ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Szaleństwo jest jedyną rzeczą, której można zaufać.

Marek Hłasko

Trochę potrwało nim usłyszał głos, na który czekał. Potem nastało milczenie, ale Stephen był przekonany, że ma przy słuchawce Amarę. Teraz nie musiał się powstrzymywać przed mówieniem tego, co mu ślina na język przyniesie, bo trwał przed motelem bez Aarona. Ten, trzasnąwszy drzwiami, ruszył już do pokoju hotelowego. Szczerze mówiąc, nie dziwił mu się.

— Wiedziałaś, że Cooperowie są Łowcami — od razu rzucił Stephen, wydmuchując dym z płuc. To nie było oskarżenie, a raczej wniosek, do którego sam doszedł. Wziął zaraz potem kolejny wdech nikotyny. Dawno nie palił, dlatego starał się nadrobić zaległości. To go uspokajało.

— Nawet się nie przywitasz? — zapytała uszczypliwie Amara, ale nie trwało długo, nim zmieniła tonację na poważniejszą. Nie dziwił się, ponieważ jemu też nie było do śmiechu, kiedy myślał o rodzicach Aarona. Mimo że część wyrzutów sumienia odeszła po rozmowie z Powiernikiem, to nadal gorycz zalewała jego przełyk na myśl, że nie zdążył ich ocalić. Teraz wiedział, że nie tylko on ponosił winę za ich śmierć, a sama Layla Cooper sprowadziła na siebie nieszczęście, związując swojego syna z nim. Esmeralda też się do tego przyczyniła, czego już w ogóle nie potrafił pojąć. Chciał wspominać matkę tylko w pozytywnych barwach, ale ta skaza na jej osobie, ten zawód, który czuł, nie dało się ugasić w zarodku. Żal w nim był zbyt intensywny.

— Wiedziałam tylko tyle, że Cooperowie byli Łowcami. Nie miałam jednak pewności, czy faktycznie Layla Cooper została wtajemniczona w rodzinny sekret. Ale tak przypuszczałam, skoro mąż przyjął jej nazwisko, a nie ona jego — wytłumaczyła, oszczędzając przy tym zbędnych emocji. Jej głos był spokojny oraz pozbawiony ciepła. W duchu odczuł pociechę, że przynajmniej Amara się nie zmieniła, nadal będąc stałym elementem w jego życiu.

— To dlatego było tyle krwi, gdy ich znalazłem. Walczyli — mruknął do siebie Stephen. — Choć nie wiem czy to gorzej, czy lepiej.

Mężczyzna przymknął na chwilę powieki. Dochodziła godzina szesnasta i nadal nie padało, co wydawało się sporym zaskoczeniem, patrząc przez pryzmat ostatnich dni. Jednak nie narzekał, bo słońce dziś mocno grzało i mógł choć przez chwilę rozkoszować się ciepłem na twarzy. To ukoiło jego nerwy, tak jak zrobiła to nikotyna, choć nie na tyle, aby całkowicie pozbył się niepokoju w piersi.

Słowa Sama wciąż odbijały się echem w jego głowie. Rzeczyświście, tak jak pragnął, dostał odpowiedzi, ale czy był z nich zadowolony? Niekoniecznie. To wszystko zdawało się zagmatwane i cholernie żałosne. Bo Powiernik uświadomił go, że on sam wybrał Aarona.

Jeszcze wczoraj obwiniał cały świat o narzuconą mu więź, a okazało się, że tylko siebie mógł za nią winić. To on się na to skazał, ponieważ — według słów Sama — wilczy instynkt nakazał mu chronić dziecko. Człowiecze dziecko.

To jesteś ty, Stephenie, nikt inny.

— Czy ktoś jeszcze z tych dzieciaków ma w swoich żyłach krew Łowcy? — zaciekawił się Stephen, próbując uciec myślami gdzie indziej.

— Brown to też nazwisko Łowców. Susanne Brown jest ich potomkinią, ale wątpię, żeby jej rodzina praktykowała tradycję. Nie zmienia to jednak faktu, że tak... odpowiadając na twoje pytanie — przyznała skwapliwie Amara, potwierdzając domysły Stephena.

