ROZDZIAŁ SZESNASTY
Umysł rozkazuje ciału i ono jest posłuszne. Umysł rozkazuje sobie samemu i natrafia na opór.
Frank Herbert
Aaron wyszedł z łazienki w samym ręczniku. Może zastanowiłby się nad ubraniem, gdyby tylko wiedział, że nie jest już w mieszkaniu sam. Głównie przez to też zatrzymał się gwałtownie w progu, zerkając w stronę salonu. Niewiele kroków przed nim przystawał Stephen, wprawdzie już ubrany, ale nadal jakiś rozjuszony. Jego oczy miały niepokojąco pomarańczową barwę, jakby chciała się do nich wedrzeć czerwień, ale wilkołak tłamsił ją na tyle, ile mógł. Mimo tego wzrok miał kalkulujący, wręcz ciężki, gdy omiótł spojrzeniem osiemnastolatka. Zdecydowanie zerknął najpierw na ten zsuwający się z bioder skrawek materiału, a dopiero potem na, jeszcze ociekającą wodą, klatkę piersiową. Następnie zaś ewidentnie zainteresował się poobijaną szyją. Aaron nie miał pojęcia, co sobie wtedy myślał, bowiem twarz Stephena zdawała się być wyrzeźbiona z marmuru. Nie zdradzała żadnych emocji, tylko tę surową obojętność. Jedynie tęczówki mężczyzny niepokoiły, ponieważ ich odcienie nadal mieszały się, jakby właśnie toczyły ze sobą walkę.
Aarona w pewien sposób to fascynowało, ale prędzej strzeliłby sobie w głowę, niż wyjawił to na głos. Szczególnie, że po tym agresywnym ataku, który zapewnił mu rano Stephen, atmosfera pomiędzy nimi była daleka od przyjaznej.
Cooper już chciał coś uszczypliwego powiedzieć na ten temat, bo Stephen nie przestawał wpatrywać się w jego krtań, ale właśnie w tym momencie mężczyzna drgnął. Aaron odruchowo złapał rzuconą w niego koszulkę. Z jawnym zdziwieniem.
— Kupiłeś mi przecież... — mruknął z niezrozumieniem. Zerknął na trzymane, lekko przepocone ubranie. Koszulka miała długi rękaw i była czarna. W dłoniach zdawała się być naprawdę miękka i Aaron mógł się założyć, że mimo wilczej natury, Stephen nie szukał jej na wyprzedażach. Musiała być droga. W każdym razie nie zamierzał ubierać czyjeś znoszonej koszulki. O dwa rozmiary za dużej, swoją drogą.
Z powrotem skierował szare oczy na mężczyznę. Zauważył, że ten właściwie był ubrany w podobną koszulkę do tej, co trzymał w dłoniach, z tymże, że ta na Stephenie miała biały kolor.
— Nie masz jej nosić — oświadczył niespodziewanie Stephen. Jego głos przypominał ciche warczenie. Może z powodu chrypki, która wyraźnie zadźwięczała w uszach Aarona, ponieważ Stephen nie mówił tego w gniewie. A nawet, jeśli rzeczywiście go odczuwał, to skutecznie to ukrywał — jego ton wciąż był pewny oraz władczy, ale jednak wyważony. — Masz się nią natrzeć.
— Co? — bąknął Aaron. Miał wrażenie, że się przesłyszał. Chociaż, patrząc po Stephenie, próżne były jego nadzieję. Mężczyzna wciąż przyglądał mu się z tą dozą cholernego, może wręcz kpiącego spokoju.
— Chyba wyraziłem się jasno — mruknął Stephen. — Masz się nią natrzeć. Zmyłeś przed chwilą mój zapach z ciała.
Aaron zdecydowanie nie tego spodziewał się usłyszeć. Przez moment zamarł z niedowierzaniem, by zaraz potem zmarszczyć brwi w oburzeniu.
— Czyli co? Mam tobą śmierdzieć? — powtórzył, prawie że parskając śmiechem. Choć suchym, bo zdecydowanie daleko mu było teraz do szczerego rozbawienia. Czuł się jak w jakimś surrealistycznym śnie, nawet zastanowił się, czy czasem po prostu nie wylądował z jakimś wariatem na odludziu, który faszerował go narkotykami. Problem w tym, że Stephen nie miał okazji, by mu cokolwiek dosypać, a nawet jeśli miał, Aaron by o tym wiedział. Niemniej wciąż mógł być jakimś nienormalnym typem. Wilkołaki w gruncie rzeczy pośrednio zaliczały się do rasy ludzkiej, a nie wszyscy ludzie mieli zdrową psychikę, często zdarzały się uchybienia od normy.
