ROZDZIAŁ DWUNASTY
Żal za startą tego, cośmy kochali, jest jeszcze szczęściem w porównaniu z koniecznością życia wśród tego, co nienawidzimy.
Jean de La Bruyere
— Zamierzasz mnie tu więzić? — zapytał Aaron, kiedy mężczyzna wrócił do apartamentu. Stephen oparł się o krawędź szafki w pokoju i przyjrzał mu się uważnie. Chłopak miał na sobie jego ubrania, które Stephen woził w razie czego w samochodzie. Wisiały na nim, mimo że nastolatek miał ładne, wytrenowane ciało. I może — gdyby Stephen był jedną z tych uczennic, które widział przed szkołą Coopera — pomyślałby, że blondyn jest przystojny. Teraz uważał go jedynie za ładniutkiego.
Przy nim wydawał się mizerny i niski. Stephen był bardzo potężnym facetem, którego mięśnie przy każdym ruchu napinały się. Wszystkie ubrania, jakie nosił, podkreślały to dwa razy mocniej niż u Aarona, ponieważ był wyższy. W efekcie nawet ta czarna koszulka na ramionach chłopaka wyglądała niczym piżama... Chociaż Stephen dopatrzył się rozpiętych guzików u góry, które odsłaniały gładką, bladą cerę. Klatkę piersiową, dość dobrze wyrzeźbioną, miał faktycznie przyjemną dla oka.
Stephen ocknął się, rozumiejąc, że instynkt wilka znowu się w nim obudził. Musiał go jak najszybciej uciszyć i skierować myśli na inny tor.
— Więzić? — powtórzył. — Proszę bardzo, droga wolna. — Wskazał dłonią na wyjście, na co chłopak zmarszczył brwi, doszukując się w tym geście oszustwa albo jakiegoś haczyka. Odczekał kilka sekund, aż Stephen faktycznie dokończył:
— Jeśli chcesz, aby dopadły cię wilkołaki. Uwierz, że oni nie będą tak mili jak ja.
— Chcę zadzwonić do przyjaciół. I rodziców — powiedział Aaron, zakładając dłonie na klatkę piersiową. Mimo tej postawy, Stephen słyszał wyraźnie bicie jego serca, a biło niezwykle szybko oraz głośno. Mimo tego, Stephen do zapachu strachu niemal się przyzwyczaił, więc nie drgnęła mu powieka.
Niemal — pomyślał w duchu z niesmakiem. Nos bowiem wciąż go mrowił od smrodu w pomieszczeniu.
— Możesz napisać wiadomość do rodziców — wreszcie westchnął ulegle. — Ale nic poza tym. Powiadom ich, że wyjeżdżasz na kilka miesięcy.
— Wyjeżdżam? Na kilka miesięcy? — Szok na twarzy Aarona wilk przywitał z dziwnym spokojem. Zresztą nie spodziewał się innej reakcji. — Nigdzie z tobą nie pojadę!
— Możesz odejść — powtórzył Stephen zimno — a wtedy cię zabiją. Nie masz wyboru.
— A jeśli wybiorę śmierć? — Aaron zbliżył się do wilkołaka, spoglądając mu butnie w oczy. Posiniaczone lico zdawało się być bardzo zabawne w takim stanie. Stephen jedynie prychnął pod nosem, a potem chwycił szczękę chłopaka w swoje szorstkie palce, jednak okazując przy tym niespotykaną delikatność. Mimo tego Aaron i tak cicho syknął z bólu.
— Nie masz wyboru, dzieciaku. Co znaczy, że wyjeżdżamy nawet, jeśli ci się to nie podoba.
— Tutaj jest mój dom — dodał nieustępliwe Aaron.
— Mój też, dzieciaku. Nie tylko ty coś straciłeś, więc nie dyskutuj. Pewne decyzje po prostu muszą zostać podjęte — rzucił oschle, nadal trzymając chłopaka w swych sidłach. Skóra pod palcami była ciepła i zupełnie inna niż Evelyn. Kobieta zawsze bywała chłodna oraz nieprzystępna w obyciu, jak na wojowniczkę przystało. W dodatku nie była zbyt wylewna w uczuciach.
Stephen w porę zauważył, że niebezpiecznie pochyla się w stronę Aarona. Na całe szczęście chłopak wyglądał na nieświadomego tego ruchu. Nadal zerkał na niego z buntem w szarych tęczówkach.
— Przemień się.
Tym razem to Stephen został zaskoczony. Puścił w końcu chłopaka i zdezorientowany posłał mu nieme pytanie.