— Wierzysz, że to ma znaczenie? — zapytał poważnie, ponieważ chciał poznać myślenie Amary. Póki co nie rozumiał jej działań. Na tę chwilę sam pomysł szkolenia tych dzieciaków wydawał mu się niedorzeczny. To nie byli wojownicy i nic nie wiedzieli o ich świecie. Nie wiedzieli, jak brutalny potrafił być.

— Swoich korzeni nie da się zmienić, Stephenie. W przeszłości spotkałam wiele rodzin Łowców, które nie kontynuowały nauk przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a mimo to, wielu z ich dziedziców dzierżyło ostrze lepiej, niż ktokolwiek przeszkolony. To płynie w ich krwi, tak samo jak w naszej krwi przemawia wilk.

Stephen niekoniecznie się z tym zgadzał, ale szanował poglądy Amary. Dlatego tym bardziej zadał kolejne pytanie, czekając z zainteresowaniem na odpowiedź:

— A co z pozostałymi?

— Są zdeterminowani i widzę w nich ogrom potencjału.

— Więc zamierzasz naprawdę szkolić bandę dzieciaków, żeby wysłać ich na wojnę. Musisz wiedzieć, że nie mają szans z wilkami... Poza tym, ile będzie to trwało? Czy zdążysz nauczyć ich czegokolwiek, nim wróg zaatakuje?

— Zamierzam pokazać im jak się zabija, a to nic trudnego. Wystarczy mieć odpowiednie narzędzia.

— Jeszcze muszą umieć ich używać — naprostował ostro Stephen, jawnie ukazując swoją niechęć do całego pomysłu. Mimo wszystko nie chciał, aby Aaron stracił kolejnych bliskich, szczególnie, jeśli ci mieli być tylko dla nich utrapieniem niż rzeczywistą pomocą. Dla niego śmieszna była wiara w nieprzeszkolonych ludzi. Do niedawna nawet nie wiedzieli o wilkołakach, a teraz mieli stanąć do walki z nimi?

Absurd.

— Przyglądałam im się. To są bardzo aktywne dzieciaki... Jeden gra w baseball, inny ćwiczy szermierkę, a jeszcze inny uprawia łucznictwo — wyjawiła Amara, wiedząc, że powoli sceptycyzm Stephena się kruszy na każde kolejne jej słowo.

Baseball... szermierka i łucznictwo? — powtórzył w duchu Stephen, unosząc brwi. No cóż... z tym mogli działać.

— Dobrze to sobie przemyślałaś — ostatecznie westchnął. To była i tak przegrana sprawa, bo Amara już wdrążyła swój plan w życie. Stephen mógł się tylko z tym pogodzić. Chociaż zapewne, gdyby kategorycznie nakazał jej zostawić te dzieciaki w spokoju, Amara wykonałaby rozkaz bez zawahania. Nadal była mu bowiem oddana, choć teoretycznie nie musiała, bo nie był jej Alfą.

Przynajmniej według ich stada.

— Mamy mało czasu — odezwała się, nawiązując do poprzedniej uwagi wilkołaka — ale postaram się wykorzystać go najlepiej, jak potrafię. Pamiętaj, że zaskoczenie to najważniejsza karta przetargowa w bitwie. A my jesteśmy w jej posiadaniu.

— Jak sądzisz, kiedy nastąpi atak? — Rzucił niedopałek na ziemię, butem gasząc papierosa. Potem poprawił włosy i rozejrzał się po ulicy. Z motelu wychodziła jedynie para staruszków, ale poza tym w okolicy nikogo nie było oprócz niego.

— Alfa Selene chciała zaatakować jakiś czas temu, ale zapewne teraz plany się zmieniły. Wataha Terry'ego zniknęła wraz z tobą i, choć odnaleźli jego trupa, nadal szykują się do walki.

— Czyli ona wie, że to nie Terry jest zagrożeniem — zauważył Stephen. — Być może od początku wiedziała... A ty, masz świadomość, kto chce zająć te tereny?