— Tak — potwierdził Stephen, jakby dla niego cała ta sytuacja nie stanowiła żadnego problemu. Ba, nawet wyglądał jakby nie rozumiał irytacji blondyna.
— Pieprz się — wysyczał Aaron, z powrotem rzucając w niego bluzkę. Ubranie odbiło się od brzucha Stephena, który nie próbował się uchylić, po czym spadło na ziemię. Stephen nie spuszczał z niego wzroku. Przez sekundę na jego zwykle pokerowej twarzy zamajaczył cień grymasu. Szczęka zacisnęła się wyraźnie mocniej.
Poruszył się w ułamku sekundy. Aaron boleśnie uderzył w zamknięte drzwi łazienki, kiedy został na nie pchnięty. Wilkołak przywarł do niego, blokując go swoją sylwetką oraz ręką, która trzymała go brutalnie za kark, niczym szmacianą lalkę. Aaron mimo wszystko zadzierał głowę wysoko, butnie patrząc na sporo wyższego i większego Stephena. Ich spojrzenia ścierały się w niemej walce.
— Głupi dzieciaku — szepnął Stephen, mrużąc powieki. Czerwień zabłysnęła w nich intensywniej niż wcześniej. — Jeśli nie będziesz miał mojego zapachu, będziesz łatwiejszym celem. A jeśli samemu nie chcesz tego zrobić, wierz mi, że chętnie ci w tym pomogę.
Aaron zdziwił się, nie z powodu słów, ale z powodu kłów, które się wysunęły. A potem z powodów palców na karku, które wyraźnie zadrżały. Stephen patrzył na niego tak intensywnie, że od razu wychwycił błysk zaskoczenia. Właśnie wtedy gwałtownie odsunął się, zaciskając pięści i odwracając się do chłopaka plecami.
— Nie drażnij mnie więcej.
Aaron nie był już zdenerwowany. Zamiast tego zalała go fala zmieszania.
Co się działo ze Stephenem? Dlaczego tak drżał? Dlaczego był tak bliski stracenia kontroli? O czym mu, do cholery, nie mówił? I czemu nie mógł od razu powiedzieć o tej pieprzonej koszulki? Że to dla jego bezpieczeństwa?
Aarona aż rozbolała głowa od natłoku myśli. Westchnął, odsunął się od tych przeklętych drzwi i podszedł do porzuconej koszulki. Chwycił ją, mimowolnie zerkając na krzątającego się po kuchni Stephena. Stephena, który udawał, że wcale nie czuje na sobie jego intensywnego spojrzenia. Stał się znowu bezdusznym, zimnym posągiem.
Kłamca — pomyślał zirytowany Aaron. Coś było wyraźnie na rzeczy. Nie chciał jednak roztrząsać tego teraz, bo Stephen nie miał humoru. Nie żeby kiedykolwiek go miał, odkąd się poznali. W każdym razie, Aaron wziął z torby pierwsze lepsze ciuchy zakupione przez wilkołaka, albo raczej przez jego ludzi, i ponownie zamknął się w małym pomieszczeniu. Nim jednak je założył, natarł się pod pachami i w innych, dostępnych miejscach przepoconym T-shirtem mężczyzny, przy tym omijając miejsca intymne. Nie czułby się dobrze, wiedząc, że miał koszulkę Stephena we własnym kroczu.
Gdy wyszedł z pomieszczenia, Stephen powstrzymał się od komentarza, mimo że musiał czuć swój własny zapach zmieszany z zapachem Aarona oraz nowo zakupionymi ciuchami.
Cooper niezręcznie usiadł przy małym stoliku w przestrzeni kuchennej. Wtedy właśnie Stephen obrócił się i z trzaskiem położył przed nim talerz z jedzeniem. Oniemiały chłopak podziwiał kanapki, które dla niego przyszykowano. Co prawda, nie były idealne, ponieważ szynka niemal z nich wypadała, a masło miało tak grubą warstwę, że przypominało raczej krem, ale Aaron ugryzł się w język, wiedząc, że lepiej nie drażnić już i tak rozjuszonego wilka.