— Nie jestem już niczego pewien. Może faszerujesz mnie narkotykami? — spytał mimochodem, choć zdawało się, że słowa kierował do siebie, a nie Stephena. — Nie wiem, czy po prostu sobie tego wszystkiego nie wyobrażam. Czy czasem umysł mnie nie zwodzi... Chcę mieć dowód.
Stephen nie wiedział, jak zareagować. Nie sądził, że ten człowiek poprosi go o coś takiego. Ale rozumiał powody. Zresztą i tak był pod wrażeniem, że chłopak jeszcze nie wariował z nadmiaru informacji. Stephen nie chciał go, co prawda, przytłaczać, ale nie miał też wyboru. Świat okazał się na tyle popieprzonym miejscem, że związał ich ze sobą.
Nie zastanawiał się długo. Odszedł parę kroków, aby mieć więcej przestrzeni, po czym zaczął powoli przeobrażać się w krwiożerczą, ogromną bestię.
Jego ciało wygięło się nienaturalnie. Tęczówki zaszły mgłą, a następnie zrobiły się całkowicie przejrzyste, odsłaniając jeszcze intensywniejszą zieleń. Twarz wydłużyła się, przemieniając w pysk. Kości trzasnęły, stając się o wiele grubsze; zgięły się pod dziwnym, aby ostatecznie mógł stanąć na czterech łapach. Na skórze wyrosła gęsta, szara sierść, a ubranie zostało rozerwane na strzępy. Jednak nie musiał przejmować się ciuchami w odróżnieniu od dzisiejszego ranka, kiedy to udał się do samochodu, aby nałożyć cokolwiek na siebie. Teraz przebywał w swoim apartamencie i miał tutaj wszystko, czego potrzebował.
Aaron zaniemówił. Wilcze bydle stało naprzeciwko niego, mając wciąż to samo mądre, przeszywające spojrzenie. Dzisiaj było jednak inaczej, gdy patrzył na bestię. Bał się o wiele mniej, choć czuł się zamiast tego mocno zdezorientowany. Nie wiedział, czy może wykonać jakiś ruch, czy zwierzę go wtedy nie pożre.
Zadowolony?
— Nie — odparł Aaron odruchowo. A potem otworzył usta w zdumieniu. Był pewien, że głos rozbrzmiał w jego myślach.
Słyszysz mnie? — domyślił się wilkołak, podchodząc bliżej dzieciaka. Obwąchał go, jakby to mogło pomóc w zaistniałej sytuacji. Nie dało faktycznie nic, Stephen nie mógł pojąć, co się zmieniło.
— To normalne? U was? — dopytał Aaron, zerkając na wilka z przestrachem. Był na wyciągnięcie jego ręki i gdyby chciał, mógłby zanurzyć palce w jego lśniącej, srebrnej sierści.
Nie — padła odpowiedź.
Stephen nie wydawał się być zadowolony z tego faktu. Od razu przemienił się z powrotem, z ulgą zauważając, że w tej postaci nie może skontaktować się z chłopakiem telepatycznie. I całe szczęście, stwierdził. To już i tak było niepokojące doświadczenie. Czuł się tak, jakby Aaron otrzymał dostęp do jego najintymniejszej sfery. Nie w sensie erotycznym, ale duchowym.
Stanął przed chłopakiem tak, jak go Pan Bóg stworzył. I uświadomił sobie to dopiero, kiedy wzrok nastolatka powędrował w dół jego brzuchu, a potem opadł na część, która budziła się do życia.
Dla Stephena nagość nigdy nie stanowiła problemu. Wychował się w sforze, gdzie bliskość i dotyk pozostawały nieodłącznym element życia. W dodatku niektóre wilki w ogóle nie nosiły ludzkich ubrań, jednocząc się tym sposobem z naturą. Nawet Evelyn na początku spotykał nagą, co nie było ani dla niego, ani innych, niczym zaskakującym.
Tym bardziej teraz wyczuwał, że dla chłopaka okazał się to lekko przerażający widok. Wprawił go również w dyskomfort. Chociaż, jakby na to obiektywnie spojrzeć, Stephen rzadko miewał wzwody i to tak widoczne. Odkąd zaś nabył tę pieprzoną więź, stało się to nawet dla niego uciążliwe. Przez większość czasu chodził, będąc twardym i musiał przyznać, że mimo wszystko było to niestosowne. Szczególnie po wczorajszej nocy. I po śmierci Evelyn. Miał dziwne wrażenie, że właśnie ją zdradza, a nienawiść do samego siebie przez to w nim rosła.
— Ubiorę się — powiadomił donośnie, po czym podszedł do szafy. Wyciągnął pierwszą lepszą bieliznę i założył ją na pośladki. Aaron go w tym czasie obserwował. Jego zapach pozostawał namacalny. Wyraźne bicie serca, przyspieszony ze strachu oddech — Stephen mógłby przymknąć oczy, a i tak byłby świadomy tego wszystkiego. Co by nie mówić, nie tylko go to niepokoiło, ale też fascynowało. Nie umniejszało jednak poczucia winy. Co by nie mówić, czuł się doszczętnie splugawiony.