— Czarny Kieł — szepnęła Amara przytłumiony głosem. Tonem, który niósł z sobą widmo czegoś niedobrego, czegoś, co spowodowało, że Stephen na krótki moment zamarł. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.

— Jesteś pewna? — wydusił, bo jeśli faktycznie mieli z nim walczyć, nie przewidywał ani im, ani Soundside City chwalebnej przyszłości. Raczej tej, w której ulice stają się czerwone. — Wyruszyłby z zachodu, by nas podbić?

— Takie wiadomości otrzymałam od Ludmiły i wydaje mi się, że są prawdziwe. Alfa Selene szykuje się na wojnę z Czarnym Kłem — to właśnie mi powiedziała. Dlatego bitwy nie miały miejsca, bo Terry uciekał, a prawdziwy wróg się zbliżał. Selene nie chciała wzbudzać nadmiernego strachu. Gdyby wilki wiedziały z czym przyjdzie im się mierzyć, przypuszczam, że wielu by nie dobyło broni.

— Nasi żołnierze są wierni — dodał Stephen, ku podkreśleniu. Naprawdę nie sądził, żeby któryś z wojowników odpuścił i stchórzył.

— Nie wszyscy — zaprzeczyła natychmiast Amara — a w szczególności nie dla podróbki Alfy Stada. Władza Selene jest krucha i ulotna, niewiele trzeba by podjudzić lud przeciwko niej. Więc manipuluje, bo to wychodzi jej najlepiej.

— Tak, ale w odróżnieniu ode mnie ma prawo być Alfą — przypomniał z goryczą Stephen. — Ja straciłem możliwość przywództwa, kiedy prawda o więzi wyszła na jaw.

Amara nie skomentowała tego zarzutu. Stephen więc nie miał pojęcia o jej przemyśleniach w tej kwestii. Nie dostał też możliwości się o to podpytania, ponieważ po kilku dłuższych chwilach to ona sama przerwała ciszę, zmieniając temat:

— Czegoś nowego się dowiedziałeś?

— Jestem w Dallonstone — wyznał Stephen. — Nie wiem, czy Aaron o tym coś wspomniał, ale właśnie tu się udaliśmy, by odnaleźć Starego Powiernika, który niby znał moją matkę. Tak mi powiedział Terry, gdy umierał.

— Więc to prawda, że to ty go zabiłeś — wtrąciła mimochodem Amara i mógł wyobrazić sobie, jak kiwa głową ku satysfakcji, że wnioski, które wysnuła, okazały się prawdziwe. — Co się jednak stało z resztą sfory Terry'ego? Ludmiła mówiła, że Alfa Selene oskarża cię o zjednoczenie z nimi.

— Moja ciotka oskarża mnie o wiele rzeczy — mruknął Stephen — ale ta jedna jest akurat prawdziwa. Byli bez Alfy, powiedziałem, że mogą mnie uznać za swojego. Pochylili się dla mnie, ale tak naprawdę nie mieli wyboru. Albo to, albo śmierć, jak sądzę.

— Dobrze, będzie więcej żołnierzy — osądziła Amara, brzmiąc na zadowoloną. W efekcie Stephen parsknął krótkim śmiechem.

— A to zawsze ty mówiłaś, że jestem okrutny — skomentował otwarcie.

— Jestem praktyczna, a to różnica — sprzeciwiła się, bagatelizując słowa mężczyzny i nie przejmując się jego zarzutem. — Poza tym nadchodzi wojna, a to oznacza, że powinniśmy odsunąć nasze uczucia na bok. Empatia nie utrzyma cię przy życiu.

— Też tak uważam — przyznał brunet, patrząc na błękitne niebo. Musiał lekko zmrużyć oczy, ponieważ słońce nadal go oślepiało. — W każdym bądź razie, co do więzi, dostałem odpowiedzi, ale niezbyt zadowalające.

— Niezbyt zadowalające czy niezadawalające ciebie?

— Ta druga możliwość jest bardziej trafna — odrzekł Stephen, wyginając kącik ust. — Nie chcę uwierzyć w to, co usłyszałem. Chociaż z jednej strony są dobre wieści, z drugiej... już mniej.

