ROZDZIAŁ ÓSMY
W walce z samym sobą pokonany jest zarazem zwycięzcą.
Urszula Zybura
Głośny dźwięk dzwoniącego telefonu sprawił, że Aaron poruszył się nieznacznie na ciepłym łóżku. Odwrócił się w drugą stronę i zamknął z powrotem oczy. Już znowu przysypiał, gdy jakaś zbłąkana myśl zawieruszyła się w jego umyśle, po czym wypłynęła na powierzchnie. W tym samym momencie Aaron poderwał się gwałtownie do siadu.
Oddech miał przyspieszony, tak jak wcześniej. Przerażenie ponownie zamknęło go w swoich sidłach, sprawiając, że ból klatki piersiowej z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. W każdym razie chłopak z trudem nabrał powietrza w płuca, a następnie wolno je wypuścił. Na krótką chwilę ten zabieg istotnie pomógł.
Trochę uspokojony rozejrzał się po pomieszczeniu. Od razu także zorientował się, że znajduje się w swoim pokoju — białe szafki, niebieski kolor ścian i jedno okno, które dawało podgląd na ulicę, o tym świadczyły. Pościel miał podsuniętą niemal pod samą szyję, chociaż teraz lekko opadła przy jego gwałtownych ruchach.
Zrozumiał też, że telefon wciąż dzwonił. Skierował swe spojrzenie na szafkę nocną i pochwycił smartfon w dłoń. Miał masę nieodebranych połączeń od Susanne. Przyjaciółka widocznie była na niego zła.
No tak... nie poszedł z nimi do galerii. Głowę Aarona zalały wspomnienia, na co odruchowo się wzdrygnął, przypominając sobie potężnego mężczyznę. Szczerze mówiąc albo Aaron miał problemy ze zdrowiem psychicznym, albo prześladowca faktycznie istniał i stanowił realne zagrożenie. I to on musiał, chociaż wydawało mu się to co najmniej absurdalnie, przynieść go do domu.
Pojawiło się więc pytanie, dlaczego mu pomógł? Co chciał w zamian? Nie wyglądał na przyjaznego sąsiada, który wspiera młodszego kolegę. Wyglądał bardziej na psychopatę. I do tego Aaron czuł, że miał coś wspólnego z tymi wilkami, grasującymi w okolicy.
Aaron przygryzł wargę i zdecydował się oddzwonić do przyjaciółki.
— Susi? — powiedział do telefonu, gdy odebrała. Usłyszał w tle jakieś głośne przekleństwo oraz szmery. Domyślił się, że to jej o dwa lata młodsze rodzeństwo się wykłócało.
— Zamknijcie się, zgredy —warknęła Susanne, nieudolnie odsuwając od ucha telefon, co dało się rozpoznać po przytłumionym głosie. Potem jednak z powrotem go przybliżyła z niemałym entuzjazmem:
— No, w końcu, Aaron! Ile można się do ciebie dobijać?! Dzwonię od dwóch godzin, wykonałam dwadzieścia trzy telefony i już chciałam zacząć dręczyć twoją mamę, ale...
— Su, uspokój się — przerwał jej gwałtownie, przy tym krzywiąc się, ponieważ, kiedy przyjaciółka się nakręcała, mogła gadać w nieskończoność. Musiał więc zainterweniować, nim się na dobre rozgadała. — Przepraszam, źle się poczułem.
— Wiem, Henry nam wyjaśnił — przyznała dziewczyna. Musiała właśnie wyjść na balkon, ponieważ usłyszał znajomy trzask drzwi. A potem świst zapalniczki. — Dlatego dzwoniłam. Ten kretyn zamiast sprawdzić, czy jest z tobą wszystko w porządku, po prostu pozwolił ci się ulotnić!
— Bez przesady. — Aaron zaśmiał się, wstając z łóżka i kierując w stronę otwartego okna. Zamknął je, mimowolnie sprawdzając czy czasem nikt nie stoi pod uliczną lampą. Tym razem jednak nie zauważył niczego podejrzanego. Poszukał przy okazji też wzrokiem swojego plecaka i, ku własnemu zdumieniu, dostrzegł go opartego o biurko. — Poza tym to moja wina i Henry nie mógł mnie dogonić, choćby chciał. Mogłaś mu oszczędzić, Su.
— Mogłam, ale nie chciałam. I uwierz, że już nie zrobi czegoś podobnego. — Aaron był pewien, że przyjaciółka się uśmiechała zadowolona z siebie. — W ogóle zaraz będę się szykować na imprezę, a skoro nie byłeś w galerii, może też z nami wpadniesz do klubu?
