ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Gorszy jest od wojny sam strach przed wojną.

Seneka Młodszy

Wierzgnął się, czując zapach przemoczonego futra. Otworzył oczy, ponieważ stęchlizna drażniła aż za mocno jego nozdrza. Był lekko otępiały i w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje i dlaczego kołdra jest mokra. Potem jednak natarczywa woń przestała być tak namacalna, a ciężar z ud zniknął.

Aaron przewrócił się na drugi bok, po czym poderwał się gwałtownie do siadu, patrząc, jak nagi mężczyzna wychodzi prosto z jego łóżka. Z niedowierzeniem wlepiał się w jędrne, ciemne pośladki, nim te zniknęły za blatem kuchennego stołu. Dopiero po kilku sekundach, Aaron przypomniał sobie, co robił w tym miejscu. I dlaczego Stephen z nim spał. Błoto oraz srebrne włosie wciąż oszpecały biały materiał kołdry, którą nadal był otulony, przypominając, że przed chwilą zamiast mężczyzny obok niego leżał wilk.

Czuł się zmęczony, za oknem dojrzał jeszcze przytłumioną czerń, co znaczyło, że do świtu mogło być daleko. Niemniej nie wyobrażał sobie, by ponownie mógł zasnąć w tak odrażających warunkach. Ostatnio spotkało go wiele niedogodności, ale to było już przesadą. Nie prosił przecież o wiele, chciał tylko wypocząć i zapomnieć o bolących siniakach oraz wydarzeniach w Jackie. W szczególności pragnął chociaż na chwilę zapomnieć o groźnym wilku, który, nie wiadomo w jakim celu, sprowadził go na to pustkowie. Ale, jak widać, nie było mu to dane.

Niepewnie wyswobodził się z kołdry. W skarpetkach, koszuli oraz ciemnych bokserkach ruszył w kierunku niewielkiej kuchni. Stephen stał wciąż nagi przy aneksie, odwrócony do niego tyłem. Aaron starał się nie patrzeć zbyt intensywnie na to wyrzeźbione, spocone ciało. Trudy wczorajszej nocy były nader widoczne na twardej skórze w postaci zadrapań oraz brudu.

Aaron zatrzymał się niewiele kroków dalej, zauważając, iż Stephen wyglądał na zamyślonego. Jego sroga twarz stężała. Bruzda na czole zdradzała, że mężczyzna nad czymś intensywnie myślał, a spojrzenie zdawało się odległe. Wciąż ciężkie i zimne, ale niewątpliwe odległe.

Chłopak dostrzegł to wszystko dlatego, że uważnie obserwował jego lewy profil. Dzięki temu również dostrzegł, kiedy Stephen się do niego nieznacznie przysunął. I — choć mógłby to zrobić nieświadomie — Aaronowi trudno było uwierzyć, że Stephen wyłącznie podążał za swym instynktem. Odnosił bowiem dziwne wrażenie, że zdawał sobie sprawę, iż jest obserwowany.

— Mógłbyś się ubrać, jest zimno — mruknął w jego stroną, sprawiając, że Stephen parsknął suchym śmiechem. I wreszcie stanął z nim twarzą w twarz. Teraz to on go badał swoim czujnym spojrzeniem. Aaron starał się przy tym pozostać niewzruszonym. Mimo że ta noc istotnie była burzliwa, to jednak większą jej część przespał, dzięki czemu ochłonął i stał się mniej strachliwy niż wczoraj. Odzyskał zadziorność w oczach, co Stephen zauważył z niewielką satysfakcją.

— Więc pójdę się ubrać — mruknął na głos mężczyzna, przerywając powstałą ciszę. Lubił chodzić nago, ale jego męskość znów budziła się do życia. Nie żeby go to krępowało, raczej wprawiało w irytująco zły nastrój. Nigdy nie podniecał się męskim ciałem, a teraz wystarczyło, że ten gówniarz stał przy nim i penis stał się zatrważająco twardy. Dodatkowo świadomość, że był od niego w pewien sposób zależny, przyprawiała go o mdłości.