— Może zacznij od tych dobrych — podsunęła mu kobieta, zachęcając do zwierzeń. Stephen był teraz delikatnie wdzięczny za to, że nawet przez słuchawkę potrafiła utrzymać go na powierzchni. Tak jak w dzieciństwie była opoką i kotwicą przed upadkiem, zawsze jednak robiąc to umiejętnie, nie narzucając się i tak, aby inni nie widzieli. By nie myśleli, że jest słaby.

— Dobre są takie, że być może więź mnie nie osłabia. Być może ma mnie uczynić potężniejszym.

— To są bardzo dobre wieści — zadecydowała wolno, po czym dodała: — A teraz chcę usłyszeć te gorsze.

— To coś się nasila. Nie mogę... oddychać przy nim. A jeśli chcę sprawdzić, czy cała ta teoria jest prawdziwa, będę musiał się z tym pogodzić. Z tym czymś, co rozrywa moje serce. Co przyprawia mnie o mdłości.

— Już ci mówiłam, że będziesz go pragnął na wiele sposobów. Emocjonalnie, fizycznie. Nie ma w tym nic złego — uspokoiła Amara. — Taka jest twoja natura. Pytanie tylko, co z tym zrobisz?

Stephen sobie przypomniał, że podobne pytanie zadał mu Stary Powiernik. Do teraz jednak nie wiedział, co ma odrzec, bo nie wiedział, co zrobi. Dopiero to wszystko przyswajał, zastanawiał się oraz rozważał swoje opcje.

Nie żeby dokądś go to prowadziło. Na chwilę obecną zdawało się, że po prostu błądzi po omacku w ciemnościach.

***

Aaron siedział na łóżku, oparty o stos poduszek. Niby oglądał telewizję, ale po jego zaciętej minie Stephen wiedział, że daleki był od skupiania się na wiadomościach. Dlatego też wyłączył stację bez żadnych wyrzutów sumienia. Aaron z kolei drgnął i wreszcie skierował spojrzenie prosto na niego. Właśnie o to chodziło Stephenowi.

— Myślałem, że dalej ignorujemy słonia w pokoju — burknął bezczelnie, z płonącymi oczami. Nie wydawał się zadowolony, gdy Stephen opadł na fotel, rozkładając nogi i opierając łokcie na kolanach. Byli teraz jak dwie bestie, które się nawzajem obserwowały.

— O czym mówisz? — zapytał Stephen, już będąc pewnym, że cokolwiek wypadnie z tych aroganckich ust, nie spodoba mu się. Ale konfrontacja zapewne była im potrzebna.

— O więzi — natychmiast odparł Aaron. — Czy w końcu dowiem się, czym ona jest, że tak bardzo jej nienawidzisz? Co tobie robi?

— Nie domyślasz się? — Stephen przychylił z powagą głowę, ciekawy, czy rzeczywiście chłopak był tak nieświadomy. Przecież od czasu do czasu rzucał na ten temat zgryźliwe uwagi, z czego Aaron mógł wyłapać to i owo.

— Szczerze... nie mam cholernego pojęcia, a chyba powinien je mieć, skoro masz mnie gryźć.

— Kto powiedział, że będę cię gryzł? — Stephen zmarszczył defensywnie brwi. Nic takiego nie powiedział, o ile pamiętał.

— Słuchaj, dupku. — Aaron niespodziewanie poderwał się na nogi i w dwóch, długich krokach zbliżył się do niego. Jego palec boleśnie wbił się w pierś Stephena, chociaż w rzeczywistości wilkołak nie bardzo to odczuł. Właściwie, gdyby nie faktyczna powaga blondyna, zaśmiałby się na ten osobliwy gest. Zamiast tego jedynie czekał na dalsze niuanse, przy tym czując zalążek gniewu, który się w nim powoli rodził. Nie lubił, gdy się go obrażano, a szczególnie, gdy robił to człowiek. — Umiem łączyć fakty. A fakty malują się tak, że nadchodzi jakaś pieprzona wojna, w której moi przyjaciele biorą udział, ja — podkreślił — biorę w niej udział, bo mi, kurwa, zamordowali rodziców i — wziął głęboki oddech — czy ci się to podoba czy nie, Powiernik zasugerował, że możesz być silniejszy, gdy mnie ugryziesz, więc tak... Nie obchodzą mnie twoje problemy. Będziesz mnie kurwa gryzł, jeśli to zapewni nam przewagę, słyszysz?