Aaron usiadł na krześle obrotowym i włączył laptopa, a potem lampkę na biurku. Zaczynało robić się ciemno, chociaż nie było to nic dziwnego. Zegarek na blacie pokazywał, że dochodziła siódma wieczorem. Aaron naprawdę długo musiał przeleżeć.
— Jest poniedziałek — powiedział Aaron, jakby Susanne tego nie wiedziała. Nic więc dziwnego, że w odpowiedzi prychnęła.
— No co ty, geniuszu! Doprawdy, nie zauważyłam.
Cooper przewrócił oczami. Jednocześnie wszedł na jakąś stronę internetową, ale niezbyt skupiał się na jej treści. Bardziej interesowały go zabawne obrazki, które wyświetlały się na boku.
— Gdzie w takim razie idziesz?
— Pamiętasz, że ostatnio zamknęli tę restaurację przy Greenway?
— Yhm.
— Dzisiaj otwierają tam nowy klub. Będzie nazywać się Jackie. A z racji tego, że mój wujek będzie tam pracować jako barman, mam już wejściówki! To idziesz czy nie?
Tak naprawdę Aaron nie miał wyboru. Kiedy Susi ubzdurała sobie, że idzie na imprezę, reszta ich paczki z góry także miała ustalone plany. Nawet biedna Odetta nie mogła się z tego wymigać.
— A co powiedziałaś Odi? — zapytał Aaron, wciąż spoglądając na ekran komputera. Jego twarz dzięki temu owlekała niebieska poświata, a na lustrzanym odbiciu ekranu usta otwarły się w zaciekawieniu. Susanne często zamiast powiedzieć otwarcie, gdzie idą, wmawiała blondynce przeróżne kłamstwa.
— Że idziemy do biblioteki.
Aaron zaśmiał się. Oczywiście biblioteka o tej porze nie była nawet czynna, aczkolwiek mógł się założyć, że Odetta doceniła ten pomysł. Zawsze doceniała, chociaż wszyscy z nią na czele wiedzieli, że skończą na imprezie.
— Liczyłaś, że uwierzy?
— Nie — przyznała dziewczyna, zapewne przy tym wzruszywszy ramionami. — Ale było zabawnie.
— Dobra, szykuj się — dodała Susanne. — Ja też właśnie się do tego zabieram, więc do później. Pewnie Mark po ciebie podjedzie, bo mu napisałam SMS-a przed chwilą.
Domyślił się, że od paru minut Susanne musiała mieć go na głośnomówiącym. To by wyjaśniało, dlaczego słyszy jakieś dziwne, irytujące dźwięki.
— Pa, Su — pożegnał się, rozłączając. Westchnął cicho, a następnie przeciągnął się i zerknął na stronę internetową, którą przeglądał. Natychmiast zamarł. Nie był pewien, kiedy podświadomie kliknął na artykuł o wilkach, ale właśnie teraz zauważył patrzące na niego bestie. Bestie, które miały kły i czerwone ślepia.
W panice zatrzasnął laptopa.
Coś w jego umyśle nie chciało mu dać spokoju. Stwierdził więc, że alkohol i dobra impreza nie były takim złym pomysłem. I powinno mu to pomóc zapomnieć o strachu, który z każdym dniem rósł, a w tym momencie Aaron nie marzył o niczym innym, niż aby móc rzeczywiście zrelaksować umysł.
Zszedł na dół po stromych schodach. W kuchni nikogo nie zastał, zaś w salonie mama ćwiczyła, mając podłączone słuchawki do telewizora. Robiła aktualnie jedną z pozycji krowy na macie. Joga stała się pasją matki od zeszło trzech miesięcy, ale Aaronowi i tak nadal chciało się śmiać, kiedy ledwo stojąc, próbowała wykonywać podobne ruchy, co kobieta na filmiku. Widać było przy tym znaczącą różnice pomiędzy nimi — tamta wyglądała jakby się odprężała, jego mama zaś, jakby toczyła wewnętrzną walkę. Pot spływał po jej skroni, a czoło marszczyło się z powodu wysiłku.
Jednak przerwała, kiedy tylko zauważyła go po swojej prawej stronie, opartego o fotel. Nie ukrywał własnego rozbawienia.
Layla wstała z klęczek i ściągnęła słuchawki, kładąc je na szklanym stole. Zatrzymała filmik.
— Nieładnie tak się nabijać z matki, dzieciaku — oburzyła się, chociaż złość nie pojawiła się w jej ciepłych oczach. Aaron miał świadomość, że jedynie się z nim droczyła. — Pamiętaj, że karma wraca.
