisko Aarona, już tam była. Już tarzała się po trawie, zaciekle szarpiąc drugie, równie agresywne zwierzę.
To wszystko ociekało tak brutalnością, że trudno było mieć szeroko otwarte oczy przez cały czas. Ale Odi czuła dziwny spokój. Bo jeśli na sekundę spuściłaby wzrok, ktoś w tym momencie mógłby umrzeć. Jej strzały wirowały. Henry'emu dzięki temu udało się nie zostać pożartym do samego końca. Odetta przełknęła ślinę, patrząc na cielsko, które padło obok niego z kawałkiem ręki chłopaka w paszczy.
Spokój. Musiała być spokojna.
Tylko to mogło ich wszystkich uratować.
Mark uniósł kciuk do góry, pokazując, że dziękują jej za pomoc. Henry nadal leżał, ale oddychał.
Tylko to się liczyło.
***
Stephen. Stephen. Stephen.
Aaron nigdy nie sądził, że zabicie kogoś jest tak łatwe. Wystarczyło tylko wbić końcówkę stali w głowę wilka, a ten z kwileniem padł na ziemię. Jego cielsko chwilę drżało w konwulsjach, nim dusza odeszła, a pustka w oczach stała się bardziej namacalna. Aaron nic nie czuł, gdy na to patrzył. Z pomocą Amary i innych wilków napierali dalej, nie oglądając się za siebie.
W rzeczywistości nie miał ani chwili, aby podziwiać wioskę Stephena, czy dostrzec piękno tego, co tu zbudowali. Teraz wszystko pławiło się w chwale mordu. Krzyki młodych dzieci, które zamykano pospiesznie w domu z ich niemniej strachliwymi matkami, donośnie trzaski łamanych kości, gdy strażnicy przemieniali się w swoje zwierzęce wcielenia, rozkazy i prośby, ścieranie się stali... to wszystko dochodziło do Aarona niczym zza mgły. Był tutaj, poruszał się, szedł dalej, ale jakby był jedynie pozbawioną emocji marionetką. Ponieważ, gdyby tylko dopuścił do siebie emocje, mógłby się rozpaść.
Tym atakiem zaskoczyli wilkołaki Selene, co sprawiło, że mieli chociaż delikatną przewagę, która teraz odchodziła z przytupem. Aaron nie spodziewał się, że będzie to wyglądać... tak bezdusznie. Patrzył na znane oblicza, które padały jeden po drugim. Gdzieś tam wdział Henry'ego, cofającego się przeraźliwie, gdy czyjeś zębiska wgryzły się w jego bark.
Na sekundę przymknął powieki, po czym, gdy je otworzył, ruszył dalej.
Przez chwilę, krótką chwilę, miał nadzieję, że to się dobrze dla nich skończy. W końcu zdołali przebić się przez pierwszych strażników. Udało im się wykorzystać atak z zaskoczenia na swoją korzyść i choć tylko garstka pozostała z oddziałów Terry'ego, Aaron wierzył, że wygrają.
Do czasu.
Uderzenie w brzuch pozbawiło go tchu. Splunął od razu krwią, ale nim zdołał dojść do siebie, wytrącono mu miecz z dłoni, a następnie przyłożono nóż do gardła. Zakręciło mu się w głowie, gdy stal zbyt mocno nacisnęła na tchawicę, a pierwsze cięcie naruszyło skórę. Nie wiedział, gdzie była Amara. Widocznie w ferworze walki zgubił ją.
— Nie, proszę...
Aaron otworzył z przerażeniem powieki. Szarpnął się odruchowo, mimo że sprawiło mu to tylko większy ból. Kobieta za nim zarechotała, od niechcenia poprawiając uścisk, jakby był tylko jej niesforną lalką.
Jej przenikliwe oczy też spoglądały na spektakl przed nimi. Eric wraz z trzema innymi wojami brutalnie popchnął Stephena w błoto. Wilkołak uklęknął, wyglądając jakby był na skraju śmierci. Nie miał już godności w oczach Selene tak brudny, okaleczony i szlochający.
— Zostaw go — ponowił ochryple wilk, z jego oczu popłynęły łzy. Serce blondyna niemal zamarło, ponieważ był to pierwszy raz, kiedy zobaczył Stephena tak bezsilnego. W dodatku wilkołak próbował podnieść się, jedynak zakrwawione nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Aaron zdusił w sobie szloch, chociaż miał ochotę zwinąć się i również krzyczeć. Nie chciał na to patrzeć, nie chciał patrzeć na Stephena, który przypominał zaszczute zwierzę.
— Proszę, zrobię wszystko — wysapał błagająco Stephen. — Tylko go zostaw.
Aaron chciał wydusić „Nie", ale nawet tego nie mógł zrobić, będąc zbyt oszołomionym. Zresztą nawet by nie zdążył, bo uderzenie pozbawiło go tchu. Ciarki bólu objęły jego plecy, gdy pazury Seleny rozdarły ubranie oraz skórę.