— Dokąd chcesz mnie zabrać? — zapytał chłopak, tym samym odpuszczając dalszej walki z wilkiem. Teraz nie tylko uwierzył, że Stephen naprawdę jest wilkołakiem, ale zaczął pojmować, że stawianie się dzikiej bestii nie było najrozsądniejszym działaniem. — I na ile dokładnie?
Stephen zerknął na niego przez ramię. Aaron miał poważną minę i nie wyglądał teraz jak dzieciak, ale jak facet doświadczony przez życie. Zmęczenie na opuchniętej twarzy było wyraźnie widoczne, acz nie ujmowało mu z determinacji. Bo tak, mówił pewnie, mimo przerażenia.
— Nie tak daleko Soundside. Wystarczająco, aby odetchnąć od miasta, ale wciąż mieć je na oku — wyjaśnił Stephen, choć nie musiał tego robić, ale jakaś siła pociągnęła go za język. — I nie wiem na ile. Czas pokaże.
Aaron skinął głową, uśmiechając się sztucznie.
— Powiedziałbym, że się spakuję, ale chyba nie mam co pakować — zażartował sucho.
Stephen uniósł jedynie brew.
— Moglibyśmy... — zaczął raz jeszcze, ale Stephen natychmiast mu przerwał:
— Nie. Nie będziemy odwiedzać twojego domu. Kupię ci jakieś ciuchy, ale do tego czasu będziesz nosił moje ubrania. Szczoteczkę do zębów też możesz użyć.
Aaron skrzywił się.
— Dlaczego?
— Dla ostrożności — skłamał. Nie zamierzał informować chłopaka, co spotkało jego rodziców, ponieważ potrzebował go zdrowego na umyśle. No i... w duchu obwiniał się za wszystko, co spotkało dzieciaka, czując się odpowiedzialnym za śmierć Cooperów. Miał wrażenie, gdyby bardziej skupił się na wszystkich przesłankach, mógł ocalić rodzinę Aarona, mógł też ocalić chłopaka od samego siebie. Ale ostatecznie pozostał całkowicie bezsilny w tym wszystkim. Słaby.
— Za późno. Już jej użyłem — dodał gniewnie Aaron, odwracając się na pięcie. Nie zdążył jednak przejść do następnego pomieszczenia, ponieważ dłoń Stephena go powstrzymała.
— Czekaj — powiedział mężczyzna.
— Chcesz mnie zabić za swoją szczoteczkę do zębów? — zapytał ironicznie Aaron. Był wyraźnie zły, że nie może ani odwiedzić rodziców, ani zadzwonić do przyjaciół. Na pewno się o niego martwili. Zresztą mogli pomyśleć, że on również zginął pod Jackie.
— Nie. Przyniosłem maść. — Stephen miał oschły ton głosu, ale w rękach faktycznie trzymał niepozorną tubkę. Aaron spojrzał na to z niemałymi podejrzeniami, ponieważ ten widok był naprawdę dziwny. Stephen z maścią na stłuczenia wyglądał co najmniej absurdalnie.
A jednak stał przed nim, już otwierając tubkę i nakładając białą maź na swoje palce.
— Usiądź — polecił sucho, a Aaron odruchowo siadł na rozłożonym łóżku. Stephen przyklęknął przed nim, mając przy tym nieodgadnione oblicze. Chłopak nie potrafił stwierdzić o czym myślał, kiedy ze skupieniem nałożył zimną maść na jego twarz.
Wzdrygnął się z powodu nagłego chłodu, ale potem dziękował za chwilę ulgi. Nawet nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że aż tak go to bolało.
Nie spodziewał się, że Stephen nie poprzestanie na tym. Mężczyzna brutalnie podciągnął jego bluzkę do góry, odsłaniając brzuch. Tam też zaczął wcierać krem, choć wbrew swoim początkowym ruchom, ostrożnie, jakby nie chciał bardziej go uszkodzić.
Aaron nie sądził, że ten dotyk może okazać się dla niego przyjemnym, ale istotnie taki był. Ból w małym stopniu zanikał i naprawdę odczuwał za to wdzięczność. Jego skóra mrowiła, a włoski stawały dęba, ale było to dobre uczucie.
Stephen na chwilę przerwał masaż, aby rzucić krótkie polecenie.
— Odwróć się.