— Pamiętam — przyznał. Potem niemniej nonszalancka postawa u Aarona zniknęła. Przestępując z nogi na nogę, niezręcznie podrapał się po głowie. I, starając się zachować neutralny głos, zapytał:
— Pamiętasz, kiedy wróciłem do domu?
— Wróciłeś do domu? — Uniosła brew wysoko do góry. Przybliżyła się do niego, uważnie obserwując. Dotknęła jego czoła, przy okazji odgarniając kilka zbłąkanych kosmyków. — Masz gorączkę czy coś? Źle się czujesz?
— Nie, nic mi nie jest. — Z grymasem odsunął się na bezpieczną odległość. — Po prostu pytam, bo nie pamiętam, która to była godzina.
— Aha... — Layla nie wyglądała na przekonaną. — Gdy przyszłam, już spałeś. Masz jakieś zaniki pamięci?
— Poniekąd — przyznał Aaron, decydując się na powiedzenie półprawdy. — Nie pamiętam, jak doszedłem do pokoju.
Tak właściwie nie kłamał. Tylko pominął fakt o dodatkowym przypuszczeniu, że to ktoś inny go tutaj sprowadził, choć z oczywistych przyczyn nie mógł tego zdradzić matce. W najlepszym przypadku byłaby przerażona. W najgorszym — stwierdziłaby, że ma coś nie tak z głową.
— Och, to niedobrze. Może ze zmęczenia? — podsunęła. — Często ci się to zdarza?
— Nie, pierwszy raz.
— Jak chcesz, możemy umówić cię do lekarza. I powiedz mi, kiedy znowu coś takiego ci się przydarzy, dobrze?
— Jasne, mamo — przytaknął. Już czuł, że wpakował się w niezłe bagno. Powiedzenie tego Layli było poważnym błędem, ale oczywiście wywnioskował to o kilka sekund za późno. — Ale właściwie nic mi już nie jest. Czuję się znacznie lepiej...
Layla zmrużyła powieki, czujna jak zawsze.
— Czego chcesz, młody? — splotła dłonie na piersi. Po niedawnej trosce nie było śladu. — Kolejna impreza?
— Powiedzmy. — Aaron uśmiechnął się, pokazując swoje białe zęby niemal w całości. — Będzie ta dziewczyna, o której ci mówiłem. — Kłamstwo przeszło mu gładko przez usta.
— Jest poniedziałek, jutro jest szkoła — rzuciła ostro.
Aaron jednak nie odpuścił. Popatrzył na nią błagalnie.
— Rzadko opuszczam zajęcia, wiesz o tym. Wkrótce koniec szkoły... Jak raz mnie nie będzie, to się nic nie stanie.
— Grabisz sobie.
— A jeśli powiem, że będę wynosił śmieci przez cały tydzień? — targował się dalej, wiedząc, jak umiejętnie podejść swoją rodzicielkę, żeby wygrać ten spór. Zresztą Layla w jego wieku również nie była aniołkiem. Dlatego też zwykle nie ograniczała swojego syna, a przynajmniej nie robiła tego w granicach rozsądku. Jej twardą granicą były narkotyki, ponadto w prowadziła zasadę, aby jej o wszystkim mówił. No, prawie wszystkim. Nie miała bowiem złudzeń, że o zaliczonych dziewczynach i potajemnych spotkaniach się dowie.
— Miesiąc. I wracasz punkt trzecia.
— Zgoda. — Aaron przerwał negocjację. W końcu osiągnął to, co chciał.
Layla odwróciła się z głośnym westchnieniem i ruszyła do kuchni. Aaron z kolei podążył za nią. Tam włączyła czajnik elektryczny, poprawiała również burzę loków.
— Zjedz coś, zanim pójdziesz. I nie pij za dużo — pouczyła go, wskazując na jeden zakryty garnek na płycie kuchennej. — Zrobiłam pomidorową, jak masz ochotę.
Aaron stwierdził, mimo że za zupami nie przepadał, iż nie zaszkodzi coś istotnie zjeść przed wyjściem. Jego brzuch się z nim w tym zgodził, bo akuratnie zaburczał, przypominając, że przecież nic nie jadł od lanczu.
Nie podgrzewał dania, a nalał sobie zimnej zupy do talerza. Layla zmarszczyła brwi, choć nic już nie skomentowała.
— A gdzie tata? — dopytał, siadając do stołu i zaczynając jeść. Zupa była z ryżem, więc wyjątkowo mu smakowała. Wolał taką niż z makaronem. — Miał podobno być punktualnie.