Stephen drgnął. Potem wstał, a Aaron cofnął się, być może z zaskoczenia, a może ze strachu. Nie obchodziło go to. Jego oczy szaleńczo pulsowały czerwienią, w żyłach czuł pieprzoną adrenalinę, która zalewała każdy skrawek jego ciała.

Chwycił boleśnie szczękę Aarona w dłonie. Chłopak nie oponował, co go zdumiało, jednak nie zastanawiał się nad tym zbyt głęboko.

— Czy ty jesteś cholernie głupi, człowieku? — warknął ostro. — Jeśli nie chcesz, żebym ściągnął ci te spodnie i zerżnął na sucho, nie składaj takich ofert.

Tęczówki Aarona jak na zawołanie się rozszerzyły. Potem Stephen poczuł woń strachu zmieszaną z...

Nie, to nie mogło się dziać — pomyślał, wdychając woń podniecenia, która nikle się wokół nich formowała. A wykryta raz, stała się całkowicie namacalna; Stephen nie potrafił tego zapachu odegnać od siebie, choćby chciał. Wsiąknął w jego nozdrza, skórę i ubranie.

Sprawił, że tracił zmysły. Ale to słowa Aarona przelały czarę goryczy. To one przyczyniły się, że hamulce Stephena puściły. Nie było już rozterek, wątpliwości, pozostała jedynie czysta żądza. Chęć posiadania, zdobycia, przywłaszczenia.

— Więc mnie pieprz, a potem gryź.

***

Aaron nie sądził by ktoś kiedykolwiek go tak szybko rozebrał. A raczej precyzując, podarł jego ubranie, które w skrawkach znalazło się na łóżku. W sumie Aaron również nie przypuszczał, by jego usta poruszyły się wbrew jego rozumowi. Dopiero, gdy wilkołak na niego naparł i uwięził na łóżku, pojął, co dokładnie powiedział.

Dotarło do niego, co powiedział.

No dobrze, racjonalnie to miało sens. Za cel ratowania świata mógł przyjąć kutasa w dupę, nieważne jak źle to brzmiało. W dodatku sama idea wydawała się pozbawiona absolutnego sensu. Gdyby rozważyć wszystkie inne opcje, Aaron głęboko wierzył, że ta w ogóle by nie weszła w grę. Ale było zgoła za późno na to, by się wycofać.

I faktycznie musiał przyznać, że nie pociągali go faceci, mężczyźni, chłopcy. Zwał jak zwał. Niestety, nie był ślepy na sylwetkę Stephena, ani na jego przystojną twarz. Dlatego cała oferta tym bardziej nie okazywała się tak szlachetna, jak wielu mogłoby uznać. Szczególnie, że jakimś sposobem podobał mu się warkot wilkołaka. Jakimś sposobem, ostatecznie musiał przyznać, miał słabość do tego przerażająco zimnego oblicza. Nadal się obawiał, że zostanie brutalnie zabity w środku nocy, ale to wyzwalało w nim również inne rzeczy.

— Jesteś człowiekiem, mogę cię zranić — szepnął Stephen ochrypłym tonem, prosto w jego szyję, gdzie zdawał się go również wyczuwać. Jeszcze się nawet nie pocałowali, co tym było gorsze, bo oprócz bokserek i fragmentów spodni, Aaron trwał praktycznie nagi. Na pewien sposób go to irytowało, więc na oślep podciągnął koszulkę wilkołaka, aby móc dłońmi dotknąć tej gorącej faktury. Tych nabitych mięśni. Przy tym zastanawiał się także, czy i jego sylwetka podobała się Stephenowi, czy uważał go za atrakcyjnego. Chociaż twardy kutas, wbijający mu się w udo, powinien służyć za odpowiedź.