To był ton, który nie znosił sprzeciwu, więc Aaron wstał i dostosował się do polecenia, z nadal podciągniętą koszulką. Nie wiedział skąd Stephen miał świadomość, że tam też jest obity, ale widocznie wilkołak skrywał jeszcze wiele sekretów.
Aaron przymknął powieki. Napięcie powoli z niego schodziło, choć nie całkowicie. Nie potrafił rozluźnić się do samego końca, ponieważ wiedział z kim ma do czynienia. Wilkołak mimo wszystko wciąż stanowił zagrożenie i nie mógł o tym zapomnieć.
Stephen nagle, jakby został oparzony, poderwał się na równe nogi i wyszedł do kuchni. Musiał napić się jakiegoś zimnego piwa albo cokolwiek, co by uspokoiło jego nerwy. Rzucił maść, gdzieś na blat, po czym otworzył lodówkę, wyjmując alkohol.
Wódkę.
Na pewno Aaron był zdezorientowany teraz, dlaczego Stephen tak gwałtownie uciekł z pomieszczenia. Nie udał się jednak za nim, więc przynajmniej tyle było dobrego. Mężczyzna przyłożył usta do butelki i przechylił, biorąc sporego łyka.
Ta bliskość, osądził, zrobiła z jego mózgu papkę. Nie przyznałby się przed samym sobą, ale jego wilk wydawał się usatysfakcjonowany, że Stephen w reszcie zaopiekował się ich partnerem. I naprawdę nie mógł pojąć, co go podkusiło, by zawędrować po spotkaniu z Amarą do okolicznej apteki, ale zrobił to. Chłopak był spuchnięty, a rany u człowieka nie leczyły się tak szybko jak u Stephena, więc postanowił kupić coś, co pomogłoby ukoić ból.
W takim stanie bardziej by mi przeszkadzał — tłumaczył sobie Stephen, choć w rzeczywistości nawet nieobity, zawadzałby mu. Czemu więc zdecydował się go wziąć ze sobą? Dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję?
Bo mimo wszystko jest moją pieprzoną odpowiedzialnością. Zło nawiedziło go tylko przez to, że Stephen pojawił się w jego życiu.
Poza tym, gdyby pozwolił mu wrócić do swojego zwyczajnego życia, prędzej czy później sfora Terry 'ego by go dopadła. Ze względu na to, że więź była słabym punktem Stephena, zabiliby dzieciaka. A chcąc się zemścić, musiał być w pełni sił. Musiał mieć przejrzysty umysł, Amara z kolei ostrzegała, że w przypadku śmierci Coopera, jego wilk mógł nie wytrzymać straty.
Dlatego to wszystko w myślach nazwał cholernie popieprzonym.
Stephen wyłapał, że z sypialni nie dobiega żaden wyraźniejszy dźwięk. Żadnego stukania, wierzgania, czegokolwiek. Jedynie usłyszał spokojny, unormowany oddech, nie zmącony lękiem.
Odłożył butelkę i wychylił się z kuchni. Uniósł brwi w zdziwieniu, gdy zobaczył śpiącego Aarona. Chłopak skulił się na krańcu łóżka, przez co zjeżdżał na podłogę.
Stwierdził, że ostatnio stał się irytująco miękki, ponieważ z westchnieniem podszedł do dzieciaka i pociągnął go delikatnie na sam środek łóżka, uważając by go czasem nie obudzić. Potem przykrył Aarona białą kołdrą aż po kraniec szyi.
Nie odszedł od razu, podziwiając błogi wyraz na twarzy nastolatka.
Ludzie go w pewien sposób fascynowali. Nieważne jak bardzo trenowali mięśnie, byli krusi. Ich skóra nadal miała miękką strukturę i nie była tak szorstka jak u wilkołaków. Nie była tak twarda oraz solidna.
Łatwo szło ich zabić.
Stephen zerknął kątem oka na lekko przymknięte żaluzje, które zapewne dzieciak opuścił. Słońce przenikało stamtąd prosto na ciemnie lico wilkołaka, dosięgając jego kasztanowych włosów i zielonych oczu. Wyglądał zapewne niczym przyczajony potwór, który na krótką chwilę pozwolił sobie opuścić gardę.
Tak, Stephen ostatnio był bardzo mocno zmęczony. Ale nie w sposób fizyczny, a psychiczny. Nie miał czasu, by móc pogrążyć się w żałobie, którą czuł całym sercem.
Stracił bowiem wszystko. Najpierw matkę, potem obiecaną mu władzę, a teraz ukochaną. Jedyne, co jeszcze mu pozostało, to ten człowiek. I w głębi duszy z przerażeniem myślał również o jego utracie. W dodatku nie mógł pozwolić sobie, aby Aaron nadal płacił za jego winy.
Musiał go ocalić i chronić, choćby przed samym sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top