Nawet jego ojciec przygotowywał lepsze śniadania. Chociaż sam fakt, że ten rosły wilkołak zrobił mu coś do jedzenia było naprawdę zadziwiające.
W dodatku był głodny, więc tym bardziej nie wybrzydzał. Zjadł w milczeniu, obserwując kątem oka Stephena pijącego świeżo zaparzoną kawę. Na szczęście w domku było dużo nowoczesnych urządzeń, w tym i ekspres do kawy, za co Aaron w duchu dziękował. Nie wiedziałby, co by zrobił, gdyby Stephen wywlókł go do pobliskiej jaskini i kazał przytulać się do swoich nagich towarzyszy.
Skrzywił się na samą myśl. Pamiętał, że Suzi raz mu pokazała podobne opowiadanie, które czytała Odetta. Omegaverse, czy coś takiego. Aaron już po zapoznaniu się z małym fragmentem miewał koszmary. Na jego gust było tam za dużo seksu oraz gejostwa. Znał upodobania Odi i choć je akceptował, nie znaczyło to, że zamierza również zagłębiać się w taką literaturę.
Na samo wspomnienie o przyjaciółce poczuł uścisk w piersi. Tęsknił za nią, mimo że minęło dopiero parę dni, odkąd widział ją po raz ostatni. Bał się jednak, że niedane będzie mu ponownie zobaczyć przyjaciół. A także rodziców. Matka zapewne stawiała teraz cały komisariat do pionu, aby go odnaleźć. I na pewno nie uwierzyła w żadnego SMS-a, że wyjeżdża na kilka miesięcy.
Jak w ogóle radziła sobie z tym, że policja nie chciała działać? Aaron naprawdę miał co do tego złe przeczucia. To musiało ją jeszcze bardziej dołować, że nikt nie chciał im pomóc. Aaron miał nadzieję, że przyjaciele ich chociaż wspierali. Nie — pomyślał — na pewno ich wspierali.
— Nie możesz do nikogo zadzwonić — zaznaczył srogo Stephen, oparwszy się o kuchenny blat. Jego tęczówki lśniły z powrotem jedynie soczystą zielenią bez czerwonych punkcików. Musiał więc ochłonąć.
— Skąd wiesz, że o tym myślę? — zapytał Aaron, odsuwając pusty talent. Splótł palce na umięśnionej piersi i znowu odparł to intensywne spojrzenie. — Masz jeszcze jakieś paranormalne zdolności?
Kącik ust Stephena nieznacznie drgnął. Ostatecznie jednak wilkołak zdołał zachować powagę.
— Nie... zerkałeś na telefon — wyjaśnił, wskazując palcem na stół, gdzie leżała komórka. Wyłączona i rozładowana.
Aaron miał ochotę przewrócić oczami. Zamiast tego zmienił temat:
— Ile jeszcze to będzie trwać? Chociaż w przybliżeniu, bo nie satysfakcjonuje mnie twoje „kilka miesięcy".
— Nie wiem — przyznał Stephen, popijając w międzyczasie kawę z białego, szerokiego kubka.
Aaron zauważył, że Stephen lubił minimalizm. To zresztą do niego pasowało. Dom, w którym przebywali, był urządzony po męsku, ale z klasą. I nawet chciało mu się z tego powodu śmiać, ponieważ uświadomił sobie, że — gdyby był jakąś żałosną dziewczyną — prawdopodobnie to wszystko zrobiłoby na nim wrażenie.
Stephen ewidentnie wyglądał na bad boya, ale nie takiego jakim Aaron bywał w szkole. Nie, ten nosił skórzane kurki, jeździł na motorze, miał pieniądze, szacunek (ta kobieta w hotelu zdecydowanie się zachowywała jakby miała do czynienia z jakimś bóstwem) oraz na dodatek był pieprzonym wilkołakiem. Szkoda tylko, że Aaron nie wyglądał jak Bella ze Zmierzchu i oprócz tego rzeczywistość nabierała zupełnie innych barw. Zamiast romansu wszystko zalatywało kiczowatym horrorem. No i daleko Stephenowi było do przyjacielskiego Jacoba.