— Już mnie miałeś okazję posiniaczyć, teraz się wahasz? — burknął Aaron, przypominając Stephenowi ślady, które zostawił mu na szyi własnymi rękoma. Do teraz miał lekkie przebarwienia po tym. — Zniosę to.

— Nie będę łagodny, nawet jeśli tego oczekujesz. Nawet, jeśli to twój pierwszy raz — podkreślił Stephen, już wysuwając kły i drażniąc nimi skórę Aarona. Mimo wszystko blondyn czuł, że wilkołak nadal się powstrzymywał. Nie dał się pochłonąć swoim pragnieniom w pełni.

— Nie oczekuję łagodności — zapewnił go Aaron cicho, samemu nie wierząc, że coś takiego mówi. Ale już i tak zrobił głupotę, prawda? Nie mogło być gorzej... — Po prostu nie bierz mnie na sucho.

— Nie sądzę, żebym się zmieścił w ten sposób — odpowiedział Stephen racjonalnie, jakby zupełnie nie rozumiał, jak mógł coś takiego w ogóle zasugerować. W odpowiedzi Aaron miał ochotę prychnąć pogardliwie. Stephen naprawdę czasami powinien przestać mówić.

— Więc na co czekasz? — Aaron wplótł palce w ciemną czuprynę wilkołaka i odchylić jego twarz na tyle, by móc potwierdzić, że tęczówki nadal pozostawały czerwone niczym sama gorąca krew.

Stephen wyglądał zdziczale, a jednak brutalny uścisk na pasie Aarona nie był tak mocny, żeby zostawić na nim siniaki. Mimo że paznokcie zaczynały wbijać się dość ostro, mężczyzna nadal walczył z samym sobą. Aaron nie wiedział, co tak naprawdę czuł z tego powodu. Być może zawód — nie kazał się wilkołakowi kontrolować, szczególnie, że i tak nie miał wiele do stracenia.

Nie był pewien, co go czeka w następnych dniach. Nie potrafił stwierdzić, czy w ogóle będzie żył, więc chciał zaryzykować ze Stephenem i poznać jego drugie, zdziczałe oblicze.

— Nie drażnij mnie — warknął Stephen, a następnie pociągnął zębami za dolną wargę Aarona. Trysnęła przy tym krew, a metaliczny posmak był tego dowodem. Co najdziwniejsze, ślina Stephena natychmiast złagodziła ból.

Aaron miał wrażenie, że rana się goi, chociaż nie mógł tego potwierdzić, ponieważ zaraz potem dopadła go mgła pożądania, a język wilkołaka wtargnął do jego ust. I to nie był pocałunek, który Aaron uznałby za romantyczny. Pozostawał daleki od tego, ponieważ był niechlujny, a Stephen zachowywał się tak, jakby ograbiał go ze smaku, docierając w najgłębsze zakamarki gardła. Jakby nic nie było wstanie ukoić jego głodu.

Ponieważ tak, wydawał się być głodny oraz spragniony. Opętany i zdziczały. Obejmował go mocnej, napierał bardziej. Jego kutas stawał się niczym podłużny głaz przy napiętych udach Aarona.

Otumaniony blondyn pomyślał, że nikogo wcześniej nie pragnął tak bardzo, jak teraz Stephena. Wszystkie te dziewczyny, które ruchał w swoim łóżku... nie powodowały w nim takiego gorąca, co dotyk i bliskość wilkołaka.

A w tym wszystkim Aaron uwielbiał nutę niebezpieczeństwa, którą Stephen wytwarzał swoim agresywnym zachowaniem. Tak jak teraz, kiedy ociężała dłoń wilkołaka objęła jego szyję i odebrała mu na moment oddech. Po kilku dłużących się sekundach palce puściły, a pocałunki na siniakach niemo powiedziały: „spokojnie". Aaron, miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie.

Stephen polizał jego sutek, na co Cooper syknął, ponieważ poczuł na nim ostrą końcówkę kła. Naprawdę bał się poruszyć, bo nie sądził, by przeżył to ugryzienie.