No i przypomniał sobie, jak jego wilk zbuntował się w czeluści nocy oraz pognał od razu, gdy wrócił, do tego dzieciaka. Niczym żałosny pies. W takich sytuacjach zaczynał rozumieć, dlaczego ciotka twierdziła, że przez więź stawał się słaby. Istotnie, od teraz zwykły człowiek miał go w garści, a Stephen nie mógł się uwolnić z tych mentalnych więzów, nieważne jak bardzo by się starał.

Gniew zadrżał w nim mimowolnie na nieprzyjemne myśli. Już nie zwlekając, ruszył do szafek w drugim pomieszczeniu, bowiem nie zamierzał tracić kontroli w tej chwili. Aaron znów mógłby zacząć się go obawiać bardziej niż wcześniej. A już zdecydowanie za dużo widział brutalnych scen. Stephen, tak po prawdzie, czuł, że jednak i tak nie zdoła go przed złem oraz samym sobą uchronić. Ale przynajmniej będzie mógł swojemu sumieniu mówić, że chociaż próbował.

Gdy nałożył na siebie bieliznę, a potem wsunął spodnie, Aaron znalazł się tuż przed nim, na wyciągnięciu ręki. Przez twarz Stephena przemknął cień niechęci, ponieważ obawiał się, że to co usłyszy, może mu się nie spodobać.

— Wyjaśnisz mi cokolwiek? — zapytał chłopak, także w pełnej krasie ubrany w ciepły sweter i przetarte spodnie. Miał nieustępliwy wyraz twarzy i zdecydowanie nieprzyjazne nastawienie. Teraz Stephen już nie był taki pewien czy jego powracająca śmiałość mu odpowiada. Nie chciał by ten zadawał niewygodnych pytań, ponieważ zbyt wiele miał na głowie, by jeszcze uprzykrzać się z ludzkim bachorem.

Stephen uniósł wymownie brew w udawanym rozbawieniu. Nie odpowiedział, wyminął tylko chłopaka i podszedł do rozłożonej kanapy. Chwycił za brudną pościel i zwinął ją w kłębek, wiedząc, że Aaron podążył za nim. Chłopak przyglądał się Stephenowi, który wkładał materiał do pralki, a potem włączał to ustrojstwo z godną podziwu wprawą. Gdyby nie okoliczność, mógłby to być dla Aarona zabawny widok, aczkolwiek w tym momencie nie było mu do śmiechu.

— Nie ignoruj mnie, kurwa — warknął w jego stronę, a jego głos odbił się echem w niewielkiej łazience. I pożałował tego w następnej sekundzie, bowiem Stephen nagle popchnął go brutalnie na ścianę. Aaron syknął, czując, że biodro wbiło mu się blat zlewu. Nie miał jednak okazji zakląć, ponieważ palce Stephena boleśnie zacisnęły się na jego gardle. Tak jak przy ich pierwszym spotkaniu.

— Naprawdę sądzisz, że masz tu coś do powiedzenia, dzieciaku? — zaszydził Stephen, patrząc jak lico chłopaka przybiera purpurowego odcienia. Jego wilk w tym samym czasie wrogo zawył, pazurami drapiąc skrawki jego duszy. To było dziwne, jak bardzo te dwie natury — człowieka i wilka — ścierały się ze sobą. Zazwyczaj Stephen nie czuł rozdarcia, ale teraz ono następowało. Wprawiało go to w niepokój i dezorientacje. Te zmiany mu się nie podobały. Chciał zrobić coś, by nie czuć żółci w ustach i drżenia palców.

Zachwiał się nieznacznie, widząc przed sobą, zamiast oblicze chłopaka, czarne plamy. Mimowolnie cofnął się, przy tym też wypuszczając Coopera ze swoich morderczych objęć. Obraz natychmiast wrócił do normy, a Aaron spazmatycznie zaczął łykać wilgotne powietrze, chwytając się za poranioną szyję.

Stephen miał ochotę zakląć donośnie, zbić lustro na ścianie, w którym teraz dostrzegł przybrudzone odbicie potwora, którym zresztą był. Nie chciał skrzywdzić chłopaka, nie naprawdę, ale odcisk palców na delikatnej, człowieczej szyi udowadniał mu, że chęci nie wystarczyły. Nic więc dziwnego, że złość nie ustępowała. Furia go zalewała, ale teraz z innych powodów. Stephen od samego rana był rozdrażniony, teraz jednak nie potrafił nad sobą zapanować.