O tak, zdecydowanie daleko.
— Ty w ogóle coś zamierzasz robić? — zapytał Aaron pod wpływem chwili. — Czy będziemy tu tak tkwili, Bóg wie ile i czekali na cud?
— Tkwimy tu z twojego powodu, głównie — uświadomił go bezczelnie Stephen. — I owszem, coś robię, ale to nie twój zasrany interes.
— A czyj niby? — zdenerwował się Aaron. — Aktualnie, pragnę zauważyć, jesteśmy tu tylko obaj i skoro moje problemy są twoimi, to czemu twoje nie są moimi?
— Gówno wiesz o świecie, w którym żyję — orzekł Stephen, okładając kubek na stół z donośnym trzaskiem. Rękami zaparł się o blat. Jego obcisła, biała koszulka napięła się przy tym ruchu jeszcze bardziej, uwydatniając idealnie wyrzeźbioną sylwetkę. No i czerwone sutki. Aaron, mimo tego, że nigdy nie czuł pociągu do mężczyzn, musiał przyznać, że stał przed nim jakiś grecki bóg albo sam diabeł, na pewno nie człowiek. Znaczy... Stephen z logicznych powodów i tak nie był człowiekiem, ale chodziło o to, że wyglądał zdecydowanie zbyt dobrze.
— To mi o nim opowiedz — burknął Aaron, odrywając wzrok od sutków i przenosząc go na twarz mężczyzny.
— Nie jesteś wilkiem. Nie należysz do żadnej watahy, więc nie mam obowiązku ci o niczym mówić.
— O ile wiem, ty też nie należysz do żadnej watahy — rzucił ostro chłopak, nie wiedząc, że tym samym trafił w źródło wszystkich problemów Stephena.
Istotnie Stephen został zmuszony do usunięcia się w cień. Oficjalnie mógł nadal pozostać w wiosce, trwać pod rządami ciotki, ale jako alfa potem nie potrafiłby spojrzeć nikomu w oczy. Nawet sobie. Lepsza była więc izolacja niż zezwolenie na bycie pomiatanym.
Aaron oczywiście powiedział to pod wpływem emocji, nie wiedząc co to dokładnie oznacza. Stephen miał tego świadomość, ale i tak jakaś jego wilcza cząstka nadal miała ochotę wysunąć kły.
— Teraz nie — przyznał groźnie, zaznaczając tym samym, że lepiej nie drążyć tego tematu. Ale dzieciak zdecydowanie nie chciał odpuścić.
— Twoi towarzysze zginęli? — dopytał.
Stephen naprawdę zaczynał wrzeć w środku. Udało mu się to stłamsić, choć na blacie zdążyły pojawić się pierwsze pęknięcia, gdy odruchowo mocniej zacisnął palce.
Aaron zerknął na to miejsce, a Stephen mógł przysiąc, że z jakąś dziwną nutą satysfakcji w oczach.
Parszywy dzieciak, robi się coraz bardziej arogancki. Powinien się go bać, powinien klękać...
To, co nagle wyobraził sobie Stephen, przeraziło nawet go samego. Penis w spodniach stwardniał i gdyby był sam, nie powstrzymałby się od przekleństwa.
Tak tylko przygryzł wargę, myśląc o ukochanej. Ku jego uldze, wspomnienie o martwej Evelyn podziało. Całkowicie ugasiło zalążek rodzącego się podniecenia.
Stephen poczuł wstręt do samego siebie. Nie była to jego wina, tak twierdziła Amara, ale nie mógł tak po prostu zaakceptować zdrady swojego ciała, nawet jeśli odraza wpływała na łączącą ich więź oraz wilka w nim. Nienawiść do samego siebie rosła, ponieważ czuł się słaby i bezsilny, będąc niezdolnym do przerwania tego cholernego połączenia między nimi.
W dodatku dzieciak nie mógł wiedzieć o jego zdradzieckich zachciankach, ani o tym, że Stephen był dla niego równie niebezpieczny, co ci, którzy na nich polowali.
Chociaż — Stephen omiótł spojrzeniem twarz i szyję chłopaka — może już wie.