Na całe szczęście Stephen się tylko drażnił, bo uśmiechnął się i zsunął w dół. Zaczął składać na całym umięśnionym brzuchu drobne ukąszenia. Czerwone ślady miały być dowodem, że tutaj był. Przy tym też przytrzymał biodra Aarona z dozą władzy, jakby miał pod sobą szmacianą lalkę. I mimo wszystko chłopakowi się to podobało, bardziej niż powinno. Szorstkie opuszki sprawiały, że mrowienie rozchodziło się po jego plecach, a piżmowy zapach Stephena robił z jego mózgu papkę. Ale wilkołak także nie wydawał się na niego obojętny — pot spływał po jego skroni, a skóra zarumieniła się, jakby miał gorączkę.

— Zdejmij to — wychrypiał, obserwując jak Stephen zawzięcie liże jego pachwinę, omijając jednak pulsującego członka.

Zaraz potem nagle ręka wilkołaka znalazła się pod pośladkiem Aarona, a palec zaczął głaskać jego dziurę. Nie wchodził jednak do środka, ponieważ na chwilę obecną Stephen nie posiadał nic, czym mógłby złagodzić nieprzyjemną suchość. Chociaż Aaron nie sądził, że w takim wypadku mocno by oponował — gdyby to był tylko jeden palec, mógłby znieść nieprzyjemne uczucie wypełnienia. Wiedział, że tak... bo kiedyś z ciekawości zrobił sobie palcówkę. Nigdy więcej tego nie powtórzył, co było całkiem zabawne, bo teraz nie marzył o niczym innym niż, żeby poczuć ciało w sobie, które wypełniłoby go po brzegi. I to nie chodziło tylko o podniecenie, które rozrywało go od środka. Chciał przede wszystkim, by wilkołak znalazł się jak najbliżej niego. By go otoczył swoim muskularnym ciałem i potraktował jak tanią dziwkę.

Jak swoją tanią dziwkę.

W każdym bądź razie Stephen zastygł, a potem zerknął na niego z ciekawością. Moment później odsunął się, tylko po to, aby wreszcie spełnić prośbę Aarona.

Ściągnął przepoconą koszulkę, która przylegała do jego nagiej skóry nieznośnie grzesznie oraz zsunął swoje spodnie wraz z bokserkami, nie ukrywając nic przed światem. W jego oczach błyszczała satysfakcja, bo Aaron sunął wzrokiem po jego klatce piersiowej z głodem w spojrzeniu. Chłonął widok mięśni, które wyglądały jak wyrzeźbione w marmurze. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś może być tak doskonały. Tak seksowny i gorący. Nawet uda pozostawały silne, nie wspominając o prężącym się, wygiętym penisie, którego główna stała się niezdrowo czerwona.

Stephen, jakby na złość, pochwycił swojego członka i brutalnie go pogłaskał. Robił pokaz, choć być może to właśnie Aarona traktował jak modela, a siebie jako obserwatora. Trudno było powiedzieć i w sumie nie miało to znaczenia.

Aaron wziął drżący oddech i poruszył się, aby sięgnąć do torby, która leżała na ziemi. Natychmiast poczuł za sobą Stephena, który nie pozwolił mu odejść za daleko. Chwycił jego tyłek w dłonie i zaczął ugniatać pośladki, niczym dwie miękkie poduszki. Robił to tak agresywnie, że Aaron nie zdziwiłby się, gdyby nazajutrz wyglądał jak ofiara przemocy domowej. Ale to tylko sprawiło, że pragnął go jeszcze bardziej. Chciał go poczuć w sobie. Dlatego, jakby zależało od tego jego życie, przeszukał wszystkie kieszenie, by w końcu z satysfakcją znaleźć maść, którą Stephen smarował jego wcześniejsze rany. Aaron niemal zachichotał na myśl, że teraz chciał z własnej woli, aby Stephen go poturbował. By namalował przeróżne odcienie na ciele Aarona, traktując go niczym żywe płótno.

W każdym razie odkręcił pokrywkę, nasmarował obficie palce, a następnie wsunął je w siebie. Syknął z uczucia zimna oraz szorstkiego rozciągania. Nie był przyzwyczajony do rozpychania w ten sposób, ale nie bardzo się tym przejmował. Pragnął tego teraz, więc wszystko inne pozostawało bez znaczenia.