O ironio, problemy mu się tylko namnażały.

— Jesteś... psychopatą — wydusił Aaron. Zaczął ochryple kaszleć, a nim purpura odpuściła i kaszel ustąpił, minęło parę ładnych minut. — Miałeś mnie chronić przed potworami, ale widzę, że chyba właśnie jednego mam przed sobą.

— I chyba wolę, żeby to tamci mnie dopadli — dodał jadowicie chłopak z niegasnącą nienawiścią w szarych oczach. — Poza tym możesz się wreszcie przyznać, co będziesz miał z tego wszystkiego, bo nie wierzę, że jesteś takim pierdolonym wybawcą.

Miał rację, Stephen zdecydowanie nie klasyfikował się do osób charytatywnych. Szczerze mówiąc, dlatego nie mógł wyjawić prawdy, przyznać do swoich słabości ani tego, co ich spotkało. Nie chciał nawet przypominać sobie, że w gruncie rzeczy zawdzięczał to wszystko matce. To było jak przysłowiowy gwóźdź do trumny.

— Obiecałem komuś, że cię ocalę — skłamał gładko. Miał suchy, obojętny ton głosu. Wyjątkowo marzył o tym, by zakończyć tę absurdalną dyskusję, ponieważ miał dzisiaj jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. A w nocy przekonał się, że jednak nie będą tu bezpieczni tak, jak sądził. Może właśnie to było przyczyną jego podenerwowania.

— Och, a można wiedzieć któż to taki? — zaszydził blondyn. — Czy także nie doczekam...

— Słuchaj, dzieciaku — przerwał mu brunet, przesuwając się do niego znów na niebezpieczną odległość. Zapach Aarona połechtał wilka Stephena, ale mężczyzna nie dał się mu omamić. Zignorował coraz twardszego penisa i ten dziwny uścisk w klatce piersiowej. — Nawet nie masz pojęcia w jakim bagnie się znajdujemy. Obaj. Więc mnie, z łaski swojej, nie drażnij. I uwierz, że w porównaniu do tych, którzy na ciebie polują, jestem cholerną owieczką. I radzę ci się zamknąć, dla własnego dobra.

O dziwo, Aaron dostosował się do polecenia. Przygryzł wargę tak mocno, że Stephen wyczuł w powietrzu zapach krwi. Nie skomentował jednak tego, powracając do przerwanej czynności. Z tego wszystkiego, zauważył, że nie wsypał proszku do pralki. Szczerze mówiąc, już w tej chwili nie obchodziło go cholerne pranie. Wyszedł z łazienki, nie oglądając się na gówniarza. Ruszył do wyjścia.

Ściągnął spodnie przed progiem, a potem otworzył drzwi i przemienił się w ułamku sekundy. Jego wilcza sylwetka zniknęła pod kurtyną deszczu oraz przy akompaniamencie wyraźnego szumu wiatru, który zdawał się łamać gałęzie drzew.

Dla ogromnego, srebrnowłosego wilka te dźwięki okazały się wręcz kojące.

***

Nim zajrzeli do domostwa, wiedzieli co na nich czeka w środku. Amara wyraźnie wyczuwała w powietrzu świeżą krew i trupy. Zapach ten nadciągał od strony posiadłości wraz z zimnym, mrożącym krew w żyłach wiatrem. Tym razem więc rześkie powietrze nie napawało przyjemnością, zamiast tego było wręcz bolesne, gdy uderzało w niemal nagie ciało.

Poza tym, mimo licznych taśm policyjnych, radiowozów i przemykających mundurowych, zdawało się tu być dziwnie pusto. Amara miała wrażenie, że te mury nasiąknęły bólem i śmiercią, dlatego było tu tak przeraźliwie martwo. Niemniej skinęła tylko swoim ludziom w niemym poleceniu, że mogą ruszać.

Ludmiła od razu wypełniła rozkaz, wchodząc po stopniach do środka jako pierwsza. Odór już tam się wzmógł, acz Amara spokojnie podążyła jej śladami. Zaraz potem obie stały na korytarzu, gdzie na białych ścianach ciągnęły się pasma krwi. Kończyły się dopiero przy wejściu do salonu.