— Och, to takie słodkie, siostrzeńcu — mruknęła z zadowoleniem, ignorując wszystkich dookoła. Teraz wzrok każdego wlepiony był w Selene. Walki przerwano, ponieważ nieważne czy mieli wcześniej przewagę, czy nie, teraz rozstrzygało się rzeczywiste zwycięstwo, lub dla drugich soczysta porażka. A Selene w swojej złotej zbroi wyglądała niczym królowa, która mogła dostać wszystko, czego zapragnęła.
I dostała.
— To takie słodkie — kontynuowała głośno, akcentując wyraźnie każde słowo. Smakowała je z triumfem na języku. — Gdzie się podziała twoja zuchwałość? Czy naprawdę tak niewiele trzeba, żeby cię złamać? Ten jeden dzieciak? Człowiek?
— Zabawne. — Selene chwyciła podbródek Aarona i przytrzymała go, by Stephen miał lepszy widok na jego przestraszną twarz. Aaron dlatego próbował mu przekazać samymi oczami, że jest dobrze, że się nie boi, tylko nie chce, by ten się szarpał. Ale Stephen, jeśli nawet dostrzegał to w jego spojrzeniu, nie słuchał. Coraz bardziej ciągnął na wszystkie strony stalowe łańcuchy, próbując się wyrwać, tym samym tylko mocniej okaleczając swoje ciało.
To bolało Aarona. To bolało bardziej niż wszystkie ciosy Selene. Mogła go katować i wyzywać, ale nic go tak nie zniszczyło psychicznie jak ten widok.
— Teraz cierpisz, ale co się stanie, kiedy go zabiję? — zapytała z podekscytowaniem.
— Nie... — Łzy Stephena obmyły całą jego brudną twarz. Aaron chciał tylko, żeby przestał płakać. Pochłonięty tą myślą, zrobił coś, na co w innych okolicznościach nigdy by się nie zdecydował, teraz jednak nie miało znaczenia, że go zabiją. Łokciem naparł na Selene tylko po to, aby na sekundę wprawić ją w zmieszanie. I faktycznie, odruchowo wypuściła go z uścisku.
To pozwoliło mu podbiec do Stephena. Również opadł w błoto, powstałe z krwi, choć go to teraz nie obchodziło. Liczył się tylko Stephen.
Aaron chwycił jego twarz w swoje drżące dłonie i musnął nosem jego nos.
— Będzie dobrze — szepnął do niego, starając się nie ukazać rzeczywistego przerażenia. — Nawet jeśli... — słowa przez chwilę ugrzęzły, ale Aaron zmusił się, żeby je wypowiedzieć. — Nawet jeśli umrę, kiedyś spotkamy się po drugiej stronie. Obiecuję ci.
— Nie... nie... — Stephen zaczął kręcić głową niczym w amoku. Jego oczy zdziczały, a nos naparł bardziej na Aarona, chcąc odnaleźć zapach, który był przytłumiony przez cierpką woń Amary. W efekcie zanurkował we wnękę szyi i otulił ją swoim ciepłym oddechem. Aaron mu na to pozwolił.
Selene widząc ich, roześmiała się. Jej okrutny głos przedzierał się przez wioskę, niosąc z sobą widmo groźby. Niewielu było, którzy się nie wzdrygnęli. Nawet Aaron zatrząsnął się w objęciach Stephena. Poczuł także ręce, brutalne dłonie strażników, chcące go wyrwać z sideł wilka. I wtedy, pod wpływem chwili paniki, pod wpływem muśnięcia nosa Stephena na swojej zranionej szyi i desperacji, rzucił:
— Ugryź mnie.
Niewiele się nad tym zastanawiał. To było po prostu jedyne, co mógł jeszcze zrobić. Ostatni przebłysk nadziei, tlący się prawie jak końcówka jedynej zapałki, którą posiadał. I oto Stephen zmarszczył brwi, na sekundę odzyskując jasność umysłu. Ale nim zdołał zaprzeczyć albo zapytać, czy jest tego pewien, lub zrobić cokolwiek innego, po prostu wykonał tę prośbę.
Kły przedarły się przez cienką skórę, a błysk ciemności zadrżał przed oczami Aarona. Czuł, że jego dłonie zaczęły bezwładnie opadać ze śliskiego barku wilka. Chociaż starał się nie upaść i nie zostać od niego oddzielonym, to jednak krew nie ułatwiała przyczepności. Aaron puszczał, a wtenczas ciemność go opatulała.
Zamroczony dostrzegł jedynie rozerwany łańcuch i czerwień tęczówek.
Jeśli to miało być jego ostatnie wspomnienie, był szczęśliwy. Jeśli tak się kończyła jego historia — czuł spełnienie. Szkoda tylko, że nie dane było mu się pożegnać lepiej. Powiedzieć więcej.
Tak jak sobie wyobrażał.
To jednak musiało wystarczyć.
Będzie dobrze — przypomniał sobie swój własny głos i miał nadzieję, że Stephen też go będzie pamiętał. Cokolwiek go nie czeka w przyszłości, chciał, żeby wilkołak w to wierzył z całych sił.
Będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top