Stephen niedbale rozchylił jego uda, zapewne po to, by widzieć wyraźniej knykcie Aarona, który dla niego przygotowywał się do penetracji. I choć Aaron w tej pozycji nie mógł dostrzec jego oblicza, wiedział, że jeśli wcześniej tęczówki Stephena zalewała czerwień, to teraz płynęła w nich wrząca lawa.

Nie był wstanie odnaleźć swojej prostaty, przez co zalewała go frustracja. Dyszał ciężko i ledwo łapał oddech z rodzącego się zmęczenia. Miał wrażenie, że trwało wieczność, nim wreszcie Stephen oszczędził jego katorgi. Aaron z ulgą jęknął, gdy dłonie Stephena przesunęły go władczo na sam środek łóżka, a potem nawilżony maścią kutas wtargnął, zamiast palców, do ciepłego wnętrza. Wilkołak zaczął niemal natychmiast wykonywać brutalne pchnięcia.

Aaron zatopił nos w poduszkę, przymykając powieki i marszcząc brwi. Kutas Stephena rozrywał go, ale też zapewniał fale rozkoszy. Nie wiedział więc, czy krzyczeć, by przestał, czy szlochać o więcej. W efekcie przygryzł jedynie usta, ręce zacisnął na kołdrze, a tyłek wypiął mocniej.

Stephen poruszał się intensywnie, nie bacząc na trzeszczenie łóżka, na jęki blondyna, które ginęły w pościeli, czy na ciche warczenie, które dobywało z jego własnego gardła. Po prostu pchał i wysuwał się. Wkładał penisa i wyciągał. Przy tym mocno zaciskał palce na brzuchu Aarona, by chłopak nie musiał całkowicie opierać się na kolanach. I by się nie ruszał.

Dyskomfort zniknął, kiedy Stephen wbił się w jego prostatę. Pierwsze pchnięcie, drugie i Aaron poczuł, jak włosy przyklejały mu się do czoła, jak usta pulsowały tępym bólem, przez to jak opuchnięte i pogryzione były. Czuł dokładnie męskość Stephena, bo jego dziura samoczynnie zaciskała się na członku, jakby bała się, że może się z niego wysunąć. Każda żyła, która w nim drżała, wyrywała w jego ciele mentalny obraz tego, co właśnie robili. Stephen był na nim i w nim.... Otaczał go z każdej strony, dyszał mu w kark. Zachłannie muskał skórę i czasami przygryzał ją swoimi ostrymi zębami.

Aaron doszedł. Rozlał się na kołdrę z przytłumionym przez poduszkę krzykiem. Ale Stephen się nie zatrzymał — wciąż go ruchał, wciąż mocniej napierał jądrami i kutasem na jego ciało, pragnąc zaspokoić swój własny głód. Aaron upadł, topiąc się w śmierdzącej potem i seksem pościeli, a jego ciało zaczęło trząść się z nadwrażliwości. Wiedział, że jest teraz obrzydliwy, tym bardziej, że sperma pokryła mu brzuch i uda, a on się w niej tarzał, gdy Stephen brał go dalej bez ani chwili wytchnienia.

Jednak po kilku dłużących się minutach wreszcie skończył. Wytrysnął w nim, sprawiając, że Aaron ponownie jęknął donośnie, czując że sperma wypełnia go po brzegi. Trwało to długie sekundy, Stephen doił w tym czasie swój orgazm, wolnymi ruchami uderzając głęboko jeszcze dwa, nie... trzy razy.

I chociaż po tym zmiękł w środku, Stephen się nie wycofał. Opadł na niego, a potem musnął wargami płatka ucha Aarona, jakby mówił: dobry chłopiec. Aaron odburknął coś niezrozumiałego, czując, że zalewa go błogość.

A potem zasnął z ramionami Stephena zaciśniętymi wokół swojej talii, z pachwiną wilkołaka przygniecioną do pośladów. Z obcym członkiem, który wciąż się z niego nie wysuwał.

To szaleństwo — stwierdził w ostatnim przepływie świadomości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top