Amara weszła tam, nie oglądając się na Emily, która im również towarzyszyła na polecenie samej Seleny, a która zatrzymała się teraz gwałtownie w progu. Po natarczywym biciu serca, Amara wiedziała, że spokój opuścił wojowniczkę. I wcale się temu nie dziwiła. Emily mogła być zwiadowczynią, ale niektóre rzeczy nawet kogoś takiego mogły przerazić.

Amara zapewne sama inaczej by do tego podchodziła, gdyby była trochę młodsza. Teraz zaś nie drgnęła jej nawet powieka. Obserwowała z wyuczoną beznamiętnością całe to widowisko. Pomieszczenie było doszczętnie zdemolowane. Okna zostały wybite, stół roztrzaskany w drobny mak, kanapa porwana, a wszystko na domieszkę oszpecone zostało krwią. Głównie ludzką. Nawet teraz, pod swoimi stopami Amara wyczuwała śliską maź. Zwłoki zaś rozszczepiono i rozrzucono po salonie, jakby wilki rwały trupy w swoich pyskach, nie chcąc dzielić się mięsem z pozostałymi.

— To była rzeź — orzekła Ludmiła, przyklękając. Na przewróconej szafce od telewizora zauważyła rozbryzganą krew. Zamoczyła w niej palec, biorąc po chwili do ust. — Nie nasi.

Amara się tego spodziewała, ale lepiej było się upewnić. Ostatnio nie miała powodów by ufać komukolwiek, a w szczególności Selene. Mimo wszystko była wdzięczna duchom, że jednak ta nie miała z tym nic wspólnego. Chociaż równocześnie jakakolwiek radość była zbyteczna, bowiem świadomość, że stała za tym sfora Terry'ego wciąż nie napawała optymizmem.

— Chcieli dopaść chłopca. — Ten przytłumiony głos należał do Emily, która w końcu przysunęła się bliżej. Jej zazwyczaj gładka twarz zdawała się być trupioblada i zmęczona jak nigdy. Amara rozumiała, że ostatnie noce nie były łaskawe dla wojowniczki. Poczuła dla niej cień współczucia, ale bardzo nikły. Nie zapomniała przecież, że ta taiła informacje o zaginięciu zwiadowców. Emily musiała się domyślać śmierci swoich ludzi, chociaż co innego było domniemywać, a co innego zobaczyć na własne oczy. A teraz jeszcze była świadkiem czegoś tak odrażającego.

— Ale go nie znaleźli — dodał Victor. Mężczyzna był również wysłany przez przywódczynię, acz w tym przypadku Amara wyjątkowo nie gardziła jego obecnością. Victor należał do doświadczonych strażników i w swoim życiu widział równie wiele okrucieństwa, co Amara. — Nie widać tu jego ciała, więc prawdopodobnie przebywa gdzie indziej. Jeśli miał szczęście, Stephen go już chroni.

— Tak, chcą zniszczyć Stephena — odezwała się Ludmiła, wstając. Poprawiła swoje czerwone kosmyki, które zawieruszyły się na oszpeconym licu, a potem znów przemówiła. — Terry przestał się ukrywać, a tutaj mamy dowody jego furii i nienawiści. Ci ludzie dychali, gdy ich rozdzierano.

— Jesteśmy zwierzętami — wtrąciła sucho Emily — ale swoje ofiary zabijamy szybko, a tu... Tu mamy dowód barbarzyństwa. Zbrukanie naszych wilczych praw. Jak ktoś mógł się tak zatracić w swoim jestestwie, by dopuścić się czegoś takiego?

To pytanie również nurtowało Amarę, ale w inny sposób niż Emily. Znacznie inny, szczególnie, że zaczynała mieć dziwne wątpliwości, czy ktoś naprawdę poddał się żądzy krwi. Czy czasem nie było to wszystko po prostu zaplanowane.

— Przypuszczam, że wkrótce się tego dowiemy — osądziła zimno Amara, bardziej kierując te słowa do siebie, niż swoich towarzyszy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top