— Bo był. Jest na zewnątrz i wreszcie wziął się za rąbanie drewna. W tamtym roku go wyręczyłeś, ale w tę zimę mu nie odpuszczę — zawyrokowała Layla, zalewając swoją herbatę. — Zostały cztery miesiące do świąt, a już jest niebywale zimno. Jak zacznie sypać śnieg, to drewno będzie mokre i niezdatne do kominka w salonie.
Właśnie w tym momencie rozległo się ciche skrzypienie.
— O wilku mowa — skwitowała Layla, kiedy ojciec wszedł do pomieszczenia. Zdążył już ściągnąć kurtkę i buty, więc tym bardziej biała koszula podkreślała czerwień jego policzków. Ktoś taki jak wiceprezes banku z pewnością nie był przeznaczony do zadań typowo fizycznych. Już Aaron lepiej sobie radził, bo zawsze ciągnęło go do różnego rodzajów sportów. Lubił wysiłek, nawet taki. Niemniej, jeśli Layla coś sobie ubzdurała, nie dało się z tego wymigać. Aż współczuł Jackowi, który pochwycił szklankę wody z ogromną wdzięcznością w oczach. Matka podała mu ją z niemałym uśmiechem.
O wilku mowa. Aaron nie poświęcił uwagi temu, co potem Jack powiedział do żony, a przeniósł spojrzenie na leżącą na stole gazetę z rana. Zdjęcie wciąż tam widniało.
Chociaż jakby miało go nie być? — zakpił w duchu Aaron, szydząc z siebie samego.
— Coś już wiadomo o tych wilkach? — wypalił bez zastanowienia. Chyba przeszkodził swoim rodzicom w jakieś rozmowie, ponieważ oboje teraz na niego patrzyli ze zdumieniem.
Jedyną osobą z ich grona, która mogła coś wiedzieć, był ojciec. Jako wysoko postawiony urzędnik w Soundside City orientował się w różnego rodzaju pogłoskach. Zresztą kolegował się z nim tutejszy szeryf się i niekiedy zdradzał co ciekawsze informacje.
— Niezbyt. Jakimś cudem dzieciak Williamsów zrobił zdjęcie jednemu, ale po ilości śladach władze przypuszczają, że ukrywa się w pobliżu miasta cała wataha. Przeczesują teren.
— Aha — skwitował Aaron. — Dobra, ja lecę się szykować!
Wstał gwałtownie, a następnie w pośpiechu odłożył do zmywarki miskę. Ruszył z powrotem na górę, już nie odpowiadając na pytanie Jacka, dokąd idzie. Na pewno Layla mu wkrótce wyjaśni, że wybiera się na imprezę, a Jack nie mrugnie na to okiem. W tej rodzinie to mama miała ostatnie słowo.
***
Mark rzeczywiście podjechał po niego o dwudziestej pierwszej. Był sam, co znaczyło, że jeszcze nie wpadł po resztę towarzystwa.
Aaron przywitał się z nim skinieniem głowy, po czym wszedł do samochodu, siadając obok kierowcy.
— Mówiłem Su, że za bardzo panikuje — stwierdził Mark, nakręcając pojazd. Oczywiście Aaron zrozumiał, że mówił o dzisiejszym zdarzeniu. — I miałem rację, skoro jedziesz z nami.
— Taaa... Nic mi już nie jest. Źle się czułem, bo zakręciło mi się w głowie. Może z głodu.
— Następnym razem daj znać, to przynajmniej będziemy wiedzieć, że żyjesz — pouczył ciemnoskóry. Chociaż Mark dla obcych ludzi wydawał się być typem imprezowicza, tak naprawdę nie brakło mu oleju w głowie. I był bardzo oddany przyjaciołom.
— Jasne — potaknął, po czym zmienił temat: — Rozumiem, że to Odi będzie prowadzić w drodze powrotnej?
— Jak zwykle — skwitował Mark, uśmiechając się pod nosem. Odettcie taki układ tym bardziej pasował, ponieważ nie będą zachęcać ją do wypicia ani grama wódki. — Przez telefon brzmiała, jakby chciała mnie uściskać, że wybieram się samochodem.
Aaron parsknął śmiechem.
— Nie żeby mnie to dziwiło — dodał Mark, pogłaśniając muzykę w aucie. Obaj lubili te same piosenki, więc Aaron ucieszył się, gdy rozbrzmiał kolejny utwór Thirty Seconds To Mars.
Rescue me from the demons in my mind — zaśpiewał Jared Leto swoim głębokim, zachrypniętym głosem. Aaron wzdrygnął się, ale nutkę strachu, która wykluła się na dnie jego serca, zakrył swoim najlepszym uśmiechem.
Musiał się napić. Koniecznie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top