Wilkołak nie cierpiał dzieciaka, ale nigdy wcześniej nie pomyślałby, że będzie próbował go udusić. Z tego względu, że ludzie byli o wiele bardziej krusi, wystarczyłoby, że mocniej zacisnąłby palce, a mogło się to skończyć dramatycznie. W tym i dla Stephena, który według słów Amary, mógł popaść w obłęd przez śmierć Aarona.
Nie pamiętał już nawet, co chciał wtedy udowodnić. Że jest silniejszy? Że da radę zabić nic nieznaczącego dzieciaka? Tak naprawdę, gdyby nie buzujące w nim emocje, spowodowane żałobą oraz więzią, nie zawracałby sobie głowy zabiciem jakiegoś nieznaczącego człowieka. Nie był mordercą. A przynajmniej nie takim mordercą. Owszem, ludzie wydawali się mu zbędnym balastem, ale nigdy nie chciał żadnego z nich uśmiercać.
— Tak, zginęli — w końcu odpowiedział Stephen. Przede wszystkim dlatego, żeby ukrócić ten temat.
Nie chciał rozmawiać o watasze, które do niedawna była dla niego wszystkim. Nie chciał także przyznawać się, że jego ukochana i matka umarły, bo nie potrafił ich uchronić. Nie zamierzał również wspominać, że powinien teraz wraz z resztą planować atak na Terry'ego. Że powinien prowadzić swoich ludzi na wojnę.
Nie mówiąc już o więzi, przez którą byli połączeni. Aaron mógłby źle przyjąć do wiadomości, że tak naprawdę zabrał go, żeby uchronić siebie przed szaleństwem, a nie z chwalebnych pobudek.
— Przykro mi — powiedział Aaron, marszcząc nos. — Nie wiedziałem. Śmierć bliskich musi być sporym ciosem.
Stephena w tej właśnie chwili uderzyła świadomość, jak wielkim jest potworem. To co spotkało Cooperów w gruncie rzeczy było jego winą. Poza tym powinien ujawnić prawdę o bestialskiej zbrodni, ale nadal milczał. Jakoś nie mógł się przemóc, by powiedzieć, że tak naprawdę nie ma czego szukać w Soundside City. Znalazłby jedynie trupy.
Jedyne co okazało się pocieszające, to to, że to on pierwszy znalazł te ciała. Jako wilkołak oraz szkolony przez lata wojownik miał styczność ze śmiercią więcej razy niż potrafiłby zliczyć. A mimo to przeraziła go rzeź w domu Cooperów.
Tym bardziej nie sądził, że Aaron poradziłby sobie z tym widokiem.
— Smarowałeś się dzisiaj maścią? — zapytał Stephen, patrząc na siniaki Aarona. Odciśnięte ręce na krtani nie dawały mu spokoju.
— A co cię to obchodzi? Najpierw mnie próbujesz zabić, by teraz zgrywać troskliwą matkę? — prychnął Aaron, marszcząc brwi w złości. — Wybacz, nie kupuję tego.
— Przyznaję, że mnie poniosło, ale mimo wszystko nie jestem sadystą — westchnął. — Zresztą siniaki wyjątkowo nie pasują do tej twojej ładnej buźki — dodał prześmiewczo, już ruszając do salonu, gdzie zostawił torbę z rzeczami
Leżała przy kanapie, więc przykucnął i zaczął szukać tubki.
Aaron ruszył z nim do pomieszczenia, gdzie z zainteresowaniem na niego spoglądał. Gdy Stephen na niego zerknął, wciąż miał zaplecione ręce na klatce piersiowej oraz wyzywające spojrzenie. Musiał wiedzieć, że wilkołak od razu wyczuł jego obecność, ale i to nie wprawiało go w zakłopotanie. Dopiero, kiedy Stephen prostując się, odkręcił maść, Aaron już nie wyglądał na tak pewnego siebie.
Blondyn przełknął ślinę.
— Tym razem mogę samemu to zrobić — zauważył, po czym dodał: — Chyba że koniecznie chcesz bawić się w niańkę.
— Tak, nawet na plecach? — zakpił, unosząc prawą brew w pytaniu. — Skoro twoim zdaniem bawię się w niańkę, to chyba powinienem robić to rzetelnie.
— To może jeszcze podmuchasz moją szyję, na której mam obrożę z twoich palców? — rzucił Aaron, podkreślając dźwięcznie twoich.
— Tylko jeśli poprosisz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top